Pokazywanie postów oznaczonych etykietą proza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą proza. Pokaż wszystkie posty

środa, 25 stycznia 2017

Przerastanie siebie swym snem

WIT SZOSTAK "Sto dni bez słońca", Powergraph, Warszawa 2014.

Ten ponad 400-stronicowy pastisz książek kampusowych, czyta się - także dzięki krótkim rozdziałom - nadzwyczaj lekko. Oto główny bohater gamoniowaty Lesław Srebroń (nazwisko z wiersza Leśmiana: "Księżyc to — wioska ogromniasta, / Gdzie ciszę ciuła brat mój — Srebroń, / Co siebie własnym snem przerasta, / Więc mu istnienia w srebrze — nie broń!") dostaje pracę na Uniwersytecie położonym na fikcyjnym archipelagu Finnegany (nazwa z książki Joyce'a). Mamy tu klimat rodem z książek Davida Lodge'a, które bardzo lubię.

Od początku główny bohater o cechach Don Kichota - megaloman, któremu wydaje się, że na tym marnym przyczółku jest obrońcą Europy - wzbudza w nas politowanie, a kiedy bez żenady zgadza się na uczestnictwo w naukowym projekcie pani O'Sullivan "Życie seksualne uczonych", wywołuje już tylko smutek i żal. Ten dziwoląg w tweedowej marynarce nadinterpretujący rzeczywistość i dzieła swojego mistrza Filipa Włócznika, żyje w przeświadczeniu o swej wielkiej roli, choć prowadzi zajęcia dla pięciu znudzonych studentów. W chwilach uniesienia płacze nad geniuszem literackim swojego guru.
Szostak "toczy bekę" z tematów prac naukowych ("Motyw winorośli we współczesnej prozie bałkańskiej", "Pochód penisa przez dzieje"), z całego życia studenckiego (genialne jest przeświadczenie naszego bohatera, że uczniowie sms-ami wysyłają sobie wyszukiwane informacje pogłębiające tematykę zajęć!). Przytaczane streszczenia książek Filipa Włócznika, te książki w książce, to sprytna karykatura wątków patriotycznych w literaturze fantastycznej.
Śmiałem się ze świetnie skonstruowanych gagów np. powtarzające się "I hołd, by mu oddali / ale przegrzebki jedli.", "członkowie (fellows)" albo z tego, co można wysnuć ze zdania o wrastających paznokciach. Cały ten ton egzaltacji i humoru rodem z "Baśni angielskich" Jacobsa, wprawia w świetny nastrój.
Gdy uczelniany Don Kichot wymyśla projekt ocalenia Europy przed całym złem tego świata, gdy wypisuje "...na drugiej kartce: nihilizm, kryzys wartości, atrofia tradycyjnych wspólnot, wzrost znaczenia miast, śmierć Boga, śmierć duchowa człowieka, subiektywizm, relatywizm, subiektywizm a relatywizm, scjentyzm, rozwój techniki, kult dobrobytu, operacje plastyczne, kryzys katolicyzmu, wzrost nacjonalizmów, państwo opiekuńcze, konsumpcjonizm, pornografia, uprzedmiotowienie (...)" i wierzy, że naprawi świat, autokreacja i egzaltacja prowadzi go w śmieszność, a ta śmieszność do katastrofy.

Na tylnej okładce sam autor elegancko się prezentuje w tweedowej kreacji. Ekhm... jakby zachęcał, by w tym stroju Srebronia, nie rozumiejącego świata, zobaczyć siebie. Podziwiając dystans autora, którego stać było na autoparodię, bez problemu zobaczyłem siebie: dzielnie szyjącego "pański płaszcz", wizualizującego sobie tysiące potencjalnych czytelników, ślepego na to, że tysiące potencjalnych czytelników wzrusza ramionami.
O! I to jest nowa strategia syntezy. I to jest nowa koncepcja sztuki!

Wit Szostak - pisarz urodzony w Krakowie, ożeniony szczęśliwie,
 nagrodzony Zajdlem, nominowany do Nike, 
wystawiony w Teatrze Starym, ubrany w tweed.


wtorek, 29 marca 2016

Z zachwytu mapą

MICHAŁ KSIĄŻEK - „Droga 816”, Fundacja Sąsiedzi, Białystok 2015.


Ta książka powstała z zachwytu mapą. Takiego jakiego doświadczyłem na praktykach studenckich, gdzie wykonywałem z kolegą odwierty. Bywalec knajpy w Paskrzynie (woj.łódzkie), który zobaczył naszą kolorową mapę, dotykając ją zamknął oczy i przesuwając dłonią po niej wydał z siebie okrzyk ekstazy.

To książka-plon pieszej wędrówki, niezrozumiałej dla przeciętnego zjadacza chleba, wędrówki drogą 816 tzw. Nadbużanką, biegnącą tuż przy granicy polsko-ukraińskiej i polsko-białoruskiej.
Książka skupiona na odczuciach piechura, obserwatora przyrody: szczególnie ptaków, zachowań ludzkich, znawcy tragicznej historii tego regionu.
Do lektury należy przygotować sobie mapę z jakiegoś dobrego atlasu samochodowego, ta z drugiej strony okładki książki jest zupełnie nieczytelna.

To trochę Stasiukowa opowieść. Mała różnica – Stasiuk podróżuje samochodem. Drogą 816 też jeździł. W jednym z felietonów pisał: „Droga 816 jest jak szczelina między płytami tektonicznymi historii.”
albo „Przez jakiś bezczas jechałem. Przez zapomnienie. Przez jakąś bukoliczność z pelargoniami w oknach, z gęsiami na wygonach. A jednocześnie wiedziałem, że tam z lewej zwożono cały naród wagon za wagonem, by po prostu spalić. (…) A po prawej ten bezkres eksperymentu, ta ziemia aż po oceany, po Chiny, prawie nieskończoność, gdzie w szczerym polu, na stepie, w jakiejś przedwieczności próbowali zbudować przyszłość z pominięciem teraźniejszości…”

Michał Książek postrzega świat poetycko. Już pierwsze zdanie przyrównujące niebo nad Lublinem do barwy obfitych plwocin sugeruje, że niekoniecznie będzie to książka o wyprawie, raczej o tym, co wyprawa „robi w głowie”. Zatem przynajmniej dla mnie – poety-geografa książka idealna.

Zaczyna się od spojrzenia w górę: „Na stepie niebo to połowa widoku, połowa świata.” Wschód Polski, jest dla autora wyjątkowym miejscem: zachwyca się każdym szczegółem, interesuje się „każdym z wymiarów istniejących w przestrzeni i czasie."

Dla mnie najciekawsze były poetyckie błyski, które mózg zapewne projektuje bezwiednie, gdy reszta ciała jest utrudzona wędrówką. „Szedłem, a żyzna noc zasypywała wszystko. Wpadało się w to jak nasionko w bruzdę, głęboko i bez powrotu.” albo Czas musieli wymyślić nocą, kiedy się czeka na światło. Za dnia nikt by na to nie wpadł, prawie na pewno tak było.”
Wschód. Pierwsze skojarzenie? Gościnność: „Ledwo przedeptałem pierwszy kilometr, zjawił się człowiek z brodą. I zaprosił na obiad. Niemalże od razu.” 

Krok za krokiem wyjątkową drogą. „Zasypiałem spokojnie. Tylko nogi wciąż chciały się ruszać. Syty rybami wyłowionymi z Bugu, czyli z granicy. Właściwie najadłem się samą granicą, tak, zjadłem jej trochę. Naruszyłem jej linię jak kornik drewno. Osłabiłem linię graniczną między Polską a Ukrainą. Ba, między Unią Europejską a Wschodem. Noszę więc w sobie część limes orientalis, jestem z niego zbudowany.”

W zapiskach Książka czuć swobodę: obok zachwytu, są rozczarowania miasteczkiem, zabytkiem, widokiem. Bez żenady pisze, że wdepnął w kupę. Dla równowagi wtedy przywołuje jakąś znaną, zapewne z lektur lub zasłyszaną, informację np. o oporządzaniu wieprzka na Wielkanoc: „Na wschodzie martwa świnia leży na desce i płonie w kupie słomy jak przebłagalna ofiara. Dzięki temu giną włoski, które tak dotkliwie przypominają, że jemy kogoś, kto jeszcze niedawno żył.”

Urocze są te jego ornitologiczne zdanka: „Zanurzyłem rękę w granicy (…) Ktoż jej tam strzegł? Drozd paszkot, dzięcioł pstry duży i sójka. Wspierały je kowalik, bogatka i modraszka.”
Sporo uwagi poświęca ludzkiej nienawiści, pogromom, niszczeniu cerkwi.
Dla mnie najciekawiej, gdy płynie strumień świadomości: „Nie potrzebuję całej szerokości drogi 816. Wystarcza pobocze, taki pas nie wiadomo dokładnie gdzie. Nie ma go na mapie. Jakby strużyna drogi. Tak, sterczały mi jej peryferia. Skrawki. Obrzynek bez numeru i bez asfaltu. Dużo tam śmierci i trupów różnych nieistotnych ontologii. Resztki ptaków, sucha żabka, pies, szczątki kota. Ich śmierć, pod kołami, na zderzakach, wydawała się tym bardziej bez sensu, że nie mogły się godnie rozłożyć, zgnić i wsiąknąć w humus. (…) Szedłem, szedłem i szedłem. Strużynką drogi na północ. Trochę znosiło mnie na prawo, w stronę granicy, jakby znowu kusiło na drugi brzeg. Może przez ruch obrotowy Ziemi, może z powodu dłuższej lewej nogi. Ale wyraźnie chwiałem się ku wschodowi, temu geograficznemu. Ku prawej stronie mapy, która wystawała z kieszeni. Jakby ten wschód nie mógł się w niej zmieścić.”

Kiedy rozdziały są krótkie – czujemy, że zwycięża w nim poeta, np. rozdział „Kolor” to tylko 11 wersów. Ale nie tylko wtedy. Raz po raz natrafiamy na takie zdania jak: „Ział stamtąd tylko jamochłon nocy.” albo „Źrenice okien powytykane, święci sprofanowani przez wilgoć i wiatr.Cały czas zajmuje go też etymologia nazw. Szuka w nich prawdy.
Piękne są opisy "kanonicznej triady rodzaju męskiego": byka, koguta i wieprza. (s.31) Ileż dystansu trzeba mieć do siebie, by napisać: „trzeba było (…) znosić głupawe uwagi pograniczników. Nie mogli pojąć, po co tak iść w błocie i deszczu, zamiast wysiadywać w domu hemoroidy. Nawet nie wzięli mnie za przemytnika, raczej za przygłupa. W ręku trzymałem suche łodygi wiesiołka i wrotycza. Za uchem zimowa gałązka lipy.
Robi wrażenie opis burzenia cerkwi w 1938r.: „Co czuje człowiek, kiedy burzą mu sacrum? Kiedy Maria dostaje dębowym taranem w brzuch. (…) Potem wywieźli sacrum, żeby utwardzić nim drogi. (…) Końmi się wtedy jeździło, krowy po tym chodziły. Ci, co szli pieszo, znajdowali zapewne pod nogami wizerunki świętych, męczenników i ojców Kościoła. (…) Zwiastowanie znalezione w kałuży bądź w końskich odchodach (...)”

Wraz z lekturą przesuwam palec po mapie: Radziejowice – Horodło – Matcze – Dubienka – Dorohusk – Świerże. To tu autor powątpiewał, czy warto budować pomniki z piaskowca. Dalej: Wola Uhruska – Zbereże – Sobibór, gdzie ocalała z zagłady tylko Myszka Miki – Włodawa. Dalej: Hanna – Sławatycze – Jabłeczna z klasztorem ze świętym Onufrym nad bramą, surrealistycznym, bo na tle egipskiej pustyni. Klasztor jeszcze w połowie XIX wieku był po wschodniej stronie Bugu. Po zmianie koryta rzeki znalazł się po zachodniej. Książek zauważa: „Jakby dwie płyty tektoniczne – wschodnia i zachodnia – starły się tutaj i przemieściły część wschodu paręset metrów w stronę Atlantyku.”
Potem Kodeń i Terespol, by droga 816 zmieniła się w 698. A dalej: Neple – Bohukały – Pratulin, w którym ludzie okazali się wyjątkowo niesympatyczni i nieufni: „Czy można ufać komuś kogo nie stać nawet na starego passata? Na pewno zwiadowca, ma mapy, lornetkę, ma aparat.”. I Janów Podlaski znany ze słynnej stadniny, choć uwagę autora przykuł "dom Gargamela". Pawłów Stary, a potem Buczyce Stare z jakimś człowiekiem, który zapadł w stupor. Za wioską Bubel, Bug skręca i staje się już całkiem polski.

W kolejnych rozdziałach są jeszcze inne trasy. Przy tej za Drohiczynem wciąż trwa kenozoik z rozkwitem roślin zielnych, w Siemiatyczach mieszają się tablice rejestracyjne B – belgijskie i BY – białoruskie - Wschód spotyka się z Zachodem. Zaś w Kleszczelach wszystko ociekało rosą.

Ta lektura uświadamia, że wędrówka wydobywa słowo.


Przeczytaj też recenzję książki Michała Książka "Nauka o ptakach"

sobota, 11 lipca 2015

Budowanie od dymu z komina, przecieranie oczu.

Wojciech Albiński "Oświęcimki", Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2014 (książka ukazała się w styczniu 2015).

Tyle jest rzeczy, nad którymi nie powinniśmy przejść do porządku dziennego. Sama świadomość tego, że obok nas ludzie cierpią, umierają, płyną gdzieś na łajbach, ktoś obcina im głowy, powinna nas zamrozić. Świadomość niesprawiedliwości społecznej, cynizmu władzy, fałszu dziennikarzy. Ale nauczyliśmy się bezradności, doskonałej obojętności, niepamięci, zdolności do przechodzenia obok. Także obok Oświęcimia.
Moja babcia była w Oświęcimiu, był dziadek mojej żony. Ale nie rozmyślam o tym. Może raz, gdy zastanawiałem się jak o tym opowiedzieć dziecku. Jak wytłumaczyć, że zabijano, torturowano, mordowano, gazowano?

Oświęcim trwa nadal. Nie odstanie się. Albiński napisał o tym w taki sposób, że "byłem w książce" bardzo długo. Słowa trawiły mnie.

Zaciekawia oryginalna forma książki: złamanie tekstu, niezjustowanie go, nieco grubsza czcionka, akapity oddzielone wyraźnie od siebie.
Lubię skondensowaną treść. Dziś takie książki są rzadkością. Nie lubię książek-cegieł, przez które trzeba brnąć. Tu jest ekstrakt treści. 90 stron prozy, która momentami przechodzi w prozę poetycką, czasem w poezję. Autor stosuje kolokwializmy, nawet wulgaryzmy, ale umiejętnie, zasadnie, przekonująco.
Przekaz słowny uzupełniają świetne grafiki inspirowane cyklem obrazów Wróblewskiego "Rozstrzelanie" autorstwa Anny Niesterowicz.

Już w pierwszym tekście - "Ikea" otrzymujemy najważniejsze słowa, które "stworzyły" książkę. Autora olśnił powidok obozu koncentracyjnego. Tłum ludzi przesuwający się między regałami sklepu szwedzkiego koncernu.  
"Rampa. Idą przez nią ludzie, ja jestem z nimi, (...) Dochodzi do mnie, że chociaż wcześniej byliśmy w Ikea (to się nie odmienia) - w jej większej, kolorowej części - to teraz, idąc tak do przodu, do kas, przez magazyny, przypominamy inną sytuację. (...) Że Oświęcim dzisiaj, co już zostało powiedziane tysiąc razy w uczonych książkach, jest metaforą wszystkiego. I że aby tego skojarzenia nie zgubić, ja też powinienem je wypowiedzieć. Zapisywać, gdy ciało czuje dotyk tamtych wydarzeń. Tylko wtedy. Ciało nie kłamie nigdy."

To nie jest może nic nowego w literaturze. Przypomniałem sobie na szybko: wiersz "Rodzinne strony" Krzysztofa Bielenia z tomu "Wiciokrzew przewiercień" (2009r.)
Mijaliśmy po drodze i dęby, i terebinty;
ktoś podnosił na mnie to głos, to piętę.
Pociąg to mknął, to wlókł się do stacji
docelowej tak monotonnie i jednostronnie,
jakby mnie nie wieziono w rodzinne
strony, ale na bezpowrotne zesłanie
w głąb nieznanego mi zupełnie imperium.
Było lato, upalnie; tłok, pora urlopów.
Przeciskając się wąskim korytarzem,
niby miastem ludnym, widziałem ludzi
pokrzywionych, czytających, patrzących
w okno, drzemiących w różnych pozach,
jakby wciąż czekających na swoją kolej
w jakiejś poczekalni, barze czy łagrze.
A potem jeszcze jeden wiersz: "Jestem świnią" Kazimierza Brakonieckiego (z tomu "Chiazma" z 2012 r.)
Autobus, którym jadę do pracy,
zatrzymuje się na czerwonym świetle.
Podjeżdża i staje obok ciężarówka,
wioząca ciepłe świnie do rzeźni.
Autobus wiezie zimnych ludzi do pracy,
ciężarówka wiezie świnie do ubojni.
Kto jest większą świnią,
kto jest bardziej ciepły,
żywy i kto wie, dokąd jedzie?
Między kraty wkłada ryj świnia,
węszy w smogu i na mnie patrzy.
Otwieram okno, aby ją dotknąć,
nie sięgnę, wydłuża pysk świnia,
porusza nosem, czuje, że ją czuję.
Patrzymy sobie w oczy,
nie mówimy sobie prawdy.
Odjeżdża ciężarówka,
odjeżdża autobus.
Mamy zielone światło.
Do rzeźni, do pracy, do grobu.

Zatem Albiński nie wymyślił "powidoku Oświęcimia", ale przekierował rozważania na jakiś wyższy poziom. Oto pomysł, by dać się przewiercić wojenną traumą w sytuacjach współczesnych. Zobaczyć ją w krzyku na dzieci, w otumanianiu ich środkami uspokajającymi, w przemocy domowej, w odczuwaniu głodu, w zabieraniu jedzenia, w pracy na fermie kur, w zabawie w chowanego, w cierpieniach u dentysty, w dzieleniu spadku, w posiadaniu broni, w obserwowaniu powodzian, w widoku ubrań na plaży itd.
Autor założył sobie cel. I opisał jego realizację. Żeby ciało doświadczyło, zbudowało od dymu z komina.

Myślę, że to książka ważna. Albiński przekłuwa na wskroś, kiedy nagle bywa cyniczny: "Jestem dojmująco nieżywy. Jest w tym ogromna lekkość, dryf wiosennych pyłków w wiosennym wietrze, może nawet wolność", kiedy bagatelizuje swoje złe wspomnienia: "Bicie. A tak, było coś takiego", gdy pisze, że jego gniew się wypalił.

Oprócz tekstu o Ikei najmocniejszy wydaje się ten o "Schowku", o znalezieniu "pustki architektonicznej" o wymiarach dwieście na sto osiemdziesiąt w poziomie. Mamy tu dialog z budowlańcem, reakcję na prośby by zagospodarować tę przestrzeń dla Żyda.

Ale i w tych mniej "mocnych" mamy dawki, którymi możemy własne ciało wystawić na reakcję: np. opis przepracowania zwolnienia z pracy koleżanki czyli przejście do porządku dziennego nad jej tragedią. Albo taki cytat:
"W pracy trzyma mnie przyzwyczajenie do strachu. Poczucie, że w zasadzie trzeba się bać, że lęk jest tym, czego oczekuję od życia. Że patrzę na innych, że próbuję ich wyczuć i czuję, że dla nich jestem do zagospodarowania - pudło kartonowe, które jakoś muszą upchnąć, zmieścić."
A tekst pt. "Światło"? On też jest znaczący. Gasnące nagle światło w restauracji, przeżyte jak nagła egzekucja. Świetnie opisane zostało kolekcjonowanie, potrzeba trzymania czegoś na ciężkie czasy. Podszyci jesteśmy tym, że "nad horyzontem słychać szczęk żelaza", wszyscy.
Jeszcze przytoczę taki fragment:
"Rozmawiam z sąsiadem, a przez Warszawę idzie fala powodziowa. Coś tam zalewa, podtapia, przerywa wały przed Górą Kalwarią, jakieś miasteczko musi być ewakuowane - i to jest bardzo fajne, bo coś się w końcu dzieje, jest high, jest podniecenie, jest whoa."

Bardzo podoba mi się tekst pt. "Miłość", szczególnie jego puenta. Po lekturze "Getta" wyobraziłem sobie labirynt wąskich korytarzy, mieszkań. Niezwykłe to, jakieś schulzowskie! Zaglądam do tej książki od paru miesięcy, przecieram oczy.

------------------
Tu można przeczytać fragmenty książki

wtorek, 3 lutego 2015

Maczanie rzodkiewek w soli morskiej

PIOTR GROBLIŃSKI "Depilacja okolic serca", Wyd. Beauty In Sp. z o.o. Press Sp.k., Łódź 2014.

Poeci szukają swego miejsca w mało poetyckim świecie. Znajdują. Piotr Grobliński, autor kilku książek poetyckich, redaktor naczelny wydawnictwa poetyckiego odnalazł się jako felietonista w czasopiśmie Les Nouvelles Estetiques (LNE @ spa). Publikował je od 2009 i postanowił je zebrać w książce. Słusznie zrobił, bo to, co założył w felietonie pierwszym, udało mu się z pewnością. Miały pobudzać do refleksji – pobudzają. Miały wzmacniać korę mózgową – wzmacniają. Piotr z łatwością powynajdywał  tematy związane z najróżniejszymi formami dbania o ciało. 

Najfajniejszy jest humor i dystans do siebie doktora Johna Ciacha-O'Groblicka: np. gdy pisze o soli morskiej – dodaje, że czasem odruchowo, gdy kąpie się wannie, macza w niej rzodkiewki.
No i ten błysk pióra. Taki jak w felietonie drugim, gdzie mamy świetne nawiązanie do „Jak ocalał świat” z „Cyberiady” Lema.

Grobliński porusza się w tematyce związanej z dietami czy kosmetykami, wdzięcznie i lekko. Rozśmiesza nas farmaceutycznymi obsesjami: „taka witamina E: gdy będzie jej za mało, grozi mi rozdrażnienie, osłabienie zdolności koncentracji (…) Ale jeśli przekroczę dzienną dawkę, skazuję się na zmęczenie, bóle głowy, osłabienie mięśni (...)”. Zgrywa się z nacierania się różnymi paskudztwami, ze ślinienia się na widok rzepy. Najpiękniej - gdy idzie na zupełny surreal: gdyby (Chińczycy) byli grubi, zwyczajnie nie zmieściliby się w Chinach. Półtora miliona grubasów rozsadziłoby mur chiński od środka”, gdy wkurza się na to, że za dużo chorób jest rodzaju męskiego albo gdy próbując rozwikłać czy fale radiowe szkodzą - uspokaja się: „moja żona (…) pracuje w radiu i sporo czasu spędza na antenie, mimo upływu lat wciąż wygląda młodo”.
Prawdziwy cymes, gdy snuje dywagacje o Facebooku: czy posiadanie 250 wirtualnych znajomych zmniejsza samotność czy raczej ją podkreśla?  

Dodatkiem jest kilka wierszy - interesująco zaprezentowanych na kalce technicznej. Czy należy je potraktować jako zapowiedź większego tomu? Zostawiają niedosyt. Wyróżniam skromną siedmiowersową „Upojnię drobiu” - z grą słów mendel/Mendelejew i „Drugą komunię” - zgrabnie czerpiąca z obserwacji, sięgającą do wspomnień.

Poeta stał się felietonistą. Trzeba więc szukać poezji w tekstach, gdzie „równo po prawej”. Gdy poezja drapie jak peeling, felieton jest jak balsam. Nakładajcie grubo.

środa, 8 stycznia 2014

Here I go and I don't know why


 


 
PATTI SMITH “Poniedziałkowe dzieci”, tłum. Robert Sudół, Wyd. Czarne, Wołowiec 2012

Matka chrzestna wszystkich wokalistek rockowych (na pewno mojej ulubionej PJ Harvey) w „Poniedziałkowych dzieciach” zwierza się i obnaża. Opisuje historię swej miłości do Roberta Mapplethorpe’a, artysty malarza i fotografa, który zmarł na AIDS w 1989r. 
Warto poznać drogę jaką przeszła, realizując credo: „Będę artystką. Pokażę na co mnie stać”.  Urodzona w poniedziałek jest silna, zdeterminowana. Kocha na zabój, nawet gdy jej ukochany wybiera narkotykowy odjazd, stacza się w świat płatnej miłości homoseksualnej, w chore bluźniercze wizje artystyczne.

Przejmująco brzmi już początek tej historii, gdy jako dziewiętnastolatka zaszła w ciążę. „Spełnię swój obowiązek i będę silna i zdrowa.” – postanawia, że skoro nie da rady wychowywać dziecka, odda je do adopcji małżeństwu pragnącemu dziecka.

Jej historia fascynuje i wciąga, gdy pisze o biedzie, czasie, gdy jadła chleb z sałatą – „Prawdziwe więzienne śniadanie, ale my jesteśmy wolni.”, gdy spała na palcie, w którym cały dzień chodziła, choć było ciepło, gdy nie imała się różnych zajęć, by przetrwać w wielkim mieście, gdy zwiedzała sama wystawę obrazów, bo nie stać jej było na bilety dla dwojga... Ujmujący jest dziki klimat tej książki. Bycie artystką, poetką okazuje się piętnem i szczęściem. 
Polecam zanurzenie w świat „nowojorskiej bohemy”, najlepiej przy dźwiękach muzyki autorki. Ciągle brzmiała mi przy lekturze wyjątkowa fraza z „Dancing Barefoot”: „Here I go and I don’t know why”.

„- Cześć siostro. Jak sytuacja?

-        Tu na Ziemi czy w kosmosie?”



„Z początku LSD działało łagodnie, więc poczuł rozczarowanie, bo zażył więcej niż zwykle. Przekroczył stadium wyczekiwania i nerwowego ożywienia. Uwielbiał to uczucie. (...) Wykonał dwa rysunki, pajęcze i amorficzne. Zapisał słowa, które widział, i natychmiast poczuł doniosłość tego, co zanotował: „Zagłada wszechświata, 30 maja ‘67”.

Dobre, pomyślał trochę smutno. Smutno, bo nikt nie zobaczy tego, co on widział, nikt nie zrozumie. Przywykł do tego uczucia.”




wtorek, 23 lipca 2013

Świat wg hejtera

KRZYSZTOF VARGA "TROCINY", CZARNE, WOŁOWIEC 2012.


Mało jest rzeczy, o których zapomniała nienawiść Piotra Augustyna. W tym bystrym nurcie Gorzkiej Rzeki jest nienawiść do rodziców, do żony, do ojczyzny, do swego pochodzenia, do krajobrazu Mazowsza, do kunsztownie przyrządzanego jedzenia, do Kościoła, do pielgrzymek, do żużla, do joggingu, do skoków narciarskich, do picia kawy w Starbucksie, do architektury sakralnej, wyszukanych imion, kolei państwowych, etc.
Wręcz przejaskrawiona jest nienawiść do Polski "(...)zbyt wiele miejsca zajmuje, rozłazi się we wszystkich kierunkach, rozpełza, wylewa na wszystkie strony jak jesienne roztopy, a wszystko w niej grzęźnie, osadza się, tonie."
Oczy głównego bohatera wszędzie widzą chlew i stajnie. To świat wg hejtera. Jego istnienie tłumaczą tylko dzieła mistrzów muzyki poważnej: Pergolesiego albo Hildegardy z Bingen.

Frustracja jaką prezentuje główny bohater książki Vargi, jest początkowo niepokojąca, bywa skrajnie wulgarna i chamska (np. gdy kpi z sakramentu spowiedzi). Po kilkunastu stronach przyzwyczajamy się do jej groteskowości  (genialny wątek obserwacji swoich kontrahentów jak otwierają laptopy, jak logują się na Facebooku czy Allegro, jak sprawdzają wyniki i tabele;  s. 53)...

Język? Przypomniałem sobie, że Varga był redaktorem kultowej książki "Macie swoich poetów", bywa poetycko. "Wyjmują z tabernakulum lodówek wódkę święconą", "wstawał dzień jak z piosenki Niemena", "jestem komiwojażerem zbędności", "papierowy kubek z Cafe Latte awansuje ich z nikogo na nikogo plus". Varga dopracował styl do perfekcji. To sprawny strumień świadomości. I to wciąga. 
Odtąd czytelnikowi Piotr Augustyn będzie się jawił jako wzorcowy nieszczęśnik. Ja widzę go wyraźnie. Ma różne twarze. Czasem fryzurę a la Kevin Costner, czasem siwe włosy i jeża...

U Hitchcocka film zaczyna się od trzęsienia ziemi, by stopniować napięcie. Powieść Vargi - uwaga - zaczyna się biegunką... I dalej na ponad 300 stronach (bez wyodrębnionych dialogów) czytamy, do czego prowadzi bezbożne życie z pianą na ustach. Jak skończy zmiętoszony, rozczarowany, zgorzkniały, oziębły. 

Poczytać to ze współczuciem, z politowaniem dla głównego bohatera. Zobaczyć u siebie jakiś kawałek jego nieudaczności, usłyszeć u siebie mały ton jego skowytu nad "niesprawiedliwym światem". Tylko takie odczytanie wg mnie uczyni z "Trocin" książkę godną polecenia.

Usłyszałem starą piosenkę Elektrycznych Gitar "Byłem w Rio, byłem w Bayo, miałem bilet na Hawayo, byłem na wsi, byłem w mieście, byłem nawet w Budapeszcie, wszystko ch.". Śpiewał to Varga. Czysto. Aż do ostatniej linijki. Potem brzęczały kółeczka podręcznej walizeczki, którą Augustyn prowadził po (nierównym, a jakże) chodniku.

niedziela, 18 listopada 2012

Puls Literatury w Tomaszowie: Bąk, Bieńczyk i Pawlak


FESTIWAL PULS LITERATURY, TOMASZÓW MAZOWIECKI, 16.LISTOPADA 2012; SALA BIBLIOTEKI PRZY PL.KOŚCIUSZKI.
 
Puls Literatury 2012 w Tomaszowie zgromadził liczną widownię. I publiczność - jestem pewny - została usatysfakcjonowana. Najpierw tomaszowianin Tomasz Bąk przeczytał set swoich wierszy. To współczesna poezja, jeśli za trudna dla nieprzygotowanego czytelnika, to prowadzący Przemysław Owczarek i Rafał Gawin zrobili wiele, by przekonać do niej odbiorców. Przemek nawet dokonał interpretacji jednego z wierszy z frazą "Pokaż mi swój łom, a powiem, jaki z ciebie lewak." Jedno jest pewne, w sali gdzie na ścianie widniaje motto poety, siedział lokalny współczesny poeta, z największym sukcesem : Nagrodą Literacką Silesius w kategorii: debiut, za tom "Kanada".

Nagroda Nike, choć źle, że związana z jedną opcją polityczną, to bez wątpienia daje rozpoznawalność. Dziś każdy, kto śledzi literacki światek zna "Książkę twarzy". Marek Bieńczyk, niedawno przepytany dokładnie przez Przemka Owczarka na łamach "Arterii" (wywiad ukazał się przed przyznaniem Nike) bardzo ciekawie opowiadał o swojej drodze literackiej, przekleństwie pisania, fascynacji winem i postacią Winnetou itd. Myślę, że zdobył sympatię widowni, która jeśli nie znała wcześniej, to sięgnie po jego książki. A oprócz esesistyki są to też powieści.

Festiwal zamknął recital Jakuba Pawlaka. Obdarzony wyrazistym głosem, wirtuoz akordeonu zachwycił publiczność, która wymusiła bisy. Jego repertuar obejmował poezję śpiewaną m.in. teksty Kulmowej, Wojaczka, Staffa.

Takie imprezy, czy zbliżający się koncert Voo Voo, powodują, że mniej mnie rażą w naszym mieście nad Pilicą dziurawe chodniki i objazdy. Gdy przed szóstą szedłem z Niebrowa do biblioteki przy skrzyżowaniu Warszawskiej i Szerokiej zobaczyłem w mroku całą eskadrę walców drogowych. Znaczy będzie równo i to już niedługo.

Przemek Owczarek, Tomasz Bąk, Rafał Gawin




Widownia (to puste krzesło to moje)


Przemek Owczarek i Marek Bieńczyk




Przy mikrofonie dyrektor biblioteki - pani Ewa Adamska
Jakub Pawlak

środa, 25 kwietnia 2012

Kilka enterów. Relacja śpiewaka operowego.

23.04.2012: SPOTKANIE AUTORSKIE Z WOJCIECHEM KUCZOKIEM. TOMASZÓW MAZ. ; MBP ODDZIAŁ DLA DZIECI I MŁODZIEŻY, PL.KOŚCIUSZKI 18



Zanim Wojciech Kuczok okazał się interesującym rozmówcą, doprowadził prowadzącą na skraj załamania nerwowego. Nie odbierał telefonu, a wypełniona po brzegi przepiękna sala tomaszowskiej biblioteki zaczynała się wypełniać frustracją: „Gdzie autor?”. Co bardziej wrażliwi na punkcie swojego wolnego czasu, zaczęli wychodzić.

W dniu spotkania pisarz zdążył opublikować w internecie krytyczny felieton o kibolach, odwiedzić TVN w związku z tym tekstem i zwiedzić Groty w Nagórzycach (stwierdził, że to wyjątkowy obiekt).
Spóźnienie nie było spowodowane staniem w korku - wszystkiemu winny adres „Pl.Kościuszki 18”. Numer 18 stał się przyczyną „haniebnej pomyłki”, godzina 16 zmieniła się w 18.

Spotkanie zostało uratowane i autor zrobił wszystko, by zniecierpliwienie słuchaczy zmienić w radość obcowania z literaturą. Były fragmenty nowej książki o roboczym tytule „Skazany na włóczęgę”, gdzie zebrane zostały relacje z podróży „nad ziemię” i „pod ziemię”. Tam – jak sam stwierdził – znajduje mistyczne uniesienia, których nigdy nie przeżył w Kościele.  Przyznam, że w tych „świeżych” fragmentach odczytanych z laptopa, brakowało mi jego charakterystycznego stylu. Skojarzyło mi się to od razu ze Stasiukowym „Jadąc do Babadag”.

Były opowieści o wielkiej pasji - odkrywaniu jaskiń. „Niedawno dokonałem dużego odkrycia. Najłatwiej to zrobić przy temperaturze minus piętnaście. Wszędzie śnieg, a wokół wejścia do jaskini - wyziew ciepłego powietrza, zielone paprotki...” Zaskoczyło mnie wyznanie: „Literatura nie jest najważniejsza, bardziej czuję się właśnie speleologiem”. Widać było też błysk w oku, gdy prowadząca spytała o piłkę nożną, Ruch Chorzów i nasze „wyjście z grupy” ne Euro. „Ktoś, kto źle się wyraża o kibicowaniu, ma u mnie punkty ujemne” – powiedział groźnie.
Było o kryzysie twórczym: „Gnój się napisał sam, za to „Spiski” napisałem ja, żmudnie, zdanie po zdaniu.” Było o niezwykłej metodzie twórczej: „Dopiero jak napiszę dwie strony książki, mogę coś zjeść.” i dość samokrytycznie o filmie „Senność”, że nie potrafi go obejrzeć w całości.

Osobiście najciekawszy był moment, w którym autor odniósł się do tego, że został przedstawiony jako poeta. "Nie czuję się poetą, w ogóle słowo brzmi dla mnie źle." Porównał poezję do opery, wskazał na jej sztuczność, na dziwną konieczność wbicia się w formę.
Jako „pieśniarz operowy” odpowiedziałem, że w „Gnoju”, albo w książce przyjaciela autora - Radosława Kobierskiego „Harar” (jest tam blurb Wojciecha Kuczoka), jest mnóstwo poezji. Proza bez poetyckiego pierwiastka jest tylko „muzyką z Radia Zet”, papką, turystycznym folderem. To właśnie taka forma literacka, poetyzowanie – czyni z prozy Wojciecha Kuczoka literaturę dobrej jakości.
Otworzyłem ulubioną książkę na chybił trafił i oto frazy godne poety:

No to śmierć go złapała za słowo i przytrzymała, zbyt mocno, by mógł zaprotestować, i poprowadziła go do tańca, w tango białe i zimne jak kość.”

„Ustawiałem się w cudzym świetle jak zbieg przyłapany przez reflektory służb granicznych, kiedy nie wiedząc jeszcze, po której stronie wpadł, powtarza we wszystkich znanych mu językach słowo „azyl”.”

„Teraz ziewam. Kiedy tylko otworzę usta, ziewam; ziewam w nocy, ziewam w dzień, ziewam przez sen, w którym jestem krzyżem rozstajnym, toczonym przez drewnojady. Byłem, już mnie nie ma.”

Panie Wojciechu, nie kruszmy kopii: dobrą prozę od poezji dzieli kilka enterów.



czwartek, 6 stycznia 2011

7 Nadziei Łodzi



Redakcja serwisu „Moje Miasto Łódź” wybiera wspólnie z mieszkańcami Łodzi osoby, które są nadziejami tego miasta. Kogo szukają? „Młodych i zdolnych - naukowców, artystów, sportowców, wolontariuszy, organizatorów, animatorów, muzyków.... słowem, ludzi, którzy na co dzień działają w naszym mieście, poprawiając jakość życia w Łodzi i osiągając często nie nagłaśniane w mediach sukcesy ciężką pracą, pasją i zaangażowaniem. Nie szukamy natomiast polityków, ani działaczy samorządowych. Wybierzmy wspólnie ludzi, którzy mają pasję i przekuwają ją w działanie - są nadzieją na lepszą przyszłość w naszym mieście”. Jednym z nominowanych w łódzkim plebiscycie „7 Nadziei Łodzi” został nasz kolega, prozaik Marcin Bałczewski. O tej nominacji w serwisie: „Marcin urodził się w 1981 roku, jest rodowitym łodzianinem. Ma głowę pełną pomysłów, które na bieżąco stara się realizować. Najbardziej zaangażowany jest w rozwój i promowanie łódzkiej kultury, szczególnie tej niszowej. Nie boi się wyzwań. Jest pomysłodawcą i redaktorem naczelnym portalu Plaster Łódzki, organizatorem Łódzkiej Nocy Muzyki, łódzkich akcji bookcrossingowych, współorganizatorem Festiwalu Puls Literatury 2010, a także autorem wielu znakomitych dzieł literackich, które godnie reprezentują łódzką scenę literacką na arenie ogólnopolskiej. Za działalność artystyczną i promocję kultury, został odznaczony w 2010 roku Nagrodą Prezydenta Miasta Łodzi”. Więcej informacji o idei plebiscytu i Marcinie Bałczewskim (a także wywiad z nim) na stronie: http://www.mmlodz.pl/
A my trzymamy kciuki!

(p)

Miniak się kręci




WIECZÓR PROZY ROBERTA MINIAKA
Termin: 2011-01-14 godz. 19.00
Lokalizacja: Łódzki Dom Kultury Traugutta 18 Telefon: (0-42) 633-98-00
Spotkanie: Ośrodek Literacko-Wydawniczy ŁDK zaprasza na "Kręgi" - wieczór prozy Roberta Miniaka z gościnnym udziałem Joanny Pucis, Doroty Ryst i Tadeusza Melona (skrzypce).
14 stycznia 2011 r. godz. 19.00, sala 221

Wstęp: 10 zł ( bilety - rezerwacja - tel. 606 923 099 lub przed spektaklem, sala 221 )

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Inna forma



Literatura musi być czytelna. Literatura musi zmuszać do wysiłku. Oto założenia serii kwadrat. Kompetentny czytelnik wymaga od literatury czegoś więcej niż tylko przyjemnego spędzenia czasu. Wymaga literatury, która jest wyzwaniem, atakuje stereotypy, rewiduje poglądy, wstrząsa przyzwyczajeniami, budzi i zaspokaja głód intelektualny, wzmaga chęć działania. Taka literatura nie ma i nie chce mieć nic wspólnego z tym, co uchodzi za literaturę w świecie rynku i reklamy - sięga głębiej i dalej”. Tak stoi na stronie szczecińskiego Wydawnictwa „Forma”, a dalej jeszcze: „Podstawowym celem Wydawnictwa Forma jest promowanie ambitnej polskiej prozy współczesnej”. Nie przypadkiem to właśnie tam ukazała się książka Marcina Bałczewskiego „Malone”. Jak zapowiada ją wydawnictwo; „Malone” Marcina Bałczewskiego można czytać na różne sposoby, odkrywając coraz to nowe konteksty, podobnie jak w przypadku "Gry w klasy" Cortazara, czy też "Zagubionego w labiryncie śmiechu" Bartha. Mając tak wielki wybór w sposobie poznania całości można uznać, że zawsze coś umyka, coś jest nieuchwytne i pełni znaczenia owego prozatorskiego przedsięwzięcia nigdy nie uda się odkryć do końca. Możliwości są w nim wielorakie interpretacje, ciągle powstają nowe wątki oraz ich zakończenia. Bałczewski bawi się słowem. Potrafi stworzyć niezwykle oryginalne rozdziały, jego pomysły bywają zaskakujące. Niektóre części książki to jakby wycinki z gazet, inne to tylko fragmenty piosenek. Niby żadnego połączenia z fabułą, o ile dojdziemy do tego, że taka w książce istnieje, ale jednak czuje się nieustannie jakieś powiązania z całością. Można więc odnieść wrażenie, że każde zdanie umieszczono tu celowo i każde zdanie ma swój sens dla całości. Jest w tej prozie swoista magia, są i zapisy rzeczywistości, fakty, niby oczywiste, ale przedstawione w nowy, zaskakujący sposób”.

Tym razem nie poezja, ale współczesna proza polska – prosto z „łódzkiego tygla”, czy jak ktoś woli – z „łódzkiego getta”. „Malone” można nabywać już dziś na stronach wydawnictwa - pod linkiem: http://wforma.pl/166,malone.html (a za jakiś czas książka do nabycia w „empikach”)

* Marcin Bałczewski - (ur. w 1981 r. w Łodzi) – prozaik, autor scenariuszy komiksowych. Mieszka w Łodzi. Wydał powieść "W poszukiwaniu straconego miejsca" (2002) oraz zbiór opowiadań "Malone" (FORMA 2010). W książce "2008. Antologia współczesnych polskich opowiadań" (FORMA 2008) znalazło się jego opowiadanie "Jan Vertellen".

(p)

czwartek, 7 października 2010

Nobel dla Mario Vargasa Llosy


Mario Vargas Llosa (czyt. Josa) zdobywcą Nagrody Nobla 2010.

To jeden z najbardziej znanych laureatów Nagrody Nobla. Jego książki od lat są na listach bestsellerów. Razem z Marquezem i Cortazarem upowszechnił literaturę iberoamerykańską.

O mało nie został w 1990 roku prezydentem Peru (przegrał w II turze).
W tym roku był wymieniany jako jeden z faworytów. Zatem wygrał m.in.: z Adamem Zagajewskim, szwedzkim poetą Tomaszem Transtromerem, Czechem Milanem Kunderą.

Jego książki: m.in.: „Ciotka Julia i skryba (1977), „Rozmowa w Katedrze”(1969) czy „Raj za rogiem”(2003) czy ostatnio „Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki”(2006) są dość odważne obyczajowo. Akademia uzasadniając werdykt napisała, że nagradza Llosę „za kartografię struktur władzy oraz wyraziste obrazy oporu, buntu i porażek jednostki".


Mario Valgas Llosa

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Joker

Autor: Piotr Gajda

Książka całe lata temu wydobyta z upadłej biblioteki, uratowana za pomocą przysłowiowej „złotówki” od przemielenia na toaletowy papier. Nieatrakcyjna, w czarnej obwolucie, na której brzegu nikt nie pokusił się o umieszczenie nazwiska autora i tytułu. Kazimierz Brandys, „Dżoker”, Państwowy Instytut Wydawniczy (i tu data wydania zbieżna z rokiem mojego urodzenia), 1966. Pieczęć biblioteki Fabryki Artykułów Skórzanych w Tomaszowie Mazowieckim (a więc biblioteka, w której bywałem dobrych kilka lat temu wykupując sterty woluminów skazanych na zagładę, pozyskała tę pozycję z jeszcze innej biblioteki). Zaprawdę, zdumiewające są wędrówki książek, ich ostateczny los…

Nie zachowała się karta biblioteczna, stąd nie wiem, czy pozycja ta miała kiedykolwiek, choćby jednego czytelnika. Teraz ma; po latach czyśćca, po ciągnących się w nieskończoność miesiącach leżenia na półce mojej biblioteki, sięgnąłem wreszcie po nią doznając w czasie jej lektury olśnienia. Że oto Kazimierz Brandys prozą opisuje to, co i ja staram się opisywać w swoich książkach używając do tego celu języka poezji. Bez oglądania się na kogokolwiek i cokolwiek. Tuż przed zmieleniem, nie oczekując na wiele. „Panie Piotrze, pańskie wiersze są takie smutne”. Fakt, "fuckt"!

O niepewności etycznej. Rozmowa we troje, długa i trudna do zanotowania. Zapisuję raczej to, co myślałem, niż to, co mówiłem. A mianowicie, że etyka współczesnego człowieka jest w mniejszym niż kiedykolwiek stopniu etyką zasad i coraz bardziej zbliża się do stanu niepewności, polegającego na ciągłych podejrzeniach w stosunku do siebie samego i nieustannym badaniu swych treści psychicznych. Jest to pełne wysiłku i nieprzerwane określenie się przed sobą, kiedy samoświadomość musi być w ciągłym ruchu i napięciu. Można być tchórzem i egoistą – i nie mieć odwagi o tym myśleć. Albo można to sobie uświadomić, złapać. I wtedy wykonuje się pierwszy gest etyczny. W tym przytrzymaniu siebie człowiek staje się jeszcze kimś ponad swoją słabością (tchórzostwem czy egoizmem), stwarza sobie nadwartość, swój pierwszy zarys moralny. Nie chcieć znać prawdy o sobie to współczesny stan grzechu; dziś człowiek usiłuje się zbawiać poprzez samoświadomość. A wiec nie etyka normatywna, lecz etyka poznawcza – z ja jako przedmiotem badań. Ludzie poprzednich epok mniej znali siebie niż reguły swego postępowania. Ich etyka była uwarunkowana ograniczeniem samoświadomości: byli uczciwi, nie wiedząc, jacy są; czuli się moralni, ponieważ nie docierali do swej psychologii. Ludzie współcześni mają do wykonania drogę niejako odwrotną: sprawdzać psychologię, aby być moralnym. Nazywam to „dowiadywaniem się etyki”, pisałem zresztą gdzieś o tym. Rzecz sprowadza się do tego, czy potrafi się być równorzędnym partnerem w stosunku do siebie. Introspekcja, ta czynność poznawczo-etyczna – staje się laicką spowiedzią współczesnych. W związku z tym sprawa rachunku sił . Chodzi tu o dalsze partnerstwo: w stosunku do okoliczności, do faktów. Proces samopoznawczy rozgrywa się w zanurzeniu, sytuacje i fakty stanowią nieustanne ciśnienie zewnętrzne, równocześnie z tym, jakie wytwarzamy sami w stosunku do siebie. Demaskując się przed sobą, jesteśmy demaskowani przy pomocy rzeczywistości; np. człowiek, który dowiedział się, że jest tchórzem - dowiedział się o tym w jakiejś sytuacji, z jakiegoś zdarzenia. Istotne jest wówczas, czy to zdarzenie lub sytuacja miały charakter niejako przedwstępny, ostrzegawczy, wiadomy tylko dla zainteresowanego – aby zainteresowany miał jeszcze czas przygotować się do sytuacji pełnej, która go określi społecznie. Można złapać swój strach czy egoizm w pierwszym migawkowym odruchu, jeszcze przed życiowym konfliktem (gdy trzeba się już w pewien sposób zachować) – i wtedy należy czym prędzej wykonać rachunek sił na przyszłość, w odniesieniu do okoliczności w pełni zobowiązujących. Istnieje wtedy kilka możliwych rozwiązań. Można się zredukować w stosunku do rzeczywistości, tzn. określić się przed sobą jako egoista czy tchórz, ale unikać wszelkich konfrontacji, które by mogły ów stan rzeczy ujawnić. Można się zidentyfikować z rzeczywistością, a więc być egoistą czy tchórzem, wiedzieć o tym i zachować się zgodnie z owym stanem rzeczy. Można też przeprowadzić rachunek fałszywy i wiedząc o swym tchórzostwie uznać się za człowieka odważnego. Wreszcie można rozpocząć grę ze sobą o siebie. Gra to ryzykowna i odpowiedzialna, wymagająca stałego pogotowia, polegająca na samowiedzy skrzyżowanej z samozaparciem. Człowiek, który odkrył swoje tchórzostwo lub egoizm, postanawia poddać się próbom rzeczywistości. Sądzi, że oprócz tchórzostwa i egoizmu ma w sobie pewną wyższą jakość, rodzaj nadświadomej formy, która w momencie decydującym stanie się jego treścią. Mówi więc sobie: mimo ze jestem egoistą i tchórzem, w sytuacji społecznie obowiązującej zdobędę się na stylistyczny wysiłek, aby postąpić inaczej niż egoista i tchórz; nie wiem, na ile mi się to uda, ale w tym „nie wiem” zawarte jest pytanie skierowane do mojego człowieczeństwa i właśnie na to pytanie muszę dać odpowiedź. Człowiek ten odpowiada sobie biologicznemu i subiektywnemu – sobą społecznie zobiektyzowanym; jest to odpowiedź kultury udzielana naturze. Z możliwych rozwiązań to wydaje mi się najbliższe portretu współczesnego, ponieważ wiąże czynnik zaangażowania się w siebie z włączeniem się w rzeczywistość. (…) Ale co: w praktyce bywa jeszcze inaczej, najczęściej zaskakiwanym jest się przez własne reakcje. Poza tym warto by się zastanowić nad jeszcze jednym rachunkiem: czy miarą człowieka jest zło, którego nie popełnił – czy dobro, jakiego nie przysporzył”.

sobota, 24 lipca 2010

"Świtezianki" żałujesz mu?



Autor: Krzysztof Kleszcz

MAŁGORZATA REJMER "Toksymia", Wyd. Lampa i Iskra Boża Warszawa 2009 (Wyd.II, 2010).

Książka Małgorzaty Rejmer to świetnie napisana groteska. Karykaturalne postacie, które stworzyła autorka, toczą koszmar życia, nie radzą sobie ze sobą, są przegrane. Lektura raz bawi, raz przestrasza. Czasem jesteśmy pewni, że tacy ludzie nie istnieją, czasem – o zgrozo! – wydaje się, że to krzywe zwierciadło, to zwykłe lustro, które tylko powieszono krzywo.

Przy czytaniu tych absurdalnych historii przypomniały mi się dwie lektury z dzieciństwa: „Bajki Czeskie” Jana Drdy i „Baśnie angielskie” Josepha Jacobsa. Ten sam „ból istnienia” i potykanie się o własne nogi.

Rejmer debiutuje książką, której życzę jak najwięcej czytelników, choć faktycznie – jak zauważyła autorka, w jednym z wywiadów, to nie jest książka dla masowego odbiorcy.
Odradza się lekturę dzieciom i chorym leżącym w szpitalu. Krzywić i wić będą się ludzie bez poczucia humoru.

Ja zachowam w pamięci całą galerię bohaterów. Dałbym wiele za „Toksymię II”! Moi „ulubieńcy” to panowie: Longin i Jan Niedziela.
Longin, mogący się kojarzyć z polonistą z filmu „Dzień Świra”... poderwał żonę na wiersze Grochowiaka, a potem... już nic nie było takie samo:

Idźcie ode mnie, wymamrotała. Idźcie do tatusia, tatuś wam zaraz wierszyk opowie. Pieniędzy nie przyniesie, ale wierszyk wam może opowiedzieć. Longin! krzyknęła rozdzierająco, i w jednej chwili Longin już przy niej był.
No, Longin, przydaj się na coś, ja cię bardzo proszę, Adasiowi powiesz „Litwo ojczyzno moja”, a Julkowi to se może wybierzesz, ale ja ci proponuję „Balladynę”. Słyszysz, Longin?
Aluś, ale ja cię proszę, błagał Longin.
No to nie, kurwa, to mu powiesz „Świteziankę”, jaki jest problem? Synowi własnemu nie powiesz „Świtezianki”, żałujesz mu? Odpowiedz!
(...)
I dwa miesiące później ogłosił jej, że zostanie tramwajarzem. W dłoniach trzymał wielki bukiet róż.
No niech tak będzie, powiedziała Alicja. Na początek to, ale potem awansujesz, słyszysz? Na koniec masz być pilotem.”

Jan Niedziela zaś, ponurak, filozof o specyficznym podejściu do światła miał straszne przygody z internetowymi forami: „Poyebalo cię? odpisywali Janowi źli ludzie. Albo: Ic se umyj okno. (...) Ktoś szczególnie okrutny napisał nawet na forum „pedale, lubisz kakao”, co zdruzgotało Jana na dłuższą chwilę.”; z dziewczynami: „Niema międz y nami chemmi, napisała mu jedna po spotkaniu(...) Nie obraź się, ale czuć od ciebie kościołem i wieńcami.”;
z pracą: „po ukończeniu filologii klasycznej nie było mu łatwo. Właściwie to było mu trudno. Jan próbował zostać ochroniarzem, pakowaczem, a także sprzedawcą w sklepie z pieczywem, ale kiedy pracodawcy oglądali jego CV, zwątpienie wpełzało im na twarze jak owad.
Może nam pan peszyć klientów w tych swoich okularach, powiedział mu chłodno właściciel budki z lodami. Pan jest za poważny. Dzieci się będą bały odbierać od pana wafelki. Będą myślały, że pan je zacznie przepytywać z tabliczki mnożenia.” ,
by w końcu znaleźć zatrudnienie jako autor mów pogrzebowych, wycenionych przez właściciela firmy pogrzebowej Wojciecha Posiewa na siedemset pięćdziesiąt złotych...

"Toksymia" to dziwny świat, kalejdoskop nieudaczników i psycholi: Lucyna, która „posiada przeżycia mistyczne”, zakochany powstaniec – Tadeusz, wizażystka Patrycja, Anna, która ma masterplan „Po pierwsze umyje się, po drugie jutro wyjdzie z domu”, Maja, która stosuje dietę cud - „bardzo prosta, jesz tylko takie rzeczy, po których chce ci się rzygać.”
Kalejdoskop, w którym niby są kolory, ale wszystko obwiedzione jest grubą kreską czarnego humoru. Z tą książką „Żadna podróż tramwajem nie będzie taka jak przedtem. Po prostu jestem zjednoczony całkowicie, jestem jak żółtko w jajku.”

czwartek, 8 października 2009

Intensywność poezji / szczerość prozy


NOBEL 2009 dla HERTY MULLER




















Te i inne książki autorki wydało Wydawnictwo Czarne.
Autor: Krzysztof Kleszcz

Nie ekscytuję się Nagrodami Nobla. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego Nobla nie doczekał Stanisław Lem. Od kiedy przyznano go Dario Fo, albo Elfriede Jelinek, zrozumiałem, że faworyzowani są specyficzni autorzy.
Ostatnim Noblistą, którego książkę "połknąłem" był Coetzee (z 2003r.)...
Jednak zawsze z zainteresowaniem czekam na werdykt...

Tegoroczna nagroda ma ciekawe uzasadnienie. Akademia Szwedzka napisała, że nagrodę przyznano "tej, która łącząc intensywność poezji i szczerość prozy przedstawia świat wykorzenionych". Mueller w takich powieściach jak "Sercątko", "Głód i jedwab" czy "Niziny" opisuje los ludzi wykorzenionych, których historia wygnała z ojczystych stron.

"To pisarka depresyjna, pisarka mówiąca o egzystencji, jako o czymś strasznym. - Czytanie Herty Muller na pewno nie jest doświadczeniem, które jest rozrywką" – zwraca uwagę krytyk literatury Anna Nasiłowska.

Zaś Katarzyna Leszczyńska, tłumaczka książek, które ukazały sie w Wydawnictwie Czarne, podkreśla, że Mueller posługuje się wyjątkowym, poetyckim językiem. – "To język piękny, który może zachwycić, ale jednocześnie to język, który rani..."

poniedziałek, 2 marca 2009

Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?


Autor: Piotr Gajda

Dzisiaj mija 27 rocznica śmierci Philipa Kindreda Dicka, jednego z najwybitniejszych pisarzy scence-fiction, wizjonera, który na wiele lat przed braćmi Wachowskimi uwierzył w istnienie Matrixa.

Philip K. Dick jest autorem ponad 30 powieści i kilkudziesięciu opowiadań. Do jego najwybitniejszych powieści należą takie pozycje jak m.in. „Człowiek z Wysokiego Zamku”, „Ubik”, „Trzy stygmaty Palmeta Eldritcha”. Od początku twórczość Philipa K. Dicka cechowała problematyka rozważań natury filozoficznej. Co to znaczy być człowiekiem? Czy to, co widzimy, to, co nas otacza, istnieje naprawdę, czy też jest to tylko złudzenie? Jaka jest natura wszechświata? Aby to ostatecznie rozstrzygnąć nadużywał alkoholu i narkotyków. Wiele wskazuje na to, że właśnie pod wpływem środków psychoaktywnych powstała znaczna część jego twórczości. U Dicka stwierdzono także schizofrenię paranoidalną dodatkowo wzmacnianą przez używanie środków farmakologicznych. W jego życiu widoczne były objawy tej choroby - pisarz wielokrotne napadał na swoje żony (żenił się pięciokrotnie) i co jakiś czas zamykał się ze strachu przed ludźmi w domu. W pewnym okresie wierzył, że Stanisław Lem nie jest pisarzem, ale prowokacją KGB - L.E.M.-em, gdyż jeden człowiek nie może pisać tak zróżnicowanych dzieł. W tej sprawie złożył nawet doniesienie w delegaturze FBI - postępowanie umorzono. W Polsce to właśnie Lem jako pierwszy zauważył jego literacką wielkość. Obecnie jest pisarzem kultowym odkąd w latach 90 XX wieku jego twórczość - połączenie klasycznej prozy z fantastyką, rozważaniami teologicznymi w specyficznym, psychodeliczno-solipsystycznym klimacie - zyskała uznanie czytelników i krytyków. Wcześniej Dick w kręgach fantastycznych uznawany był za pisarza zbyt ambitnego, trudnego, natomiast z kręgów głównego nurtu (mainstreamu) był natychmiast odrzucany z uwagi na pisanie pod szyldem s-f. Ciekawe czy jeszcze za życia udało mu się odpowiedzieć na dręczące go pytanie: Do Androids Dream of Electric Sheep?

środa, 18 lutego 2009

Słowa 10, muzyka 10


Autor: Krzysztof Kleszcz

Armia - "Der Prozess", 2009.
Franz Kafka - "Proces", 1937.

„Der Prozess” - nowa płyta Armii. Gorzki Kafka odczytany na nowo. Koncept album – coś równie nieziemskiego jak ,,Triodante”, coś równie mocnego jak „Legenda” (płyty z 1994 i 1992 roku).

Nie sposób pisać o "Der Prozess" bez znajomości książki sprzed ponad 70 lat. Mało jest obrazów, które zapadają w pamięć tak jak zakończenie "Procesu": Nóż w sercu i dwa razy obrót. "Jak pies: jak gdyby wstyd miał go przeżyć”. Mało jest książek, które wzbudzają takie emocje. Często negatywne - licealiści zwykle są bezradni. Możliwe, że aby książka Kafki trafiła w czuły punkt, trzeba mieć trochę więcej niż naście lat, trochę doświadczeń w życiu, trochę rozczarowań np. biurokracją, systemem, który atakuje nas w urzędach, bankach, w pracy - wszędzie.

To niełatwa książka. Kafka opisuje czarną wizję, Józef K. jest bezradny, roztrzęsiony, opętany własną winą, bez szans. Czytelnik może być niezadowolony, że przez ponad sto stron epatowany jest absurdem, który trwa do samego końca.
"Proces" odczytywany metaforycznie ukazuje tragiczny los jednostki w systemie totalitarnym. Ale czy rzeczywiście pisząc książkę w 1918 roku - inspirując się ustrojem austro-węgierskim interesowało go wizjonerstwo?
Czy nie właściwszym - znając zainteresowania Kafki "Biblią", filozofią Kierkegaarda oraz jego obsesję "życiopisania" - jest odczytanie go jako historię walki duchowej człowieka. Stąd „proces”, jest pytaniem o sens życia, o wiarę w sens każdego przebudzenia.

Ciekawym wydaje się to, że "smutni panowie" nawiedzają Józefa K. w momencie, gdy otworzył oczy. To symptomatyczne - przy wejściu w obłęd dnia ktoś odczytuje akt oskarżenia.

Dlaczego człowiek odpowiada na wezwanie sądu, który wzbudza w nim tyle pogardy? Czemu reaguje na absurd "zeszyciku, który da się podnieść końcami palców poplamiony, pożółcony", żałość pytania "czy jest pan malarzem pokojowym?", chamstwo zaproszenia do środka "chodź pan, chodź pan"?

Dlaczego przypowieść księdza o odźwiernym z rozdział "W katedrze" nie robi wrażenia na Józefie K.? Możliwe, że takie pytanie zadał sobie Tomasz Budzyński i wszczął własny „Proces", w którym oskarżonym jest Tomasz B.

Na płycie Armii wielkie wrażenie robi aktorska, interpretacja roli odźwiernego w utworze "Przed prawem" (śpiew a la Skaldowie). Powtarzane wielokrotnie "Ty głupcze, zamykam te drzwi!" odsyłają nas do wspomnianej przypowieści. Najczęściej interpretuje się ją w opracowaniach, jako filozoficzne stwierdzenie, że nasz los determinują siły, których nigdy nie zrozumiemy.

Jestem pewien jednak, że ciekawszym tłumaczeniem jest tu filozofia Kierkegaarda i jego "zanurzenie się w absurdzie wiary, w wierze ślepej" - "wszystko, co możemy - to wierzyć".
Symbolikę drzwi i odźwiernego odnajdziemy w Ewangelii Św.Jana 10.7. "Ich selbst bin die Tür" – tak ten fragment mógł czytać Kafka, mógł fascynować się kirkegaardowskim "ryzykiem wiary".

Od razu przypomniały mi się „Dzienniki gwiazdowe – wyprawa XXI” Stanisława Lema. Iljon Tichy na planecie Dychtonii. Przeor mówi o akcie wiary, który „nie jest ani dziękczynny, ani pokorny, ani zuchwały, on jest po prostu, i nic więcej nie da się o nim powiedzieć." Na planecie, w której dzieją się rzeczy przerażające - np. zmultiplikowane płcie, możliwość wyhodowania sobie przedziwnych narządów (niesamowite opisy grzęzną w absurd, są przerażające i komiczne zarazem, podobnie jak u Kafki - scena biczowania w graciarni) ojcowie Destrukcjanie wyznają ewidentnie kierkegaardowską doktrynę "wiary czystej", która musi się obudzić w człowieku, nie można jej nikomu narzucić. "Logika jest narzędziem, a z narzędzia nic nie wynika."

Wróćmy jednak do Kafki. Czy Józef K. rozpozna w odźwiernym Szatana ?Dopiero przy dokładniejszej, powtórnej lekturze zwracają uwagę jego rysy: futrzany płaszcz, cienka tatarska broda, "Biorę to tylko dlatego, byś nie sądził, żeś czego zaniedbał". Świetny jest opis "w tym długoletnim obcowaniu z odźwiernym poznał także pchły w jego futrzanym kołnierzu (...)", albo "Jeśli cię to kusi, spróbuj mimo mego zakazu wejść do środka. Lecz wiedz: jestem potężny.”

W interpretacji Tomasza Budzyńskiego - to "Ty Głupcze, zamykam te drzwi! Ja jestem potężny. Włącz sobie coś, otul się w koc. Zainteresuj się czymś." - jest rzeczywiście szatańskim słodkim kłamstwem, które powtórzone za którymś razem staje się szyderstwem.
"To wejście było przeznaczone tylko dla ciebie. Odchodzę teraz i zamykam je." - powiada odźwierny.

Cały sens w tym, by uwierzyć. Nie dać własnej wyobraźni wykreować oskarżeń. Bo głos "Twój proces idzie źle" - będzie nas prześladować, zagłuszać rozsądek.

Jak zbudowany jest „Der Prozess” Armii. Czy też kończy się źle?
Zaczyna się od „Złego Porucznika” (inspiracja filmowa rolą Harveya Keitela) "Mój pociąg odjechał już bardzo dawno" - znużenie życiem, zwątpienie. "Moja nadzieja to nic. Wszystko pożera ten ogień. Bo jestem sam." - oto na płycie współczesnego Józefa K. budzi pukanie do drzwi. Wchodzi pracownik sądu, zjada mu śniadanie, chce skonfiskować bieliznę.

Przywołanie najlepszej literatury europejskiej to dobry pomysł. Dodać trzeba, że cała płyta nie jest tylko i wyłącznie odniesieniem do Kafki. Jest też wizja apokalipsy w "Statku burz" - utworze, w którym ciekawej melodii i dźwiękom waltorni towarzyszą odgłosy z japońskich katastroficznych filmów z Godzillą.
Tekst i muzyka wyjątkowo tu współgrają, a skandowane "King Kong" brzmi jakby oto zaczynał się jakiś bokserski pojedynek - my kontra świat. I nagłe, niespodziewane wersy "Czemu tak jestem spokojny? Czemu nie wstrząsa mną płacz, gorzki płacz? Godzilla, Mothra i trumna (...)". Jakby Budzyński nas zapewniał „Wiara nadaje wszystkiemu sens, daje spokój, ratunek, pewność.”

"Dusza jest wszystkim" - "Tylko ty, tylko my, tylko ty i ja." - taki refren słyszymy w finałowym "Anima".

U Kafki Józef K. idąc na śmierć, czuł się jak w grotesce ("Może są to tenorzy?"), na kilka sekund przed końcem zaczął dostrzegać błysk światła ("Kto to był? Przyjaciel? Dobry człowiek? Ktoś kto współczuł? Ktoś, kto chciał pomóc?").

Budzyński kończy swoją opowieść inaczej – optymistycznie.
Po pięknej niebiańskiej wokalizie pojawia się piosenka "Underground" - chóralny mocny głos, antyteza "Złego Porucznika" - przywołanie "Niewidzialnej Armii", "Don Kichota" z "Legendy". Wołaj na cały głos! Zwróć się do ludzi, nie do irracjonalnego sądu umiejscowionego gdzieś w labiryncie korytarzy (w chorym umyśle?).

A muzycznie? Przede wszystkim od razu słyszalna świetna perkusja, jej połamane rytmy. Banan i jego waltornia - znak rozpoznawczy zespołu, na płycie wypada naprawdę wyjątkowo (najbajeczniej w „Statku burz” od 4 minuty). Wokal Budzego czasem urozmaicany efektami, brzmi bardzo przekonująco.

To bardzo dobra mocna płyta. Rozbudowane długie utwory wciągają słuchacza w swój tajemny świat. Dialog z Franzem Kafką przyniósł nową jakość. Po dwóch tygodniach słuchania już mogę nazwać ją klasyką. W książeczce płyty CD (grafika: Staś Budzyński) - niczym w grze komputerowej opisano cechy czerwonego monstrum jako "Siła 10, spryt 10" - parafrazując wystawiam oceny płycie: "Słowa 10, muzyka 10".

niedziela, 15 lutego 2009

Jestem niewinny


Autor: Piotr Gajda

Ostatni tydzień minął mi na ponownej lekturze książek Franza Kafki.
Wróciłem po raz pierwszy od czasów licealnych do „Procesu”, „Ameryki” i opowiadań z tomu „Wyrok”. Bezpośrednim impulsem do sięgnięcia po zakurzone tomy była najnowsza płyta Armii, w którą życzliwie zaopatrzył mnie Krzysztof Kleszcz – wieloletni fan zespołu Budzego. Tomasz Budzyński nagrał koncept album o egzystencjalnym dramacie ludzkim, ponieważ ponowne odczytał dla siebie „Proces”. A jednak "Der Prozess" nie jest tylko ilustracją muzyczną powieści Kafki, ale procesem, w którym autor tekstów zawartych na płycie występuje w roli oskarżonego. Po przygnębiającej lekturze, jaką nawet po latach są dla mnie losy Józefa K., osobiście chciałbym swojego procesu uniknąć …
Pisze Max Brod (biograf, przyjaciel i wykonawca testamentu Kafki) w posłowiu do pierwszego wydania „Ameryki”; „Jasne jest, że powieść ta wiąże się ściśle z „Procesem” i „Zamkiem”, których cykl chronologicznie otwiera. Jest to pozostawiona przez pisarza trylogia samotności. Jej zasadniczym tematem jest obcość, izolacja pośród ludzi. Sytuacja oskarżonego w „Procesie”, stan, w jakim znajduje się nie zaproszony i obcy w okolicy człowiek w „Zamku”, bezradność niedoświadczonego dziecka w huczącej życiem „Ameryce” – oto trzy fakty podstawowe, których tajemnicza wspólnota uwydatnia się poprzez sztukę Kafki jasno i symbolicznie, choć oddana językiem zwykłym i w najprostszy sposób wyrażającym rzeczywistość. W ten sposób te trzy powieści wyjaśniają się nawzajem, wskazują na jedno i to samo serce. We wszystkich trzech powieściach chodzi o miejsce jednostki w społeczności ludzkiej i – ponieważ chodzi przy tym o najwyższą sprawiedliwość - równocześnie o miejsce jednostki w królestwie niebieskim ”(podkreślenia moje).


Pora więc pomyśleć o ratowaniu duszy, ewentualnym uniewinnieniu i obiecanym królestwie, Piotrze G.!