środa, 23 lutego 2022

Czuć oddech, bicie serca, puls

 MUZYKA KOŃCA LATA, "Prywatny Ciechocinek", Thin Man, 2021.



Zostałem zauroczony. To piękna płyta. Jak z rzutnika wyświetla mi różne przezrocza. Siedzę w zadumie albo tańcuję. 

Po pierwsze przywołuje wspomnienia młodości. Wędrówki bez GPS-a, piękno i dobro tamtych naiwnych czasów. Życia bez Fejsa i Insta, które ryją psychikę. Jeszcze te wspomnienia gdzieś się tlą, zapisane na VHS-ach, na czarno-białych zdjęciach...

Po drugie - Muzyka Końca Lata to taki klasyczny niszowy twórca. Nagi - pokazuje nam swoje uczucia, bez filtrów, ściemniań. Bez machiny promocyjnej, menadżerów. Jasne, że podziwiam piękne teledyski za miliony, ale jak sobie uświadamiam ile "ludziów" przy nich majstrowało, to czasem wydaje mi się to obrzydliwe. Sztukę lubię pojmować jako wypowiedź intymną. Wypowiedź, w której czuć przyspieszony oddech, bicie serca, puls. Te wszystkie promocje, bilbordy i inne tego typu działania, czynią ze sztuki produkt. Z metką, z kodem kreskowym. Powstaje takie brrr-coś, sztuczne jak manekin, wydmuszka. 


A słuchając płyty "Prywatny Ciechocinek" odczuwam pełną empatię z twórcą. Żywym twórcą, a nie produktem.

Muzyka Końca Lata - to zespół, który działa od dawna. Lider - Bartosz Chmielewski. Swego czasu ciepło wyrażał się o nim Dunin-Wąsowicz na łamach pisma "Lampa", pamiętam. Zespół niszowy. Z Mińska Mazowieckiego. Moje aktualne odkrycie.   

Pierwsze skojarzenie - wczesny Happysad (taki, który grał kiedyś na Lumumbowie przed Kultem). Drugie skojarzenie - Komety (zespół Lesława), który uwielbiam - pamiętam pogo w Domu Literatury w Łodzi. Trzecie skojarzenie - zespół Kobiety z hitem "Si Si Marcello". Piosenki o uczuciach. Jakie to inne od masówy, w której maczo opiewa swoje ego, swoje podboje. Jakie to inne od sztuki pojmowanej dziś jak obscena. Jakie to inne od sztuki, która jak Putin przekracza granice.

Bliskie mi są już pierwsze słowa tej płyty. Zapis załamki. Zwątpienie twórcy. "Nie napiszę już piosenki, pomyślałem tuż przed snem / Tyle jest muzyki, nie ma komu słuchać jej / Już nie będę gwiazdą rocka, nie, nie dla mnie listy szczyt / Można już odetchnąć, koniec z nagrywaniem płyt". 

A no tak, bo potrzeba obcowania ze sztuką została zdegradowana i ośmieszona. Spotifaje podają nam tysiące plików na tacy. Algorytm Netfliksa sam wybiera filmy. Gotowa papka wylewa się z dozownika wprost do gardła gęsi. Komu potrzebna dodatkowa dawka - od niszowego twórcy? 

Czy to wina systemu nauczania - konieczność odpytania (no i sprawdzenie, czy zgadza się to z kluczem odpowiedzi) z kolejnego starożytnego, średniowiecznego, romantycznego, pozytywistycznego, młodopolskiego itd., utworu, wywołuje u sporej części młodego pokolenia, wstręt do emocjonalnego wgłębiania się w tekst? Nie wiem - może trochę też, może to, że świat się zmienia? Wszystko jest bardziej giga i miga - jak śpiewał Janerka, a zapotrzebowanie na obcowanie ze sztuką jest szczątkowe. Koncerny wiedzą na jakich strunach grać, by zainteresować odbiorcę. By go nakarmić i zamulić. Nietopowy artysta jest w swojej niszy skazany na osuwisko i to się nazywa abrazja.


Muzyka Końca Lata to muzyka bezpretensjonalna. Głos męski - to głos marzyciela, czułego faceta. Plus głos żeński współtworzący piękne harmonie wokalne. Atmosfera wakacji, radosnego pląsu, odpoczynku ze szkłem w ręce, prywatki.

Pieśń "W Boule gram" szkicuje nam portret mężczyzny - oto optymista, aktywny sportowo, zmieniający pracę - ceniący sobie jej komfort ("Już zmieniłem szefów trzech, byli dziwni strzygli brew, pili krew"), przeżywający romanse  ("Chociaż długo byłem sam, teraz fajną pannę mam"), dużo czytający ("Książki, płyty to nasz skarb, starczy nam na wiele lat, czasu szmat")...

Najlepszy na płycie "Naucz się być sam" z genialnymi klaskami, rozwalił mnie konstatacją, by zaakceptować swoje wyobcowanie. Rozrywkowy teledysk wskazywał mi na przeżycia jakiegoś - przepraszam za mocne słowo - przegrywa. Widziałem go w śmiesznych gaciach jak macha lekkimi sztangielkami - co wywołało politowanie. Każdy kolejny kadr - facet łazi z sukienką na wieszaku, wywołał - znowu - raczej poczucie żenady. Ale pod koniec, gdy tańczy na koncercie to już współodczuwam jego ból. I jeśli rozkminić to inaczej, i za żałosne uznać potrzebę uznania, potrzebę lajka, pogłaskania po głowie przez kogoś - to utwór rośnie, rośnie! Właśnie takiego potrzebowałem!


Zresztą muzycznie on jest przegenialny. Czuję tu jakieś echo przebojowości zespołu Air, piękna jest ta narastająca coda. Oto prosta piosenka - wyprowadzacz z manowców poszukiwania podziwu.

"Silent Disco w Pogłosie" to świetny instrumental. Tajemniczy Don Pedro skrada się pomiędzy kwartałami ulic. I wychyla się, raz na jakiś czas, na jedną karambę.

"Prywatny Ciechocinek" to lajtowa piosenka, która wyświetla mi drogę między Wetliną, a Ustrzykami. Autor opiewa swoje własne uroczysko nad jeziorem, ale każdy sobie wyświetli tu swój własny chill-out. "Będę gotował barszcz" - brzmi jak postanowienie poprawy na spowiedzi. Artykułuje się tu proste czynności zerujące licznik i potrzebę samotności. Jest też kapka o wegetarianizmie ("cieciorkę, kapustę czy szczaw?"), w taki sposób, że nawet jak ktoś lubi mięsiwo, uśmiechnie się.

"Wniebowzięci" to miejsce na wokalne szaleństwo kobiecego głosu. Żaden wypełniacz - piękny utwór do wielokrotnego odsłuchu.

"Żyjmy" przekonuje słusznie, by kombinować, walczyć, nie bać się ryzyka. 

"Myślówa" oprócz pięknego tytułu, zasysa nas w jakieś mroki. Robi się dżdżysto jak w Seattle, gitarka tak łka, że zespół Mad Season mi się zwizualizował.

"Globus" to instrukcja obsługi doła: "Oto ręka, oto nos, resetuję w sobie BIOS". I znów jest miejsce na fajne psychodeliczne rzężenia.

Kolejny instrumental brzmi jak Ennio Morricone na Mazurach. To musiało powstać gdzieś na huśtawce w kształcie konia, koło Ełku, w gminie Stare Juchy - toż to ja tam na koloniach byłem!

Wyznania prawiczka z frazą "Pusta chata, ja i Dead Can Dance" wylewają nam na niebo gwiazdozbiory i ryski po meteorach. A refren "Weź mnie w cień" każe nam wziąć te piosenki we własny prywatny odtwarzacz. By wzruszyć się, zobaczyć w sobie choćby cień dawnego młodzieniaszka, poczuć meszek nad wargą.


wtorek, 15 lutego 2022

Sieć WiFi nadal rozsyła swoją nazwę

 Paweł Biliński "Bezsynność", Fundacja Duży Format, Warszawa 2021



Oto strofy o żałobie. Takie, które wytrącają nas z codziennego komfortu podwójnego espresso, ciepłego fotela i kontemplowania cudu życia. Bo oto przyszła śmierć i zabrała jakikolwiek sens. Zrobiła koniec świata.
Każdy czytał utkane z rozpaczy "Treny" Kochanowskiego - "Pełno nas, a jakoby nikogo nie było", albo Baczyńskiego: "Las nocą rośnie. Otchłań otwiera / usta ogromne, chłonie i ssie. / To tak jak dziecko kiedy umiera / i tak jak ojciec, który żyć musi. / Przeszli, przepadli; dym tylko dusi / i krzyk wysoki we mgle, we mgle." I to są też takie wiersze, które wywloką na bezdroże, prosto w bezradność. 

Na co komu czyjaś trauma?” - takie pytanie może zadać ktoś kąśliwy, któremu obca empatia. Może po to, by modlitwy, które wznosimy, były gorliwsze? Przeczytaj o bólu. On istnieje i błagaj, by podobny cię ominął. Żyj, promieniej, nie trap się z powodu pękniętego paznokcia.  

Syn. Krew z krwi. Wyczekany, kochany. Miał na imię Andrzej i 24 lata. Był m.in. malarzem-samoukiem (w książce możemy zobaczyć jego prace plastyczne), był poetą, czasami raperem, animatorem kultury. Jak pogodzić się z losem, który go zabrał? Ojciec próbuje żyć z dziurą w sercu. Ułożył proste wersy o dużej sile oddziaływania. Opisał swą miłość i odczuwanie wielkiej pustki. Dzięki tym wierszom, ci, którzy przesadzili w pretensjach, oczekiwaniach, własnych projekcjach i wizualizacjach, mogą sobie uświadomić, co jest najważniejsze. 

Czytając czuję się jakbym rozchylał trzciny, którymi zarosło czyste jezioro. Rozmywa się jasny widok. Przecież sam napisałem książkę, której nadałem tytuły podrozdziałów: "drzewo, dom, syn", a tu czytam: "ściąłem drzewo / pochowałem syna // tylko dom jeszcze stoi". 
A tu: "kamizelka ratunkowa nie ocali mnie od życia". 
Czytam o odbiciu się z własną poezją od machiny Biura Literackiego: "ministerstwo dobrych wierszy / odrzuciło zgłoszenie (...) radzą spróbować znowu / za jakiś czas / po śmierci / a jeszcze lepiej - wcale". Każda z tych fraz godzi celnie i trafia.

"Padałby czarny deszcz / ptaki zatrzymałyby się w locie // a tu (...) w mieszkaniu sieć WiFi / nadal rozsyła swoją nazwę: Amnesty Internet / hasło: zuziajestsuper" - tu się popłakałem, i pomyślałem, że żaden film nie umiałby mnie tak przekłuć, żadna piosenka Radiohead.

"Nie machaj do mnie z okna / (...) wraz ze mną przyjechała rozpacz" - pisze Biliński – przejmująco; o zapachu (świetny wiersz "czterdzieści stopni"), o zmarnowanych przedmiotach. 
Odrętwiały ojciec pyta "czy to już naprawdę wszystko" w tonie Świetlickiego z "Korespondencji pośmiertnej "albo udziela rad jak płakać - "można ocierać łzy nad arkuszem Excela". Przeinacza modlitwę ("jam jest pan ból twój..."), odwraca "wiarę, miłość i nadzieję" na "miejsca, przedmioty, zapach". Cieszy go neologizm, który wymyślił kiedyś syn, ciągle próbuje pokochać "puste miejsca po nim", widzi go w słowach.

To są proste frazy bez górnolotnych metafor. Właśnie taka forma, najlepiej uświadamia tragizm sytuacji autora, np. w wierszu zaczynającym się od "ładna dziewczyno z Kłodzka / poznana kiedyś nad morzem / co u ciebie słychać", gdy czytamy jego krótkie wyznanie.

Najmocniejszy jest wiersz "koniec sierpnia" - przeczytajcie, koniecznie na głos i usłyszcie swój złamany głos. Kurtyny zapadają. A teraz doceń, że zapalają się światła i możesz wstać.






czwartek, 10 lutego 2022

Oto świrnięta płyta na czas pandemii

 Art.Budyń & Chango "Ukrytedowiadomości", Mystic Production, 2021.




Artysta Budyń jest dla mnie pozytywnym wariatem - serce na wierzchu, głos jak dzwon, śpiewanie całym sobą, taniec i fruwanie nad publiką. Na koncertach chce wyleźć z siebie, odlatuje na jakieś orbity niedostępne innym. Oto świrnięta płyta, taka, jaką potrzebuję na czas pandemii, do wywalenia języka w stronę chorego świata.

Zaczyna się od utworu, którym można zaspokoić pragnienie jednocześnie krztusząc się prawie do uduszenia. 
("Przeminie wszystko / tusk i kaczyński / i ulży wszystkim", "za sto lat nie będzie nikogo / kto słucha tej piosenki / kto szczerzy zęby warczy / lub wdzięczy dźwięki / umrzemy w pizdu / i bogu dzięki"). Pieśń "Czas" rozprawia się z ludzkim konsumpcjonizmem i jej głupim przeświadczeniem o wielkości. Te obrazki wyludnionych miejskich przestrzeni na teledysku -  chwytają za szyję i każą się ogarnąć. Dostajemy po oczach zabijanymi taśmowo zwierzętami, tresurą zwierząt. Puste korty tenisowe, poczekalnie na lotnisku, baseny, puste ruchome schody, wywołują przeświadczenie, że "ludzkość dostała, o co się prosiła". Otwarty na oścież wychodek i syf złomowisk, a potem ta blond grzywa konia i wielki jaszczur wpatrzony w przestwór czasu. Ciary i załamka. Ten tekst momentami patetyczny, momentami prześmiewczy ("wiary w niewiary w boga / ta żabka dalej i ten carrefour bliski"), doprawiony do smaku wulgaryzmami, naprawdę wstrząsa, a przy cytacie z Turnaua staję się lepszy i obiecuję poprawę, płaczę i cieszę się z cudu-życia.  
Tekst oswaja śmierć, ból i przemijanie, każe się zmierzyć z cierpieniem. Zostawia mgłę przeświadczenia, że z covidowej pustki i izolacji, coś mądrego wyniknie, że nawet w beznadziei jest nadzieja.


To jak Budyń śpiewa, jak szepcze, cedzi słowa, jak akcentuje, jest znakomite. Muzycznie - pyszne, rytm  kołysze i koi. Można zanurzać się po wielokroć, jak w świętej wodzie.

"Mówisz" to piosenka zamulonego, którego ratuje miłość. Człowiek przytłoczony, włóczony końmi, rozdeptany i przygwożdżony, który nie ma już nic do powiedzenia światu, nagle cedzi słowa podziwu do swojej wybranki: "jesteś ładna, jesteś fajna, jesteś zajebista".

"Grawitacja" to piękne apostrofy, egzaltowane westchnienia zakochanego - trochę napalonego, trochę zniecierpliwionego. Ach, jak przemawia do wyobraźni - szalik z kaszmiru i moherowe ponczo. Ach, westchnienia do kwiatka, wrzucanie monety uznania! Pięknie to powymyślane! Pięknie zaśpiewane! Tak trzeba kochać!
 

"Kiedyś" jest równie popisowy. Piękny pomysł na tekst, ze słowem "kiedyś" (ech, od razu mi się kojarzy Tom Waits wyciągający swoje "Somedays, somewhere") rozciągniętym między czasem przeszłym, a przyszłym, z wnioskiem: "w zasadzie teraz to kiedyś już"... Te wyciągane wysokie dźwięki każą nam tańczyć na paluszkach, wdzięczyć się do świata w dziękczynnym miłosnym pląsie.

"O smokach" koi flecikiem, bajkowym klimatem. "Mamy te kilka sekund bo w okamgnieniu wszystko się zmieni". "Latanie na smokach, duchach rzek i jezior" jest w zasięgu ręki. Piękne kojące "trąbowe dżezy", polecam się poddać im bez reszty, "bez ochraniaczy i podopiecznych".

"Wianki" - pean o krzątaniu się po kuchni z własną żoną. Budyń osiąga wyżyny żarliwości tańcząc o poranku. Jest w tej piosence więcej prawdziwej miłości niż we wszystkich "Always Love You" Whitney Houston. W tekście topole, ślimaki i gęsie skórki - "porzuć strach na falującej wodzie / rób czego chcesz / tak chce topola / kochaj rób co chcesz / i tylko kochaj". 

Rockowe, jakby RedHoci nażarli się szpinaku, "Geniusze" zadziwiają połamanym refrenem. Jest szaleństwo, jest machanie długimi rękawami! 

Przekonująco brzmi pieśń o wyrzeczeniu się ciśnienia: "Będę nie wierzyć" na przyczajonym rytmie i kosmicznej gitarce: "Niewiary gorejącej naręcze sam sobie wręczę".

"Ej" to radosny tan, hymn do życia, na przekór temu co oczy widzą. Wzywanie sił witalnych i życiodajnych: "Erekcjo ejakulacjo prokreacjo!"

Numer 10 - artysta wzdycha do szklanki whisky jak do żony (coś jak pastisz piosenki Dżemu). Pijackie wzdychy, pełne halucynacji i suchego gardła, z fajną wstawką chórku a la Pogodno: "i co ja robię?". Z kulminacją spokoju, odlotu, snu po Labelu-5.

"Dzikie sady" to wyśpiewana tęsknota za dzieciństwem z kluczem na szyi, za wakacjami na wsi. Kto ma słodkie dzieciństwo w pamięci, śni je, za nic ma połyskującą bylejakość dorosłości. "Szliśmy przez dzikie sady i morze nawłoci".

I jeszcze jedna pościelówka na koniec, "wpis na forum >>piękna i bestia<<"
Wziąć tę płytę, wcisnąć play i zwariować, unieść się w miłość, widzieć jak łuska smoków lśni w słońcu. I lekko zmrużyć oczy.