MICHAŁ KSIĄŻEK - „Droga 816”,
Fundacja Sąsiedzi, Białystok 2015.
Ta książka powstała z zachwytu mapą.
Takiego jakiego doświadczyłem na praktykach studenckich, gdzie
wykonywałem z kolegą odwierty. Bywalec knajpy w Paskrzynie
(woj.łódzkie), który zobaczył naszą kolorową mapę, dotykając
ją zamknął oczy i przesuwając dłonią po niej wydał z siebie
okrzyk ekstazy.
To książka-plon pieszej wędrówki,
niezrozumiałej dla przeciętnego zjadacza chleba, wędrówki drogą
816 tzw. Nadbużanką, biegnącą tuż przy granicy
polsko-ukraińskiej i polsko-białoruskiej.
Książka skupiona na odczuciach
piechura, obserwatora przyrody: szczególnie ptaków, zachowań
ludzkich, znawcy tragicznej historii tego regionu.
Do lektury należy przygotować sobie
mapę z jakiegoś dobrego atlasu samochodowego, ta z drugiej strony
okładki książki jest zupełnie nieczytelna.
To trochę Stasiukowa opowieść. Mała różnica
– Stasiuk podróżuje samochodem. Drogą 816 też jeździł. W
jednym z felietonów pisał: „Droga 816 jest jak szczelina
między płytami tektonicznymi historii.”
albo „Przez jakiś bezczas
jechałem. Przez zapomnienie. Przez jakąś bukoliczność z
pelargoniami w oknach, z gęsiami na wygonach. A jednocześnie
wiedziałem, że tam z lewej zwożono cały naród wagon za wagonem,
by po prostu spalić. (…) A po prawej ten bezkres eksperymentu, ta
ziemia aż po oceany, po Chiny, prawie nieskończoność, gdzie w
szczerym polu, na stepie, w jakiejś przedwieczności próbowali
zbudować przyszłość z pominięciem teraźniejszości…”
Michał Książek postrzega świat
poetycko. Już pierwsze zdanie przyrównujące niebo nad Lublinem do
barwy obfitych plwocin sugeruje, że niekoniecznie będzie to książka
o wyprawie, raczej o tym, co wyprawa „robi w głowie”. Zatem
przynajmniej dla mnie – poety-geografa książka idealna.
Zaczyna się od spojrzenia w górę:
„Na stepie niebo to połowa widoku, połowa świata.” Wschód Polski, jest dla autora
wyjątkowym miejscem: zachwyca się każdym szczegółem, interesuje się
„każdym z wymiarów istniejących w przestrzeni i czasie."
Dla mnie
najciekawsze były poetyckie błyski, które mózg zapewne projektuje
bezwiednie, gdy reszta ciała jest utrudzona wędrówką. „Szedłem, a
żyzna noc zasypywała wszystko. Wpadało się w to jak nasionko w
bruzdę, głęboko i bez powrotu.” albo „Czas musieli wymyślić nocą,
kiedy się czeka na światło. Za dnia nikt by na to nie wpadł,
prawie na pewno tak było.”
Wschód. Pierwsze skojarzenie? Gościnność: „Ledwo przedeptałem pierwszy
kilometr, zjawił się człowiek z brodą. I zaprosił na obiad.
Niemalże od razu.”
Krok za krokiem wyjątkową drogą. „Zasypiałem spokojnie.
Tylko nogi wciąż chciały się ruszać. Syty rybami wyłowionymi z
Bugu, czyli z granicy. Właściwie najadłem się samą granicą,
tak, zjadłem jej trochę. Naruszyłem jej linię jak kornik drewno.
Osłabiłem linię graniczną między Polską a Ukrainą. Ba, między
Unią Europejską a Wschodem. Noszę więc w sobie część limes
orientalis, jestem z niego zbudowany.”
W zapiskach Książka
czuć swobodę: obok zachwytu, są rozczarowania miasteczkiem, zabytkiem, widokiem. Bez żenady pisze, że wdepnął w kupę. Dla równowagi wtedy przywołuje
jakąś znaną, zapewne z lektur lub zasłyszaną, informację np. o
oporządzaniu wieprzka na Wielkanoc: „Na wschodzie martwa świnia
leży na desce i płonie w kupie słomy jak przebłagalna ofiara.
Dzięki temu giną włoski, które tak dotkliwie przypominają, że
jemy kogoś, kto jeszcze niedawno żył.”
Urocze są te
jego ornitologiczne zdanka: „Zanurzyłem rękę w granicy (…) Ktoż
jej tam strzegł? Drozd paszkot, dzięcioł pstry duży i sójka.
Wspierały je kowalik, bogatka i modraszka.”
Sporo uwagi
poświęca ludzkiej nienawiści, pogromom, niszczeniu cerkwi.
Dla mnie najciekawiej,
gdy płynie strumień świadomości: „Nie potrzebuję całej
szerokości drogi 816. Wystarcza pobocze, taki pas nie wiadomo
dokładnie gdzie. Nie ma go na mapie. Jakby strużyna drogi. Tak,
sterczały mi jej peryferia. Skrawki. Obrzynek bez numeru i bez
asfaltu. Dużo tam śmierci i trupów różnych nieistotnych
ontologii. Resztki ptaków, sucha żabka, pies, szczątki kota. Ich
śmierć, pod kołami, na zderzakach, wydawała się tym bardziej bez
sensu, że nie mogły się godnie rozłożyć, zgnić i wsiąknąć w
humus. (…) Szedłem, szedłem i szedłem. Strużynką drogi na
północ. Trochę znosiło mnie na prawo, w stronę granicy, jakby
znowu kusiło na drugi brzeg. Może przez ruch obrotowy Ziemi, może
z powodu dłuższej lewej nogi. Ale wyraźnie chwiałem się ku
wschodowi, temu geograficznemu. Ku prawej stronie mapy, która
wystawała z kieszeni. Jakby ten wschód nie mógł się w niej
zmieścić.”
Kiedy rozdziały są krótkie –
czujemy, że zwycięża w nim poeta, np. rozdział „Kolor”
to tylko 11 wersów. Ale nie tylko wtedy. Raz po raz natrafiamy na
takie zdania jak: „Ział stamtąd tylko jamochłon nocy.” albo
„Źrenice okien powytykane, święci sprofanowani przez wilgoć i
wiatr.” Cały czas zajmuje go też etymologia nazw. Szuka
w nich prawdy.
Piękne są opisy "kanonicznej triady
rodzaju męskiego": byka, koguta i wieprza. (s.31) Ileż dystansu
trzeba mieć do siebie, by napisać: „trzeba było (…)
znosić głupawe uwagi pograniczników. Nie mogli pojąć, po co tak
iść w błocie i deszczu, zamiast wysiadywać w domu hemoroidy.
Nawet nie wzięli mnie za przemytnika, raczej za przygłupa. W ręku
trzymałem suche łodygi wiesiołka i wrotycza. Za uchem zimowa
gałązka lipy.”
Robi wrażenie opis burzenia cerkwi w 1938r.: „Co czuje człowiek, kiedy burzą
mu sacrum? Kiedy Maria dostaje dębowym taranem w brzuch. (…) Potem
wywieźli sacrum, żeby utwardzić nim drogi. (…) Końmi się wtedy
jeździło, krowy po tym chodziły. Ci, co szli pieszo, znajdowali
zapewne pod nogami wizerunki świętych, męczenników i ojców
Kościoła. (…) Zwiastowanie znalezione w kałuży bądź w
końskich odchodach (...)”
Wraz z lekturą
przesuwam palec po mapie: Radziejowice – Horodło – Matcze –
Dubienka – Dorohusk – Świerże. To tu autor powątpiewał, czy
warto budować pomniki z piaskowca. Dalej:
Wola Uhruska – Zbereże – Sobibór, gdzie ocalała z zagłady tylko Myszka
Miki – Włodawa. Dalej: Hanna – Sławatycze – Jabłeczna z
klasztorem ze świętym
Onufrym nad bramą, surrealistycznym, bo na tle egipskiej pustyni. Klasztor jeszcze w połowie XIX wieku był po
wschodniej stronie Bugu. Po zmianie koryta rzeki znalazł się po
zachodniej. Książek zauważa: „Jakby dwie płyty tektoniczne –
wschodnia i zachodnia – starły się tutaj i przemieściły część
wschodu paręset metrów w stronę Atlantyku.”
Potem Kodeń i
Terespol, by droga 816 zmieniła się w 698. A dalej: Neple –
Bohukały – Pratulin, w którym ludzie okazali się wyjątkowo
niesympatyczni i nieufni: „Czy można ufać komuś kogo nie stać
nawet na starego passata? Na pewno zwiadowca, ma mapy, lornetkę, ma
aparat.”. I Janów Podlaski
znany ze słynnej stadniny, choć uwagę autora przykuł "dom Gargamela". Pawłów Stary, a
potem Buczyce Stare z jakimś człowiekiem, który zapadł w stupor.
Za wioską Bubel, Bug skręca i staje się już całkiem polski.
W kolejnych
rozdziałach są jeszcze inne trasy. Przy tej za Drohiczynem wciąż
trwa kenozoik z rozkwitem roślin zielnych, w Siemiatyczach mieszają
się tablice rejestracyjne B – belgijskie i BY – białoruskie -
Wschód spotyka się z Zachodem. Zaś w Kleszczelach wszystko ociekało rosą.