niedziela, 27 lipca 2025

Urzeczony, odmłodniony

 MAREK STOKOWSKI "LOTNICHO", Wyd. Lira, Warszawa 2004


Po co czytać młodzieżową literaturę w moim wieku? Dla przypomnienia sobie młodości - kiedy wszystko było pierwsze, ważne, wyjątkowe, fascynujące, nieschamiałe. Dla przypomnienia sobie stylu mojego mistrza - Edmunda Niziurskiego, jego humoru, języka. Szary świat PRL-u w jego prozie zyskiwał niezwykłe barwy. Czyniła to pokrętna fabuła i językowe feerie ("Twarz końska? - Raczej mula" itd.), przydomki bohaterów, końcowe puentujące zdania. Mógłbym tu jeszcze przywołać książki Adama Bahdaja (choćby "Podróż za jeden uśmiech").  

Czytając pierwsze kilkadziesiąt stron jeszcze się wahałem - czy warto. Jeszcze odzywał się we mnie malkontent, że to dla młodszego czytelnika, że to nie jest "wielka literatura"... Ale wciągnąłem się i nie tylko nie żałuję, ale zostałem urzeczony, odmłodniony.

Zatem na kilka dni wróciłem do świata z młodości. Jest PRL Gierka - uczniowie warszawskiego liceum na Okęciu, w szalony sposób - po przywitaniu zagranicznej delegacji trafiają na pokład wojskowego samolotu, który nagle dostaje rozkaz i musi lecieć na Pomorze. Przymusowo wysadzeni na lotnisku, mają wrócić sami do Warszawy, co staje się dla bohaterów: Arka, Filozofa, Marysi i Ewki - przygodą życia. Wracają, ale tak powoli (Stokowski przywołuje tu powrót do Itaki, który przecież trwał i trwał) - poznają się, zaprzyjaźniają, zakochują. Przygoda nie jest tylko idylliczna - przydarza im się przemoc - (nijaki Cyklop na łajbie - niezła metafora dyktatury - okazuje się zboczeńcem), a nawet poznajemy z zapisków znalezionych na plebanii - brutalną historię gwałtu. Zatem nie jest tylko "młodzieżowo", bywa "dorośle" i jeszcze fajny jest komentarz: "Nie jesteśmy z morskiej piany (…) Lepiej wiedzieć, jak to było i jak bywa."

Przygody przygodami - Stokowski (czytałem jego "Samo-loty" prawie 20 lat temu) z  ma dar do ich wymyślania. I zapewne wiele scen zostanie w mojej głowie - np. sposób w jaki od malarki zdobędą wózek inwalidzki; albo przykry opis szkoły: "Fizyka nie była zagadką, a matematyka wyobraźnią, historia nie była dramatem, a biologia życiem Ziemi. Nauka nie była przygodą, raczej udręką, nieustanym zawieszeniem między nudą gnicia w klasie a piekącym lękiem w brzuchu. Niemal wszyscy pedagodzy wydawali się zgorzkniali i często - okrutni, jakby mścili się na uczniach za przegrane w wieloletniej, beznadziejnej wojnie z gównem, z codziennością komunizmu." Ale zostaną opisy "wzdechów" do Marysi i sporo naiwnej wiary w dobry świat. Zostanie smutek, że dziś młodzi ludzie słuchają innej muzyki niż Filozof (np. Grechuta "Świecie nasz" albo "Adagio Concierto de Aranjuez" Rodrigo).

Wiele zdań wybrzmiewało mi jak dobra poetycka fraza. Odczytuję sobie, że w PRL była beznadzieja, więc niechby teraz - była nadzieja. Bądź, nadziejo!
 

sobota, 12 lipca 2025

Jakby muskał powietrze

 Cass McCombs "Mangy Love", 2016.


 

Płyta idealna na wieczór. Sącząca się powoli. Delikatna. Przypominająca leniwe dystyngowane songi Bryana Ferry. Rytmika i wokal czasem przywoła Talking Heads i Davida Byrne'a albo franuskie snuje zespołu Air. To stara rzecz, sprzed 9 lat - cóż kiedy dopadła mnie właśnie teraz.

Jak o niej nie napisać? Skoro nie mogę się od niej uwolnić. Wymieniam zatem z niej 7 muzycznych perełek, a Cassa z Kalifornii dopisuję do listy ulubionych artystów.

"Bum Bum Bum" spokojniutkie, rozmarzone choć w tekście ulice płyną gęstą krwią i pada pytanie "Powiedzcie mi jak się obudzić z nie-snu?". To antyrasitowska, antywojenna piosenka, o naszej bezradności wobec kolejnych doniesień "ze świata".

Piękny, lekki "Laughter is a Best Medicine" - z jakimś absurdalnym przepisem lekarskim, który kończy konstatacja, że najlepszy na wszystko jest uśmiech.  

Wspaniała kompozycja - "Opposite House" z surrealistycznym tekstem o domu, w którym dach jest na podłodze i nie ma drzwi. Jest jakaś tragedia w tekście, ale melodia jak widok z wysokich gór. Pogodzenie z losem: "Ain't nobody want you / Ain't nobody want me too"...  

"Low Flying Bird" przypomniał mi o kultowym Cocteau Twins. Głos Comba "jakby muskał powietrze". Zupełnie jak Elisabeth Fraser śpiewająca "w nieistniejącym języku". Ech, wystarczy zamknąć oczy i lecieć nad kanionem. Olśniewający song!

Podoba mi się - "Run Sister Run" (tu właśnie słyszę rytmikę Talking Heads), w którym Cass wspiera kobiety walczące o swoje słuszne prawa. 

I jeszcze - świetny "Cry". Od rozczarowania rolą rolą artysty, przez konstatację, że wszędzie banał, hipokryzja i zagubienie (jest tu wers o zagubieniu w "złej poezji"). Zostaje tylko płacz. Jakoś celnie mnie to przeszyło.

Wyróżnię na koniec śpiewany karykaturalnie wysoko "Medusa's Outhouse" - o surrealistycznej ucieczce od realnego świata w świat tańca, muzyki, teatru, marzeń. Warto się zanurzyć.