środa, 3 czerwca 2009
Antologie, antologie
Prawy Brzeg Revisited
Laureaci na scenie. Od lewej: Radziewicz, Podlipniak, Graczyk, Wiśniewski, Smołucha, Gajda, Markiewicz, dyrektor DK Praga, oficjel.
Autor: Piotr Gajda
"Anioły nad Pragą" - Praska noc Poetów. Rozstrzygnięcie I OKP "Prawy Brzeg". Warszawa, 31 maja 2009
Dzięki uprzejmości Jarka Janowskiego (jednego z organizatorów konkursu) wszyscy laureaci „Prawego Brzegu” otrzymali drogą mailową zdjęcia z muszli koncertowej w Parku Praskim. Ich autorem jest Tomasz Radzik, fotografik z Olsztyna. Są one o wiele lepszej jakości niż te, które „usiłowałem” zrobić swoją „idiotkamerą”.
Publiczność.
Grawerton i ja.
Prezentacja wierszy. Agnieszka Smołucha „in action”.
„Paweł Podlipniak show”.
wtorek, 2 czerwca 2009
Czwarta recenzja
poniedziałek, 1 czerwca 2009
Poeci są jak dzieci
„Przechodniem byłem między Wami…”
Autor: Piotr Gajda
"Anioły nad Pragą" - Praska noc Poetów. Rozstrzygnięcie I OKP "Prawy Brzeg". Warszawa, 31 maja 2009
Wierzę w znaki. W drodze do Warszawy, gdzieś pomiędzy Tomaszowem, a Rawą Mazowiecką mój PKS minął bus grupy Dżem zdążający z przeciwnej strony w stronę Katowic. Fajnie, pomyślałem, oni w trasie i ja w trasie – nie może być źle. I tak też było. Warszawa Zachodnia przywitała mnie ze stoickim spokojem, gorzej było ze mną, nie miałem pojęcia jak dostać się na ul. Senatorską. Niemniej Warszawiacy wbrew powszechnej opinii to ludzie uprzejmi. Szybka konsultacja najpierw ze starszym Panem, potem z równie leciwą Panią (nie wiem, czemu wyobrażałem sobie, że na pewno musieli brać udział w Powstaniu Warszawskim?) i już jechałem 158 we właściwą stronę (co prawda bez biletu i wiedzy, gdzie wysiąść – wychodzi znajomość W-wy only ze szkolnych wycieczek i Manifestacji Poetyckich), ale dzięki uprzejmości kolejnej staruszki tym razem napotkanej w autobusie wysiadłem tam, gdzie trzeba – przy Rotundzie i dalej poszło mi już jak z płatka – drogę wskazywali mi nawet bezdomni – jednemu z nich uiściłem za to opłatę w wysokości 90 groszy; Aleje Marszałkowskie, Ogród Saski, Plac Teatralny i byłem na Senatorskiej 3, przy wejściu do kawiarni „Literatka” w Domu Literatury na Krakowskim Przedmieściu (tam właśnie organizatorzy umówili spotkanie o godzinie 13.30). Ponieważ miałem jeszcze do niego dobre 1,5 godziny, postanowiłem przejść się po placu Zamkowym i Barbakanie. I tu Warszawa straciła do mnie, prowincjusza, cierpliwość. Nad Zamkiem Królewskim nastąpiło oberwanie chmury, które jednak szczęśliwie przeczekałem w bramie na końcu ulicy Rycerskiej. Padało gwałtownie równą godzinę, ale tuż przed terminem spotkania odzyskałem względy stolicy i mogłem przemieścić się z Barbakanu do „Literatki”. W środku po niewielkim zamieszaniu (kelnerzy nie mieli pojęcia, o jakie spotkanie mi chodzi?), trafiłem wreszcie do właściwej sali w piwnicy. Okazało się, że nie było ze mną jeszcze najgorzej – Agnieszka Smolucha z Krakowa (laureatka II nagrody) pokierowana przez zdezorientowaną obsługę kawiarni dosiadła się do jakiś chrzcin i chwilę to trwało zanim zorientowała się, że biesiadują tam osoby, które mają styczność raczej z białą kiełbasą, niż z białym wierszem. Później spuentował to świetnie Jarek Janowski mówiąc, że najgorsze jest zawsze pierwsze pół godziny zanim ustali się płeć dziecka, a potem już jakoś leci. Po kilku chwilach jednak udało się nam jakoś razem zgromadzić i przy wspólnym stole zasiedli; organizatorzy I OKP „Prawy brzeg” i imprezy poetyckiej „Anioły nad Pragą”, wspomniany już Jarek Janowski-Smoliński, Paweł Łęczuk, juror Andrzej Tchórzewski i laureaci – Paweł Podlipniak (ze swoją dziewczyną), Agnieszka Smołucha, Karol Graczyk, Teresa Radziewicz, Czesław Markiewicz i ja. Organizatorzy zafundowali laureatom żurek, kawę i napoje chłodzące, a Jarek Janowski i nieoceniony Andrzej Tchórzewski sypali jak z rękawa literackimi anegdotami (o Stachurze, Tyrmandzie, Cortazarze). Wybaczcie, ale na mnie ktoś, kto otrzymał Nagrodę Młodych razem z Hłaską, Bryllem i Śliwonikiem (Tchórzewski), to postać legendarna (a w dodatku to pierwszy w Polsce tłumacz E. Pounda i e.e. cummingsa). To człowiek, który wyrzucił Stachurę ze swojej grupy poetyckiej!! Natomiast z Czesławem Markiewiczem łączy mnie pewna anegdota, która jest jedną z tych magicznych chwil tworzących czwarty wymiar w relacjach międzyludzkich. Pozwolę ją sobie tutaj w całości przytoczyć (Czesławowi się spodobała). Otóż w 1988 roku byłem żołnierzem służby zasadniczej i służyłem w Opolu. Pewnego dnia przeskoczyłem przez mur jednostki i bez przepustki ruszyłem w miasto. Odwiedziłem księgarnię, a potem udałem się na dwa seanse do kina – pamiętam je do dzisiaj – były to filmy „Po godzinach” Scorsese i „Świadek mimo woli” Coppolli. Kiedy wieczorem wróciłem do jednostki pokonując tą samą drogę przez mur, na kompanii trwała już awantura – moja ucieczka została odkryta przez dowódcę, porucznika H. Ów H., gdy tylko mnie ujrzał ryknął – „Gdzieś, k…. był?" Na co w chwili olśnienia błyskawicznie odpowiedziałem – „Książkę poszedłem kupić.” Wtedy on – „Jaką, k…. książkę?!” Wówczas to wyjąłem z kieszeni spodni wspomniane wydawnictwo; „Nowe Roczniki – Poeta jest jak dziecko” – antologię poetów wkraczających w życie literackie od 1975 roku. Porucznik H. wyrwał mi książkę z rąk, przekartkował, a potem zbolałym głosem powiedział: „Gajda s……..!" I tak oto mi się upiekło. A co ma to wspólnego z Czesławem Markiewiczem? Otóż wśród 60 umieszczonych w antologii poetów jest także on i jego wiersze, które podówczas – ponad 20 lat temu czytywałem (strona 231). Magic moments… Z „Literatki” przemieściliśmy się autobusem Z- 1 na drugą stronę Wisły na ulicę Targową, gdzie organizatorzy wynajęli dla nas hostel („po drodze” dałem Andrzejowi Tchórzewskiemu antologię łódzkich debiutów „Na grani”, bo po drodze trochę rozmawialiśmy o „mŁodzi”). W porównaniu z hostelem, w którym mieszkałem dwukrotnie podczas mojego pobytu na Manifestacjach, ten przy Targowej to luksusowy apartament. Gdybym podczas moich poprzednich wizyt w W-wie mieszkał właśnie w nim, moja książka byłaby zbiorem wierszy optymistycznych. Na miejscu napiliśmy się kawy, przez chwilę posłuchaliśmy Czesława (który jest równie dobrym gawędziarzem jak panowie Jarek i Andrzej) i ruszyliśmy w stronę Parku Praskiego. Na zapleczu muszli koncertowej szybko i sprawnie dokonały się formalności związane ze zwrotem pieniędzy za podróż – nagrody tymczasem „wędrowały” na nasze konta – na stole pojawiły się szaszłyki i…napoje chłodzące. Paweł Luis przechodził sam siebie – takiej opieki nie zapewniłyby nam nasze własne matki! Jarek Janowski, który prowadził całą imprezę wbił się we frak (ktoś z nas powiedział, że wygląda jak Bogusław Kaczyński, lecz przed wylewem), do naszej grupki laureatów dołączył Radek Wiśniewski, pojawili się dwaj pozostali jurorzy – Zbyszek Milewski (z rodziną) i Maciej Woźniak. Jurorzy podpisywali grawertony, a my szykowaliśmy się do uroczystego ich odebrania i zaprezentowania publiczności naszych wierszy. O dziwo, na widowni zebrała się całkiem pokaźna grupa widzów (z pewnością to nie my byliśmy główną atrakcją koncertu, ale publika szczodrze nagradzała nas oklaskami!). Na zakończenie bloku poetyckiego wszyscy nagrodzeni i wyróżnieni poeci rozdali wśród publiczności wydawnictwo, w którym znalazły się wszystkie nagrodzone w konkursie utwory. Na scenie pojawił się Stanisław Sojka, który obok grupy Trzy Dni Później, Małgorzaty Wojciechowskiej z Teatru „Rampa” i kwintetu jazzowego Wojciecha Majewskiego był główną atrakcją imprezy. Dalsza część „Aniołów nad Pragą” (nieoficjalna) odbyła się w miejscu naszego zakwaterowania. Znikł gdzieś Andrzej Tchórzowski i Maciej Woźniak, Zbyszek Milewski i jego rodzina się pożegnali, Radek Wiśniewski musiał wracać do Brzegu, opuścił nas Paweł Podlipniak i jego towarzyszka, dołączył za to Piotrek Kuśmirek (autor „Zimnych zabawek” i „Tria”), który przyszedł obejrzeć praskie widowisko oraz trójka znajomych Pawła Luisa. Jarek Janowski zdjął frak i powrócił do „ludzkich kształtów”. W hostelu poeci rozmawiali o poezji – konkursach, znajomych poetach, portalach literackich i własnych słowach w druku. Wszyscy doszliśmy do wniosku, że na planecie, która w sposób drastyczny ulega „cywilizacyjnej degradacji” więzi między ludźmi są niezwykle istotne. Tak, wyłącznie poeci czytają poetów, ale wspólne, poetyckie spotkania, to wciąż to, co w tym wszystkim jest najważniejsze. Stąd warto brać udział w konkursach poetyckich. Oczywiście, liczy się nagroda finansowa, takie czasy, ale istota rzeczy wciąż polega na rozmowie i patrzeniu drugiemu człowiekowi w oczy. Świat może ocaleć jedynie poprzez kulturę, może wiersze go ocalą? O 23.00 zadzwonił do Pawła Luisa Andrzej Tchórzewski i serdecznie nas pozdrawiał. Karol Graczyk, który nazajutrz wybierał się do Gdańska pożegnał się z nami około godziny 24.00, kilkanaście minut później i ja pogrążyłem się w objęciach Morfeusza. W sąsiednim pokoju nadal spożywano napoje chłodzące i wciąż trwała całonocna dyskusja, której głównym interluktorem był niezniszczalny Czesław Markiewicz…Kiedy o 3.35 nad ranem wstałem, wziąłem prysznic, a potem ponownie dołączyłem do dyskutujących, zauważyłem, że noc i konsumpcja dokonała pewnych spustoszeń wśród dyskutantów, ale wspaniała ich większość nadal była w niezłej formie. Karol i ja serdecznie ich pożegnaliśmy, zwłaszcza Pawła Luisa, który wykazał się niesamowitym hartem ducha jako organizator i poeta. W drodze na dworzec Warszawa Wschodnia, wspólnie z Karolem pogrążyliśmy się we mgle, która przykryła całą Pragę. Budynek dworca wynurzył się z niej po około 15 minutowym marszu. Pożegnałem Karola i pociągiem do Skierniewic „przebiłem się” na Warszawę Zachodnią, skąd o 7.45 miałem pierwszy PKS do domu. Kawa z automatu, kanapka, lektura „Notatnika Satyrycznego”, którego redaktorem jest Jarek Janowski, rozmyślania nad wydarzeniami dnia poprzedniego – wszystko to razem pozwoliło mi dotrwać do chwili odjazdu. Kiedy w drodze powrotnej przejeżdżałem przez Rawę Mazowiecką w radio autobusu rozbrzmiała piosenka zespołu Harlem z refrenem zaczynającym się od słów: „Prowadzi mnie jakaś nieznana siła, która nadaje życiu sens…”. Jak już wspomniałem, jestem naiwny jak dziecko, które wciąż wierzy w znaki…
Gościnna brama, która uchroniła mnie przed „warszawskim potopem”
„Literatka” (miejsce, w którym obiady spożywał Tyrmand).
Współcześnie: na żurek czekają Paweł Luis i Karol Graczyk.
Przyzwoity hostel na Targowej (od lewej: Tereska Radziewicz, Agnieszka Smołucha, Czesław Markiewicz, Paweł Luis).
Od lewej: Czesław Markiewicz, Andrzej Tchórzewski,
Jarosław Janowski.
„Anioły nad Pragą” – scena w Parku Praskim, miejsce akcji.
„Za sceną” (Radek Wiśniewski i „połówka” Karola Graczyka)
Majewski Quintet w programie „Grechuta”
Stanisław Sojka, „gwiazda” imprezy
Jarek Janowski (prowadzący i „alter ego” Bogusława Kaczyńskiego)
piątek, 29 maja 2009
Środa w ŁDK
Marzena Łukaszuk - ilustracja do wiersza Piotra Groblińskiego *** (Jeżeli język jest więzieniem)
Warsztaty ŁDK
Piotr Grobliński zaprasza plastyków i poetów na kolejne spotkanie w ŁDK.
Termin: 10 czerwca (środa) o 18.00.
Wcześniej (tutaj) publikowałem tematy prac, które należy przygotować do prezentacji.
środa, 27 maja 2009
Owczarek jeździ na rowerze
PRZEMYSŁAW OWCZAREK "CYKLIST", Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2009
Autor: Piotr Gajda
-------
* Przemysław Owczarek - ur. 28.10.1975 r. Z zawodu antropolog kultury. Doktor nauk humanistycznych. Ma na koncie książkę naukową o kulcie polskiego papieża na Podhalu, zatytułowaną: "Karol Wojtyła - Jan Paweł II. Podhalańska opowieść o świętym. (Od historii do mitu - studium antropologiczne)". Artykuły naukowe i krytyczne publikował w: "Tyglu Kultury", "Literaturze Ludowej", "Magazynie Sztuki", "Formacie"; "Pracach i Materiałach Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi Seria Etnograficzna", "Barbarzyńcy", "Journal of Urban Ethnology" i wydawnictwach pokonferencyjnych; wiersze w: "Twórczości", "Tyglu Kultury", "Wakacie", "Studium", "Odrze", czasopiśmie literackim "Red", "Cegle", łódzkim dodatku "Gazety Wyborczej". Prozę w "Kresach". Laureat ogólnopolskich konkursów poetyckich, między innymi: im. C.K. Norwida (Pruszków), im. T.J. Pajbosia (Warszawa), im H. Poświatowskiej (Częstochowa), im. K. K. Baczyńskiego (Łódź), im. Z. Herberta (Toruń), im. S. Grochowiaka (Leszno), nominowany do nagrody im. J. Bierezina debiut książkowy w 2005 r. (Łódź) - nagroda publiczności, oraz laureat główny konkursu im J. Bierezina w 2006 r. W grudniu 2007 r. Wydawnictwo Zielona Sowa (przy współpracy łódzkiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich) opublikowało jego debiutancką książkę poetycką pt."Rdza" (nagroda im. Jacka Bierezina). Tom nagrodzono także III nagrodą za debiut roku 2007 na IV Festiwalu "Złoty Środek Poezji" oraz nagrodą im. Kazimiery Iłłakowiczówny za debiut poetycki roku 2007 (Poznań 2008 r.). Jest redaktorem naczelnym kwartalnika artystyczno-literackiego ARTERIE.
wtorek, 26 maja 2009
Malowanie hałasem
Pierwsze dźwięki płyty to monotonne uderzenia, jakby ktoś walił w ścianę obuchem. Gitara i perkusja „biją głową” w mur. Przebiją się? Po 28 sekundach walenie ustaje i robi się lirycznie... Cranberries'owo, a gdy pojawia się wokal przypomina delikatny głos Harriet Wheeler z The Sundays (19 lat temu mieli duży przebój) i od razu mi się spodobał. Wokalistka Magda Powalisz opowiada swoją historię ciepłym głosem, ale gitary, bas i perkusja od początku są tu na równych prawach - to współopowiadacze. Opowieść obfituje w zwroty akcji. Granie jest niezwykle klimatyczne, przestrzenne - wystarczy zamknąć oczy i odlecieć, zniknąć przy "fade away, fade away..." Jak wiele może wyczarować klasyczny rockowy skład!
Drugi utwór od pierwszych dźwięków wprowadza w miły trans (intrygujący tytuł "Cul-de-sac" przetłumaczyć można na "ślepą uliczkę"). Jest naprawdę przebojowo... W pewnym momencie zostaje wokal i brząkający bas... echo... i nagle zakończenie robi się sfuzzowane, przebijający się przez ścianę dźwięku głos przypomina barwą głos Katarzyny Nosowskiej - ( konkretnie piosenkę "That's a Lie" z drugiej płyty Hey'a)... To był bardzo dobry wybór piosenki na singiel - mną piosenka zawładnęła, rozpłynąłem się w tym "neverending oceans"...
Utwory "Waterproof" i "Over" mają w sobie urok deszczowych klimatów "The Cure" z "Disintegration"... "Summers, Springs and Winters" jest hipnotyczny - ma coś z "The End" The Doors... ale z dość jazgotliwą codą. "Hangover Tune" - to mroczny numer inspirowany Sonic Youth (przypomina mi ich najlepszą płytę "Dirty"). W tej opowieści paranoja miesza się z uspokojeniem - w naprawdę złotej proporcji! Histeryczny "Clumsy Dance" - gitara powoli zaczyna się rozgrzewać... – by wreszcie zająć się ogniem, który trawi wszystko. Kulminacyjne „fire! fire! fire!” na długo zostaje w pamięci...
To nie jest płyta dla każdego. Bez upodobania do gitarowego odlotu płyta może wydać się zbyt hałaśliwa. Ja tę dawkę hałasu przyjąłem z przyjemnością. Możliwe, że to zagraniczny producent (John Congleton) i amerykańskie studio (Dallas, Elmwood Studio) pchnęło zespół na wyższy poziom muzycznego wtajemniczenia. W każdym razie Bydgoszcz może być dumna już nie tylko ze Zbigniewa Bońka, ale z „George Dorna, który krzyczy”, ale w duszy, jak prawdziwy mężczyzna, jest liryczny!
Jacek Bierezin - Wyklęty, ale pamiętany
W Łodzi Jacek Bierezin jest postacią legendarną. Dzisiaj mija 16 rocznica jego śmierci, którą tak opisywał Piotr Bratkowski: „Gdyby żył, skończyłby dziś 62 lata. Pewnie polałoby się dużo wódki. Wyszło inaczej: 26 maja 1993 Jacek Bierezin - jeden z najciekawszych poetów pokolenia '68, więzień polityczny PRL, kobieciarz, bokser, alpinista i pijak, wpadł w Paryżu pod samochód. Potrącony, wstał, po czym z podniesionymi do góry rękami wszedł pod następny samochód, ciężarówkę. I już więcej nie wstał. Był całkowicie trzeźwy, nikt do końca nie wie, co się wtedy stało.” To chyba ostatni z „wyklętych poetów”, który zdaje się, uciekał przez całe życie. Uciekał, żeby móc wrócić, jakby wciąż szukał swojego miejsca na ziemi. Ten opozycjonista zmuszony przez władze do emigracji, nigdy nie zasymilował się z emigracyjnym Paryżem i do końca nie poznał języka francuskiego. Nie tęsknił po to, żeby napisać wiersz, ale tęsknił naprawdę, nie wymyślał widoku góry, tylko szedł ku niej, aby na nią się wspiąć. Był członkiem Klubu Wysokogórskiego, jednak nigdy nie otrzymał od władz PRL zgody na udział w wyprawach w Alpy i Himalaje, na które był typowany ze względu na osiągane wyniki. To poeta odważny – wypowiadający się nie zależnie od okoliczności i od tego przy kim – któremu obcy był strach, chociaż prawie do końca życia żył i tworzył w państwie totalitarnym.
Trzydzieści lat temu pisał:
Jak wspomniałem - w Łodzi Jacek Bierezin jest postacią legendarną. To tam rozgrywa się jeden z najważniejszych konkursów poetyckich w kraju – jego imienia – zorganizowany po raz pierwszy w 1995 roku z inicjatywy kręgu przyjaciół Poety, zgromadzonych wokół tygodnika Verte (nieistniejącego już dodatku kulturalnego do łódzkiej edycji „Gazety Wyborczej”). Oddział Łódzki SPP od początku współtworzył konkurs stając się z czasem jego głównym organizatorem. Od kilku lat wspiera go w tych wysiłkach Poleski Ośrodek Sztuki w Łodzi, zwłaszcza w osobach Andrzeja Strąka i Zdzisława Jaskuły.
Także i my (mam na myśli Krzysztofa i siebie), jesteśmy poniekąd „bierezinowymi” spadkobiercami. Krzysztof Kleszcz był trzykrotnie nominowany do nagrody głównej konkursu (2004, 2006, 2007), ja otrzymałem nominację w roku 2007. Od 2006 roku w ramach OKP rozgrywany jest również TJW „O Czekan Jacka Bierezina”, którego byłem laureatem w roku 2007, a w 2008 zdobyłem w nim III nagrodę (czekan „przejął” ode mnie Przemysław Owczarek).
Chociaż Krzysiek i ja mieszkamy w Tomaszowie Mazowieckim, to właśnie pośrednio dzięki OKP im. J. Bierezina już na zawsze będziemy kojarzeni z łódzkim środowiskiem literackim („mŁodzią”), tak jak Rafał Gawin (Justynów), Monika Mosiewicz (Pabianice), Konrad Ciok (Skierniewice) i jak „rdzenni łodzianie” – Przemysław Owczarek, Michał Murowaniecki i Robert Miniak (prawie wszyscy z nominacjami lub jako laureaci TJW). Myślę, że „duch Poety” do dziś przyświeca większości poetyckich działań związanych z Łodzią.
niedziela, 24 maja 2009
Fotografia jak poezja
Fotografia jest jak poezja. Przykładanie oka do aparatu, sztuka kadrowania to szukanie frazy, metafory. Tak właśnie myślałem oglądając zdjęcia na wystawie PTF "F cztery". Mój przyjaciel - Krzysztof Wieczorek wystawiał fragment swojego cyklu zdjęć pt. "Brzask". Jego zdjęcia, robione klasycznym analogowym aparatem Pentax to kunsztowne zdjęcia krajobrazu Doliny Pilicy robione tuż o świcie przy pierwszych promieniach słońca.
Krzysztof jest autorem okładki książki Piotra Gajdy. Wypatrzył hostelowy krajobraz na ulicy Spalskiej - zdjęcie później zostało przetworzone przez Agnieszkę Owczarek i Michała Murowanieckiego. To jego zdjęcia (m.in. z cyklu "Brzask") tworzą klimat książki poetyckiej Roberta Miniaka "Czarne wesele" (Wyd. Kwadratura, 2008).