sobota, 30 grudnia 2023

Robię Wow!

SPIĘTY - „HEARTCORE”, Mystic Production 2023


Oto moja płyta roku 2023, płyta spikselowanego serca. Jestem fanem muzyki pana Dobaczewskiego – zrecenzowałem jego „Black Mental”, jego „Antyszanty” oraz „Soundtrack” i „Wiedzę o społeczeństwie”. Wciąż grają mi „Powstanie Warszawskie” i „Gospel”. Ech, przecież ja motto do swojej książki „Przecieki z góry” wziąłem od Spiętego!

Mówią na niego „rockowy poeta” i mają rację. Kto ma napis nad łóżkiem napis „Lyrics, stupid!”, ten wie, co ważne. A solowy Spięty muzycznie, to kameleon. Od banjo, przez hiphopowe bity, po klasyczny rock.

Spięty to mój rówieśnik – rocznik 74, może też dlatego trafia do mnie i na koncercie w warszawskiej Proximie mogłem drzeć się pod sceną utożsamiając się z jego słowami?

Najlepszy kawałek to „Blue”. Odkryłem go nocą na YouTube przy sprawdzaniu sprawdzianów i po drugim-trzecim odsłuchu, stał się moim ulubionym kawałkiem Spiętego w ogóle.

Pieśń o zmęczeniu, znużeniu, znudzeniu. Idealna na listopadowo-grudniowe wieczory dla wszystkich z nadgodzinami, siedzących przy biurkach, wykonującym jakieś żmudne, niezbędne dla ludzkości, czynności. Wezwanie do dnia, by wreszcie się skończył. Pragnienie odpoczynku ubrane w piękną melodię. Fajna fraza „noc jest lepsza, noc się do mnie nie przypieprza” i te syrenie chórki!

Przepysznie brzmi „Piotruś Pan”, nieco frywolny (Spięty lubi takie podśmiechujki), nieco rubaszny w tym geście rozpinania płaszcza, ale to zupełnie na serio napisany osobisty erotyk, w jakieś pozie dziękczynno-proszącej. Mężczyzna obnażony okazuje wdzięczność, że ma kobietę swojego życia i wstydzi się dotychczasowej swojej gruboskórności i egoizmu „Piotrusia Pana”. Tak nagle wydał się sobie żałosny. Nie obiecuje złotych gór, złotych kart, tylko bycie „równią pochyłą, od której nie będzie odwrotu”. Mocne to. I jeszcze ta fraza „że świat ma zespół Tourette'a”. Proszę to rozkminić na swój własny sposób.

Był moment, że w kółko słuchałem „Ptaka głuptaka”. Genialnie się zaczyna i ma genialny rytm. Chórki wywalają go jeszcze w kosmos! Pomysł, by porównać się do ptaszyska-nielota, jest absolutnie fantastyczny. Refren „Ryzykuję, szybuję. Robię Wow!” przenoszę na tytuł recenzji. Pieśń o potrzebie bycia kimś więcej i ten wzrusz: „jedyne co ważne, to czyny odważnie nierozważne”...

Płytę zaczyna „Halo”. Są dźwięki burzy i słowa o zagubieniu - fajny myk, o tym jak odnaleźć radość w swym jestestwie. Radość w działaniu. Radość w tworzeniu. W rozmowie z drugim człowiekiem! Bo możesz być najszczęśliwszy, ale tylko wtedy, gdy będziesz miał komu, o tym opowiedzieć. Spięty jako Roger Waters pytający „It's anybody out there?

„Dźwiękczynienie” to prawdziwy hymn. Misternie utkany (wsłuchajcie się w bas i chórki)! Jest zwróceniem uwagi, że żyjemy w najlepszym czasie i na najlepszej planecie, a nasze narzekanie na brak hajsu, to zwykła zrzędliwość. Ogłoś stan upadłości kolan i czyń dźwięk! Wspaniały kawałek!

W „Robaczewskim” autor pogrywa z siebie porównując się do żuczka gnojarza. I nabijając się z marności swego losu, wyśpiewuje marzenie o sięgnięciu gwiazd, a nawet grozi świętym, że dostaną gnojową kulką, jak mu nie będą sprzyjać. Fajowe!

„Móc nic nie móc” to udana próba odpuszczenia sobie win, wyluzowania, zrezygnowania z nadmiernych ambicji. Piękna konstatacja: „Jestem sobą pierwszy raz, więc się mylę...” Jeśli współczesny człowiek cały jest z ciśnienia, oto odkręcenie wentylu. 

Podobny wydźwięk ma „Spektakl”. O tym, że gramy w teatrze, zakładamy maski, by ukryć swoją bezsilność, słabość.

„Uproszczony rachunek sumienia” puentuję płytę tekstem, że „zbyt surowym dla siebie bycie, jest najgłupszym z możliwych pomysłem na życie”, a „Jebut” w tekście przyda się każdemu zestresowanemu.

Zostawiłem na deser pieśń „Ładnie”, w której autor pięknie plącze się w swojej wierze/niewierze. „Wierzę, tylko Bóg wie w co...”. Piosenka przypomina momentami jakiś oazowy gospel, ale jest to absolutnie nietandetne, uczciwe i dobrze wymyślone. Płytę swą mądrością, balladowością i chórkami porównuję do płyt Leonardem Cohenem – szczególnie tych ostatnich "Popular Problems" czy "You Want It Darker", które uważam za wybitne. 

Nawet na dnie, też jest ładnie”, wyśpiewać może ktoś doświadczony, filozof, któremu świat się rozlatuje, ale on umie go ładnie spiąć.



czwartek, 28 grudnia 2023

Mistrzowski miszmasz

 AVENGED SEVENFOLD "LIFE IS BUT A DREAM", 2023.




Płyta z kostuchą na okładce. O śmierci. Jedynie pewnej rzeczy. Oryginalna płyta, bo zamiast typowego "hej do przodu!" jest odważny concept-album, mistrzowski miszmasz.

Zaczyna się od łkającej gitary, która nagle przeistacza się w ryk w stylu System of a Down. Wskakujemy w metaforę kieratu, w którym codzienne rytuały robią z nas roboty. Wyliczanka ulotnych chwil, aż po zachwyt nad ciemną pieczenią. Czyżby już tylko żarcie nas kręciło?

Już ten pierwszy utwór prezentuje nam niezwykły koncept. Na metalowej płycie usłyszymy zmiany stylu - będzie np. trochę: Queenu, Opeth, Alice In Chains, Stone Temple Pilots, Franka Zappy, Slipknotu, Korna, Franka Sinatry, Daft Punk. Gotowi?

Game Over” w pewnym momencie zwalnia, i robi się patetycznie. Codziennie się powtarzamy się i powtarzamy, lecz sio, depresjo! Samobójcze przerzucanie liny przez gałąź (drzewa genealogicznego) to zły pomysł. Oto życie, a jeśli „Życie to tylko sen”, trzeba go dobrze prześnić!

Mattel” to otrząsanie się z plastiku. Świetny, motoryczny kawał rockowego mięcha. Plastikowe stokrotki i ziemski teatrzyk, którego ma się dość. Piękne riffy! Jeśli ktoś mi jeszcze powie, że rock się skończył, to go wyśmieję. Oto rock, wiecznie żywy!

Uwielbiam ten fragment (3:30), gdzie przejmująco brzmi wokal:

Living feign in porcelain and just smart enough to know nothing at all
Pull my string and make me cry
Advertisement, moral scrawl, a semblance of choice
when there's no choice at all
Out of stock "The end is nigh"...

Podobnie jak w filmie „Truman Show” (jest tu cytat : And in case we don't see you again Good afternoon, good evening, and goodnight.”) orientujemy się, że nic nie jest prawdą - wszystko jest puste, udawane.

A potem uwielbiam ten rzężący początek „Nobody”. Jak wezwanie, by nie być nikim - być Słońcem, Bogiem, przebudzić się, odnaleźć sens. To jest utwór, przy którym można przeżyć katharsis. Zachwyca mnie to uspokojenie, patos i te dźwięki smyków, perkusji. Gitarowe prędkie solo i wiolonczela.

Trudno nie skomentować teledysku w estetyce produkcji zespołu Tool (z czasów płyty „Undertow”). Oto szkielet wychodzi z ciała, widzi trupy nad kawą, trupa w bicyklu, z teczką, przed telewizorem i pętlę; a potem kostucha zaprasza do swojego powozu, bo przecież nie ma już niczego autentycznego - wszystko nawet kwiat, czy kamień jest tylko produktem, tanim rekwizytem.

I jeszcze jeden wybitny utwór - „We Love You” z oryginalnym obrazkiem (w technice 360, gdzie można ruszając myszką patrzeć się we wszystkie strony), który ma nas zdołować – pokazać cośmy zrobili ze światem.

Utwór o żądzy posiadania, aż po zdeptanie wszystkiego wokół. Więcej, więcej, więcej! Połóż stopę na czyjejś twarzy! Więcej kasy, seksu, morfiny, aż po zatracenie. Ileż tu progresywnych zmian w obrębie utworu!

A może to „Cosmic” jest tym najważniejszym utworem na płycie? Zakończony wybitną wirtuozerską gitarą i podniosłą fortepianową codą, która wzrusza mnie niezmiennie przy „There you'll find me, Let it go!”.

Porusza to uświadomienie jak niezwykła jest droga jaką przeszliśmy od bazgrolenia po ścianach jaskiń, przez świat faraonów, królów. I tyle było w niej miłości i tyle razy wcielało się w nas dobro. I tak będzie jeszcze nie raz.

Beautiful Morning” jest o odkryciu naszej sprawczości. Że możemy „pomalować kwiaty”. I znów robią wrażenie te progresywne zmiany w utworze. Ortodoksyjni fani metalu będą krzywić się jak wieża w Pizie.

Utwór brzmi jak odnaleziony utwór Alice In Chains... Hołd dla mistrzów z Seattle, którzy na płycie „Dirt” osiągnęli mistrzostwo dołującego klimatu. Ale tu nastrój nagle śmiga w inne rejony... Emocjonalna huśtawka. Słyszę nawet The Beatles... „Chodzisz po wodzie, ale woda cię połyka. (Nie pozwól na to!)”. Pianino na koniec. Tego nie zniosą fani konkretnego machania długimi włosami, wyłączą i każą płytę zakopać.

Easier” zaczyna się jakimś wokoderem, potem słyszę głos Scotta Weilanda ze Stone Temple Pilots, którego uwielbiałem, a który po prostu wybrał śmierć. I teraz ten głos przekonuje, że to było łatwe.

G” wygląda mi na najambitniejszy utwór. Rozmowa z Bogiem nad klawiszem delete. Niesamowite są  te żeńskie głosy, a gadki przypominają Franka Zappę.  

(O)rdinary” to słodki pop w stylu Daft Punk. Oto robot-android zadaje ci konkretne pytania np. "Powiedz mi jak śnić?" albo przekonuje cię, że chciałby być tobą.

(D)eath” nie zaskakuje. Znam tę "zaskoczkę" z płyt Acid Drinkers. Frank Sinatra nam tu puentuje płytę - odlatuje w marzenia i sny.

Ale jest jeszcze ostatni - tytułowy - utwór. Odpalcie go na full. Nie będę spoilerował. Aha i nie dajcie się śmierci!