MARCIN KRÓLIKOWSKI "Nieludzka ręka", Wydawnictwo w Podwórku , Gdańsk 2019
Ciekawy tomik! Wychodzi się z niego z głową pełną fantazmatów. Autor przedstawił tu wieś - w magiczny, szulzowski sposób.
Podmiot liryczny nie jest tu na pierwszym planie. Poznajemy za to świadomość jego korzeni, wiejskiego pochodzenia przodków. Wiersze mieszają się tu z prozą poetycką płynnie i absolutnie bez dysonansu - rzecz jest bliska poematowi.
Czy chodzi tu o ocalenie pamięci? Czy o uświadomienie sobie, że po co szukać w książkach i filmach, przecież posiadamy własne historie pełne tajemniczej siły, własne legendy?
Królikowski sięga do wspomnień o swojej ciotce, babci i dalszej rodzinie. Dostrzega niesamowitość tych historii, choć przecież nie są one jakieś nadzwyczajne, być może podobne do wspomnień wielu z nas.
Nadaje im baśniowy wymiar. Wdmuchuje w te historie poetycki tlen.
Siła tej książki w tym, że i w mojej głowie od razu ożyły własne, rodzinne mitologie. Ja mam wspomnienie o cioci, która mieszkała na Ziemiach Odzyskanych. I jej dobroć jawi mi się jak świętość, jej kompot z jagód jak boski nektar. To tam, gdzieś niedaleko Chojnowa na Dolnym Śląsku, zacząłem rysować mapy, podziwiać "pagórki, drzewka i domki", rynki, baszty, rzeki.
Mam też wspomnienie o babci, która mieszkała w mieście, ale jak na wsi, w drewnianym domu, wokół grusz, wiśni, porzeczek. Była tam studnia, balia z wodą, morwa, tajemnicze poddasze, tajemnicze dwie komórki, o które z uporem większej sprawy obijałem gumową piłkę krzycząc "Boniek! Smolarek! Tłokiński!" Był kompot z rabarbaru, spadające gruchy, pochylone lustro, światełko pod świętym obrazem, wielkie roczniki czasopisma "Karuzela", które wertowałem w uniesieniu. Łaziłem tam po ścieżkach, na granicach których były powtykane zielone butelki, wyciskałem słodki agrest, cud - nie świat. Tak! Tą książką teleportowałem się w tę babciną rustykalność. Ostatni raz tam błądziłem przy lekturze książki Bronki Nowickiej.
Ja jeszcze mam te obrazy pod powieką - ale dorasta kolejne pokolenie, które z taką wsią ma coraz mniejszy kontakt. Nie zna smaków, zapachów, chłodu wody ze studni. Może to właśnie dla nich jeszcze bardziej, warto było napisać ten tom?
A ma on ma wyjątkowe otwarcie: "ktoś bardzo ciekawy bólu (...) cierpliwie rozcierał w miseczce moździerza światło odłupane z tabletki księżyca i kwiatów paproci, i tak stworzył wieś, i była alchemia." Sugestywne jest wyobrażenie stwórcy, który miał "twarz rzeźbioną mistycznym obłędem" i "łamał nam łodygi" (wszak egzystencja wiejska dla dzisiejszych konsumentów Netflixów jawi się jak roślinna wegetacja, nieprawdaż?).
I są tu wiersze o wsi, w której "proste dobro" w zwyczajnym "Na, żry" ("masz, jedz" w gwarze mazowieckiej), i w której zło - są obok siebie.
W mazowieckiej wsi Trzcianka - pełnej dziwnych plenerów i domostw, odbywa się jakieś niebywałe misterium życia i śmierci przyrody i tkwiących w niej ludzi: "brzoza obok mokrej furty liże po szyi pijanego Witka. Upadają anioły, padłe są też muchy w tej godzinie i aurze." Są tu zapisane tragedie wojny i złamane życia.
Tytułowa nieludzka ręka to proteza ręki, którą nosiła babcia autora. To od dreszczu po jej dotyku - wziął się tytuł książki. Podoba mi się opis maligny: "Odwiedza mnie w sadzie. Staje pod jedyną śliwą, / do sukienki lecą pszczoły, obsiadają farbowane kwiaty. / Strząsa je w skiby gotowe pod zasiew, ziemia otwiera / mi usta przez sen. W ciepłym sadzie pada śnieg. // Zawsze, kiedy chce mnie ostrzec, porusza snami / jak kołyską, nieludzka ręka mojej babki / - proteza, rulon drewna obleczony w plastik."
I pewnie maligna autora udzieli mi się i w podobny sposób, będę sobie tłumaczył świat.
A ciotka, siostra babki - Helena Kokoszka? To, że uratowała Żydów to - dla niej było nic, tylko "chciwość życia", żadne męstwo. Autor zestawia jej "oschłe bohaterstwo" z nieudanym losem jej synów.
Podziwiam wiersz "Zaszczepiny", w którym dokonuje się prawdziwe braterstwo krwi autora z drzewem śliwy. Z tego aktu można czerpać siłę na całe życie! Gra słów "śliwa / szczęśliwa" jest jak hymn na cześć cudu życia w harmonii z przyrodą.
Ujmujące są słowa "siwa sierść", "opuszek czarny od biblii", niezwykła jest gadająca czereśnia, "miasto, które zostało wypalone jak pożółkłe trawy", "dźwięk, kiedy zaraz po wypalaniu spadnie deszcz, słychać jak strzelają z gorąca muszelki ślimaków, ich podręczne domy, tobołki z całym dobytkiem" - jakby Bruno Schulz tu czarował.
Uśmiechnąłem się, przy "Odbiciach": "Siedzę wpatrzony w parujący rosół, / rosół wpatruje się we mnie / wielkimi okami przodków.", przestraszyłem przy "Okrutniku", gdzie furiat karze świat "jego umysł to krzak gorejący, garnek wrzątku, w którym topi się koci miot." Jak z jakiejś starej klechdy są opowieści o patrzącym jeziorze - kuli zdębiałej wody, albo o biciu i morderstwie rzeki.
Znowu - coś z "Dziadów" Mickiewicza mają zaklęcia w "Świetliku". Jest tu świetna puenta: "Jeżeli stworzył nas pożar, / niech teraz ugasi."
Mocne jest zestawienie strasznej nazw obozu koncentracyjnego Gross-Rosen i popularnego zespołu muzycznego.
Wycinka lasu uruchamia w głowie obrazy ludzkiej apokalipsy: "już zamykamy, zamykamy - płaczą wióry, żywicą pachną stoły", a poczucie, że to co jest, jest już tylko wspomnieniem, stratą, autor uzewnętrznił taką celną puentą: "Płaczę ikrą. / Zarybiam wyobraźnię. / Polska / - biały prostokąt po zdjętym obrazie."