niedziela, 27 lipca 2025
Urzeczony, odmłodniony
sobota, 12 lipca 2025
Jakby muskał powietrze
Cass McCombs "Mangy Love", 2016.
Płyta idealna na wieczór. Sącząca się powoli. Delikatna. Przypominająca leniwe dystyngowane songi Bryana Ferry. Rytmika i wokal czasem przywoła Talking Heads i Davida Byrne'a albo franuskie snuje zespołu Air. To stara rzecz, sprzed 9 lat - cóż kiedy dopadła mnie właśnie teraz.
Jak o niej nie napisać? Skoro nie mogę się od niej uwolnić. Wymieniam zatem z niej 7 muzycznych perełek, a Cassa z Kalifornii dopisuję do listy ulubionych artystów.
"Bum Bum Bum" spokojniutkie, rozmarzone choć w tekście ulice płyną gęstą krwią i pada pytanie "Powiedzcie mi jak się obudzić z nie-snu?". To antyrasitowska, antywojenna piosenka, o naszej bezradności wobec kolejnych doniesień "ze świata".
Piękny, lekki "Laughter is a Best Medicine" - z jakimś absurdalnym przepisem lekarskim, który kończy konstatacja, że najlepszy na wszystko jest uśmiech.
Wspaniała kompozycja - "Opposite House" z surrealistycznym tekstem o domu, w którym dach jest na podłodze i nie ma drzwi. Jest jakaś tragedia w tekście, ale melodia jak widok z wysokich gór. Pogodzenie z losem: "Ain't nobody want you / Ain't nobody want me too"...
"Low Flying Bird" przypomniał mi o kultowym Cocteau Twins. Głos Comba "jakby muskał powietrze". Zupełnie jak Elisabeth Fraser śpiewająca "w nieistniejącym języku". Ech, wystarczy zamknąć oczy i lecieć nad kanionem. Olśniewający song!
Podoba mi się - "Run Sister Run" (tu właśnie słyszę rytmikę Talking Heads), w którym Cass wspiera kobiety walczące o swoje słuszne prawa.
I jeszcze - świetny "Cry". Od rozczarowania rolą rolą artysty, przez konstatację, że wszędzie banał, hipokryzja i zagubienie (jest tu wers o zagubieniu w "złej poezji"). Zostaje tylko płacz. Jakoś celnie mnie to przeszyło.
Wyróżnię na koniec śpiewany karykaturalnie wysoko "Medusa's Outhouse" - o surrealistycznej ucieczce od realnego świata w świat tańca, muzyki, teatru, marzeń. Warto się zanurzyć.