niedziela, 9 marca 2025

Gdzie jesteś, Piotrze?


Gdzie jest Piotr Kuśmirek? Zaginął w sobotę 1 marca 2025 r. Około godz. 14.10 wyszedł z domu mamy na pociąg Kolei Mazowieckich relacji Łowicz Główny-Warszawa Wschodnia, odjeżdżający ze stacji Seroki o godz. 14.26. Do domu w podwarszawskich Ząbkach nie dotarł. Ostatnią osobą, która go widziała i z nim rozmawiała, była mama. Prawdopodobnie był ubrany w ciemne jeansy, czarną grubą bluzę z kapturem, granatową kurtkę oraz szaro-niebieskie adidasy. Miał ze sobą morsko-szary duży plecak.
Jeśli ktoś z Was miał z nim w ostatnich dniach jakikolwiek kontakt, widział go, cokolwiek o nim słyszał etc., albo ma pomysł, gdzie możemy go szukać, będziemy wdzięczni za jakiekolwiek informacje w tej sprawie.

Jego telefon był lokalizowany ok. godz. 16.00 w okolicach Dworca Centralnego, następnie na trasie przez Rawę Mazowiecką w kierunku Częstochowy. Ostatni sygnał pochodzi z miejscowości Kamienica w woj. śląskim.

Prawdopodobnie kierował się w kierunku granicy, niestety cel jego podróży nie jest nam znany. Jego telefon cały czas nie odpowiada.

Jednostka policji prowadząca poszukiwania:
Komisariat Policji w Ząbkach, ul. Górnośląska 30, 05-091 Ząbki
telefon: 47 72 47 822
email: dyzurny.kp-zabki@ksp.policja.gov.pl

Z Piotrem znaleźliśmy się swego czasu na jednej scenie - nagrodzeni w konkursie poetyckim.
Kilka dni temu listonosz przyniósł mi "Antologię dla Gilla Gilinga" i wśród wielu poetów jest oczywiście i on.
Szukałem "Kuśmirka" na swojej półce z poezją i wreszcie znalazłem. I znów czytam jego "Zimne zabawki". 
Piotrze, znajdź się, proszę.






czwartek, 27 lutego 2025

Jesteś tym, co masz pod powiekami

 BAZA LUDZI ŻYWYCH - „BAZA LUDZI ŻYWYCH 2”, GENITAL SECTOR 2024.














Zaczyna się obietnicą: "Blask, którym możesz być"…  Potem jest czułe intymne wyznanie: "Nie znam sensu, ale go pragnę. Czym jest czas i co nam go kradnie?" i pytanie: "Tyle słów o przeszłości, czy me serce jeszcze zmieści?"... 

Egzystencjalne, pełne napięcia wersy w połączeniu z klasycznym rockowym brzmieniem - wszystko w punkt - idealne. Dawno się nie zachwyciłem jakimś utworem, tak jak "Fenem"! 

Każda fraza "otwiera szufladki w głowie", np. "To, co robi w tobie zmierzch" - przypomina mi jak w czasach bezsmartfonowych, bezkomputerowych - słuchało się przy zgaszonym świetle, łowiło się frazy z ulubionych płyt, spisywało ze słuchu teksty...

Plus świetny teledysk. Bohater zdaje się wyłączył komputer, wybrał wędrówkę, własną osobnię, wspinaczkę na skałki. Obserwujemy go z drona, wśród drzew, które wyglądają jak szpilki wbite w korkową tablicę.

Jarosz personifikuje przyrodę - "Wiatr woła i z ciebie drwi", ale potem stwierdza: "Na wietrze jestem wieczny/wietrzny", jakby to on był wiatrem. No przecież! Fen powstaje po przejściu przez przeszkodę. 

I jest silny pomimo niepewności  - "Ja się tutaj nie prosiłem i mnie tutaj nie proszono", pomimo zagubienia - "Błądzisz doliną z dawnych dni", "Codziennie się rozpływam w powietrzu, co połyka", pomimo obaw: "Złożony z tysiąca drżeń, zwiewny, zwiany, zmieciony w czerń.

Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy perkusista może jednocześnie śpiewać - utwór jest świetnie zaśpiewany. Docenić wypada długą gitarową koronkową robotę! Maciek Pałka - wymiata tu niesamowicie. Ależ to młody człowiek, podejrzałem na youtubowych filmach z koncertu.

 

No właśnie! Liderem zespołu jest poeta - Łukasz Jarosz, rocznik 1978, autor kilkunastu tomików (m.in. „Biały tydzień”, którego recenzją zacząłem blogować na "Białej Fabryce"), laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej, nauczyciel języka polskiego. Łukasz nagrał  już wiele płyt (m.in. z zespołem Lesers Bend, a to druga płyta Bazy Ludzi Żywych), napisał teksty, zaśpiewał i zapewniał rytm. Tworzą go też bardzo młodzi ludzie : basistka - Asia Piekarz, gitarzyści - Maciek Pałka, Kuba Gregorczyk i grający na klawiszach i saksofonie - Antek Mączka. Przyszłość jest wasza!

Uwielbiam szybki "Sierpień" - z refrenem "Bo się ciągle śni" (skąd znam tę zbitkę słów? natręctwo długo kazało mi długo grzebać w pamięci - i mam - "W oczy patrzeć mi" na płycie Yugopolis w wykonaniu Andrzeja „Kobry” Kraińskiego). 
Ów "Sierpień" ma jakąś wielką radość, ostrość, skrót: "Piasek śmiechu, rozkosz wdechu, słońca ruch. / Stara litera, co nie umiera, wieczny duch.

Powracający na płycie motyw snu, każe nam się zastanowić nad życiem. Sen to miejsce, gdzie tęsknimy, marzymy, przetwarzamy byłe. O ile pozwolimy mu być, jeśli wieczorem nie zatrujemy się piwem, Netflixem, strzelankami na konsoli, bełkotem mediów... Sen to czas, w którym spokojnie dopełnia się to, czego nam brakuje w życiu, co utraciliśmy lub za czym tęsknimy.



"Nurt" zaczynający się smutnym westchnieniem, jest równie udany jak "Fen". Z tym narastającym refrenem: "I płynę, płynę fala za falą, naprzeciw nocy jak we śnie. Oddalam się daleką dal za dalą, jeszcze chwila - nie ujrzysz mnie", przejmuje refleksją o naszym szybkim przemijaniu. I nie są to banalne frazy, tylko takie: "Ciało to tylko jeden błysk. Ciało to tylko jeden wers."

"Fale" - dziurawią serce. Znów świetne i kompozycja, i gitara, i perkusja. Jarosz buduje mroczny obraz, w którym mrozi przeczucie, że kiedyś nas nie będzie, a będą: "ostrze traw", "szum fal", "oczy psów", "skrzek mew", "lustra kałuż"... I jest wezwanie, by być silnym, pełnym - "jak wiatr wiej, przez sen się śmiej, w tym śnie głęboko skacz, w tym śnie śmiejąc się płacz."



Płyta zaczyna się "Pociągiem" z zapowiedzią kolejowego odjazdu z Olkusza do Bukowna. Klimatyczna, trochę zabawkowa, rozgrzewkowa. Jakby przedstawiała zespół: "Posłuchajcie, jesteśmy autentyczni, jesteśmy z prowincji, nie mamy żadnych kompleksów."

Utwór nr 2 - "Przypływ" napędza już inny punkowy szybszy rytm. "Jesteś tym, co masz pod powiekami" - przekaz dla wszystkich przebodźcowanych, uzależnionych od gonitwy dnia codziennego.

Z "Prehistorii" wybieram frazę, by uciąć to, związać to lub po prostu autorowi „w twarz".

"Densmakabr" to już piętrowa rzecz, prawdziwy progresywny rock. Organowy wstęp jakby ze Świętej Lipki. Utwór o śmierci - tej, co przyjdzie i do króla, i do kmiotka. Przypomina się płyta Trupia Czaszka z Budzyńskim na wokalu "Uwagi Józefa Baki" i wszystkie te średniowieczne lub barokowe teksty jak np. "Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią". W części zaczynającej się od "I pytasz mnie, czym jest Bóg, (…)?" Łukasz śpiewa z emfazą, szaleństwem, które narasta. Mroczne zachłyśniecie się śmiercią. Kunsztowne, mocne!

Tak zwyczajniej podoba mi się "Podróż" - z powietrzem "jak w krysztale" i imieniem "pisanym na białej skale".  
A "Epilog"...  Z początku przeszkadzały mi poprzestawiane akcenty w słowach. Potem na plus - jakieś dalekie skojarzenie z utworem Lombardu "Nasz ostatni taniec"; ale to znów mocna poetycka rzecz! Jarosz straszy znużeniem, wyczerpaniem się sensu: "Patrz jak świat już bez dnia sięga dna, czerpie z dna, jak cieknie jego łza, jego zła gęsta łza." Świetna melodia refrenu!

"Kochane ręce" (tekst Edwarda Stachury) - to czułe wyznanie miłości – przebojowe, żywe, słodkie, ale nie przesłodzone: „Kocham za siebie, kocham za ciebie, kocham jeden za dwoje. Słońce po niebie, księżyc po niebie, gwiazdy po niebie, chmury po niebie - wszystko spoczywa na mojej głowie!” - wrusz-tekst! (piosenki nie ma na Spotify, poszukajcie na YouTube).

Jest jeszcze "Rzeka" – dokładnie ta, w której stoją artyści. Psychodeliczna, z jakimś "nierealem" w środku. Klimatyczne (dalekie skojarzenie z The Doors)!

Wczoraj, gdy zasypiałem i „Baza 2” grała mi w głowie, wiał fen i widziałem „epilog” świata, w którym dla takiej muzyki nie ma miejsca w mediach. Pewnie dlatego, że nie jest z bogatej wytwórni, pewnie dlatego, że ma hasztag poezja... 
I śniłem, że piszę recenzję. Marzyłem, by nie był to "papier słów". A jeśli to dobrze wyśniłem - to klikajcie, słuchajcie, polecajcie i zmieniajcie się przy tych dźwiękach!



Zobacz też:


środa, 19 lutego 2025

Dopóki koła nie odpadną

 WARHAUS "KARAOKE MOON", 2024.


Fajna okładka. Wokalista ciśnie na rowerze. 

Belgijski Warhaus na początek częstuje nas takim love songiem, że Leonard Cohen "w niebiesiech" wykrzywia wargi niczym Linda, i kiwa głową, mówiąc "Moja szkoła!". Czego tu nie ma: mruczanda (kojarzą mi się z płytą "Wild God" Nicka Cave'a), cymbałki, szamańskie bębenki, głęboki bas, chórki. To jest wielkie jak Himalaje, święte jak przydrożne kapliczki! Tak! W "When The Names Are Real" to - jak Maarten Devoldere upaja się słowami, jak cedzi wulgaryzm; jak w teledysku niesie płomyczek po schodach; jak powtarza się o królestwie, które posiada; jak bredzi o tym, że chce jechać ze swoją miłością, dopóki koła nie odpadną; jak plącze się o zmienianiu zamków - jest genialne. Koniec kropka. Arcydzieło. A to piosenka z refrenem "Babe I'm in love with you"! Stoimy pod balkonem Julii.

Przy okazji wygooglałem "schody do nieba" przy ulicy Komediantów w Brukseli, z teledysku.

Równie dobry jest song numer 3. Muzyczna perełka - "What Goes Up!" z jakichś głębin, z krainy lodu. Zapamiętuje się plumkający bas i podśpiewywanie. Enigmatyczny tekst o tym, by nie wgryzać się w to, co chce się uważać za prawdziwe.

Mocno zwariowany jest "Zero One Code" - z  intrygującą zadyszką. Jak się dowiedziałem z wywiadu, inspirowany książką  „Narcyz i Złotousty” Hermanna Hessego. O różnych typach osobowości. W książce Hessego - Narcyz wierzył, że równowagę wewnętrzną można osiągnąć jedynie poprzez odcięcie się od świata zewnętrznego i skupienie na duchowych wartościach, Złotousty żył inaczej - jak artysta, pełnią życia, szukał szczęścia we włóczędze, miłości, sztuce. Dwie strony monety - kod zero i jeden. Podziwiam oryginalny teledysk do tego utworu, gdzie - jakaś adrenalina rozwala porządek świata i wszystko się przewraca, przekształca, zmienia w wyścigowe konie. Fantastyczna wizja.

"Hands of Clock" to bajka o mrocznej miłości wystawiana na trzeszczących deskach jakiegoś tajemniczego teatru. Świetne smyki, melodia snuje się delikatnie jak walczyk. W tej historii mężczyzna tłumaczy swojej wybrance: "Jestem dzieckiem dnia i nocy / Ale one się podzieliły i walczyły o mnie / Więc gwiazdy i księżyc to część, którą tylko ty możesz zobaczyć."

"No Surprise" brzmi jak popowy przebój z radia, piękny męsko-damski duet. Urokliwy, jakby grany był na plaży na Hawajach. Coś o zabieraniu kluczyków samochodowych, coś o poczuciu, że przewidywalność jest niedobra, zatem "napijmy się".

"Jim Morrison" to zawiły monolog do kobiety, pełny sprośności i wszeteczności z refrenem: "Trzeba mężczyzny, by Cię kochać, kochanie". Morrison obrywa tu boleśnie - "był tylko dzieckiem, gdy umarł". Muzycznie jest naprawdę interesująco, awangardowo i nowocześnie, patetycznie i lekko. Do zasłuchania.

"Jacky N." to eteryczna melodia jak z czarno-białego filmu. Niespodzianka. Bez wokalu. Piękna jak "Sonata księżycowa", albo "Claire de Lune".

Nieco mniej mi się podoba "The Winning Number"- jako zbyt monotonny efekciarski monolog, w którym na końcu padają zwycięskie numery na 14 sierpnia.

"I Want More" za to jak najbardziej. Tytuł przypomniał mi o znakomitej, dawno nie słuchanej płycie Sisters of Mercy "The Vision Thing". Devoldere tłumaczy się, że "chce więcej", w podobny sposób jak Andrew Eldritch. "Jak bardzo zmęczona jest armia, / która ląduje na twoim brzegu? / Cóż, przeważnie chcę jakiegoś rodzaju zwycięstwa,/ ale czasami chcę więcej".

Kończąca płytę piosenka "Emely" jest nieco smutna (smętna?) - czuć znów, że "Leonard Cohen lubi to", a mi przyszło do głowy patrząc na okładkę, że wolałbym na koniec jakiś finisz a la Abdużaparow (czy ktoś pamięta jak finiszował w Wyścigu Pokoju, ten szalony kolarz?), jakąś jazdę na zatracenie, aż odpadną koła. Niemniej Warhaus zaczarował mnie tą płytą, i tą recenzją próbuję się od niej uwolnić.

niedziela, 12 stycznia 2025

W naszych ciałach essa, dopamina, oksytocyna, trans

Marzena Orczyk-Wiczkowska "Miłość i inne święta", Wyd.MBP im. H.Kołłątaja w Dąbrowie Górniczej; Dąbrowa Górnicza, 2024.

 


Niektórzy mówią, że miłość to coś, co mamy zachować dla siebie, coś intymnego. Z jakiejś obawy, że uleci? Ze skromności? Z obawy przed kiczem? Tymczasem miłość codziennie wykoślawiają nam media: Netflixy, Instragramy, memy i rymy typu fire/desire. Owijają ją w banał, trywializują albo i zohydzają (ach, te skecze w kabaretach, w którym związek małżeński to pułapka, męczarnia i katorga). Ta prawdziwa jest chowana. Mogą więc niektórzy uznać, że nie istnieje. Dlatego dobrze, że ktoś nam powie, że jest możliwa. 

Tęsknotę za miłością ma każdy, mniej jest jednak szczęściarzy, którzy jej doświadczyli. A jeszcze mniej jest tych, którzy o niej umieją napisać. Marzena Orczyk-Wiczkowska - pisarka, poetka, autorka tomów "Abisal", "Ranne pieśni" czy "Adult canal" - umie.

Umie np. ją streścić w 4 wersach. I są to m.in. linki-inspiracje do książek Antoine'a de Saint-Exupéry'ego i Wiesława Myśliwskiego. 

"planeta róża.

miód i sól.

wydobywanie perły.

łuskanie fasoli."

W innym świetnym wierszu ("znamię w kształcie jednej z liter alfabetu") pisze, że miłość odurza nas do wiary, że wszystko ma sens. I unosi nas zachwyt, i chcemy wychwalać każdy detal świata: "błogosławione niech będą pory roku, powracające cykle, miłość i wszystkie inne święta".

W jej wierszach jest ogień, jest szaleństwo zmysłów, jest "chwila, która była śnieżynką". Zatem witaj, czytelniku,  w miłosnej zaspie.

Miłość pojawia się jak zaklęcie - "pomyślałam życzenie, choć dawno już umarłam, pomyślałam życzenie, jakbym się rodziła, pomyślałam życzenie jak dziewczynka w cukierni, a może ta druga, z bajki andersena.

Są tu miłosne obawy ("boję się, że mógłbyś stać się niezbędny jak tlen i woda") i miłosne uniesienia. Uwielbiam wiersz "stranger things" - to rzucanie słowami podobnie jak Joanna Mueller, albo Inger Christensen (w jej "Alfabecie"). Oto miłość bombarduje nas tysiącem blików: "w naszych ciałach essa, dopamina, oksytocyna, trans." - genialne!

Autorce udało się uniknąć banału. Jest ironia, są pytania "może nie chcesz znaleźć, bo wystarcza ci szukanie?", są diagnozy, że nie umiemy kochać, bo jest "mimikra przyczajonego serca, ciężar blizny i świętego spokoju", są smutne refleksje -"byłam niedorzeczna jak głodny wróbel, który usiłuje połknąć żabę"...

Opisała miłość - która sprawia, że naprawdę żyjemy. I śnią się nam "złoto, kadzidło i mirra" (z wiersza "inne święto"), i stać nas na celebrę, i umiemy "przyjąć wszystko jak dar".

Polecam "przytulić" tę książkę ozdobioną kolażami Marty Motyl. I pod te frazy wyświetlać sobie własny film o miłości. Tak jak ja w moim wierszu z bitem.