Nad każdym wisi katastrofa na chybotliwy wbita hak.
Wyobrażam sobie, że łączy nas
wszystkich wspólnota klęski, krachu i porażki. Zaczyna się od katastrofy
poniedziałku, od hymnu „Tell me why I don’t like Mondays”. Te prywatne
nieszczęścia! Najlepsze epifanie są przy „I’m ugly in the morning”.
Przycisk POWER w koreańskim sprzęcie audio uruchamia – o ironio! – szereg
katastrof: kolejowych, samochodowych, wybuchów, wojen domowych. Do kawy w sam
raz! A potem to już z górki: tragedia w sklepie, horror przy bankomacie. Czy
mamy dno wpisane w DNA?
Znam czterdziestoletniego
poetę, który czeka na recenzje swojej książki w czasopismach literackich. Na
razie się nie zorientował, że źle wybrał. Może gdyby napisał relacje z podróży
na Kamczatkę przez wertepy i bezdroża, bez twarożku i ciepłej wody, doczekałby?
Gdyby napisał czytadełko? Poradnik dla optymistów pt.: „Mistyka kompromisów”?
Coś ze sportu? O losowaniu grup: „Katastrofa nad Gibraltarem? Ech, mógł chociaż założyć sklep z warzywami.
Dostawałby codzienne recenzje: jaki piękny szczypiór, panie kochany! Jakie
pomidorki! I chwaliłby się porannym wypadem na giełdę i spijałby śmietanę: jakie
słodkie są, jaka harmonia smaku! Jego błąd, postanowił pisać i wyobraził
sobie, że kogoś to obchodzi. Jego katastrofa jest cicha i szepcze mu: napisz
o mnie.
Budzimy się. Codziennie budzimy
się starsi. Patrząc wstecz, wszystko wydaje się zapowiadało katastrofę. Patrząc
do przodu, podobnie. Ale kreślimy w wyobraźni utopię: że dobro zwycięży, że
nauka popłaca, że jeszcze będzie przepięknie, że runął już ostatni
mur. Ale nie: krach demokracji, utopia demokracji. Czy można uwierzyć
komuś, że kandyduje do wyborów mając czyste intencje działania na rzecz Polski
i Polaków, gdy wie się, że jego konto powiększać się będzie odtąd o co najmniej
tysiąc złotych dziennie? Toż jego główne zajęcie to dumanie jak to wydać,
dymanie wyborców.
Albo czy można normalnie
oglądać wyczyny naszego super snajpera, gdy wie się, że na jego konto wpływa
codziennie ponad 78 tysięcy złotych? Gdybym miał minimalne zdolności do
empatii, nie musiałbym jeść śniadania. Jest wspaniale i w ogóle.
To ja już wolę pisać poezję.
Napiszę o tym jak idea zmieniła nazwę na pomarańczę. Nie tyle o tym jak jest
fajnie, ale jak będzie fajnie. Bo każdy dzień tej fajności nam dodaje. O tym,
że w krainie szczawiu i mirabelek wstaje dzień. Zatem „kleszczmy rękoma”, aż
nas zabolą łapy.
Do młodych 2.0
Fabryka złych wieści nadaje od rana. Gasi pianą
jasny płomień. Farmazony jak freon niszczą ozon.
Kto ma więcej wyświetleń na You Tube, ten zostaje
gwiazdą, a po pięciu minutach białym karłem.
Tajniki stworzenia? Ręka rękę myje, swój swojemu.
A z nowych nie odkrytych dróg kpi Google Maps.
Wy młodzi z żabim wzrokiem, kumacie, że coś nie tak
z nadzieją, która wysyłana kciukiem, pozdrawia palcem
środkowym; coś nie tak, z pochodnią wiedzy,
bo wszędzie halogen lansu. Świst niszczarki,
confetti z twojego CV, bezdroże, bezrybie.
I jest deptak na ołtarzach przeszłości,
i rosną gmachy przyszłości: stodoły wypełnione
mową trawą, obory przepełnione metanem.
Wy i wasz święty ogień, zdobywcy.
Tylko on, może zrobić buum.
Zimni ogrodnicy
Dmuchają w cypel, jest zadęcie. Policzki w jazz.
Słoma z buty w głosie. Oto są wiszące ogrody
zielonej wyspy, oto i sady z wizją szarlotki.
Dziesiątki zachodnich odmian. Czy wiesz
ile ryz papieru potrzeba, byś mógł wziąć gryz?
Że słodycz trzeba zanęcić, więc słodko,
aż do rechotu. Pozaciągani propagandzią
raz w nawozie, raz w powrozie. Maj,
robi się zimno i to nie jest klimatyzator
zza niedomkniętych drzwi gabinetu.
Słychać panikę. Co jeśli poznają nas
po owocach? Po naklejce Made in China?