piątek, 27 września 2013

Zaglądanie sobie w przekrwione oczy

Queen of The Stone Age "...Like Clockwork", 2013.

Queens of The Stone Age to wyjątkowy zespół. Nie sądzę, by ktoś kto zna wcześniejsze dokonania zespołu, poddawał w wątpliwość geniusz Josha Homme. Przyznam jednak, że dopiero tą płytą jestem naprawdę zachwycony. To album wielowymiarowy. Siła muzyki rockowej tkwi nie tylko w naparzaniu po strunach czy garach, ale w idealnych proporcjach pomiędzy ostrym punkowym brzmieniem (np. kanonada "My God is The Sun") i delikatnością (np. "The Vampyre..."). Dziesięć pieśni, absolutnie pięknych. I nie zohydzą mi ich obrzydliwe, turpistyczne teledyski reklamujące płytę pełne jakiś pokracznych monstrów (to być może ukłon w stronę młodszych słuchaczy). W mojej głowie wyświetla się inny film. Płyta do wielokrotnego odsłuchu - do wychodzenia z dołów "za pomocą podkopu", do robienia sobie jaj z jesiennej deprechy.
1.
"Keep Your Eyes Peeled" zaczyna się monotonnym rytmem perkusji i mocnym basem. To dobre
hipnotyzujące intro. Pierwsze ciosy, które chętnie rozdaje ten album. Psychodeliczny klimat tworzą nie tylko muzyka, ale i tekst o zagubieniu, zdołowaniu i dyszeniu z przerażenia.
2.
Druga pieśń to radiowy przebudzacz. Pieśń o tym, że ona powiedziała "chłopcze, znajdź sobie miłość z kimś nowym"... Doskonały refren. "Ty i ja i kłamstwo. Cisza jest bliżej. Mijamy statki w nocy."
3.
"Chcę, żeby Bóg przyszedł i zabrał mnie do domu" - piękno tej kompozycji umiem porównać tylko do
piosenek Radiohead. To smutne "Hura" rzucone od niechcenia, obok wyznania: "żyję". Wampir czasu wyssał całą krew, "nie czuję żadnej miłości"... Upojenie smutkiem, "mówię, oddycham, jestem niekompletny". Walec rozjeżdża mnie...
4.
"If I Had a Tail"  rzuca mnie na kolana. Cyniczny tekst, o tym, że jesteśmy maszynami w mieście ze szkła, "w krainie darmowej lobotomii", zobojętnieni, bez szans na satysfakcję. "Biegnij, biegnij nie uciekniesz daleko".
5.
Piękny riff rozpoczyna "My God is the Sun". O tym, by na pustyni dać się wypalić słońcu. Mocarna pieśń.
Zwariowana.
6.
Uspokojenie. Kołysanka (taka ze "Śpij aniele mój"), z przebudzeniem nagłym riffem, jakby rozłamaniem
spokojnego świata na pół... Tu maczał swe paluszki wariat - Trent Reznor z NIN... Gapimy się w lustro przy goleniu, zaglądamy sobie w przekrwione oczy.
7.
Z gościnnym udziałem m.in. sir Eltona Johna (na pianinku) i Marka Lanegana (dośpiewuje coś), o żegnaniu fałszywych przyjaciół, nałogów. Przywołuje dla mnie przebojowość najlepszych numerów Foo Fighters (w końcu na perkusji: Dave Grohl)
8.
Zwariowany wokal prowadzi melodię "Smooth Sailing". Jeszcze piękniej dzieje się pod koniec, gdy zabawowy taneczny rytm przeradza się w prawdziwą neurozę. Piosenka o szukaniu guza po alkoholu. Zabawowy rytm z zawrotem głowy.
9.
Potężny utwór... Z jakimś uniesieniem, wzlotem z zaskakującymi ekshibicjonizmem wyznaniami o
zakochiwaniu się i o gruchnięciu o Ziemię... Dramatyczny, tragiczny, pełen patosu.
10.
Pianinko (z inspiracji "Dark Side of The Moon"?), falset... "Tęsknię, kochanie... Nie wszystko co odchodzi, powraca..." Wzruszenie. To ono czai się w tych oczach?









niedziela, 22 września 2013

Krystyna Dąbrowska laureatką Nagrody Kościelskich 201

Jury Fundacji Kościelskich w składzie E. Bieńkowska, W. Bolecki, A. Estreicher, J. Jarzębski, F. Rosset, E. Zając, J. Zieliński, na posiedzeniu 21 września 2013 roku w Lozannie (Szwajcaria) – przyznało Nagrodę Kościelskich za rok 2013 Krystynie Dąbrowskiej za książkę poetycką "Białe krzesła" (Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, 2013).
Jak napisano w uzasadnieniu: „Jury nagrodziło poezję wrażliwą na ulotne tematy naszej codzienności, intensywnie przeżywane emocje i uczucia, precyzyjnie dostrzegającą w naszej egzystencji to wszystko, co jest niedomówieniem, milczeniem, trudnym do wyrażenia szukaniem jej ukrytych znaczeń”.

Krystyna Dąbrowska (ur. 1979) – jest poetką, tłumaczką, recenzentką. Absolwentka wydziału grafiki warszawskiej ASP. Debiutowała tomem wierszy Biuro podróży (2006). Publikowała m.in. w „Twórczości”, „Odrze”, „Kwartalniku Artystycznym”, „Nowych Książkach”. Jej przekłady wierszy W.C. Williamsa, W.B. Yeatsa, T. Hardy’ego i T. Gunna były drukowane w „Literaturze na Świecie”.

poniedziałek, 16 września 2013

Jak Tuwim na ławeczce


KONCERT ZESPOŁU BULDOG, OK TKACZ, 12.09.2013

O płycie "Chrystus miasta" pisałem na blogu. Słuchanie tych piosenek na żywo - to jest dopiero przeżycie.
Siedziałem grzecznie na krzesełku jak Tuwim na ławeczce, ale do czasu. Na ostatnie kilka piosenek ruszyłem w szaleńczy pląs. Przy "Do prostego człowieka" z "Bujać to my panowie szlachta!" to już całkiem zdarłem gardło. Na repertuar koncertu składały się przede wszystkim piosenki z płyt "Chrystus miasta" i "Laudatores Temporis Acti", na których przeważają teksty Juliana Tuwima. Z płyty "Kazikowej" były dwie piosenki "Elita" i "Jeszcze będziesz z nami"...

Zaczęło się od świetnie narastającego "Chrystusa miasta": "Tańczyli na moście, tańczyli noc całą...". Genialnie zaśpiewane przez Tomasza Kłaptocza mocarne refreny: "Nie przyłączajcie się do nas", "Pamiętajcie, że tutaj wy, zamyśleni przechodnie, wy jesteście tu generałami" to wspaniałe dumne protest-songi. Nie ma lepszego zespołu na Rok Tuwima. A widok młodych ludzi krzyczących poezję, to już "serce roście"... 

Płyty po koncercie sprzedawały się znakomicie - to znak, że Tomaszów był zachwycony. Wiem, że przyjechali fani Buldoga z Łodzi - znaczy "wpadli na dzień Tomaszowa"...

poniedziałek, 2 września 2013

Hymny, fanfary, żółw i zombiaki

DEEP PURPLE "Now What?!", 2013.

Deep Purple to klasycy, a płyty "In Rock", "Machine Head" czy "Perfect Stranglers" można oprawić w ramki. I brzdąkać na jednej strunie "Smoke on The Water", i wyć "Child in Time" doprowadzając się do uniesień. Ale panowie się skrzyknęli i nagrali coś nowego. Nie czuję na tej płycie jednego dźwięku napinania się, jest moc, spontan. Są cytaty sprzed lat, jest trochę retro. 
Słucham "Now What?" od dwóch miesięcy. Zwykle zaczynam od "Hell to Pay"... To numer o ludziach, którzy głoszą oszukańcze hasła "Czas na rewolucję, jesteśmy wszyscy gotowi umrzeć, będzie piekło do zapłaty!", a w rzeczywistości grzeją swe tyłki w stołkach. Numer o energii najlepszych wyczynów AC/DC, mógłby reklamować napoje energetyczne.
Być może jeszcze lepszą wizytówką albumu jest gniewny, złowrogi "Out of Hand". Dostaje się tym, którzy są bogaci, ale chcą jeszcze i jeszcze.
Ale można zacząć od początku. Płyta fajnie się rozkręca. Dwa pierwsze numery: "A Simple Song" i "Weirdistan" - brzmią jakby czas się zatrzymał na 1984... 

Hołdem dla zmarłego rok temu Jona Lorda (to z nim nagrywała tomaszowianka Katarzyna Łaska) jest "Above and Beyond" - prawdziwy hymn z patetycznym tekstem "o duszach splecionych na zawsze", o spoglądaniu w niebo i o tym, że "być może odchodzę, ale nie zniknę". Naprawdę udany.
Interesująco brzmi "Uncomming Man" (z odwołaniem do słynnego utworu Emerson, Lake And Palmer "Fanfare to Comming Man", a może do utworu Aarona Coplanda z 1942 roku, który miał zagrzewać do walki Amerykanów w czasie wojny). Zaczyna się jak jakiś utwór z płyty "Division Bell" Pink Floyd, by po trzech minutach przerodzić się w rockowy klasyk z charakterystycznym brzmieniem organów Hammonda. 
Każdy kto kocha "Riders on the Storm" The Doors pokocha dramatyczny "Blood from a Stone"...
Bardzo udany jest "Apres Vous". Zaskakuje przyjemne uspokojenie od 2:30, zaproszenie do kosmicznej podróży godnej "Oxygene" Jeana Michele Jarre'a, a potem Hammond i gitara gadają ze sobą. Podobne popisy (szczególnie gitarzysty Steve'a Morse'a) odnajdziemy na funkującym lekko "Bodyline" sławiącym piękno kobiecego ciała.
"All the Time in the World" to hicior. Czy to wada, że można go ze spokojem puścić w komercyjnych radiach? Niech tam hula i pełni rolę wabika. Refren jest bardzo przyjemny, ze stoicką postawą "nie zamartwiaj się, nie ma pośpiechu..." Pełen szacunek, że Purple umieścili w rockowym tekście paradoks Zenona z Elei ("Pokładałem wiarę w osi, nie w kołach, / Jak stary żółw Zenona / z Achillesem depczącym mi po piętach")... 
Tak samo przebojowy jest "Vincent Price", który zaczyna się organowym wstępem, a potem straszy tanim horrorem z zombiakami i krzyczącymi dziewicami. (Vincent Price to aktor filmów grozy - to jego głos słychać w słynnym "Thrillerze" Micheala Jacksona). Dla tych, a pewnie znajdą się tacy, których zniesmaczył ten żart (plus kiczowaty teledysk), jest klasyk Jerry'ego Lee Lewisa "It'll Be Mine" swobodny, wyluzowany, rock'n roll przerobiony na deep'n purpll. Gillan ponoć wykonywał go setki razy, a to wersja 101.

Starsi panowie nagrali jednak album, który dorównuje płytom sprzed lat i, jak dla mnie, wchodzi do kanonu. Gillan i Glover mają po 68 lat. I teraz co!? Nadal będziesz gadał o swojej starości, trzydziestodziewięciolatku?