Nakładem Muzeum Miasta Ostrowa Wielkopolskiego (XLIV tom serii Biblioteka Ostrowska pod redakcją Witolda Banacha) ukazała się nowa książka Artura Fryza, pomysłodawcy i organizatora Festiwalu Złoty Środek Poezji, poety związanego z Kutnem, autora książek: "czytanie z księgi świętego kłapouchego", "wspólne miejsca", "przed zamknięciem" i "miasto nad bitwą. 24 sonety municypalne".
Wieczór autorski promujący książkę odbędzie się 23 kwietnia (wtorek) w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Łodzi o godz. 18.00. Poprowadzi go Piotr Grobliński.
Opinie o książce:
Kieszeń Minotaura to znakomita metafora zagubienia współczesnego człowieka – odczytanie sytuacji, w jakiej znajduje się odbiorca nowoczesnych mitów. Siedzimy w kieszeni demonów, którzy sami są uwięzieni. Stajemy się więźniami sztucznych bohaterów, ledwie kieszonkowców, a nie wielkich mitycznych postaci. Klatka schodowa jako labirynt. Współczesne wersje mitów są płaskie - mówi nam Fryz. Nie widzimy świata Minotaura - tylko zaledwie jego kieszeń. Tezeusz nie będzie przeszukiwał kieszeni Minotaura, więc nigdy nie dowiemy się o jego miłości do Ariadny, ani o niej samej.
Labirynt z jego licznymi możliwościami i pułapkami został zredukowany do klatki schodowej – w której możemy tylko zejść niżej, albo wejść wyżej. Straciliśmy horyzont i bogactwo, jakie on ukazuje. Ale nie wszystko jest stracone, póki istnieje możliwość do-czytania świata, jaką wciąż daje poezja i ta książka.
Tomik daje obraz przeraźliwego dystansu pomiędzy sacrum i profanum – stąd brutalizacja języka niektórych utworów, co prowadzi paradoksalnie do zbliżenia tych sfer, wynikającego z potrzeby sacrum w życiu każdego człowieka; jakkolwiek by nie było ono kulawe. Słynne CHWDP, pisane na tysiącach murów w Polsce, które w intencji ma być obraźliwe dla sił porządkowych (chuj w dupę policji) można odczytać inaczej: Chrystus wielbi dzień powszedni. W planie tomiku można odnaleźć elementy konstrukcji Mszy Świętej: z kolektą, złożeniem ofiary, modlitwą wstawienniczą, doksologią i obrzędem pokoju. Dociekanie różnorodności śladów, tropów obecnych w wierszach pozostawiam czytelnikom – by nie odbierać im tej przyjemności.
Minotaur w labiryncie klatki schodowej, czekający na swojego zabójcę i Chrystus ukrzyżowany, wyniesiony ponad szydzący tłum. To dwie, a nawet trzy z sytuacji – pamiętając o kieszeni – w jakich może znaleźć się człowiek. Trzy obrazy odświeżane w nowych wierszach Artura Fryza.
Sławomir Matusz
Poezja kutnowskiego twórcy jest poezją (w) ruchu — znaczenia zostały tu poddane rzadko spotykanej dynamizacji. Uważnej lekturze towarzyszy doznanie specyficznej płynności wiersza, czegoś, co można by nazwać semantyczną "chybotliwością", a co skutkuje wrażeniem niedomknięcia tekstu i – ostatecznie – jego potencjalną transgresyjnością. Bo, jak się zdaje, Fryz chciałby móc wykroczyć poza język, dotrzeć do granicy, za którą znaleźć można byt esencjonalny, zasadę organizującą sferę ludzkiego doświadczenia.
Przemysław Dakowicz
Wiarygodny, głęboko przeżyty, egzystencjalnie poświadczony – tak można rzec o niejednym wierszu Artura Fryza, doceniając klimat metafizycznego rozmachu, głębię, poważne zamiary. Poeta oswaja ostateczność, obłaskawia eschatologię, wprowadza coś świeżego i prostego do poetyckich rozmów z transcendencją.
Karol Maliszewski
Poezja – tak myślę – jest dla Artura Fryza rodzajem wewnętrznego otwarcia, na to, co poza nami, formą pokory wobec czegoś, co zawsze będzie nas przekraczało, wobec Innego. Mowa, zdaje się mówić autor, otwiera Innemu możliwość działania, usuwa przeszkody oddzielające nas od Niego, jest rodzajem zaproszenia i oznacza zaufanie.
Wojciech Kudyba
Nie dają mi spokoju słowa Edwarda Stachury, gdy pisze, że bycie poetą nie polega na pisaniu wierszy, nie koniecznie na pisaniu, ale na takim zachowaniu, które nie pozostawia żadnych wątpliwości, że się jest poetą. I słowa Josifa Brodskiego wspominające Annę Achmatową: gdy był w jej towarzystwie, gdy popijał z nią herbatę lub wódeczkę stawał się chrześcijaninem bardziej niż w innych sytuacjach. Na tym według Brodskiego polega społeczna rola poety; jego obecność, jego poezja ma rozciągać duszę innym, ku wolności, która jest zawsze do wewnątrz i gardzi samozadowoleniem. Kiedy schodziły do mnie kolejne wiersze Artura Fryza, które złożyły się na „klatkę schodową kieszeń minotaura”, nie miałem wątpliwości, że dla niego poezja to sposób istnienia, to życiowa konieczność – jak oddychanie, to dogłębne uświadomienie sobie, że jeśli poezję bierze się na poważnie, to nie można pozostać na poziomie samego języka i jego semantycznych rozstrzygnięć, ale należy z przekonaniem i radykalnie pracować na poziomie bytu nad psycho-duchowym rozwojem samego siebie, nad owym rozciąganiem duszy (o ile to ona nie rozciąga nas).
Wiersze zawarte w tym tomiku są jak gałąź wywiedziona z ciemności, w które poeta z dwóch węzłów (nie tylko kolejowych) – Ostrowa Wielkopolskiego i Kutna wlazł i zapadł się w nie jak w podkorzenną jamę, jak w kopiec ugniecionych pod ziemią liści. Świeci on światłem obrazów, zakwita nimi. Zgoda, jest to światło poranione, obolałe, niepewne, niekiedy sine, za to własne, nie odbite ani cudze, co zawsze czyni wiersz podejrzanym. Jedynie dla światła własnych obrazów warto chwytać za pióro. Wszystko inne wydaje się wyrobnictwem i produkcją. Aleksander Wat napisał, że dla współczesnego poety pozostały złoża najciemniejsze, najmniej docieczone, daleko intymne. Wierzę że autor tego tomu był w niedouświadomionych jeszcze ciemnościach i tam namacywał obrysy embrionów jedynie swoich obrazów, z których wyrasta gałąź tego tomiku. Wejść „w ciemno” (jak mówi mój syn Bruno), to trudna i nader ryzykowna podróż, na ogół wychodzi się z niej innym, to znaczy przesunięciu ulega granica miedzy tym, co się w nas bezpowrotnie zatraca, a tym co zostaje nam przywrócone lub na nowo podarowane. Paradoksalnie, i Artur Fryz o tym wie, ciemność staje się dla poety strefą wolności, kryje skarby i nie paraliżuje nurkującego w nią strachem, ani nie czyni go niewolnikiem. A pracuje na to zracjonalizowana, zobiektywizowana, sformatowana, automatyzowana, rozświetlona, sklarowana a zarazem potworniejąca, coraz bardziej wulgarna i złowroga współczesność, w której żyjemy – ta kieszeń, ta klatka.
Wojciech Kass
Poezja – tak myślę – jest dla Artura Fryza rodzajem wewnętrznego otwarcia, na to, co poza nami, formą pokory wobec czegoś, co zawsze będzie nas przekraczało, wobec Innego. Mowa, zdaje się mówić autor, otwiera Innemu możliwość działania, usuwa przeszkody oddzielające nas od Niego, jest rodzajem zaproszenia i oznacza zaufanie.
Wojciech Kudyba
Nie dają mi spokoju słowa Edwarda Stachury, gdy pisze, że bycie poetą nie polega na pisaniu wierszy, nie koniecznie na pisaniu, ale na takim zachowaniu, które nie pozostawia żadnych wątpliwości, że się jest poetą. I słowa Josifa Brodskiego wspominające Annę Achmatową: gdy był w jej towarzystwie, gdy popijał z nią herbatę lub wódeczkę stawał się chrześcijaninem bardziej niż w innych sytuacjach. Na tym według Brodskiego polega społeczna rola poety; jego obecność, jego poezja ma rozciągać duszę innym, ku wolności, która jest zawsze do wewnątrz i gardzi samozadowoleniem. Kiedy schodziły do mnie kolejne wiersze Artura Fryza, które złożyły się na „klatkę schodową kieszeń minotaura”, nie miałem wątpliwości, że dla niego poezja to sposób istnienia, to życiowa konieczność – jak oddychanie, to dogłębne uświadomienie sobie, że jeśli poezję bierze się na poważnie, to nie można pozostać na poziomie samego języka i jego semantycznych rozstrzygnięć, ale należy z przekonaniem i radykalnie pracować na poziomie bytu nad psycho-duchowym rozwojem samego siebie, nad owym rozciąganiem duszy (o ile to ona nie rozciąga nas).
Wiersze zawarte w tym tomiku są jak gałąź wywiedziona z ciemności, w które poeta z dwóch węzłów (nie tylko kolejowych) – Ostrowa Wielkopolskiego i Kutna wlazł i zapadł się w nie jak w podkorzenną jamę, jak w kopiec ugniecionych pod ziemią liści. Świeci on światłem obrazów, zakwita nimi. Zgoda, jest to światło poranione, obolałe, niepewne, niekiedy sine, za to własne, nie odbite ani cudze, co zawsze czyni wiersz podejrzanym. Jedynie dla światła własnych obrazów warto chwytać za pióro. Wszystko inne wydaje się wyrobnictwem i produkcją. Aleksander Wat napisał, że dla współczesnego poety pozostały złoża najciemniejsze, najmniej docieczone, daleko intymne. Wierzę że autor tego tomu był w niedouświadomionych jeszcze ciemnościach i tam namacywał obrysy embrionów jedynie swoich obrazów, z których wyrasta gałąź tego tomiku. Wejść „w ciemno” (jak mówi mój syn Bruno), to trudna i nader ryzykowna podróż, na ogół wychodzi się z niej innym, to znaczy przesunięciu ulega granica miedzy tym, co się w nas bezpowrotnie zatraca, a tym co zostaje nam przywrócone lub na nowo podarowane. Paradoksalnie, i Artur Fryz o tym wie, ciemność staje się dla poety strefą wolności, kryje skarby i nie paraliżuje nurkującego w nią strachem, ani nie czyni go niewolnikiem. A pracuje na to zracjonalizowana, zobiektywizowana, sformatowana, automatyzowana, rozświetlona, sklarowana a zarazem potworniejąca, coraz bardziej wulgarna i złowroga współczesność, w której żyjemy – ta kieszeń, ta klatka.
Wojciech Kass