Paweł Biliński "Bezsynność", Fundacja Duży Format, Warszawa 2021
Oto strofy o żałobie. Takie, które wytrącają nas z codziennego komfortu podwójnego espresso, ciepłego fotela i kontemplowania cudu życia. Bo oto przyszła śmierć i zabrała jakikolwiek sens. Zrobiła koniec świata.
Każdy czytał utkane z rozpaczy "Treny" Kochanowskiego - "Pełno nas, a jakoby nikogo nie było", albo Baczyńskiego: "Las nocą rośnie. Otchłań otwiera / usta ogromne, chłonie i ssie. / To tak jak dziecko kiedy umiera / i tak jak ojciec, który żyć musi. / Przeszli, przepadli; dym tylko dusi / i krzyk wysoki we mgle, we mgle." I to są też takie wiersze, które wywloką na bezdroże, prosto w bezradność.
„Na co komu czyjaś trauma?” - takie pytanie może zadać ktoś kąśliwy, któremu obca empatia. Może po to, by modlitwy, które wznosimy, były gorliwsze? Przeczytaj o bólu. On istnieje i błagaj, by podobny cię ominął. Żyj, promieniej, nie trap się z powodu pękniętego paznokcia.
Syn. Krew z krwi. Wyczekany, kochany. Miał na imię Andrzej i 24 lata. Był m.in. malarzem-samoukiem (w książce możemy zobaczyć jego prace plastyczne), był poetą, czasami raperem, animatorem kultury. Jak pogodzić się z losem, który go zabrał? Ojciec próbuje żyć z dziurą w sercu. Ułożył proste wersy o dużej sile oddziaływania. Opisał swą miłość i odczuwanie wielkiej pustki. Dzięki tym wierszom, ci, którzy przesadzili w pretensjach, oczekiwaniach, własnych projekcjach i wizualizacjach, mogą sobie uświadomić, co jest najważniejsze.
Czytając czuję się jakbym rozchylał trzciny, którymi zarosło czyste jezioro. Rozmywa się jasny widok. Przecież sam napisałem książkę, której nadałem tytuły podrozdziałów: "drzewo, dom, syn", a tu czytam: "ściąłem drzewo / pochowałem syna // tylko dom jeszcze stoi".
A tu: "kamizelka ratunkowa nie ocali mnie od życia".
Czytam o odbiciu się z własną poezją od machiny Biura Literackiego: "ministerstwo dobrych wierszy / odrzuciło zgłoszenie (...) radzą spróbować znowu / za jakiś czas / po śmierci / a jeszcze lepiej - wcale". Każda z tych fraz godzi celnie i trafia.
"Padałby czarny deszcz / ptaki zatrzymałyby się w locie // a tu (...) w mieszkaniu sieć WiFi / nadal rozsyła swoją nazwę: Amnesty Internet / hasło: zuziajestsuper" - tu się popłakałem, i pomyślałem, że żaden film nie umiałby mnie tak przekłuć, żadna piosenka Radiohead.
"Nie machaj do mnie z okna / (...) wraz ze mną przyjechała rozpacz" - pisze Biliński – przejmująco; o zapachu (świetny wiersz "czterdzieści stopni"), o zmarnowanych przedmiotach.
Odrętwiały ojciec pyta "czy to już naprawdę wszystko" w tonie Świetlickiego z "Korespondencji pośmiertnej "albo udziela rad jak płakać - "można ocierać łzy nad arkuszem Excela". Przeinacza modlitwę ("jam jest pan ból twój..."), odwraca "wiarę, miłość i nadzieję" na "miejsca, przedmioty, zapach". Cieszy go neologizm, który wymyślił kiedyś syn, ciągle próbuje pokochać "puste miejsca po nim", widzi go w słowach.
To są proste frazy bez górnolotnych metafor. Właśnie taka forma, najlepiej uświadamia tragizm sytuacji autora, np. w wierszu zaczynającym się od "ładna dziewczyno z Kłodzka / poznana kiedyś nad morzem / co u ciebie słychać", gdy czytamy jego krótkie wyznanie.
Najmocniejszy jest wiersz "koniec sierpnia" - przeczytajcie, koniecznie na głos i usłyszcie swój złamany głos. Kurtyny zapadają. A teraz doceń, że zapalają się światła i możesz wstać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz