piątek, 31 grudnia 2010

Odcinanie tlenu



Autor: Krzysztof Kleszcz



WARIACJE.PL - "STAJNIA AUGIASZA", Megatotal.pl 2010

Na poetycko-rockową mieszankę nie trzeba mnie było długo namawiać. Jeśli chemia działa, dwa substraty poezja i rock powinny dać produkt o wzmocnionym działaniu.
Masz ochotę zanurzyć się w nierealne? - zdaje się pytać tajemnicza przewodniczka, która sama o sobie wyśpiewuje Ogień mam na twarzy, włosy czerwone. Mówią, że jestem wredna. Gryzę paznokcie na drugie śniadanie. Mówią, że jestem dziwna.
Zespół towarzyszący Eli Dul - wokalistce i autorce wszystkich tekstów sięga po zgoła inne brzmienia niż kultowe Świetliki. Po industrial i metal. Są gitarowe riffy, plamy klawiszy, wiolonczela, operowy śpiew... Moim domem jest cisza wyśpiewuje liderka, ale to nieprawda. Jej domem jest czad, a la Rammstein, Clawfinger, Nine Inch Nails... Jej teksty są niełatwe, niejednoznaczne, poruszają tematy tabu, hipnotyzują.

"Prawdziwa historia o początku" zaczyna się od mocnego riffu i słów "raz raz". To brzmi jak ostrzenie noży. Jeśli ktoś spodziewał się piosenki poetyckiej, a la Stare Dobre Małżeństwo upuści porcelanową filiżankę z kawą. Kto czekał na moc, przekona się od razu, że słyszy zawodowy zespół.
Drugi utwór "Na początku było słowo" jest taki, że uknułem nań taki termin - "poezja industrialna". Jeśli wiersz Eli jest orzechem, to gitara jest dziadkiem do orzechów:
"zaplątana w sieć czasu
pomiędzy jawą a snem rozbłyskam
na ułamek czaso-
wnika

jestem."

Trzeci, tytułowy - zmienia klimat. To intrygująca mroczna recytacja. Na tle ambientowych plam słyszymy kochaj, a później wywołujące ciarki słowa miała w życiu trzech kochanków, kanarka i trzy tchórzofretki, wszystkie rozłaziły się w palcach...

"Na tytuł mnie nie stać" ma smutny klimat, który skojarzył mi się z "Seventeen Seconds" The Cure... Niechciana ciąża, zapach naftaliny i czosnku, zawsze z prawej strony nóż i łyżeczka i ta operowa nieziemska wokaliza Ewy Spornej, dzięki której można osiągnąć drugą prędkość kosmiczną, uciec grawitacji...
"Notatki z brudownika" podnoszą arcytrudny temat: morda w kubeł - mówię, skrobiąc kolejną kasę zgwałconym piątym. // komu wina? ciskam w kąt białe, czerwone, spotworzone pierwsze, // a ty udajesz, a nie ma nic.
Utwór "Teoretycznie każdy potrafi latać..." zaczynający się szyderczym śmiechem, to recytacja, tym razem męska... Czego tu nie ma? Jest - motyw ufo i wulgarne "przez sukę muszę marznąć tej zimy". Nie zapomina się wersu: "pamiętasz tamten wieczór na grobli, gdy topiłem tobą księżyc?"
Niejednorodny "Skazani na weekend" ma refren, który streszcza tematykę płyty "kara wina kara wina"... Fajnie rozwija się dzięki wiolonczeli "Etiuda na jeden palec". „Zaklinacz deszczu” i „Nibypiosenka” wśród gitarowego szaleństwa zapewniają szaleństwo w tekstach - ze szczurem, pająkami, muchami, brakiem wody...

Aniołek z okładki zerkający spode łba zdaje się upewniać, czy wszystko z nami porządku. Muzyka może sprawić, że nie ma czym oddychać. Dlatego w każdej chwili możemy zapodać sobie instrumentalny "Trzynasty kolor zimy", w którym Jean Michel Jarre dostarcza tlen.

czwartek, 30 grudnia 2010

Oczy szeroko zamknięte



W ostatnich dniach w łódzkiej „GW” ukazał się artykuł Katarzyny Badowskiej, w którym autorka samotnie „zmaga się” z odpowiedzią na retoryczne pytanie: „Jaki był rok 2010 w łódzkiej literaturze?”. Nie zamierzam z tym tekstem polemizować (niejako załatwiają to za mnie komentarze czytelników pod nim), natomiast szczerze rozbawił mnie jego następujący fragment: „Nie byłoby literatury bez jej twórców, a pod tym względem wypadamy znacznie poniżej średniej. Żaden łódzki prozaik niczego w tym roku nie wydał. Ci najwięksi - Andrzej Sapkowski i Andrzej Bart - milczą po ubiegłorocznych publikacjach "Żmii" i "Rewersu". Grzegorz Strumyk przerzucił się na poezję (…)”. No to popełnił faux pas i się spauperyzował!

„Jaki był rok 2010 w łódzkiej literaturze?”:
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Lodz/1,104407,8873219,Jaki_byl_rok_2010_w_lodzkiej_literaturze_.html

(p)

Arterie, Zwłoka i Mamałyga w Empikach


"Arterie" nr 8 (z książką Konrada Cioka "Mamałyga") w pakiecie z "Arteriami" nr 7 (z książką Piotra Gajdy "Zwłoka") w cenie jednego numeru (13 zł) od 29.12.2010 r. już w Empikach!

środa, 29 grudnia 2010

Prywata



Mickiewczowska liczba 44 według numerologii jest liczbą doskonałą; oznacza doskonalenie świata, idealną przyszłość ludzkości, szlachetność intencji, indywidualizm, inteligencję, charyzmę, błyskotliwość umysłów, rozwój duchowości, intuicji i talentów wszelakich. Ludzkość pozostawi po sobie niezatarty ślad prawdziwych wartości” – tako rzecze bezpłatna warszawska gazeta, na której ślad natknąłem się w necie.

Otóż i dzisiaj, przyszło mi pożegnać się z jej proroctwem przy akompaniamencie The Raconteurs…

(p)

czwartek, 23 grudnia 2010

Elvis has left the building



Dni dworca PKP w Katowicach są policzone. Jedno z najlepszych osiągnięć polskiej architektury późnego modernizmu ma zostać zburzone, bo PKP, zamiast obiekt wyremontować, woli go sprzedać (…). Jak widać, dla obecnego właściciela nie ma znaczenia, że katowicki dworzec to perła polskiej architektury powojennej, najlepszy w naszym kraju przykład brutalizmu. Surowy, rzeźbiarsko kształtowany beton połączony jest z mistrzowską konstrukcją – strop hali podtrzymują imponujących rozmiarów kielichy”.

Taką informację, potwierdzoną relacją z telewizyjnych „Wiadomości”, w której pokazano jak wyposażone w potężne szczęki dźwigi „szarpią” więźbę dachową katowickiego dworca, przyniosło życie. To mi uświadamia, że na tym świecie nie ma nic trwałego, nawet setki ton betonu da się rozebrać, zburzyć, przemieścić i wywieźć, przekształcić w coś innego, a tym samym „pogwałcić” naszą pamięć i rozebrać kolejny mały fragmencik z naszego własnego życia. W imię czegoś lepszego, doskonalszego? Chciałbym w to wierzyć, że na miejscu dawnego dworca powstanie coś równie „magicznego”, a nie kolejna komercyjna galeria handlowa, gdzie odtąd niepodzielnie rządzić będzie „bożek-promocja”.

Przez niemal całą drugą połowę lat dziewięćdziesiątych bywałem na tym dworcu. Spędziłem na nim niejedną noc, czekając na ranne połączenie po zakończonych koncertach, które odbywały się w nieodległym od niego katowickim Spodku. Iron Maiden, Deep Purple, Black Sabbath, Helloween, Jethro Tull, a potem całonocne włóczenie się po nieprzebranych dworcowych stoiskach z płytami cd, których wydawcy omijali prawo autorskie publikując tylko tych wykonawców, którzy w myśl zapisów ówczesnej ustawy nagrali swoje płyty przed 25 laty. Omega, Skaldowie, Breakout, Niemen – można było wrócić do tych nagrań i po raz kolejny „odkryć” coś takiego jak „Gyöngyhaju Lány”. Można było pogrzebać w książkach i znaleźć skarb, wydany w latach 80 albo i 70 przez wydawnictwo „Czytelnik”, „PIW” albo „Iskry”. Na przykład 3 tomowy „Obłęd” Jerzego Krzysztonia. Można było zaobserwować, jak policjant z dworcowego komisariatu (całkiem jak Chuck Norris) samotnie zmaga się z „lumpem”, aż w końcu przekonuje go, żeby ten sam i bez oporu udał się z nim na komisariat. I ten idzie grzecznie, chociaż jeszcze przed chwilą przez 20 minut leżał na schodach prowadzących do niższych dworcowych kondygnacji, miotając się z policjantem w jakimś obłędnym walcu. Co też "mundurowy" szepnął mu do ucha? Można było o tym myśleć przez całą niemal noc. Można było potraktować dworcową poczekalnię jak zbawczy azyl, po tym jak trzeba się było przebijać przez hordy kibiców, w drodze powrotnej z koncertu Cameli w zabrzańskim Domu Muzyki i Tańca. Wreszcie można było przyjrzeć się długowłosemu chłopakowi, który przez 6 godzin zapisywał w brulionie swoje wiersze, całkiem niezrozumiałe, tak jakby to co napisał dyktował mu inny poeta, ten z filmu „Rejs” – a w pobliżu nie byłoby (bo i skąd?) ani jednego logopedy.

Takie małe historie, z których składają się fundamenty naszej pamięci. Teraz zburzą je dźwigi. Zostanie po nas „Empik”.

(p)

Za szybko. To niemożliwe.




Migawki. „Dyskoteka” na koloniach we Fryszerce (ile mam lat? 8?), udaję, że gram na gitarze „Telefony”, „Arktyka” i „Śmierć w bikini”. Wklejam do zeszytu z napisem muzyka – zdjęcie Republiki ze „Świata Młodych”. Kupuję sobie plakietkę z charakterystycznym logo zespołu. Wycieczka do Warszawy - zauważam na wystawie winyl „Nowych sytuacji” – za chwilę jest mój. „Dziwny” teledysk „Porannej wiadomości”. W sklepie koło przystanku na Warszawskiej przy Szerokiej (dziś tam sprzedają znicze) kupuję kasetę Obywatela GC (tę z piosenką „Paryż Moskwa 17.15). Na koloniach w Kaltkach na Mazurach z megafonów grają album „1991”, troszkę dziwne te wersje. W „Tylko Rocku” Ciechowski w rubryce "Przesłuchanie" – zachwala poezję zamiast muzyki. Pierwszy raz słyszę „Nie pytaj o Polskę” w Trójce, wzruszam się tekstem. Jest zima zdobywam w jakiś tajemniczy sposób płytę „Tak Tak” (najpierw zazdrościłem Piotrkowi K., który mi ją przegrał na kasetę). Odkrywam genialne stereo w piosence „Podróż do ciepłych krajów”. Koncert w telewizji – tańcząca Potocka, na bębnach Jose Torres. Występ zespołu na Dniach Tomaszowa. „Ja Kain, ty Abel” genialna piosenka do „Stanu strachu” – kupuję winyl. Cieszę się z kasety „Obywatel świata” z przepiękną „Piosenką dla Weroniki” (z wersem „tak się ludzie kochają, to jest dobre to złe...”). Totalna zaskoczka – płyta „Oj DADAna” z „Piejo kury piejo”, kupuję kasetę w dniu premiery. „Ta piosenka jest pisana dla pieniędzy” – prawdziwy hit, biegnę po kasetę do sklepu muzycznego naprzeciwko PDT-u (dziś jest tam apteka). W domu okazuje się, że jest źle nagrana „za szybko”, jakby na 45 obrotów. Sprzedawca dziwi się, mówi: „to niemożliwe”, ale wymienia mi na dobry egzemplarz. 22 grudnia 2001r. - w dzienniku słyszę informację, że Grzegorz Ciechowski nie żyje. Płaczę, jakby mi umarł, ktoś z rodziny.

Autor: Krzysztof Kleszcz

Zobacz też -> Baśń o bałwanie.

wtorek, 21 grudnia 2010

Poetka nominowana do Paszportu Polityki



Do nagrody Paszporty Polityki 2010 z dziedziny Literatura nominowano w tym roku m.in. Justynę Bargielską, poetkę. Postanowiono wyróżnić jej debiut prozatorski "Obsoletki". Oprócz niej nominowano też Ignacego Karpowicza (autora książki "Gesty"), za powieść "Balladyny i romanse") oraz Tomasza Piątka za powieść "Wąż w kaplicy".


Justyna Bargielska - ur. 1977. Poetka. Debiutowała w 2003 r. tomem wierszy „Dating session”. Następnie opublikowała tom „China Shipping” (2005), a w 2009 r. „Dwa fiaty”, za które dostała Nagrodę Literacką Gdynia. Laureatka III edycji konkursu poetyckiego im. Rainera Marii Rilkego (2001) i nagrody specjalnej w konkursie im. Jacka Bierezina (2002). Jej wiersze były tłumaczone na słoweński i angielski. „Obsoletki” (Wydawnictwo Czarne), za które dostaje naszą nominację, są jej debiutem prozatorskim.

Nominujący o nominowanej:

Ta skromna książeczka kompletnie zbiła mnie z pantałyku. W krótkich opowiadaniach, przywodzących nieco na myśl twórczość Rolanda Topora czy Henriego Michaux, Bargielska porusza się swobodnie między traumą i sarkazmem, tragedią i autoironią, czułością i makabrą, koszmarnym snem i twardą rzeczywistością. Wybitna językowa wrażliwość oraz potencjał myślenia o kobiecości i macierzyństwie nie tyle wbrew stereotypom, co właściwie poza jakimikolwiek schematami.
Piotr Kofta

Bargielska prozaiczka jest równie zwinna (może nawet zwinniejsza) jak Bargielska poetka. To nie lada sztuka opowiedzieć o czymś, o czym najchętniej nie chcielibyśmy wiedzieć... I na dodatek zrobić to z wisielczym humorem, solenną powagą i nieokiełznaną pasją.
Grzegorz Jankowicz


Za: "Polityka" (k)

Skutki uboczne (9)




„Zajechaliśmy na Wilanów. Groszek czekał przed domem z małą, obdartą tekturową walizeczką, ubrany w za dużą marynarkę o burym, przygnębiającym deseniu, spodnie rureczki do kostek, bez kantu, frędzle tasiemki kładły się na butach, brudnych wiosennym jeszcze błotem, wykrzywionych, model sprzed pięciu lat, na zjechanych obcasach. Mały, chudy Groszek z twarzą starego więźnia wyjedzoną przez mury kazamatów, dreptał niecierpliwie w miejscu, ocierając spocone czoło przewieszonym przez rękę spłowiałym płaszczykiem z drelichu.
Zatrzymaliśmy się kilkanaście metrów od niego, bo dalej był zakaz postoju, szedł do nas kogucio podrygującym krokiem, niosąc godnie swoja udręczoną minę wydziedziczonego arystokraty albo obarczonego klątwą księdza.
- Popatrz, to jest dziś najlepszy polski poeta – powiedział Robert. – Przyjrzyj mu się dokładnie.
Groszek wsiadł i podał każdemu z nas małą, trochę lepką dłoń. Zawsze był jakiś taki niedomyty, sypiał w szarej pościeli, bieliznę miał przyżółcona. Ale to nie zmieniało faktu, że mając lat trzydzieści i siedmioro dzieci był, jeśli nie najlepszym, to przynajmniej jednym z trzech pierwszych w kraju poetów”.

Andrzej Brycht, „Dancing w kwaterze Hitlera”. Instytut Wydawniczy „PAX”, 1970.
(p)

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Inna forma



Literatura musi być czytelna. Literatura musi zmuszać do wysiłku. Oto założenia serii kwadrat. Kompetentny czytelnik wymaga od literatury czegoś więcej niż tylko przyjemnego spędzenia czasu. Wymaga literatury, która jest wyzwaniem, atakuje stereotypy, rewiduje poglądy, wstrząsa przyzwyczajeniami, budzi i zaspokaja głód intelektualny, wzmaga chęć działania. Taka literatura nie ma i nie chce mieć nic wspólnego z tym, co uchodzi za literaturę w świecie rynku i reklamy - sięga głębiej i dalej”. Tak stoi na stronie szczecińskiego Wydawnictwa „Forma”, a dalej jeszcze: „Podstawowym celem Wydawnictwa Forma jest promowanie ambitnej polskiej prozy współczesnej”. Nie przypadkiem to właśnie tam ukazała się książka Marcina Bałczewskiego „Malone”. Jak zapowiada ją wydawnictwo; „Malone” Marcina Bałczewskiego można czytać na różne sposoby, odkrywając coraz to nowe konteksty, podobnie jak w przypadku "Gry w klasy" Cortazara, czy też "Zagubionego w labiryncie śmiechu" Bartha. Mając tak wielki wybór w sposobie poznania całości można uznać, że zawsze coś umyka, coś jest nieuchwytne i pełni znaczenia owego prozatorskiego przedsięwzięcia nigdy nie uda się odkryć do końca. Możliwości są w nim wielorakie interpretacje, ciągle powstają nowe wątki oraz ich zakończenia. Bałczewski bawi się słowem. Potrafi stworzyć niezwykle oryginalne rozdziały, jego pomysły bywają zaskakujące. Niektóre części książki to jakby wycinki z gazet, inne to tylko fragmenty piosenek. Niby żadnego połączenia z fabułą, o ile dojdziemy do tego, że taka w książce istnieje, ale jednak czuje się nieustannie jakieś powiązania z całością. Można więc odnieść wrażenie, że każde zdanie umieszczono tu celowo i każde zdanie ma swój sens dla całości. Jest w tej prozie swoista magia, są i zapisy rzeczywistości, fakty, niby oczywiste, ale przedstawione w nowy, zaskakujący sposób”.

Tym razem nie poezja, ale współczesna proza polska – prosto z „łódzkiego tygla”, czy jak ktoś woli – z „łódzkiego getta”. „Malone” można nabywać już dziś na stronach wydawnictwa - pod linkiem: http://wforma.pl/166,malone.html (a za jakiś czas książka do nabycia w „empikach”)

* Marcin Bałczewski - (ur. w 1981 r. w Łodzi) – prozaik, autor scenariuszy komiksowych. Mieszka w Łodzi. Wydał powieść "W poszukiwaniu straconego miejsca" (2002) oraz zbiór opowiadań "Malone" (FORMA 2010). W książce "2008. Antologia współczesnych polskich opowiadań" (FORMA 2008) znalazło się jego opowiadanie "Jan Vertellen".

(p)

niedziela, 19 grudnia 2010

...Śmierć poecie dyktuje swoje mocium Panie








Publikacja w "Arteriach" Nr 8 (2) 2010

(pismo w sprzedaży w pakiecie z Nr 7 (1) 2010

w sieci EMPIK)


(k)