poniedziałek, 24 czerwca 2019

Kij w oko smoka

MARCIN ŚWIETLICKI „Ale o co ci chodzi?”, WOLNO, Lusowo 2019.


 
Po wizycie w Domu Literatury (8 czerwca 2019) przekonałem się, że poeta ma się dobrze. Wciąż jest głos, jest power. Wystarczyło mu towarzystwo gitary basowej Małgorzaty Tekiel. Ciągle umie celną króciutką frazą powiedzieć więcej niż niektórzy poematem:Wszyscy są samochodem”, „Do gardła podchodzi uczucie wspólnoty” itd.

Ileż to lat minęło od kiedy z kasety wydanej przez Music Corner wyleciała mi harmonijka z „nieubranymi paniami”? 24 lata! Klasyką stały się dla mnie płyty „Cacy Cacy Fleischmaschine” i „Las Putas Melancolicas”. Chętnie wracam do płyt „Złe misie”, „Sromota” czy minialbumu „Wieprze”, z którego „Wyjechać, ręce wytrzeć o liście...” to najlepszy wyimek, który idealnie opisuje chęć odrębności, osobności. Poeta dorobił się grubaśnej autobiografii „Nieprzysiadalność” (2017r.) - fajnie, że dopisuje do niej kolejne rozdziały!

W swym wierszu "Do Jana Polkowskiego" z tomu "Zimne kraje" deklarował odrzucenie pisania zaangażowanego politycznie na rzecz opisu własnego odrębnego świata – to imponowało swoją bezczelnością. I choć Świetlicki pisał o Polsce, Polską była jego prywatna przestrzeń, nie dzieje powstań, wojen, itd.  

I trzyma się tej swojej zasady, a więc: „Ząb mnie boli, jestem głodny, samotny”. W jego prywatnym terytorium wyczułem też coś nowego - spory pokład irytacji: „samochody zapierdalają”, „jestem złośliwym oraz złym człowiekiem”. Z zaskoczeniem przeczytałem w wierszu "Mowa nienawiści"   pogardę do człowieka: „Zagadka: na jaką partię ta baba głosowała?”...
Autor stracił cierpliwość. W przedostatniej książce – jeszcze był delikatny, puszczał oko: z „dobrej zmiany” zrobił „Drobną”. Dziś, jeśli za smoka uważać „polityczny zły świat”, pcha kij w oko smoka!

Nie ma ochoty na certolenie się. Z miną Lindy znaną z internetowego mema, wytacza najcięższe działa: „O taką Polskę. Koehler i Wencel. Pereira i Wildstein. Matka Boska z bocianami w gnieździe.” Wnerwia go patos patriotycznych marszy, koturnowość przemówień, politycznych rozmów w porannym programie radiowym. Wszędzie czuje „kadzidlany dym z grilla”, swąd, biało-czerwony smog, „Twarz ma przeciętą Wisłą i chlaśniętą Odrą. Twarz ma w odwiecznym grymasie jak u rodzącej kamień”. Trzeba mu skręcać, mijać, czynić manewry.

Jest niby-spokojny, wpatruje się w upał, w „miliard nowych słońc i miliard Polsk”. Odprawia z godnością swoje ceremonie, ale. Ale.

Pomysł z rysunkami (książka ma mnóstwo rysunków Marcina Maciejowskiego przedstawiających głównie autora i kobiety) był chyba taki - by Świetlicki stał się trochę postacią z komiksu. Na pewno nie „Kapitanem Polska” z piosenki Lao Che „tak dla Tutsi jak dla Hutu”, raczej Kapitanem Marcinem z psem na smyczy, z papierosem, ze szklanką, sięgający po książkę na górnej półce, przed mikrofonem, przy ekspresie do kawy, obok „piekła kręgów” na podłodze. 
Kapitanem Marcinem – że posłużę się cytatem z Kazika – "ani dla mafii, ani dla sekty.”

Wyobrażam sobie, że gdy Grażyna Torbicka usłyszy (przypomnijmy anatemę na gali wręczenia Nike), że poeta "brzydko wyzywa" poetów publikujących w „Nowym Napisie", gdy zobaczy śmieszkujące rysunki Kaczyńskiego, Mazurek i Terleckiego, zakrzyknie sobie: „Panie Marcinie, a więc jednak jest Pan tutaj!”.

Ale zawoła - myślę - na próżno.

Ta książka ma słabe strony, np. te nadmierne wersy żalu po odtrąceniu (wiersz "Po co"), czy złośliwostki (potęgowane na spotkaniach) w stronę artysty z Torunia - Organka, który święci triumfy z „Męskim graniem”.
Cykl trzech wierszy o miastach z obserwacjami typu „geje na rowerach” - uznaję za wypełniacze. Podobnie - wiersze z zabawą w stylu Białoszewskiego, wiersz-podsłuchana rozmowa o pogardzie dla partnerki w kontrze do miłosnego splotu z piosenki Petera Gabriela i Kate Bush (pachnie to kabaretowym skeczem) albo wiersz „Nieśń” splątany jak nogi piłkarzy w meczu Polska-Hiszpania-0:5.

Ale patrzmy na mocne strony! Intryguje początek, że psina-wiersz chce iść na spacer: "wiersze-psy, skundlone, złachane. Należało je kąpać, przepraszać za świat. (...) wracają. Spode łba patrzą."
Podoba mi się wizja przeszukiwania domu po śmierci autora: "Nie znajdą jedynie wiosennego dnia, dzisiaj, milczącego miasta, fantomów o zapachu, co nie śnił się nigdy - i niezgody na wyrok."
Cudna jest autodeprecjacja "Stary, skończony Świetlicki na spacerze z psem. Znowu to samo." Autor pije tu do irracjonalnych zarzutów pewnej krakowskiej krytyczki, wyzywającej autora od faszystów. 

Frazką, której klaskam jest: „Coś telepało wewnątrz, coś głośno liczyło stacje”. Doceniam brutalną piąchę: „Drzewa przesłaniają Sanktuarium”.

Powstał tomik na czas, w którym „miłość jest tylko w deklaracjach i deklamacjach”. Autor w czapce Stańczyka (jej rolę niech pełni koszulka z napisem Świetliki), osiąga tu wyżyny złośliwej aforystyki: „A prawdziwy mężczyzna musi ściąć jedno drzewo.”
Śmiem twierdzić, że nie częstuje nas papierosem, czy alkoholem, podaje nam sole trzeźwiące. 


---
Zobacz też recenzję książki "Jeden".

Ilustracja Marcina Maciejowskiego.



Zdjęcia z Domu Literatury w Łodzi - czerwiec 2019.