środa, 28 czerwca 2023

Niech zbudzi cię wielki step

 THE HU "The Gereg", 2019

"Kiedy byłem małym chłopcem, hej" wycinałem z gazet informacje o Wyścigu Pokoju. Była to coroczna impreza kolarska. Takie nazwiska jak Ludwig, Raab, Zagretdinow, Suchoruczenkow, a potem wreszcie Polacy: Piasecki, Mierzejewski, Jaskuła. Kapsle na asfalcie, na dywanie - i mały dziennikarz rozgrywał i zapisywał jakieś dziwne własne etapy. Moją ulubioną ekipą była ekipa z Mongolii.   Pamiętam kilku ze składu:  Cedendanbyn Ganbold, Chajanchiarwaa, Munchbad... 

Słucham płyty "The Gereg" od dawna (jest już nowa płyta, ale wciąż kocham pierwszą). Dawkowałem sobie te dźwięki. Słuchałem często w samochodzie. Najpierw wzbudzały skojarzenia z jakimś diabelskim mrokiem, szamańskim misterium. Ale odganiałem te myśli. Mongolia - to nie Diabolia. Mongolia to bezkresy z książek Stasiuka, piękno i dobro.  

Włączcie sobie numer 3: "The Legend of Mother Swan". Śpiewane z jakąś zawziętością, jakby z zaciśniętymi zębami. Gardłowo. 

Któregoś dnia zastanowiłem się, o czym to może być? I nie wymyśliłem, że o czymś tak pięknym! O łabędzicy, która znalazła wreszcie swojego łabędzia i urodziło się siedem wspaniałych łabądków. I było szczęście, cudowne chwile. Ale łabądkom nie urosły na czas pióra i gdy przyszła pora chłodów - nie mogły odlecieć na południe. Łabędzica chroniła je przed śmiercią pod swoimi skrzydłami i niestety - przyszło jej oddać życie. 

Gdy słucham tej tragicznej historii ptasiej miłości, wizualizuję sobie jakieś rozległe stepy pełne cierpienia i walki o przeżycie. I trzeba mi obudzić w sobie empatię do wszystkiego, co żywe, skoro twardziele z Mongolii ją mają. 

Pierwsze skojarzenie z Mongolią to Czyngis-chan, wódz - podręczniki piszą o jego okrucieństwie, ale i tolerancji. The Hu poświęcają mu trzeci kawałek - padają tu słowa: "Bicz Wiecznego Nieba", "Wysłannik Niebios", bo to hymn ku jego czci - pełen patosu, siły i przeświadczenia o słuszności sprawy. 

Płytę zaczyna utwór tytułowy - genialnie rytmiczny, narastający, z tym niezwykłym gardłowym głosem... Przepiękny refren (z powtarzanym słowem "Sons")..., który w tłumaczeniu brzmi: "Słuchaj, to niebezpieczne / Słuchaj i podziwiaj/ Słuchaj i słuchaj rozkazu wielkiego Króla Niebios", a więc posłuszeństwo, pewność...

Przebojowy - "Wolf Totem" zaczynający się od ptasich odgłosów i groźnej modlitwy, która ma moc odstraszania złych duchów. Pokrzycz sobie to "Hu - Hu - Hu - Hu", by znaleźć w sobie motywację do działania. W tekście lwy, tygrysy, lamparty, słonie walczą o przetrwanie, ale wygrywa Mongolia!

"Szokująco" brzmi utwór "Shoog Shoog". Ale ten "szok" to po mongolsku "krzak". Możliwe, choć nie wiem na pewno, że to o tym, że nie jesteśmy jak drzewa wysocy, ale jest w nas moc, siła i jest nas dużo.

Kluczowym słowem w utworze "The Same" jest powietrze. Idealny kawałek do głębokich wdechów! Świetne smyki i powtarzane frazy. 

"Yuve Yuve Yu" z teledyskiem, to najlepszy wstęp do poznawania twórczości zespołu. Śpiących budzi wielki step, tradycja, wiara przodków. Masz to w genach!

"Shireg Shireg" z dźwiękami fletu, ma w sobie jakiś klimat z filmów o Robin Hoodzie - czuję jakąś pierwotną siłę. Jakbyśmy jechali konno do jakiejś mistycznej krainy...

"Pieśń Kobiety" kończy płytę. Jeśli w pierwszym słuchaniu przerażą cię gardłowe szamańskie wokale The Hu, może chociaż ukoi cię ten utwór, poświęcony kobietom - prawdziwym cudom świata, a "Każde serce bije pieśń kobiety".


niedziela, 4 czerwca 2023

Na spotkanie jutrzence

 NOSOWSKA "DEGRENGOLADA", Kayax 2023


Nosowska znów nagrała potężną płytę. Słucham jej i wczytuję się w teksty za każdym razem plotąc banalne "chapeau bas!". Jest mistrzynią słowa, tworzy kanon. Leżę na dywanie tuż pod niskimi basami z moich głośników. 

Płytę bardzo dynamicznie rozpoczyna kawałek z fajnym neologizmem w tytule -  "Predatoprzywry" z głosem syna. Traktuje o wiecznym zadręczaniu się w drodze do perfekcjonizmu. I w tym sztuka, by nie dać się "podpierdolkom słownym i  niewidzialnym kuksańcom, odwiertom spojrzeniem"!

"Runo" każe nam sobie wizualizować autorkę leżącą w trawie - zjednoczoną z przyrodą i podziwiającą gwiazdy. "Muskularne drzewo" to wyraz pożądliwego zachwytu zielonością. I uwierzyłem w tę piosenkę, w te intymne wyznania "nie chcę utarczek, chcę pieszczot" czy "łaskocze mnie podłoże". W miłość do cudu życia, który nas otacza. Piękna jest aranżacja. I te mocne i celne wyrzuty do drugiego człowieka: "Ty chcesz na smyczy prowadzać mech / rosę wziąć w niewolę / tresować złote liście / założyć chcesz na szyję / obrożę strumieniowi.", i to jazgotliwe solo na końcu! Wszystko aż po "wzrusz".

Przebojowa "Przytomna" jest o przekonaniu, że nie można się poddać agresorom, którzy wypaczają nam świat. Nosowska bezczelnie wyśpiewuje tę pewność: "Na spotkanie jutrzence, idę powoli - dotrę skutecznie". Cóż, otacza nas presja świata, która każe opowiedzieć się po którejś ze stron: "W miejsce serca wetkną kołek z transparentem." I nie przebiera w słowach sięgając po wulgaryzm: "Mordę mi dorobią, domalują wąsy, albo jeszcze gorzej: kutasa na czole. / Świat mi umeblują wedle swego gustu: uczynią galerą ze śpiącym u steru."

Nosowska pisała już przewiercające do głębi, czułe teksty o synu (genialny "Lilia, kula i cyrkiel" na płycie "Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan"), ale "Zimny" ma jeszcze grubsze wiertło. Matka wyznaje swą miłość na tle przepływających wielorybów, a syn (świetny wokal - Miki Krajewski) swoim radiowym głosem stopuje jej "żarłoczne łono". Sparafrazuję "Dzień Świra" i powiem do wszystkich poetów/poetek:  "- No napisz taki tekst / - No daj spokój. / - No napisz, no. / - Weź się! / - Bo nie napiszesz!".  Bo tak jak ciarki przechodzą, tak kiedyś ludzie będą szli ulicą Nosowskiej.

"Larum" ostrzega, że jesteśmy zniewoleni, ale póki grill fajczy "elektryczny pastuch nie przeszkadza". Padają tu mocne słowa - o życiu w szambie, celne - o wszystkich wbitych w kołowrót "Ślinisz się od uzdy / a chomąto wrosło w kark". Do przebudzenia! Fajnie tak hitem przemówić do poniżanych, podporządkowanych i usidlonych. Nosowska ma czujne wezwanie do podniesienia się z kolan - "Nie jesteś nic - jesteś wszystko!", do uświadomienia sobie swojej siły.

Znakomity - "Ledwie wczoraj" to wyrzut do rówieśników, których pamięta się jak byli zwariowani, piękni i młodzi, a dziś są trucicielami kotów, szujami, donosicielami i facetami z "grzywką w nosie".

"Senny majak" to trudna rzecz, jak uderzenie w twarz, o toksycznych relacjach małżeńskich, przemocy i stłamszeniu w związku, pełnym "niemiłości".

"Rzekomo" - jest spokojne, za to z dosadnym wulgaryzmem. Do wszystkich pozerów, którzy "znają się na wszystkim i chętnie się wypowiedzą"

"Piękna degrengolada" - to świetna piosenka. Wchodzi w głowę i każe rozmyślać. Tylko, że... Nosowska sięga po absurd. Wymyśliła koncept, że dobrze by było, gdyby przyroda się nam odwinęła. Niechby i przyszedł potop, meteoryt albo wymyślona przez Olgę Tokarczuk (w "Prowadź swój pług przez kości umarłych") zemsta zwierząt!

Cytat z "Seksmisji": "Niezły tu mamy burdel w tym Archeo" - fajny, ale... mój nieufny mózg od razu wyświetlił frazę: "Uratowani! Uratowani jesteśmy! Bocian! Jak on żyje to znaczy, że my też możemy! Lamia ściagaj tę pilotkę!"

Ekopanika, którą się nas faszeruje, może poprowadzić kolejne pokolenia do jakiejś depresyjnej zapaści. Zamiast pozytywnie działać, nie możemy popadać w marazm, czy czarnowidztwo. Ja już przeczytałem na Facebookach, że człowiek powinien oddać Australię "misiom koala"! Czy ludzkości wyjdzie na dobre - czuć się jak uczeń zniszczony przez sadystycznego nauczyciela? Ekopanika po wrzody żołądka? Zejdźmy do piwnic! Zakaz samolotów, zakaz samochodów, zakaz biegania, bo szybszy oddech zużywa za dużo tlenu. Ekowina! Ekowina! Moja bardzo wielka ekowina! Tak mnie ta emfaza dobiła, że postanowiłem ułożyć "wiersz z bitem".

Oto i "Kapibara"!

niedziela, 21 maja 2023

Srebrna Szyszka dla Aleksandry Wiśniewskiej




Byłem przewodniczącym jury na Turnieju Jednego Wiersza Srebrna Szyszka w Międzyborowie koło Żyrardowa. Czytałem też swoje wiersze i mówiłem o wierszach z bitem. Było bardzo miło, a wygrała Aleksandra Wiśniewska.

Pełen werdykt: 1. Aleksandra Wiśniewska (Warszawa), 2. Monika Milczarek (Sieradz), 3. Zbigniew Mysłowiecki (Sadowe Węgrowskie). Trzy równorzędne wyróżnienia zdobyli: Janusz Budnik (Sochaczew), Joanna  Jagiełło (Warszawa),  Agnieszka Sadowska (Grodzisk Mazowiecki). Dodatkowe wyróżnienia książkowe zdobyli: Kacper Płusa (Pabianice), Mira Umiastowska (Warszawa) i Rafał Jeżak (Żyrardów). 

Oprócz mnie jury konkursu stanowili: Robert Miniak, Tadeusz Hutkowski, Jerzy Paruszewski i Jerzy Jankowski. 

środa, 17 maja 2023

Srebrna Szyszka w Międzyborowie

 Związek Literatów Polskich, Wójt Gminy Jaktorów, ZSP w Międzyborowie, Stowarzyszenie Przyjaciół Wydm Międzyborowskich zapraszają na

XXII Otwarty Turniej Jednego Wiersza
im. Ziemowita Skibińskiego „Srebrna Szyszka” w Międzyborowie
20 maja (sobota) 2023 roku
o godzinie 14.00
w auli Szkoły w Międzyborowie - ul. Staszica 5
PROGRAM:
14.00 – Rozpoczęcie, wspomnienie patrona konkursu dr. Ziemowita Skibińskiego
14.10 – „Po pięć
wierszy” czytają jurorzy:
Jerzy Paruszewski i Jerzy Jankowski

14.30 – Panel dyskusyjny i spotkania jurorów:
- Krzysztofa Kleszcza
- Roberta Miniaka
- Tadeusza Hutkowskiego

Tematy dyskusji:
- Pogranicza poezji.
- Czy istnieją obecnie różne dykcje w polskiej poezji?
16.00 – XXII Otwarty Turniej Jednego Wiersza

ok. 19.00 – Rozdanie nagród 


piątek, 31 marca 2023

Tomasz Smogór zwycięzcą konkursu na książkę poetycką

 Miałem przyjemność, razem z Joanną Chachułą i Przemysławem Dakowiczem, jurorować w konkursie na książkę poetycką, zorganizowanym przez Wydawnictwo Kwadratura. W Światowym Dniu Poezji 21 marca odbyła się uroczystość wręczenia nagród. Zwycięzcą okazał się Tomasz Smogór z Kłodzka, który otrzymał nagrodę 2000zł, a jego książka wkrótce zostanie wydana. Nagrody uzyskali również: Piotr Grzymałtowski z Ostrołęki i Małgorzata Wandasiewicz z Dąbrowy Górniczej. 

"Sugestywne  niepokojące wiersze, w których brzmi jazz, a nad głową przepływa płaszczka i niemy manat" - napisaliśmy w uzasadnieniu werdyktu.

 Joanna Chachuła, Tomasz Smogór i Piotr Grobliński





Tomasz Smogór, Piotr Grzymałtowski i Małgorzata Wandasiewicz

 

niedziela, 22 stycznia 2023

Kowery po ciary!

 LIMBOSKI - "HOME TAPES VOL.1", 2022



Ta płyta to znane kawałki, przefiltrowane przez wyjątkową wrażliwość i wyobraźnię muzyczną artysty.
Nabyłem ją na koncercie w łódzkiej Przechowalni 26 października. 
Trudno nie docenić głosu muzyka - wg mnie porównywalnym z głosem Maleńczuka, ale zmanierowana poza, lubianego kiedyś, pana Macieja aktualnie jest dla mnie nieznośna. Wolę emocjonalność autora "W Trawie".

Niesamowite, wirtuozerskie są (trzeba to zobaczyć na żywo) umiejętności Limboskiego. Dał on koncert w stylu "One Man Show", obsługując kilka gitar, klawisze i perkusjonalia.
Zachwycił mnie jego power - w niedużej salce łódzkiego klubu, dla niewielkiej grupy odbiorców, dał z siebie wszystko!

Na płycie z coverami - są utwory dobrze mi znane (np. Bob Dylan "One More Cup of Coffee", "Lovesong" The Cure, "The Power of Love" Frankie Goes To Hollywood, czy tradycyjna pieśń "Run On For A Long Time", którą ostatnio przypominał ś.p. Sosnowski) i utwory, których zupełnie nie kojarzyłem, a powinienem (m.in. "Walk Away" Toma Waitsa, "Sinnerman" Niny Simone ).

Te nowe wersje piosenek powstały w domowym zaciszu, gdy koronawirus uniemożliwiał koncertowanie. Każda została podana odświeżająco. Najbardziej podoba mi się na płycie (na żywo mnie totalnie zaskoczyła!) kunsztowna robota głosem (zapętlanie i nakładanie ścieżek wokalnych) w "Asimbonanga" (wplecione są w nią jeszcze "Biko" Petera Gabriela). 
Pięknie brzmi "Waiting For You"( z płyty, którą słabo osłuchałem - "Ghosteen"). Miłość! Piękno i dobro!
Kowery po ciary to: "Sinnerman" Niny Simone - świetny rytm, klawisze, chórki i niski głos. Wszystko na swoim miejscu! To samo "You're Dead" Normy Tanegi, gdzie padają słowa "Oni nie chcą Twojej piosenki, jesteś martwy, martwy, martwy!"; czytam ją sobie, jako drwinę z każdej twórczości, która napotyka na niezrozumienie, ale taką drwinę, którą trzeba znieść, którą trzeba przyjąć na klatę i odrzucić - mieć gdzieś.
Delikatny jak cieniutka firanka jest cover Beatlesów "Julia", "Run On..." jest zaś wściekły i zaciekły. 
Z pozoru monotonny "Lovesong" Cure'ów - urzeka. Z mojej bajki jest też cover Waitsa. A włoska tradycyjna pieśń partyzantów "Bella Ciao" - pełna bólu i przeczucia śmierci, to już w ogóle - efekt wow!

Chcę usłyszeć te i inne utwory Limboskiego ponownie na żywo. Chcieć to móc! Bilety już kupione. Koncert 11 lutego w Tkaczu!

Kleszcz- fan, i Limboski po koncercie w łódzkiej Przechowalni





Kamienie wierzą, że są górami, rzeki myślą, że są morzami

 NEW MODEL ARMY "FROM HERE", 2019.


Istnieją od 43 lat. To ich 18 album! To od "Thunder and Consolation" zacząłem kolekcjonować płyty CD. Cenię sobie bardzo power "Today Is A Good Day" i mrok "Between Dog and Wolf". Dorzucę jeszcze "High" i "The Love of Hopeless Causes"... New Model Army  - wiadomo - dźwięki, które chłoszczą cię jak wiatr na połoninie. No i to jest na pewno taka płyta. Bez słabych momentów. Zatem numer po numerze:

PASSING THROUGH - Przejmujący mroczny, ponury wstęp. Z kluczowym tekstem "Myślałem, że to falujące gałęzie sprawiły, że wiał wiatr", ale myliłem się. I powtarzające się frazy "Tylko przechodzimy" i "Nie mamy nic do stracenia". Niezwykłe - za pomocą tradycyjnego rockowego instrumentarium, panowie z NMA potrafią zaczarować odbiorcę i przenieść go w inny świat. Jakiś wiatr hula w tych dźwiękach, gną się trawy, bulgoczą wrzosowiska. Perkusja wgniata nas w ziemię, jakby chciała wymusić na nas pokorę i obietnicę poprawy.

NEVER ARRIVING - Piękny bas i żarliwość w głosie. Tekst o tchórzostwie, które każe nam być zawsze tuż przed decyzją.

THE WEATHER - To kawałek o zmianach klimatycznych, ostrzegający i gniewnie wzdychający nad ludzkością. Zmieniamy się jak pogoda. Jesteśmy trudniejsi do zrozumienia, nieprzewidywalni, szaleni.

END OF DAYS - Apokaliptycznie. Jesteśmy znudzeni fajerwerkami i chcemy - chyba - ognia. Gdy pada pytanie - "Nie możemy wrócić do wynalezienia kół?" kombinuję, że wszystko, co wymyślimy, prowadzi nas na manowce.

GRAT DISGUISE - O chowaniu się za maską twardziela. I poszukiwaniu kogoś, kto nas przejrzy. "Muszę znaleźć kogoś, kto spróbuje, zobaczyć za wielkim przebraniem, wszystkie grzechy i wszystkie kłamstwa".  No i warto posłuchać skamlającej gitary.

CONVERSATION - O zagubieniu, pozostawieniu siebie gdzieś na pastwę losu. I znalezieniu kompana w postaci skrzeczącej mewy. O przekonaniu, że wszędzie są dobre duchy, i że „wystarczy zadzwonić”. Sullivan cedzi słowa np. "ice cold water", jakby pod językiem chrzęściły mu kostki lodu.

WHERE I AM - Najpiękniejszy kawałek. Hymn. Pieśń o godności. Każdy człowiek ma uczucia. Także ten biedny - pogardzany, głodny, samotny. Gdy podśpiewuję sobie ten fragmencik "I am where I am, I'm not so hard to find", łączę się empatycznie z każdym towarzyszem niedoli, żebrzę, zaciskam zęby... Szczęście można odnaleźć; robić to, co trzeba. Przejmująco brzmi fragment o nienasyceniu - że wszystkim czegoś brakuje, każdy chce być gdzie indziej, być kimś innym,

HARD WAY - Piękny, mistyczny kawałek. Tyle się uczyliśmy, i lekcje były trudne. I to wszystko było po coś.

WATCH AND LEARN - Zawziętość znana mi z piosenek Killing Joke. Przestroga, że wśród ludzi dominuje bezmyślne przyglądanie się i małpowanie; każdy rodzaj broni można sobie wydrukować w 3d, a dzieci patrzą i się uczą, i nam odpłacą.

MAPS - Od niskich dźwięków wiolonczeli, do stwierdzeń, że na naszych mapach pełno jest różnych strasznych stworów.

SETTING SUN - Niby o daremności, a może o pięknie. Nie umiem zdecydować się, czy to depresyjny kawałek, czy afirmacja i pogodzenie się z przemijaniem, głodem, niemocą... W pewnym momencie jest wyjątkowo patetycznie.

FROM HERE - Na koniec - marność nad marnościami. "Kamienie wierzą, że są górami, rzeki myślą, że są morzami, szkło wierzy, że jest diamentem, a dworzanie, że są królami". Ostrzegam Państwa - Sullivan każe powtarzać po nim: "Jestem panem niczego". Ale Wy nie powtarzajcie, udawajcie, że to nie do was. Pogwizdujcie i przewiązujcie pomidory.


poniedziałek, 9 stycznia 2023

Orzeszki buka

 ŁUKASZ KAMIŃSKI "3", WYDAWNICTWO KWADRATURA, ŁÓDŹ 2022.




Trzecia książka Łukasza Kamińskiego, poety z Kutna, który zamieszkał w Zakopanem, nosi tytuł „3” (wcześniej napisał „1” i „2”) i składa się z trzech części. Pierwsza część – „Tetmajer” – jest dla mnie wyjątkowa. To odurzenie Tatrami, ubóstwienie gór. Ach, ja też tak mam, i chyba nie tylko ja. Włażę na szlak, jak w jakiś omam, w łzę. Piękno dusi mnie tym swoim ogonkiem pod „ę”. Tracę głowę. To coś jak syndrom jerozolimski, gdy pielgrzym udaje się do świętego miasta i zaczyna fanatyczne przeistoczenie w biblijne postaci, zaczyna gadać głosami. Zatem te wiersze podyktował syndrom tatrzański. Każda górska polana, każdy piarg - oddziałują mistycznie. Poeta klęka, modli się do ścieżek, kołysze się w U-kształtnych dolinach.

Tomik zaczyna się od empatycznego zjednoczenia z reliktowym skorupiakiem skrzelopływką bagienną. Ponoć może on przetrwać w górskim jeziorze, ale takim, w którym dno zimą zamarza, a składane jaja ulegną przemrożeniu. Aż zapragnąłem odwiedzić Mały Furkotny Staw na Słowacji (przez bezmyślne zarybienie stawu, w Polsce od 50 lat nie zaobserwowano naszego bohatera), ale to chyba niemożliwe, bo nie dochodzi doń żaden szlak turystyczny, może więc tylko z daleka mu pomacham? W króciutkim wierszu zmieścił się zachwyt geometrią płatka śniegu oraz stwierdzenie, że Tatry to idealne miejsce, by umrzeć.

W górskiej przyrodzie autor znajduje odpowiedniki naszych codziennych uczuć: zwątpienia, beznadziei, strachu - "mnich patrzy w przepaść", jakby tracił wiarę. Poetycka kontemplacja krajobrazu przypomina mi japońskie haiku: "tak jasno mimo mrozów / tak definiuję życie". To pigułki wersów, które trzeba sobie położyć pod język, by zadziałały. Kondensaty, esencje, olśnienia. Włożyć ten tomik do plecaka obok mapy i piersiówki. Zjednoczenie z potokiem? Tak, i odczuwanie ruchu płyt tektonicznych. Filozoficzne frazy, godne buddyjskiego mędrca: "chciałbym zwolnić / z przepływającego czasu / wyławiać zdrowe ryby".

Empatia z rybami, które jak śpiewał Kurt Cobain w "Something in the Way" - "nie czują bólu", ma charakter wręcz ekstatyczny, nagle w wersie zostawione jest puste miejsce, na ich słowa. I wypisana z tej pustki – radość. Ach, jest tu najpiękniejsza definicja poezji: "wiersze to orzeszki buka / obgryzane przez gryzonia". A poeci uśmiechają się jak bogowie.

Nad graniami jest obraz nieba, chwytak do serca, uspokajacz: "moje demony dawno zasnęły / diabły poszły won". Czytam to jako przepis na depresje: a wywal w cholerę swoje zaganianie. Hinduistycznie brzmi puenta jednego z wierszy o "szczęściu nieistnienia", ale jest tam też chrześcijańska "msza nad mszycami" odprawiana przez małego ptaszka.

Tatry to życie - zapewnia poeta. I widzę tekturową okładkę zeszytu z czasów PRL, taką z napisem "krew to życie". Zatem poeta zapodał sobie w krwiobieg wszystko, co tatrzańskie: endemiczną warzuchę, rysia i Zamarłą Turnię (ach, mój ogrodzie - z sosną górską i kosodrzewiną, namiastko czerwonego szlaku!) W tym jego ikarowym uniesieniu jest świadomość upadku: urwiska, kotły, czerń stawu, zimny księżyc - prawie jak narzędzia tortur. Dekadencki poeta – Przerwa-Tetmajer, zapewne cieszy się ze swojego patronatu. Kamiński zestawia obok siebie sprzeczne emocje, jak ostrza wielkich nożyc. Tu śmierć, a tu wiersz o maleńkim mysikróliku, cudny jak on sam!

Druga część jest z innej beczki. To proza poetycka pod tytułem „Witkacy”. Zatem jest sprośnie, jest wulgarnie, jakby ktoś urwał wihajster, który regulował poczucie przyzwoitości. To miał być hołd dla szalonego artysty Witkiewicza, zatem zgodnie z jego zasadami czystej formy - jest tu szokowanie odbiorcy, swoiste anty-katharsis, dziwność świata, groteska i rubaszność. Witkacy zażywał różne substancje psychoaktywne, nawet zostawiał adnotację, co zażywał, rysując różne psychodeliczne portrety. Kamiński umiejętnie - nie mam pojęcia pod wpływem czego - naśladuje to szaleństwo. Żadnych tu świętości, a same bezeceństwa. Mamy metafizycznie się zatrząść, jakby halny się zerwał, by pomieszać nam w głowach. Prowokacja goni prowokację - wszędzie gruźlicze plwociny, Krupówki stają się największą z kup, a Bruno Schulz nie potrafi docenić Tatr. Czytam to jakbym śnił sen wariata.

Trzecia część książki to "Zych" (czyli pseudonim literacki Stefana Żeromskiego). Zaczyna się od pragnienia, byśmy naśladowali św. Franciszka - czyli chronili zwierzęta, dopiero wtedy będziemy godni tego piękna, które jest w górach. Wspomina się Jana Kasprowicza, by "ze smreków układać wiersze i z chmur zbierać trofea, by zapomnieć zło". Biorę patos tych wersów: "Poezjo, prowadź na szlak orlich gniazd", choć z zastrzeżeniem, że trudna to droga i nie polecam jej każdemu. Z wyprawy na Morskie Oko z kijem do selfie, nie tkajmy wiersza.

Wspomina się tu wiele postaci np. Kornela Makuszyńskiego, wiecznie uśmiechniętego - jakby ludzie dzielili się na uśmiechniętych górskich zakochańców i ponurych malkontentów z nizin. Są przykazania: "z każdego kroku / czynić świętość", "Chodzić tak – póki nie przyjdzie po nas lawina". Przywołany jest mistyczny symbol Polski - zapomniana kraina Nietota, z książki Tadeusza Micińskiego: "Prowadź nad nietotą do domu dyptamu”. I przypomniałem sobie wielkie dyptamowe połacie, gdy ostatnio szedłem w stronę Murowańca. Nietota to widłak wroniec - mała roślinka, która przetrwała, w przeciwieństwie do wielkich widłakowatych z karbonu. Wtedy 250 mln lat temu widłaki osiągały wielkie rozmiary, dziś nietota to cień tamtych potężnych drzew.

Tomik gęstnieje od nazwisk „ludzi gór” i od nazw miejsc. Ze szlachetnej prostoty pierwszej części, przechodzi w nieoczywiste „bajanie gazdy”, za górami... za lasami... - wspomina się dawne, by filozoficznie podumać nad tym, co teraz.

Książka tak mi się spodobała, że zapragnąłem włączyć słowa autora w mój projekt „Wiersz z bitem”. Zrobiłem teledysk do „Mysikróla”. W nim - z mojego okna nagle widać Tatry.




Recenzja ukazała się w czasopiśmie "Kalejdoskop" 12/22.







sobota, 3 grudnia 2022

Bóg z infopunktu. Serce jak glonojad.

 EWA JAROCKA „Zapalmy moją krew”. Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2022.


Umiem sobie wyobrazić okrzyk bezradności nauczyciela liceum, gdy słucha interpretacji wiersza Zbigniewa Herberta w wykonaniu nastolatka. Może młodzieńcze barki odbiorcy poezji są zbyt wątłe, by udźwignęły odwołania do świata starożytnej filozofii, metafory, pełne ciężkiego, namokniętego jak gąbka, piękna?

A teraz inny kadr mojej wyobraźni: profesor czytający wiersze poetki Ewy Jarockiej z tomu „Zapalmy moją krew”. I znowu bezradność, bezradność dziecka we mgle. Profesor od Mickiewicza skonfundowany jak Robert Plant na pierwszej płycie Led Zeppelin. Bo flow Jarockiej szalone jest. Bo to proszę pana profesora, trzeba trochę wariatem być, taką przedszkolną radością cieszyć się rozhuśtaną na maksa poetyką. Trochę zamienić się na rozumy, postradać zmysły, zdjąć koturny. Trzeba się umieć bawić swoją konfuzją.

Ten tom zaczyna się tak: „mogłabym ci wydłubać oczy, żeby się na tobie jednocześnie zemścić i zafiksować.” Trudno nie wizualizować sobie wtedy kogoś świadomego swych rozchwianych emocji. A przy fragmencie: „wkręcałeś matkę w swoje narodziny, ona zaś się zapierała, że dała ci jakieś życie, ale potem się nabrała. - można ujrzeć kogoś, kto doskonale bawi się przewrotnością swoich zdań, kogoś kto fika błazeńskie koziołki. Fika i czuje, czym ma być wiersz.

Wiersz to transmisją z pokręcenia. A w niej miłość to "rogalik z masłem, zapach domu i małych dzieci", powód do strachu, do drżących rąk. Miłość niemożliwa do spełnienia. Czy myślałeś w ten sposób o takim uczuciu? Takim, gdy oboje są "ujęci kredą na chodniku w jedno serce". A przecież kredą obrysowuje się ofiary.

Wiersz to zdumienie. Zdumiewają więc frazy o kanale rodnym matki: "był wąski. teraz zawsze / mi ciasno i duszę się. / mama ma wąskie biodra, to dlatego pchałam się / ostro na świat i teraz też się rozpycham(...)". I żadnej melancholii, żadnej refleksji wpędzającej nas w posępność. Zamiast tego szaleństwo, jakby własna "korba", prywatna "zakrętka" były wszystkim. Wyobrażam sobie autorkę, gdy mówi: „Jestem niepowtarzalna i sama siebie wymyśliłam. A moja oniria to mój autonomiczny teren, w którym rządzę. Język mam giętki, a moja wyobraźnia lubi jaskrawe kolory. A wszędzie miłość dziwna i nie taka jak na romantycznych filmach. Tą dziwnością, która prosi się o wiersz”.

Rekwizytorium z tego zbiorku jest szalone, np. mleczak, który przyrósł do ścian żołądka (dzięki temu idzie się na studia artystyczne, by go narysować), albo cięte, krzyczące „Uciekaj stąd!”, margerytki, nad którymi będziemy snuć plany zemsty na sprawcy cięcia „(...) żeby sam sobie odciął / głowę, szyję wsadził do wody i nie wiądł, / bo ludzie nie lubią zwiędłych kwiatów”.

Przede wszystkim szalone są te wszystkie uczucia - lęki, obawy, natręctwa, pragnienia. Zatem zwijamy się w supeł, wysyłamy sobie telepatyczne wiadomości.

Nawet jeśli te wiersze wpadają w nadmierną gadatliwość, to w którymś momencie zaskakują. I rozchylając chaszcze długich zdań, natrafiamy na nierentownego Boga z infopunktu, którego dawno powinni zlikwidować, zastąpić komputerem albo kalkulatorem. Jeśli te wiersze wydadzą się błahą zabawą, wiatrakiem na patyku z kolorowej folii, to może doceńmy kolorowe jarmarki wersów i ich blaszane zegarki. A takie są np. zabawy z samotnością w smoka i podpalanie lasu albo zbieranie fiołków, które piły sól i płakały pysznymi łzami.

Wiersz wystawia język. Mówi „mam nierówno pod sufitem”. Ale to „moje nierówno” ma całkiem niezły design. I wiersz umie robić niezłe wizualizacje, np. leśne omamy o kręgosłupie w mchu, o drugiej stronie swojego ciała w brzozach i maślakach, i chodzeniu do łazienki z nożem jak po leśne runo; albo o zabawie w berka z własnym brzuchem; albo o zakochaniu się w motylu, który grzał się na kaloryferze, bo noce są jeszcze chłodne. Wszystko ze świadomością swojej przewrotności, ironii, które każą niebu się drzeć: "nie rób ze mnie worka na śmieci, od tego masz lasy, morza i oceany."

Wiersz niesie brzemię moje życie w skórze nosorożca, dźwiga samoakceptację - "Masz w sercu serce z kamienia. masz głaz / w spojrzeniu.", drwi z autora: „zniszczyłam sobie / płuca, odpalając nerwowo papierosa od papierosa, / gdy na ciebie czekałam. obgryzłam palce do kości.”, niesie przeczucie końca - "pojawią się cyfry w kolumnach i ja też zgasnę." Przepracowuje za pomocą „zimnych” metafor jakieś niejasne przeczucie - "sople lodu na palcach". Te sople są z mojego ulubionego wiersza z tego zbioru pt.: „a najważniejsze, że zobaczyłabym twoje zielone oczy”. Od niego (s.28) polecam zacząć wędrówkę po tej książce. Czy zmrozi Cię, Czytelniku, pytanie - „po co dałaś życie komuś takiemu jak ja?”, czy pokryjesz się szronem?

Wiersz to cierpkie ziarnko. Gdy opisuje życie, nie oszukuje słodzikami: „okna skrzypią, drzwi się nie zamykają albo przechodzą przez nie dziwne postaci i ludzie się zabijają nawzajem. każdy robi sobie w sobie swój świat, aby tylko przetrwać.

Wiersz to spektakularna konfabulacja np. o hodowli małych domów, galerii i kościołów, szkół i urzędów. To wymyślona trwoga, że nasze ciało jest wsią, żebra to zagrody, a jelita i żołądek to domowe zwierzęta. Trwoga, która przechodzi w obsesję, że: "mam mamę, która zabija siostry baranów! najpierw daje kurom imiona, potem podrzyna im gardła".

Wreszcie wiersz to sen, w którym można wszystko. Ziemia zjada niebo, wszystko pęka jak „balon, który rzuca kurwami”, podmiot liryczny rozpada się na kawałeczki, podmiot liryczny idzie spać i śni - śni końce świata, lilie i koniczyny z ust. Śni, że to wszystko przez utopione w basenie okulary.

Polecam tę „odjechaną” książkę, życząc autorce kolejnych splendorów (wcześniej dwukrotna nominacja do Nagrody Gdynia, za kwadraturowy tomik i za powieść). Wyobraźnia Jarockiej? Szanuję! Jeśli czytałem coś podobnego, to u Justyny Bargielskiej, Romana Honeta, a może u Piotra Przybyły. Zapewne wysyłają oni kciuki w stronę tych fraz. Napiszę w języku Jarockiej: śnię, że te długie wiersze są schronem, w którym "zapomina się o suszach, pożarach i topniejących lodowcach." Są tymczasowym schronem, bo jest tu zapowiedź, że jeśli "może pewnego dnia las i góra zaczną krzyczeć / o topniejących lodowcach, zagrożonych gatunkach / i wszechobecnym plastiku? dołączę wtedy do nich..”

A jeśli myślę – serce, to od dziś takie serce jak z książki Jarockiej - serce jak glonojad.



RECENZJA UKAZAŁA SIĘ W LISTOPADOWYM NUMERZE PISMA "KALEJDOSKOP" 11/22

niedziela, 25 września 2022

Żonglerka słowem, zianie ogniem i cudowny proszek

 Monofon - "Monomiasto", Mystic Production, 2022.


Kultowy Lao Che się rozpadł. Monofon powstał z inicjatywy jego dwóch muzyków: basisty Rafała Boryckiego i perkusisty Michała „Dimona” Jastrzębskiego; a także gitarzysty Michała Wójcika. Dołączyli też Halszka Nabira i Budyń - jako wokalista i tekściarz, po tym jak nie sprawdziło się kilku innych. Gdy ogłoszono powstanie zespołu, następnego dnia Budyń zmarł na zawał serca.
Budyń
Michał Dimon Jastrzębski 

Budyń czyli Jacek Szymkiewicz, to mój rocznik - 1974. Gdy słuchałem jego płyt (Pogodno, Babu Król, Art.Budyń&Chango) - wyczuwałem wielką duszę artysty. To był muzyczny wariat z poetyckim ADHD. Jego interpretacje piosenek Stachury na płycie Babu Król "Sted" - to jest mistrzostwo. Na koncertach Budyń wskakiwał w publiczność, prosto w jej serce. Gdy dawał koncerty online (w czasach covidowych, o nienormalnej porannej porze) widziałem, że to jego pasja, nie żadne komercyjne promocje dla fejmu. Budyń to był muzyk wielkiego formatu!

Te piosenki, którym napisał słowa, są pełne nieposkromionych emocji. Pełne wulgaryzmów (za czym ja, nie przepadam): chu*ów, pier*oleń. Taki był Budyń. Jak czytam w wywiadach: miał problemy z używkami, był chory i przeczuwał, że jego serce nie wytrzyma. Tym mocniej brzmią jego słowa - jego ostatnie słowa. Michał "Dimon" Jastrzębski - kierownik produkcji i zdaje się główna postać zespołu, mówi, że ta płyta to takie "Blackstar", porównując Szymkiewicza do Davida Bowie.  

W pierwszym utworze "Stoimy na dachu" słyszymy zestaw wątków z całej płyty: zagubienie, zmęczenie, bunt wobec stetryczałych polityków, nierozumiejących młodego pokolenia ("te bloki nie są wasze, starcze"), potrzeba spokoju wobec politycznych sporów. "Przeminie wszystko Tusk i Kaczyński", śpiewał niedawno Budyń na płycie "Ukryte do wiadomości" - tu podobnie: "pier*olą nas już spory historyczne i nastroje polityczne", "a my chcemy myśleć nie po prostu szablonem, nie bać się, że wszystko skończone, nie szarpać się już z otwartymi na oścież drzwiami"... Utwór ma fajną werwę i dynamikę, naprawdę niezły początek płyty!

Ta płyta ogarnia czasy covidowe. Z hasła "lepiej zostańmy w domu", powstał numer o uczuciowych rozstaniach, rozwodach, o "diable w staniku" i "księciu >>Ty Chu*u!<<". W sedno.

Utrzymana w retro klimacie "Bossa" z refrenem "Na mnie się goi dłużej", jest o końcu związku, pełna delikatnej pretensji do "psa rasy damskiej". Znak czasów niedopasowań. Ileż to par nie wytrzymuje ze sobą?

A ile trwa i zmienia swój żywot w horror? Właśnie taki tytuł ma - bez wątpienia - najlepszy utwór na płycie. Możliwe, że dziaderski, bo wspominkowy. "Prawie pięćdziesięciolatek" wspomina z jakąś uroczą tęsknotą, skruchą i wstydem: "Biegłem, biegałem, miałem coś, potem nie miałem, chciałem czegoś, a potem to zgubiłem. Nie wiem, gdzie byłem, wiem, że wróciłem." Spowiada się ze swych bezeceństw, podrywów i nadużyć.  
Muzycznie jest to uczta, perkusja dziobie ziarenka, dęciaki robią piękną robotę, a głos Budynia, jest głosem kogoś o oczach Kota w Butach ze "Shreka". Utwór-tęsknota, pean na cześć życia, pisany poetyckim szaleństwem: "kopytka stukały nam bose", "mój język brzytewka, chroniły tylko zęby zaborcze i łase mięsa czerwonych sztandarów". Sztukmistrz żongluje tu słowem i zieje ogniem, a mnie to rusza i ruszam do szalonych gibań, nie mogąc usiedzieć. A na rękach gęsie skórki, a w sercu żar z ekogroszku o kaloryczności 27 megadżuli/na kilogram - bez spieków i dużej ilości popiołu!


"Faraon" zaczyna się tupaniem wojskowych butów, z czego wyprowadzony jest waitsowski bit (genialny pomysł!), pełen orientalnych (egipskich?) ozdobników. Mocny, emocjonalny tekst, z samych bebechów! O tym, że trzeba się kryć z emocjami, udawać, choć chciałoby się "pukać we wszystkie okna". Covidowy nakaz noszenia maski, staje się jakimś surrealistycznym nakazem do blokady uczuć i prawdy.  

"Ich wszystkich" to hymn pełny przekory wobec bylejakości i pełen niezgody na to, co jest. "Nie" dla podporządkowania się, "nie" dla przegrywu. Z jazgotliwym przejmującym krzykiem. Z cytatem z piosenki Cool Kids Of Death sprzed lat. W piosence pada "Wszystkich ich je*ać!" - odradzam więc, słuchanie niepełnoletnim. To płyta dla dorosłych, zdecydowanie!


Napisany i zaśpiewany wyjątkowo przez Michała "Dimona" Jastrzębskiego "Warszawa - Stambuł" ma osobisty tekst, pełny kontrastów "kocham cię/tracę cię" i dramatycznych wyznań "ziemia nie chce mnie nieść". Nie wiem, czy Stambuł wziął się z napisu na perkusji (Istanbul Agop to znany producent talerzy), zatem symbolizuje autora? Czy też jest to metafora odległego, obcego, innego świata? Utwór podobny w stylu do najlepszych piosenek Lao Che, ze świetnym rytmem i melodią i uroczą puentą w postaci pytania "Co dziś na śniadanie?" - jest wybitny. Chciałbym, by tym głosem śpiewane były wszystkie utwory Monofonu, bo nie wyobrażam sobie, by nie było koncertów. 


"Korona" (znów covidowy cień) to piosenka z czasu zamknięcia, w którym artyści nie mogąc koncertować, skazani byli na siebie, i zamiast koncertów - czekała ich bieda i samotność. Wieszczem ogłoszony jest tu Rysiek Riedel. Jest też przeróbka cytatu z Paktofoniki "Nie jestem Bogiem, wyobraź to sobie." Otwarcie pada tu wyznanie o poddaniu się nałogowi alkoholowemu: "Będę pił gołdę" (gołda=wódka), "pod kołdrą ćpał netflix sezon drugi, serialu dzień trzeci." I cytuje się Nosowską "Lubię ten stan, rozkoszne sam na sam.", i wykrzykuje się swoją bezradność. Przejmujące studium.

"Ul" to zapis narkotykowego odlotu: "w nocy demon w głowę zrobił mi ul porno" i drga tu wszystko jak neon. Jest "taniec, szable i galop", saksofony i chore zatracenie.

Majstersztykiem jest utwór ostatni. Zapis tęsknoty za cudownym proszkiem, który ukoi kołatanie serca i zatrzyma trzęsienie rąk. Pełny jakiś sprzecznych myśli, obsesyjnego opętania, które przypomniało mi dziwny film Aronofskiego "Pi", pełen przeczuć o to, że serce nie wytrzyma. Budynia zastępuje nagle kobiecy, trochę szorstki głos (Magda Dubrowska z zespołu Nanga) i zjeżdżamy w sen, który okazuje się niebytem. I jest to smutne, ta Budyniowa wspaniałość, nagle oznaczająca, że nie zobaczę go już nigdy. I tylko mogę popijać zieloną herbatę i rozmazywać się w niewyraźność.



Zobacz też moją recenzję płyty Art.Budyń&Chango "Ukryte do wiadomości",
płyty Pogodno "Sokiści chcą miłości",
płyty Babu Król "Sted".