czwartek, 25 sierpnia 2022
Wiecie, dziewczyny, że serce węża krąży po całym ciele?
środa, 17 sierpnia 2022
Nas nie obchodzą odważniki, które nosisz w słowach
Łukasz Barys "Kości, które nosisz w kieszeni", Cyranka, Warszawa 2021.
Język Barysa bywa wulgarnie dosadny (w tej dosadności przypomina prozę Masłowskiej, skojarzył mi się też z książką "Toksymia" Małgorzaty Rejmer), dlatego odradzam lekturę młodemu czytelnikowi, ale w wypisanych tu fragmentach łatwo dostrzec rękę mistrza, świadomego wagi słowa.
piątek, 12 sierpnia 2022
Już idę w śmiertelne popioły
POLSKIE ZNAKI "Rzeczy ostatnie", ADULT CONTEMPORARY, AGORA S.A. 2022.
czwartek, 11 sierpnia 2022
Trzymamy się za ręce
TOMASZ BUDZYŃSKI "Pod wulkanem", METAL MIND PRODUCTIONS, 2022.
środa, 10 sierpnia 2022
Parę spraw domknąć
JAROSŁAW DUDYCZ "CZARNA SKRZYNKA", CONVIVO, Warszawa 2020.
Czasem myślę, że poezja zastygła w jakiś śmiesznych koturnowych pozach. Z jednej strony poeta zaangażowany angażuje się, aż po egzaltację, z drugiej poeta awangardowy (awan)gardzi odbiorcą. I nagle - zonk! - trafiam na poezję Jarosława Dudycza. "I to jest nowa strategia syntezy. I to jest nowa koncepcja sztuki!" Przekąs, surreal - mistrzostwo.
W pierwszym utworze "Przyjdzie" na patetyczne pytanie umierającego "Co zamierzasz?", podmiot liryczny odpowiada: "Niczego nie zamierzam, pożegnam cię / tylko. // Potem będę czekał, aż to przyjdzie po mnie. // A przyjdzie. // Zapowiedziało się właśnie." Odpowiada z życiem i bez trwogi, jakby znad smartfonu.
W tytułowym - genialnym! - wierszu o śmierci psiego pupila wchodzimy na wysokie rejestry (użycie przestawnego szyku, górnolotnych metafor). Z wersu na wers coraz wyższe: "serce to instrument na miarę kosmosu, / z taką mocą brzmienia, a pierś to jest czarna / skrzynka, w której go zamknięto." Zgryw to czy nie-zgryw? I dalej, aż po wzrusz: "Ale zerkałem na ciebie, gdy odchodziłeś. / Na twoje legowisko patrzyłem. Na ten / twój kocyk niebieski w chmurki i ulubiony / gryzak. I na piłeczkę, na której zaschła ślina." I kolejne słowa - jak stąpanie po linie zawieszonej nad przepaścią. A we mnie łka gitara z piosenki "Machine of Loving" Iggy Popa. "I jeszcze to poczucie wstydu, że dawno temu, / gdy się tu zjawiłeś, na imię ci dałem Ogryzek. (...) Na twoim solidnym nagrobku, który ci wystawię w ogrodzie, nazwę cię, / Aleksandrem, Emanuelem, Jerzym i Edwardem / i wieniec złożę tak potężny jak pierścienie / Saturna podglądane ukradkiem przez sondę Cassini."
Dudycz raz uderza w żart, raz gra na takiej strunie, że płaczę jak małe bobo, bo Dudycz "umie w poezję". Taką bez świeczników na stole podczas wieczorów autorskich, taką, która łapie cię za nos, gdy sprawdzałeś czy się nie pobrudziłeś koszuli! No, tak jakoś to widzę. W taką poezję, która posługuje się żartem, nonsensem i absurdem. Jak Kobranocka, która kocha jak Irlandię, jak koszulka z napisem "Rzucam wszystko i jadę w Bieszczady"...
Dowcipną nutę wtrąca w bombastyczny temat - marynarski komplecik dziecka ląduje obok wycia okrętowej syreny czajnika; sznureczek z kokardką obok dumnych wojowników i generałów. Zostawia nas to w konfuzji. I ta konfuzja jest fajna. Zjeżdżamy po "zbawiennej poręczy" (tej z wiersza "Nie wiem" Szymborskiej) jak dzieci.
Przekonałem się do tych wierszy na 100%. Wyłapuję frazki, np.: "Poznałem cię od razu po tym smutku, / bo tylko ty masz taki smutek, / który z nocy przychodzi i z nocy korzysta.", które proszą się, by je cytować w rozmowach.
Ciężko nie zachwycić się wierszem "Jawnie" - "ja nie mam taktyki, ja jestem odkryty. // Jak małe dziecko, które letnią nocą / zrzuca z siebie kołdrę z powodu gorąca." albo wierszem "Złoto", gdzie autor z toposu o Midasie układa taki koncept: "chociaż mnie wiele razy dotykałaś (...) jestem ze śniegu, / z piasku, z tej trawy, / która wyrasta między / płytami tarasu, // z tej brzydkiej, / skrytej w kurtce / białej watoliny, // którą czasami / widać przez małe / rozdarcie."
Są tu przegięcia - łapałem się za głowę, myśląc, że to już za daleko (wiersz "Sprawy polityczne" ma zaskakującą erotyczną puentę), że to za blisko żartu, dowcipu czy memu (np. wiersze "Ryby", "Dzień"). Ale po iluś tam lekturach, zacząłem akceptować te szarże i twierdzę, że są OK.
Pewnie dlatego, że są tu takie błyski jak np. "Zwycięstwo", które w czasie wojny w Ukrainie, wizualizują mi się po dreszcz. Albo "Łazienka" z szaloną frazą "Defekuję u ciebie". I czytam go na głos znajomym, bo operuje absurdem, groteską jakąś cudną! "Ale tylko o tobie / mogę powiedzieć, / że masz kapitalną łazienkę."
Wiersz "Bóg", gdzie za jałmużnę na Dworcu Głównym we Wrocławiu, autor dostaje obietnicę modlitwy o zdrowie i łaski, objawia nam niezłą fantasmagorię - "zmienia się scenografia, wynoszą pociągi, zabierają dworzec, nie ma szyn i podkładów, trakcja nie ciągnie za zakręt, w nieskończoność, nie ma drutów, przewodów, starych fundamentów rdzawych śrub i nakrętek (...) jest Bóg, wielki byt, wszechświatowy kustosz (...)" Gęstwa myśli o Bogu jak trzcinowisko, w którym są gniazda na bank!
Brutalny wiersz "Córka" zastawia nas we wrażeniu, że źli są wszyscy, cały świat, a najbardziej podmiot liryczny. "Rozwód" zaś kończy się kpiną z systemu prawniczego: "Zwłaszcza córkę mi chciałaś / odebrać takim adwokatem, / tę córkę której nie mieliśmy. // Nie mieliśmy tej córki, / ale przecież po to wynajęłaś ; adwokata nad adwokatami, / żeby się od takich detali / nie posypał proces."
Piękna jest fraza: "Zrobiło się szaro, zimno i stanęła kolej", urocza!
Są tu wiersze, przy których uśmiecham się, przewijam je sobie jak slajdy, jak posty na Fejsie. Śmieję się z "dziewczyny, która mi niosła obrazy dawnego uczucia, / szła ku mnie przez ulicę pewnie i zawadiacko, / tak jak Weronika przyjść już nie umiała."
Są wiersze, które zadziwiają ujęciem świata przez słowa: "Czegoś innego się chciało. // Rowerów czy łąki.", które drwią z nas, tak jak "Rekonstrukcja" - "(twarda, gorzka czekolada / podczas wyprawy do Japonii, / w Hiroszimie, w samym / sercu miasta)."
Dudycz choćby sięgał po "niemożliwe" tematy dla poezji - np. piłkę nożną - gdy pisze o grze FIFA "na skrzydłach Sane i Jesus, / ich lubię najbardziej, obaj szybcy", o zgubionej kulce od piłkarzyków, o osiedlowym Stoiczkowie, "robi Wiersz".
Jego książka wydana w Wydawnictwie Anny Matysiak Convivo daje dużo czytelniczej satysfakcji, inspiruje, daje kopa - już nie raz mi się zdarzyło, że porzuciłem nagle lekturę, by chwycić długopis, klawiaturę, mikrofon, by skutecznie "parę spraw domknąć".
piątek, 15 lipca 2022
Nakarmić psy, opowiedzieć psom sen, wyprowadzić psy
Małgorzata Lebda „Mer de Glace”, Warstwy, Wrocław 2021.
Podziw - takie mam pierwsze skojarzenie. Małgorzata we wrześniu 2021 roku w ramach realizacji swojego projektu "Czytanie wody", przebiegła wzdłuż Wisły - od Baraniej Góry do jej ujścia. Mówiłem o tym uczniom przy okazji lekcji o rzekach Polski. To niezwykłe, chcieć tak poczuć rzekę, w mięśniach, w tkankach. Zmęczyć się, zjednoczyć z przyrodą. Jako poeta-nauczyciel geografii napisałem kiedyś w wierszu: „czuję związek z każdą kropką, niebieską wstążką”. By poczuć taki związek, Lebda poszła dużo dalej ode mnie.
Poetka wskazuje swoje motywacje: zwrócenie uwagi na to, co robimy przyrodzie, jak ją traktujemy, jaki gwałt zadamy rzece, dążąc do realizacji budowy drogi wodnej E-40 (miałaby łączyć Bałtyk i Morze Czarne), gdy będzie ją trzeba uregulować. Mówi o obserwacjach relacji człowiek-rzeka. OK, ale ja cały czas myślę o fizyczności, bólu, o maratońskich dystansach i o tym, że w czasie tego biegu, pewnie w jej myślach tworzył się kolejny poemat. Może coś o sile, a może o bezsilności i zwątpieniu? Wzruszyłem się, gdy się dowiedziałem, że w czasie odpoczynku po biegu, motywacji dodawał „Alfabet” Christensen (w tłumaczeniu Sochańskiej), który uwielbiam, no i bardzo byłem ciekaw jej poezji w związku z deklaracją: „Chcę biec przy ciele rzeki, żeby doświadczyć jej obecności, mieć przy boku coś, co prowadzi, daje się odkrywać, co będę mogła zmienić w opowieść.”
Czy czytanie/pisanie ma coś wspólnego z nurtem rzeki? Szum, życie wokół rzeki – czy jest w tym coś co wpływa na wiersz?
Książka „Mer de Glace” ukazała się wiosną 2021, a więc przed biegowym projektem, ale zapewne w trakcie przygotowań do niego. Sprawia wrażenie dostojnej medytacji. Może to przez niezwykłość edytorską tomu? Tłoczenia na okładce przypominają jakieś rysy lodowca, w środku jest też dostojny perlisty papier.
9 lipca 2022 roku za "Mer de Glace" Małgorzata Lebda otrzymała Nagrodę im. Wisławy Szymborskiej.
„Ranki tu są dobre, spokojne, ciągną się do samej nocy” - ten wers brzmi jak zaklęcie, mantra. Jak pragnienie, by nic się nie kończyło, trwało w swym pięknie. Autorka zaczyna tom wspominając o końcu świata, który trwa. To widmo katastrofy, o którym mówiła też na spotkaniach autorskich i brak nadziei na jej oddalenie, trochę mnie przeraża, a nawet odpycha. Ale nie wiersze! Bo tu jest, o tym, by zanadto nie rozmyślać o końcu. Trzeba robić, to co należy. Dbać o siebie, o zwierzęta, żyć spokojnie. „Zawsze się radujcie” i „Ducha nie gaście” - mówi Ewangelia. Dlatego stop - żadnego „Nie mam już nadziei”. Nie wolno nam wpadać w beznadzieję wobec świata: „Jedno wiem – żreć dać muszę kotu” - śpiewał przepracowując przemijanie Spięty w „Wanted” na płycie "Black Mental", no i Lebda podobnie: „nakarmić psy, opowiedzieć psom sen, wyprowadzić psy.” Szacunek - żadnych dołów, melancholii!
W cyklu wierszy „Z ciała” jest o posłuszeństwie mięśni, o tym, że ciało bywa wdzięczne, a „praca mięśni przypomina dobry wiersz.” albo o tym, żeby rozumieć bunt ciała, i wreszcie: że „słowa (…) robią nam w środku radykalne rzeczy.”
Wiersze na początku książki przynoszą obrazy domu. Domu, który emituje jasne światło, domu, w którym ktoś przenosi światło wyżej, w którym ktoś wybiera dla fuksji wschodnie stanowisko, najlepsze wobec światła. Domu, w którym rozgrywa się codzienność, odprawia się proste życie, gdzie uspokajają się zwierzęta.
W tomie rozsiane są specyficzne w swej formie utwory zatytułowane „Pory miejsc”. Rwane frazy porozdzielane średnikami szukają znaczeń pomiędzy sobą. Ma to – jak już pisałem – taki kontemplacyjny charakter: „zasypianie w środku dnia – jak dziecko, budzenie się jak dorosły;”
W wierszach zwraca uwagę czułość wobec świata, widzenie świata w sposób metafizyczny: świecimy nocy w podgardle, a sen jest szeroki, mulisty jak Jangcy. Wiersz zyskuje pysk i go otwiera, a „Noc przystawia – od zewnątrz – oko do okna domu, tego którego akurat próbujesz nazwać swoim, zawsze w tym miejscu, gdzie – od środka – przykładasz swoje.”
Podoba mi się wiersz, w którym świadomość zaprzecza pierwszemu skojarzeniu – że to nie bez, kwitnie na śnieżnobiało w sierpniu, tylko „Sierpień otwiera kwiaty ketmii syryjskiej i kwiaty chińskiej herbaty.”
W „Wilkowisku” daje się wyczytać współistnienie ze światem, czerpanie ze smaków, z chłodu i czułość wobec psiego przyjaciela. W innym wierszu podmiot liryczny zachwyca się tym, jak wypowiadając słowo pracuje język, jak dotyka podniebienia i wraca na miejsce.
Są błyski świadomości - przyglądanie się domowym roślinom, świadomość, że w lesie coś podjęło trop i biegnie. Jest zestawianie: dźwięku trzeszczącego orzecha włoskiego upuszczonego przez gawrona na ziemię, pracy wiecznej zmarzliny i trzasku w jamie stawowej lewego kolana. Jest próba odczytania ognia przez czułość jaka nas kiedykolwiek spotykała.
W wierszu „Geografia” pada nazwa lodowca alpejskiego, który dał tytuł książce. Lodowce jak wiadomo topnieją, skały ulegają erozji. Czytam o wielkim pragnieniu zatrzymania rozkładu świata, wielkim jak potrzeba dotyku i bliskości. Jest piękno świata, jego namacalność i piękno nazw własnych.
„Czytanie wierszy, czytanie wierszy na głos” - jak wiara w zaklęcia albo jak dawanie słowa, przyrzeczenie.
Zostaną we mnie „jaskółki - nadawanie im co dzień nowych imion”, zostanie „odwracanie uwagi słońca – rzucanie mu na aport”, będę pewnie wracał do tych wierszy, by przypominać sobie o tym jak można oddawać się lekturze świata.
Dziś znany youtuber z kanału BezPlanu, zachwycał się polskim lasem po długim pobycie na Filipinach. Doceniał piękno, doceniał, że inaczej niż na dżunglę reaguje ciało – nie poci się. Nie zdziwiła mnie jego radość. Spacery po lesie - zawsze w zachwycie. Najlepiej w uważnym.
niedziela, 19 czerwca 2022
Zbyt świeży, by gnić
Lubomski - "Sęk You", Mystic, 2022
Lubomski? To taki wysoki facet, który wyśpiewał w 1989 roku, że "ma ręce w kieszeniach, a kieszenie jak ocean". Znam doskonale kasetę "Lubomski w Trójce", gdzie były m.in. covery Toma Waitsa (m.in. "Nie będzie mnie") i Talking Heads ("Psychobójca"). Noo to dobre było, ale było dość dawno i nagle - nowa nuta. I to jaka! Już po kilku dźwiękach mnie olśniło.
"Za stary na metę, za młody na start..." - to po prostu genialny refren. Co tam... Toż to genialna pieśń! Słucham po raz setny i wciąż działa. Aranżacyjne smaczki, błyskotliwy tekst o kimś, kto mimo metrykalnego wieku (60 lat), czuje się młodo ("Zbyt czerstwy, by ładnieć, zbyt świeży, by gnić"). Cudna fraza "Dawno temu mój dziad / fryzjerowi się zwierzał, / mówiąc w lustro, gdy siadł: / Chciałbym średnio na jeża"! Podobnie brzmiało w swych świetnych czasach Raz Dwa Trzy - błysk, power, radość z życia! Lubomski ma charakterystyczną barwę głosu, przekonująco cyzeluje tekst! No, chyba nie można go nie polubić!
Drugi wybitny kawałek to "Jednakowi". Klasycznie to brzmi, jakby noblistka Szymborska z papierosem marki Carmen sprzedawała nam swoje przemyślenia. Tymczasem to tekst Sławomira Wolskiego, któremu zazdroszczę pióra. Ach, to autor piosenek z pierwszej płyty Renaty Przemyk ("Babę zesłał Bóg" czy "Kochaj mnie jak wariat") i zespołu DAAB (np. "Przesłanie z daleka"). Lubomski świetnie interpretuje i jeszcze ogląda się go świetnie - żadnego chybionego gestu czy fałszu. To pieśń o naszej daremności w dążeniu do byciu wyjątkowym. Taka na wysokiej strunie, aż do wzruszenia.
"Szczękoszczęście coraz bliżej" to znów majstersztyk. Dyskretne pianino i dramatyczne, donośne frazy wokalisty. Tekst oparty na podobieństwie słów "życie" i "żucie" jest prześwietny, a emfaza Lubomskiego idealna!
"W tym sęk" - traktuje o reakcji na brutalne słowa "Panu, już dziękujemy". Delikatnie, na paluszkach, oswaja się tu swoje miejsce w świecie na pozycji outsidera. "Z ciebie choć prężysz mózg jak pierś / nic nie wyrośnie już sam wiesz / nikt tutaj nie chce cię, bądź zdrów / jesteś jak w drewnie sęk / Sęk You!".
"Feromony" płyną erotycznie jak pyłki dmuchawców nad łąką. Brzmią może nazbyt teatralnie, ale mają swój urok.
"Tylko księżyc" z fajnymi dźwiękami pianina, jakby przechadzał się po nich kot. Lubię w nim szczególnie zwrotkę "kwiatów naręcze chciałem ci dać / śmiałaś się wstrętnie"...
Piosenka o gryzących się psach, brzmiąca bluesowo, wprowadza pewną odmianę. Ciekawa jest puenta pieśni, której może nie zdradzę.
Płytę zaczyna zwiewna "Popatrz, kochana", ale tę krótką płytę trzeba zapętlić. Zatem równie dobrze może być w środku albo na końcu naszej znajomości z panem Lubomskim. Koniecznie!
niedziela, 15 maja 2022
Nie pykły modlitwy
Pablopavo & Ludziki - "Mozaika", Karrot Komando 2022
W oceanie blichtru, drętwej pozy i pop-papki artysta Pablopavo jest samotną wyspą - dla mnie prawdziwy i jedyny. Wcześniej tylko Art.Budyń - grał w jego lidze. Zdążyłem nawet o tym napisać piosenkę, ale wobec śmierci Jacka Szymkiewicza vel Budynia, nie umiem jeszcze zdecydować się na jej publikację.
"Chodźmy w noc" ma trochę smętny refren, ale najpierw jest lirycznie. Autor przedstawia się czule jako golem: "dranie jak ja, się rankiem rozwiewają".
wtorek, 22 marca 2022
No bo mam dwie strony i tak potrafię.
Kleszcz - "Nie ma płyta", Horrec, 2021.
środa, 23 lutego 2022
Czuć oddech, bicie serca, puls
MUZYKA KOŃCA LATA, "Prywatny Ciechocinek", Thin Man, 2021.
Zostałem zauroczony. To piękna płyta. Jak z rzutnika wyświetla mi różne przezrocza. Siedzę w zadumie albo tańcuję.
Po pierwsze przywołuje wspomnienia młodości. Wędrówki bez GPS-a, piękno i dobro tamtych naiwnych czasów. Życia bez Fejsa i Insta, które ryją psychikę. Jeszcze te wspomnienia gdzieś się tlą, zapisane na VHS-ach, na czarno-białych zdjęciach...
Po drugie - Muzyka Końca Lata to taki klasyczny niszowy twórca. Nagi - pokazuje nam swoje uczucia, bez filtrów, ściemniań. Bez machiny promocyjnej, menadżerów. Jasne, że podziwiam piękne teledyski za miliony, ale jak sobie uświadamiam ile "ludziów" przy nich majstrowało, to czasem wydaje mi się to obrzydliwe. Sztukę lubię pojmować jako wypowiedź intymną. Wypowiedź, w której czuć przyspieszony oddech, bicie serca, puls. Te wszystkie promocje, bilbordy i inne tego typu działania, czynią ze sztuki produkt. Z metką, z kodem kreskowym. Powstaje takie brrr-coś, sztuczne jak manekin, wydmuszka.
A słuchając płyty "Prywatny Ciechocinek" odczuwam pełną empatię z twórcą. Żywym twórcą, a nie produktem.
Muzyka Końca Lata - to zespół, który działa od dawna. Lider - Bartosz Chmielewski. Swego czasu ciepło wyrażał się o nim Dunin-Wąsowicz na łamach pisma "Lampa", pamiętam. Zespół niszowy. Z Mińska Mazowieckiego. Moje aktualne odkrycie.
Pierwsze skojarzenie - wczesny Happysad (taki, który grał kiedyś na Lumumbowie przed Kultem). Drugie skojarzenie - Komety (zespół Lesława), który uwielbiam - pamiętam pogo w Domu Literatury w Łodzi. Trzecie skojarzenie - zespół Kobiety z hitem "Si Si Marcello". Piosenki o uczuciach. Jakie to inne od masówy, w której maczo opiewa swoje ego, swoje podboje. Jakie to inne od sztuki pojmowanej dziś jak obscena. Jakie to inne od sztuki, która jak Putin przekracza granice.
Bliskie mi są już pierwsze słowa tej płyty. Zapis załamki. Zwątpienie twórcy. "Nie napiszę już piosenki, pomyślałem tuż przed snem / Tyle jest muzyki, nie ma komu słuchać jej / Już nie będę gwiazdą rocka, nie, nie dla mnie listy szczyt / Można już odetchnąć, koniec z nagrywaniem płyt".
A no tak, bo potrzeba obcowania ze sztuką została zdegradowana i ośmieszona. Spotifaje podają nam tysiące plików na tacy. Algorytm Netfliksa sam wybiera filmy. Gotowa papka wylewa się z dozownika wprost do gardła gęsi. Komu potrzebna dodatkowa dawka - od niszowego twórcy?
Czy to wina systemu nauczania - konieczność odpytania (no i sprawdzenie, czy zgadza się to z kluczem odpowiedzi) z kolejnego starożytnego, średniowiecznego, romantycznego, pozytywistycznego, młodopolskiego itd., utworu, wywołuje u sporej części młodego pokolenia, wstręt do emocjonalnego wgłębiania się w tekst? Nie wiem - może trochę też, może to, że świat się zmienia? Wszystko jest bardziej giga i miga - jak śpiewał Janerka, a zapotrzebowanie na obcowanie ze sztuką jest szczątkowe. Koncerny wiedzą na jakich strunach grać, by zainteresować odbiorcę. By go nakarmić i zamulić. Nietopowy artysta jest w swojej niszy skazany na osuwisko i to się nazywa abrazja.
Muzyka Końca Lata to muzyka bezpretensjonalna. Głos męski - to głos marzyciela, czułego faceta. Plus głos żeński współtworzący piękne harmonie wokalne. Atmosfera wakacji, radosnego pląsu, odpoczynku ze szkłem w ręce, prywatki.
Pieśń "W Boule gram" szkicuje nam portret mężczyzny - oto optymista, aktywny sportowo, zmieniający pracę - ceniący sobie jej komfort ("Już zmieniłem szefów trzech, byli dziwni strzygli brew, pili krew"), przeżywający romanse ("Chociaż długo byłem sam, teraz fajną pannę mam"), dużo czytający ("Książki, płyty to nasz skarb, starczy nam na wiele lat, czasu szmat")...
Najlepszy na płycie "Naucz się być sam" z genialnymi klaskami, rozwalił mnie konstatacją, by zaakceptować swoje wyobcowanie. Rozrywkowy teledysk wskazywał mi na przeżycia jakiegoś - przepraszam za mocne słowo - przegrywa. Widziałem go w śmiesznych gaciach jak macha lekkimi sztangielkami - co wywołało politowanie. Każdy kolejny kadr - facet łazi z sukienką na wieszaku, wywołał - znowu - raczej poczucie żenady. Ale pod koniec, gdy tańczy na koncercie to już współodczuwam jego ból. I jeśli rozkminić to inaczej, i za żałosne uznać potrzebę uznania, potrzebę lajka, pogłaskania po głowie przez kogoś - to utwór rośnie, rośnie! Właśnie takiego potrzebowałem!
Zresztą muzycznie on jest przegenialny. Czuję tu jakieś echo przebojowości zespołu Air, piękna jest ta narastająca coda. Oto prosta piosenka - wyprowadzacz z manowców poszukiwania podziwu.
"Silent Disco w Pogłosie" to świetny instrumental. Tajemniczy Don Pedro skrada się pomiędzy kwartałami ulic. I wychyla się, raz na jakiś czas, na jedną karambę.
"Prywatny Ciechocinek" to lajtowa piosenka, która wyświetla mi drogę między Wetliną, a Ustrzykami. Autor opiewa swoje własne uroczysko nad jeziorem, ale każdy sobie wyświetli tu swój własny chill-out. "Będę gotował barszcz" - brzmi jak postanowienie poprawy na spowiedzi. Artykułuje się tu proste czynności zerujące licznik i potrzebę samotności. Jest też kapka o wegetarianizmie ("cieciorkę, kapustę czy szczaw?"), w taki sposób, że nawet jak ktoś lubi mięsiwo, uśmiechnie się.
"Wniebowzięci" to miejsce na wokalne szaleństwo kobiecego głosu. Żaden wypełniacz - piękny utwór do wielokrotnego odsłuchu.
"Żyjmy" przekonuje słusznie, by kombinować, walczyć, nie bać się ryzyka.
"Myślówa" oprócz pięknego tytułu, zasysa nas w jakieś mroki. Robi się dżdżysto jak w Seattle, gitarka tak łka, że zespół Mad Season mi się zwizualizował.
"Globus" to instrukcja obsługi doła: "Oto ręka, oto nos, resetuję w sobie BIOS". I znów jest miejsce na fajne psychodeliczne rzężenia.
Kolejny instrumental brzmi jak Ennio Morricone na Mazurach. To musiało powstać gdzieś na huśtawce w kształcie konia, koło Ełku, w gminie Stare Juchy - toż to ja tam na koloniach byłem!
Wyznania prawiczka z frazą "Pusta chata, ja i Dead Can Dance" wylewają nam na niebo gwiazdozbiory i ryski po meteorach. A refren "Weź mnie w cień" każe nam wziąć te piosenki we własny prywatny odtwarzacz. By wzruszyć się, zobaczyć w sobie choćby cień dawnego młodzieniaszka, poczuć meszek nad wargą.