Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiersz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiersz. Pokaż wszystkie posty
środa, 13 sierpnia 2014
O sztuce ("Golgota Picnic")
O sztuce ("Golgota Picnic")
Fetor z desek sceny, sztuka pomylona
z muką. Reżyser miał pustkę i nie zawahał się
jej użyć. Ślęczy w tęczy, jedzie na jednorożcu.
Jakie to piękne: wszystko w polewie,
gołe pośladki i ani śladu sensu.
Drony nad miastem rozpyliły androny?
Aktorzyna rzuca mięsne zaklęcie.
Nie ma sierpa i młota, jest wolność
zrównana z bagnem i błotem. Artyści pomyleni
ze sprzedawcami nawozu. Ochy nad ohydą,
achy po pachy. Komu sufler podpowiada "fuck"
jak szatan, ten pójdzie dalej w stronę klifu.
W bluzgu jest luz, jest smutek, depresja i dół.
Boga można nie mieć, ale trzeba mieć smak.
Artysto od siedmiu boleści, prowokuj,
prowokuj swój wymiot do swojej muszli.
środa, 9 kwietnia 2014
Utopia i krach. (A) tak na marginesie z Arterii nr 17.
Nad każdym wisi katastrofa na chybotliwy wbita hak.
Wyobrażam sobie, że łączy nas
wszystkich wspólnota klęski, krachu i porażki. Zaczyna się od katastrofy
poniedziałku, od hymnu „Tell me why I don’t like Mondays”. Te prywatne
nieszczęścia! Najlepsze epifanie są przy „I’m ugly in the morning”.
Przycisk POWER w koreańskim sprzęcie audio uruchamia – o ironio! – szereg
katastrof: kolejowych, samochodowych, wybuchów, wojen domowych. Do kawy w sam
raz! A potem to już z górki: tragedia w sklepie, horror przy bankomacie. Czy
mamy dno wpisane w DNA?
Znam czterdziestoletniego
poetę, który czeka na recenzje swojej książki w czasopismach literackich. Na
razie się nie zorientował, że źle wybrał. Może gdyby napisał relacje z podróży
na Kamczatkę przez wertepy i bezdroża, bez twarożku i ciepłej wody, doczekałby?
Gdyby napisał czytadełko? Poradnik dla optymistów pt.: „Mistyka kompromisów”?
Coś ze sportu? O losowaniu grup: „Katastrofa nad Gibraltarem? Ech, mógł chociaż założyć sklep z warzywami.
Dostawałby codzienne recenzje: jaki piękny szczypiór, panie kochany! Jakie
pomidorki! I chwaliłby się porannym wypadem na giełdę i spijałby śmietanę: jakie
słodkie są, jaka harmonia smaku! Jego błąd, postanowił pisać i wyobraził
sobie, że kogoś to obchodzi. Jego katastrofa jest cicha i szepcze mu: napisz
o mnie.
Budzimy się. Codziennie budzimy
się starsi. Patrząc wstecz, wszystko wydaje się zapowiadało katastrofę. Patrząc
do przodu, podobnie. Ale kreślimy w wyobraźni utopię: że dobro zwycięży, że
nauka popłaca, że jeszcze będzie przepięknie, że runął już ostatni
mur. Ale nie: krach demokracji, utopia demokracji. Czy można uwierzyć
komuś, że kandyduje do wyborów mając czyste intencje działania na rzecz Polski
i Polaków, gdy wie się, że jego konto powiększać się będzie odtąd o co najmniej
tysiąc złotych dziennie? Toż jego główne zajęcie to dumanie jak to wydać,
dymanie wyborców.
Albo czy można normalnie
oglądać wyczyny naszego super snajpera, gdy wie się, że na jego konto wpływa
codziennie ponad 78 tysięcy złotych? Gdybym miał minimalne zdolności do
empatii, nie musiałbym jeść śniadania. Jest wspaniale i w ogóle.
To ja już wolę pisać poezję.
Napiszę o tym jak idea zmieniła nazwę na pomarańczę. Nie tyle o tym jak jest
fajnie, ale jak będzie fajnie. Bo każdy dzień tej fajności nam dodaje. O tym,
że w krainie szczawiu i mirabelek wstaje dzień. Zatem „kleszczmy rękoma”, aż
nas zabolą łapy.
Do młodych 2.0
Fabryka złych wieści nadaje od rana. Gasi pianą
jasny płomień. Farmazony jak freon niszczą ozon.
Kto ma więcej wyświetleń na You Tube, ten zostaje
gwiazdą, a po pięciu minutach białym karłem.
Tajniki stworzenia? Ręka rękę myje, swój swojemu.
A z nowych nie odkrytych dróg kpi Google Maps.
Wy młodzi z żabim wzrokiem, kumacie, że coś nie tak
z nadzieją, która wysyłana kciukiem, pozdrawia palcem
środkowym; coś nie tak, z pochodnią wiedzy,
bo wszędzie halogen lansu. Świst niszczarki,
confetti z twojego CV, bezdroże, bezrybie.
I jest deptak na ołtarzach przeszłości,
i rosną gmachy przyszłości: stodoły wypełnione
mową trawą, obory przepełnione metanem.
Wy i wasz święty ogień, zdobywcy.
Tylko on, może zrobić buum.
Zimni ogrodnicy
Dmuchają w cypel, jest zadęcie. Policzki w jazz.
Słoma z buty w głosie. Oto są wiszące ogrody
zielonej wyspy, oto i sady z wizją szarlotki.
Dziesiątki zachodnich odmian. Czy wiesz
ile ryz papieru potrzeba, byś mógł wziąć gryz?
Że słodycz trzeba zanęcić, więc słodko,
aż do rechotu. Pozaciągani propagandzią
raz w nawozie, raz w powrozie. Maj,
robi się zimno i to nie jest klimatyzator
zza niedomkniętych drzwi gabinetu.
Słychać panikę. Co jeśli poznają nas
po owocach? Po naklejce Made in China?
środa, 2 kwietnia 2014
Połezja. Polemika z tekstem Andrzeja Franaszka "Dlaczego nikt nie lubi nowej poezji?"
Kuriozalna sytuacja. Pewien uczestnik warsztatów
poetyckich zapytał mnie, absolutnie serio: Czy w książce poetyckiej gdzieś na
dole zamieszcza się tłumaczenie wiersza? Pamiętam dwie swoje myśli: Kolego,
nie widziałeś nigdy żadnego tomiku? (prawdopodobne). Ja nie będę
łyżwiarzem figurowym, a ty nigdy nie zrozumiesz poezji. (pewne)
*
Małe dzieci czują, że chodzi o rym. Rymujesz – jesteś poetą.
Starsi uczą się w szkole o poezji sprzed lat, wkuwają wiersze na pamięć, a przy
interpretacji celują w klucz. Odbijają się o archaiczny ton, o patos jak
potatoes.
Jeden czytelnik na tysiąc ma ochotę sięgnąć po tomik współczesnego
poety. No i na ochocie się kończy. Takich książek nie ma w księgarniach, bibliotekach.
W czasopismach istnieje tajna zmowa: poezja jest be.
**
W Polsce szasta się milionami złotych. Znajduje się kasa na
koncert Madonny, na internetowy portal dla bezdomnych, na ochronę populacji
rysia. Poezja zostawiona jest samej sobie. W kraju gdzie główne ulice miast to
Mickiewicza, Słowackiego i Tuwima, poezja jest niszą nisz. Traktowana
pogardliwie, z buta, na zasadzie zła koniecznego. Wydawnictwa bez żadnego
problemu piszą: „poezji nie wydajemy”, jakby chodziło o trąd lub
wirusowe zapalenie wątroby. Poeci piszą za free, publikują w prasie za free, rozdają
sobie wzajem tomiki, czekają w nieskończoność na recenzje swoich książek.
Patrzą w stronę krytyków, wysyłają im książki na osobiste adresy. Krytycy, na szczęście, są. Jest ich kilku, kilkunastu.
Znawcy poezji. Bywa, że sami są poetami. Czasem piszą biografie, eseje. Siedzą
w temacie. Poeci z utęsknieniem czekają na dwa zdania od nich.
Madonna ma się dobrze, dwóch bezdomnych loguje się na
portalu, a rysie, fajne chłopaki, rozmnażają się jak norki, tymczasem „poeci
umierają”, „w samotności, bez miłości”.
***
I oto którejś soboty jeden z tych, którzy powinni przycinać
drzewko poezji (dbać by puszczało nowe pędy, odbijało wyżej i wyżej),
krytyk-ogrodnik postanowił popracować w ogródku. Wziął szpadel i... wykopał
połowę drzew, ogłaszając:
„W ciągu ostatnich parędziesięciu
lat polska poezja się skurczyła, wyjałowiła.”
A potem jeszcze postawił dwa ogrodowe krasnale czyli stworzył
figury: wiersza-gazu łzawiącego i wiersza-ramion matki (sic!).
„Ale przecież chwila, gdy utwór otwiera drogę
łzom, daje świadectwo sensu istnienia literatury”,
„Czy na dnie naszych dusz nie
krwawi otwarta rana miłości, potrzeby bycia nią otulonym, jak ramionami matki w
zapomnianym już dzieciństwie (...)?”
Grubo!
Żeby nie było. Dumałem, może to ma sens? Każdy ma potrzebę wzruszeń, ckliwości,
katharsis. Wielu poetów opowiada o poezji jako ranie, wywalaniu flaków na
wierzch. W muzyce istnieje cały zestaw „cebul do krojenia”: Dead Can Dance,
Radiohead, Pink Floyd – któż nie chlipał przy „Great Gig in The Sky”, przy
„Exit Music (For a Film)”?
I już prawie tej idei przyklasnąłem! Przecież i ja lubię to
ściśnięcie gardła, gdy słowo nagle ma ciężar kafaru i miażdży nas piękna puenta,
i oczy sarny patrzą na nas, i cicho łka gitara, i zespoleni jesteśmy z „korą
drzew leśnych i kwiatem pomarańcz”!
Ale teza, że to jedyna droga?
Zagrzałem się. Przesadzimy z podniosłością, wykoślawimy
poezję! Wieczory poetyckie zmienią się w wieczornice. Niskim głosem poeci będą
piać tylko o śmierci, o miłości, o tych wszystkich toposach, które są ciężkie
jak karabin. Połezja!
****
No i jeszcze to, że Andrzej Franaszek definiuje wrogów
poezji!
Jest nim „lingwistyczny upiór” – wszelkie
(nadmierne?) używanie metafor, aliteracji, cały ten arsenał, który – jak
rozumiem – poeci mają zdać jak granaty po wojnie i pisać gładko, co by w
tłumaczeniach nic nie zginęło!; („Ile jest we współczesnej
polskiej poezji wierszy zbudowanych jedynie z przeglądających się w sobie słów,
jakby ich autorów opętał lingwistyczny upiór każący bez końca opukiwać,
przeglądać, smarować językowy mechanizm.”)..I znów zacząłem kombinować, że może jest w tym ziarnko prawdy? Niektórzy poeci za daleko weszli w
gęstwę języka i buszują tam bez celu. W ich wierszach sens wziął i wklęsł. Ale opamiętałem się: bez językowego
szaleństwa poezja staje się tylko prozą z enterozą!
Wrogiem nr 2 jest ironia („Całe zastępy twórców porzuciły pisanie o
człowieku na rzecz pisania o języku, na rzecz ''wynalazczości'', ironicznej
parodii, gry”). Aż nie do wiary! Czy to „wypalenie się” krytyka? Znudzenie słowami? A może podjudzanie? Wkurzanie poetów, dla których język do
granic rozpalony, za nic ma proste sensy? Czy trzeba pisać tak, żeby czytelnik w
lot pojął o co chodzi? Za chwilę będziemy zamieszczać małym druczkiem
objaśnienia! Poezja chuda jak odtłuszczone mleko, przyśni mi się teraz blada i
anorektyczna!
I zajrzałem szybko do moich aktualnych wierszy. Czy nie
cuchną ironią, językiem potocznym, złośliwym dla świata? Czy aby w tym zero-jedynkowym świecie sięgnąłem po „broń słabych, tych, którzy klęskę próbują pokryć
inteligentną zgryźliwością”?
Sięgnąłem. Moja klęska tak kląska:
Wiersz dla Andrzeja Franaszka
Wysoki ton jak falset. Pachnie fałszem.
Wiem, nic mnie nie zdławi, jałowy wacik,
skurczony, skończony, zimne mam dłonie.
Bóbr, co nie buduje żeremia dla płaczu,
odsłania plecy dla słońca, nie dreszczu.
Kroję cebulę wersów, aż po smak,
wśród rondli, bębnów i trąb.
W pełnym słońcu w bluzie z kapturem,
aż przez pory skóry wypłynie wiersz.
Ironię ronię zamiast łez.
środa, 20 listopada 2013
czwartek, 3 października 2013
Wyobraź. Wiersz w "Arteriach"
Ukazał się nowy numer "Arterii". W numerze tradycyjnie mój felieton. Zgodnie z tematem numeru - upajam się i brzydzę. Upajam - płytą "Revolver" Beatlesów, a brzydzę "Imagine" Lennona.
Oto i on:
Krzysztof
Kleszcz
I nagle
bach! Nie ma cierpienia
Geniusz i bania. Rozkosz i obrzydzenie.
Paweł i Gaweł – w jednym stali domu. Tak jak kocham Beatlesów za płytę Revolver, nie lubię Lennona za piosenkę
„Imagine”.
Od pierwszego
riffu „Taxman” do zwariowanych odgłosów cofających się taśm „Tomorrow Never
Knows” czwórka z Liverpoolu definiuje współczesną muzykę. Zaczynają piosenką o
fiskusie, jakże aktualną – brakuje tylko wersu o fotoradarach: Jeśli
prowadzisz samochód, opodatkuję ulicę. (…) Jeśli zmarzniesz, opodatkuję ciepło. Jeśli wybierzesz się na
spacer, opodatkuję twoje stopy. Dalej jest „najsmutniejsza pieśń
świata” o samotności i biedzie: oto jedyne zajęcie pani Eleonory – zbieranie
ryżu pod kościołem; oto ksiądz pracuje nad kazaniem na jej pogrzeb. A to
wyznanie leniucha – nie budźcie mnie, „I’m
Only Sleeping” – tuż obok infantylnego przedstawienia pełnego zanurzenia
żółtej łodzi podwodnej: Sky of blue and sea of green? Peryskop w górę i
hej do przodu, chłopczyku, dziewczynko! Choćby jedno uczucie się wypaliło i no
sign of love behind the tears cried for no one, przyjdzie prawdziwe –
wielkie po horyzont, i będziesz wołał: I’m so proud to know that she is mine!
Revolver to odlot w szaleństwo
miłości: George ucieka w medytację przy dźwiękach sitaru, rób swoje – kochaj,
głos Paula ponakładany na siebie w „Here, There and Everywhere” zapewnia z
czułością, że jedyne miejsce, w którym chce się widzieć, to oczy ukochanej.
Odlot, bo w „Got to Get You into My Life” Paul zdaje się być totalnie
uzależniony, błaga o kolejną porcję. Płyta kończy się niezwykłymi zapętleniem.
Taśma odtwarzana od końca brzmi jak krzyk mew. Połóż paluch na klawiszu rewind, przewiń swoje życie do samego
początku. I zobacz miłość.
A potem bania. Lennon
i Yoko: kochankowie idący obok wielkich żywopłotów do swojego pięknego,
pustego, białego domu. Biała jest jej sukienka i fortepian, i podłoga. Piosenka
„Imagine” to pewniak wszystkich programów typu „Mam Talent”, wzrusza kolejne
pokolenia młodych: Wyobraź sobie, że nie ma raju, nie ma piekła, nie ma
państw, nie ma za co umierać, nie ma głodu. Tylko braterstwo,
„Międzynarodówka”, Lenin i Gomułka. To musi być ulubiona piosenka Krzysztofa
Kononowicza (tego od Nie będzie niczego).
Sens tych słów inaczej rozumiał Rysiek Riedel, gdy śpiewał: Wiesz mamo,
wyobraziłem sobie, że nie ma Boga, nie ma, nie!
Wyobraź
Imagine there’s no heaven
I nagle bach! Nie ma cierpienia,
wszystko załatwiają tabletki przeciwbólowe
albo morfina (kajdanki tylko z pluszu).
Nad nami hologramy na zamówienie,
wszystko w 3D i HD, ustawiasz tylko
rozdzielczość.
Ludzie żyją z dnia na dzień, kto by tam
myślał o niedzieli, o węglu na zimę.
No i najlepsze: zniknęły krzyże
(George Michael ma w uchu teraz
świderek, Madonna wisi na okręgu,
troszkę jak u Da Vinci).
Zwolniono księży i zakonnice. Dostali robotę
biurową (drobna akwizycja, praca
przy promocjach).
Trochę szkoda black
metalu,
ale business is business.
Jest pokój, spokój, trochę jak u Hoppera,
taka nieznośna przestrzeń.
Przyznaję, przytłoczyły
nas te zmiany.
Jeszcze się czasem wymsknie „O mój Boże!”
(poprawna wersja to „O mój rozmarynie!”).
Wszystkich przekonał ruch bezwizowy,
darmowe paliwo i autostrady,
dlatego nie ma państw (gra się tylko w miasta, góry,
rzeki).
Mundial zastąpiono Ligą Mistrzów,
flagi przerobiono na szmaty dla kierowców ciężarówek
wożących długie,
wystające bele.
I to jest OK, że już nigdy nikt nie będzie stał na
baczność,
a Obraniak nie musi się już uczyć hymnu, spoko.
Zabijamy się tylko na wyprzedażach.
Nie ma głodu, mężczyźni dbają o kaloryfery,
kobiety – o swe talie osy.
Nie ma własności: darmowe mp3 i esemesy,
soma, coma, Sodoma.
Nie ma chciwości. To, że musimy pracować dłużej,
jest jasne i tu dyskusji nie ma.
Rząd? Sejm? Prezes pisze książkę kulinarną,
Przewodniczący podstawia głosy w kreskówkach.
Obiektywni dziennikarze mają życie jak Książę z Bajki
(przez ten sterczący kędziorek z tyłu robił się
zadziorek).
Możesz mnie nazwać marzycielem,
że naczytałem się Coelho,
ale nie jestem jedyny.
Wszyscy śpiewamy, jak nam zagrają...........................................................................................................
Hasłem nowego numeru "Arterii" jest "Rozkosz i obrzydzenie.
Czy kiedy to, co odrażające kusi, budzą się demony?"
Oto rozkosznie obrzydliwa zawartość numeru:
Bogdan Banasiak: Masochista z sadystą zawsze mogą się dogadać
Andrea Grill: Jeśli twój syn jest jak jabłko, zerwij go i zjedz
Izabela Kawczyńska: Ktoś, kogo kocham, ma tyle lat, co Jezus
Jan Jakub Kolski: Mój organizm nie chce już produkować Jańciolandu
Rafał Krause: Tnij włosy i paznokcie jak Hutu Tutsi
Krzysztof Matuszewski: Bataille nie prowadzi do śmierci prostą drogą
Jerzy Nasierowski: Pierwszy raz w życiu miał uległego kolegę pod kołdrą
Grażyna Plebanek: „Pięćdziesiąt twarzy Greya” to może być oświecająca powieść
Robert Rybicki: Wsuwaj i wysuwaj wersy jak szuflady pełne much i maku
Piotr Sobolczyk: Zagranica? To jakiś wymysł tych pedałów
W galerii: bestiariusz Krzysztofa Szwarca i esej Olgi Filanowskiej o pracach artysty. Oraz: młoda proza i dramat, a także piosenka rozkoszna jak samba. Do pisma dołączony jest debiutancki tom wierszy Szymona Domagały-Jakucia pt. Hotel Jahwe.
Ten numer „Arterii” można otrzymać bezpłatnie, korzystając z jednej z trzech opcji:
– osobiście, w redakcji pisma w Domu Literatury w Łodzi (ul. Roosevelta 17, I piętro);
– w formie przesyłki – wtedy konieczne jest opłacenie jej kosztów (przelew 7 zł na konto Domu Literatury w Łodzi)
– w jednym z łódzkich pubów i lokali w centrum miasta (ale w tym wypadku pismo można zdobyć bez książki).
Etykiety:
arterie,
atak na marginesie,
poezja,
wiersz
środa, 21 sierpnia 2013
Zimni ogrodnicy
Zimni ogrodnicy
Dmuchają w cypel, jest zadęcie. Policzki w jazz.
Słoma z buty w głosie. Oto są wiszące ogrody
zielonej wyspy, oto i sady z wizją szarlotki.
Dziesiątki zachodnich odmian. Czy wiesz
ile ryz papieru potrzeba, byś mógł wziąć gryz?
Że słodycz trzeba zanęcić, więc słodko,
aż do rechotu. Pozaciągani propagandzią
raz w nawozie, raz w powrozie. Maj,
robi się zimno i to nie jest klimatyzator
zza niedomkniętych drzwi gabinetu.
Słychać panikę. Co jeśli poznają nas
po owocach? Po naklejce Made in China?
Dmuchają w cypel, jest zadęcie. Policzki w jazz.
Słoma z buty w głosie. Oto są wiszące ogrody
zielonej wyspy, oto i sady z wizją szarlotki.
Dziesiątki zachodnich odmian. Czy wiesz
ile ryz papieru potrzeba, byś mógł wziąć gryz?
Że słodycz trzeba zanęcić, więc słodko,
aż do rechotu. Pozaciągani propagandzią
raz w nawozie, raz w powrozie. Maj,
robi się zimno i to nie jest klimatyzator
zza niedomkniętych drzwi gabinetu.
Słychać panikę. Co jeśli poznają nas
po owocach? Po naklejce Made in China?
piątek, 9 sierpnia 2013
Dziennikarz na Woodstock
Dziennikarz na Woodstock
Trwa larum: szturchnęli, jak mogli?. Trwa buuu.
A miał to być spacer. Tysiące razy
siali tu wiatr. Najlepsi podbijali tu słupki.
Dziś, zonk, podbite oko. A przecież
przestrzegano procedur: rockowe mięcho i brokuł,
którego dostajesz w gratisie, by potem w twoich ustach
rósł zielony kwiat. W tym szkopuł: żeby nawet
szczoteczka do zębów grała właściwą nutę,
by edytor tekstu podpowiadał jedynie słuszne słowa.
Gdy Pinokio dodaje subiektywnie, zauważ,
nie rośnie mu nos. To jest prosty trick: podbij bas,
by przeszły ciarki. Nie zauważysz ludzkiego pojęcia.
piątek, 2 sierpnia 2013
Ksiądz na Woodstock
Ksiądz na Woodstock
Lu cały jest z jasełek. Gną mu się palce i robi groźne hrr,
lecz poza tym jest w porz., jest formą sztuki, co daje fun,
piękny lot. Przez pogo, przez kocioł, nie wchodzi Lu.
Ponoć Świętą Księgę rwie? Włóż w ucho mp3 i bądź ponad to.
Nowa cyfrowa TV dyktuje przepis na luz: skacz jak Filip z.
Weź zimny browar, sącz. Odtąd niech ci się zapach wolności
myli z tym, że się spocisz. Lu, proszę, zaświadcz im:
Jest czad, jest rock and roll, jest zło? Moja koloratka
miga jak kolorofon: tak-siak, nie-się zobaczy.
wtorek, 23 lipca 2013
Wiersze z Antologii Ojczyzna i dziewczyna
Antologia wierszy współczesnych "Węzły, sukienki, żagle. Nowa poezja, ojczyzna i dziewczyna".; KDK, Kutno 2013
Ponad 250 wierszy 90 poetów, świetny pomysł Artura Fryza. Nie tylko okazja, by zobaczyć siebie wśród innych, porównać dykcje - ważny jest też temat.
Oto trzy moje wiersze, które znalazły się w antologii.
Polecam publikację, którą można zamówić pisząc na adres: afryz@autograf.pl
Ponad 250 wierszy 90 poetów, świetny pomysł Artura Fryza. Nie tylko okazja, by zobaczyć siebie wśród innych, porównać dykcje - ważny jest też temat.
Oto trzy moje wiersze, które znalazły się w antologii.
Polecam publikację, którą można zamówić pisząc na adres: afryz@autograf.pl
Etykiety:
poezja,
wiersz,
Złoty Środek Poezji
piątek, 12 lipca 2013
Rzeź
Rzeź
Powtarzać jak mantrę: nie zaogniać.
Niepotrzebny nam wróg, oni chcą do Unii.
Pani Gospodarka nie lubi, gdy jej kazać,
zdejmować buty przy drzwiach. A śmierć,
śmierć i tak nas czeka, śmierć jak sen.
Prawda - prababka jest stara, pomarszczona,
należy skłonić głowę, dotknąć zimnej ręki,
wybaczyć siedemdziesiąt siedem razy.
Nie grajmy ofiarami, nie nazywajmy ich ludźmi,
znajdźmy inne słowo. Nie zaogniać.
SMS, piątek, ładna pogoda, dyscyplina,
limuzyna, rutyna. Znamiona.
poniedziałek, 27 maja 2013
Wagary
Wagary
Po co mi ta religia? Wracałem z fajki,
by się błąkać. Zgarnął mnie. Podał swą
drętwą gadkę - gorzką tabletkę, tran.
A dla mnie ciekawsze snuć się po korytarzach,
całą godzinę bez celu, na schody, do łazienki.
Ja się nie zapisywałem, to matka. Jezu,
mnie na przykład wyrzygał Rico.
wtorek, 21 maja 2013
Po Tobie
Krzysztof Kleszcz
Po Tobie
Jest tysiąc programów kulinarnych, a ludzie krzyczą
chleba. Na melodię: że mnie ktoś pokochał,
wszystko mi mówi emigruj, emigruj.
Tobie sześciolatku, mam pomerdać breloczkiem
z napisem Karaiby. Ciebie młody, chciałbym
wyciągnąć z mułu, z twojego sadzić, palić.
Twój lajk i lans - mój ból.
Widzę: cwaniak od celebry porcjuje drwinę:
Te, dziadek, zajmij swój taboret,
obejrzyj kabaret.
I opisuję: straci twarz, program, portal.
Potem gleba, glukoza. Skuty jest lód, bryły
zmieniają się w breję. Wciąż działa smok na ruski gaz
i ani wiosny, ni Polski.
Tęsknię. Zatykam nos.
Kiełbasa skwierczy na idealnie okrągłych patelniach.
wtorek, 30 kwietnia 2013
Orle, mega wykon!
Radio, którego słucham, robi akcję "Orzeł może". Polityczną obrzydliwie. Orzeł z białej czekolady może mi się przyśnić w nocy. Odreagowałem.
Orle, mega wykon!
Smaży się na słońcu blady czas,
nawinięty na kant, na pęknięte drzewo.
Łączymy się ze studiem: manekin od wpisów
i medialnych wrzutek mieli przy śniadaniu
swoją brudną brednię. Wydaje się błyszczeć.
Ujęcie z kamery nr 2 pokaże jednak,
że jest spięty na sztywno, pobielony gipsem.
Bryka celebryty srebrna jak srebrniki
zaparkowana w miejscu dla niepełnosprawnych.
A on w studiu wiesza na haku tłuszcz
(jak sikorkom, łaskawca). A on cofa rękę,
by tłuszczyk dyndał, wałkuje temat.
Trochę goni w piętkę. Drży mu żyła. Przeczuwa?
Mdli go zapach. Jego pot jest łzą ze świętego obrazu.
Jesteście tu? Dacie się pocałować?
Dzieciaki się nudzą, chcą cukierków, żelków,
czapek z daszkiem. Ich rodzice pragną spokoju.
Starsi potrzebują wykupionych recept, ciszy nocnej.
Resztę się wytyka, w imię demonkracji,
robi się z nich bekę. Prawa człowieka?
One są dla narodów wybranych, jurorów,
dla partnerów, partyjnych, bezpardonowych
morderców. Ty masz być wieszakiem,
mieć kredyt, zły sen. Możesz uczestniczyć,
słać sms-y. Tylko płać haracz, chamie.
Pod gruszą zrób sobie all inclusive (kotlet oraz
kluski).
I czekaj: końca tygodnia, końca spłaty raty,
aż w dzienniku powiedzą, w gazetach napiszą.
Europa – ropa, ból, strupy zaklejone plastrem,
pakowane w złotko. Dużo reklam leków,
na ból i na wzdęcia. Resztę można nabić
w 0,7, a naród to łyknie. Pompować balon
mówić, że nie pęknie. Zaśpiewać: leć orle
zdaliśmy, bezwzględnie! Czas inaczej będzie gadał,
gdy zmięknie.
niedziela, 27 stycznia 2013
Syn rybaka
Łowić. O burty kutrów obijać pianę.
Albo taki sen: drążyć skałę diamentem na końcu wiertła.
Tymczasem samiec alfa cały dzień w betach.
W kapciach rozchodzi dzień jak skurcz.
Na wiecznych wakacjach w Gniewie nad Wisłą.
W dłoniach tanich jak Lidl dzierży wielki mrożony płat pangi
i pika mu pod czaszką jak w kasie Biedronki.
Nadyma policzki jakby trąbił "What a Wonderful World".
Codziennie czuję, że pełznę, powoli jak wiadomości na pasku w TVP-Info.
Pod reklamą Samsunga za złotówkę, z zestawem głośnomówiącym,
czaję się, by odprowadzić twój koszyk. Trzeba o tym głośno mówić,
polityku z mgły i in vitro, polityku w klapie z Matką Boską,
z marihuaną. Dziś pachnę rybią łuską i szlamem, niemy.
Ale Bondem pachnieć będę. Nie ja, to mój syn,
któremu wymyśliłem imię. Na razie potrząsa grzechotką,
na razie śpiewam mu kołysanki, podaję odżywki.
czwartek, 1 listopada 2012
Pieta
Płoche ciepło pierzcha. Rzeka tnie się brudnym szkłem.
Wśród trzcin stygmaty: ostygłe gniazda, sen w strzępach.
Ranne rzęzi, rządzi zimne, wszędzie graffiti, domy
oznaczone bazgrołem. Wszystko płynie – nurt niesie
zmarznięte truchła, kukły, parodie, a potem nakrywa
kusym prześcieradłem, martwe. Jak pies, jak pies
powtarza K. i tarza się w zdechłym.
W katedrze zimny kamień. Nieogrzewane mury
wydrążone jak orzech. Znalazłem na ścianach chaos,
co zastygł beznadziejnie w marmurowy wzór.
Znalazłem matkę, co dźwiga syna.
Wierzę, na moich drzwiach, bezrozumne,
pisane kredą, śmiercią.
poniedziałek, 22 października 2012
Sorry, Mario
MARIA PESZEK „Jezus Maria Peszek”, 2012
Maria Peszek zwraca na siebie uwagę. A to dziecięcą naiwnością (świetne aktorskie monologi na płycie „Muzyka ze słowami” Voo Voo), a to inteligentnym, zabawnym tekstem czy erotyczną obsceną (płyty „Miasto mania” i „Maria Awaria”).
Zanim ktokolwiek zachwycił się nową płytą, przeczytał jej ekshibicjonistyczne wyznania w jednym z tygodników.
Ale na płycie też poszła na całość. Samym „Jedzeniem smutku łyżkami” mogłaby zginąć w tłumie artystek, które wyznają podobnie. A głoszenie się „Niedobrem narodowym”, „drzazgą pod skórą”, „porno”, „miazgą”, „czarnym kotem”, „wściekłym psem”, „chwastem” i „blizną” to tylko chytra deprecjacja.
Zatem podjęła decyzję - pojechać po bandzie, zupełnie zwariować: „Nie ogarniam Jezus Maria / Zamiast głowy wieża ciśnień”... Wśród ciekawych poetycko konfesyjnych wyznań pozbawionych tabu dochodzimy do stadium wariatki, która leczy się seksem („Teraz będę już szczęśliwa / nie przerywaj / nie przerywaj”), którą fascynuje samobójczy koniec a la Amy Winehouse ("Amy").
Zachwyca „Żwir” - prawdziwy hymn dołersów z frazą „psychoświr, niech żre żwir”. Powtarzane „hej czy ktoś wie / jak tu jest na dnie” wywołuje ciarki. Dostajemy też piękne techno: „Sorry Polsko”. Taneczny beat, mocny tekst o współczesnym patriotyzmie. „Tylko nie każ mi umierać...”, „wystarczająco przerażająco jest żyć”. W porządku, ten strach jest ludzki.
Ale gdy jakaś nadwrażliwość każe jej wyznać: „Pan nie jest moim pasterzem / A niczego mi nie brak / Pozwalam sobie i leżę / Jak zwierzę”, Peszek gryzie zatrute jabłko.
I chyba jej smakuje: „Odłączam się od stada”. Tyle, że za chwile cierpi: „Dzieje się ze mną coś niedobrego / śni mi się tajga, śni mi się śnieg”. Leczy się trwającym trzy minuty zauroczeniem „Padam padam, tak się cieszę, że cię mam” (genialnie melodyjny, jedyny optymistyczny kawałek), ale potem czeka ją tylko zjazd we własne chorobliwe fobie: „nie wiem czy chcę rozmnażać się / nie wiem czy chcę / ciąg dalszy swój mieć.”
To „Nie urodzę syna / nie posadzę drzewa / nie zbuduję domu” trafiło mnie celnie, bo jest dokładnie na przekór mojej pierwszej książce pt.”Ę”, w której tytuły rozdziałów to „Drzewo”, ”Dom”, ”Syn”. Jako ojciec, mieszkaniec wybudowanego domu i posiadacz ogrodu – umiem tylko serdecznie współczuć. Sorry, Mario, twój nihilizm to przyczyna cierpienia, a nie źródło siły.
Zatem oto płyta, która burzy krew. Warto sprawdzić, co się poczuje słuchając chorych wyznań: „boli mnie Polska / wisi mi krzyż”, „Chwyć mnie za włosy, oprzyj o ścianę / Kochaj aż całkiem myśleć przestanę.” i tej „pewności ateistki”, że happy endu nie będzie („Zejście awaryjne”). Ja poczułem jej niepokój, poczułem jej pustkę.
Instynktownie przypomniałem sobie frazę ze Świetlickiego ("Druga pieśń profana"),
„Nie odróżniając seksu od miłości. (...)
Z tylko jedną ambicją: zasnąć
w cieple.”
Ba, sam złapałem za pióro. I tak powstał "Anty-Ę. Peszkowiersz".
Anty-Ę. Peszkowiersz.
Odesłała pasterza, kupiła car full wypas. I teraz, hello,
jedzie krajową ósemką, nadaje przez CB swój smutek.
Odbija się w ekranach. Tylko tak się rozmnoży.(Producent Pampersów jeszcze nie dowierza,
notowania Bebiko lecą na łeb). A więc nie przejrzy
się w oczach dziecka, nie przejrzy ubranek w Smyku.
Jej pech. Dziś mały, ale będzie się powiększał. Tak jak dom,
w którym codziennie sprawdza echo. I wszystko inne daremne,
wycofane jak pieniądz. Polsko, która ciążysz jak kamień,
trzeba ci śpiewać o seksie, głodne kawałki? Że za bardzo
kopcą znicze, że flagi zasłaniają niebo?
Tam w akcyzie jest jej patriotyzm. Wsiada i ucieka.
Byle jej nie dopadła zamieć, mróz, czy inne cholerstwo:
miłość, wiara (aż ją zrzuca hamak).
niedziela, 22 lipca 2012
Paryskie impresje
1. Na Wieży Eiffla
Powiedział tata: „Śmiej się
To dadzą lajka na fejsie.
Mam śmiać się, żeby ktoś lukał?
Weź w głowę się popukaj.
Ojciec, oj idzie wściec się!”
2. Na Montmartre
Z przedsionka na pokoje!
Gdzieś z tła. Na świat! Po to jest.
Ten sam, co kiedyś się śnił.
Od niego w prezencie pięć min.
wraz z dedykacją "twoje".
3. Przed grobem Juliusza Słowackiego na Cmentarzu Montmartre
Dziedzic! Jak miło. Ale po pierwsze:
grób pusty, drugie - pożółkły wiersze.
Pewnie mi trochę wklejasz bajer.
Wolałbyś Jima i "Light My Fire"
No, ale jesteś: więc dzięki najszczersze.
środa, 27 czerwca 2012
Wojewódzki obraża Ukrainki
Wojewódzki obraża Ukrainki
Jestem tylko perkusistą, gram na stereotypach.
Zrobiłem przejście. Dźwignąłem szlaban,
przestawiłem granice smaku. Ale to nie ja,
to polski cham. Proszę, nie depczcie
moich okularów! Mam prawo do szklanki wody.
Niech ją wniesie Wodzianka. Wbijacie gwóźdź
w moje Porsche, wtykacie we mnie małe flagi.
Więc dobrze, ja się nie znam na gwałtach,
ale wy się nie znacie na żartach. Wyłupać oko
za puszczone oko? Odebrać program, za odebranie
godności? I co? Co? Celebrytę do celi? Wcale nieśmieszne.
Chcę zadzwonić. Jak to? Wszyscy przeszli do Orange?
Jestem tylko perkusistą, gram na stereotypach.
Zrobiłem przejście. Dźwignąłem szlaban,
przestawiłem granice smaku. Ale to nie ja,
to polski cham. Proszę, nie depczcie
moich okularów! Mam prawo do szklanki wody.
Niech ją wniesie Wodzianka. Wbijacie gwóźdź
w moje Porsche, wtykacie we mnie małe flagi.
Więc dobrze, ja się nie znam na gwałtach,
ale wy się nie znacie na żartach. Wyłupać oko
za puszczone oko? Odebrać program, za odebranie
godności? I co? Co? Celebrytę do celi? Wcale nieśmieszne.
Chcę zadzwonić. Jak to? Wszyscy przeszli do Orange?
sobota, 16 czerwca 2012
Wiersz na mecz Polska-Czechy
Wiersz na mecz Polska-Czechy
Przykryty wielką flagą, aż duszno.
To te dwa remisy, które Smuda przed Euro
wziąłby w ciemno.
Teraz ciemno wszędzie. Noc.
Śni mi się: schodzimy z boiska, kopiemy bidony.
Biedronki wyprzedają słone paluszki, sól w nasze rany,
sól w szczeliny na autostradach!
Zamawiam budzenie.
Kupuję Lay'sy, a tam Tytoń!
Prawy do Lewego
i gooooool gooooool!
Od bitwy pod Grunwaldem, nie mieliśmy takiego zwycięstwa
(sporo z nich wypadło z podstawy programowej)!
Już megafony celują w ulice.
Samogłosek Zimocha wystarczy dla wszystkich.
Karmimy stoczniowców suchym obwarzankiem.
Cały naród robi meksykańską falę, by następne pokolenia
mogły jeść tortille.
Pan Prezydent ma nowy tablet. Robi nam ładne zdjęcia.
Przykryty wielką flagą, aż duszno.
To te dwa remisy, które Smuda przed Euro
wziąłby w ciemno.
Teraz ciemno wszędzie. Noc.
Śni mi się: schodzimy z boiska, kopiemy bidony.
Biedronki wyprzedają słone paluszki, sól w nasze rany,
sól w szczeliny na autostradach!
Zamawiam budzenie.
Kupuję Lay'sy, a tam Tytoń!
Prawy do Lewego
i gooooool gooooool!
Od bitwy pod Grunwaldem, nie mieliśmy takiego zwycięstwa
(sporo z nich wypadło z podstawy programowej)!
Już megafony celują w ulice.
Samogłosek Zimocha wystarczy dla wszystkich.
Karmimy stoczniowców suchym obwarzankiem.
Cały naród robi meksykańską falę, by następne pokolenia
mogły jeść tortille.
Pan Prezydent ma nowy tablet. Robi nam ładne zdjęcia.
piątek, 8 czerwca 2012
Wiersz przed Euro
Wiersz przed Euro.
Boże Ciało było w barwach narodowych:
wierni pomalowani jak rdzenni mieszkańcy Terra Australis.
Nie uprawiamy ziemi. Tylko zbieractwo, łowiectwo
(promocje w Kauflandzie i Lidlu).
Matko Boska od Awansu z Grupy, jesteś z nami?
Okna pięknie przystrojone. Papież, Tyskie,
Slavko w barwach Watykanu.
Ministrant z głośnikiem na plecach nie umiał złapać fali,
Słowo więc przerywało,
za to, gdy szarpano brzozę na gałązki,
wyraźnie słyszałem Slayera (mamy tu na osiedlu jednego po apostazji).
Przyszedł SMS od kumpla: Jadę autostradą, płaczę ze szczęścia.
W każdym samochodzie flagi, stary.
A mi tak samo źle w strefie kibica, jak w strefie buca:
widzę husarię narąbaną Warką.
Race odpalone, idealna zasłona dymna działa.
To jest nasz czas, aż po nic się nie stało.
Kogo obchodzi stare koryto Wdy, szlam?
Etykiety:
wiersz
Subskrybuj:
Posty (Atom)