Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 7 listopada 2010

Kino "Fatamorgana"






„Easy Rider”, film w reżyserii Dennisa Hoppera to z pewnością najwybitniejszy obraz epoki hippisowskiej. Ale jednocześnie, to utopia bardzo szybko zweryfikowana przez życie – najważniejszego scenarzystę w historii nie tylko kina, ale i świata. To apoteoza nieskrępowanej wolności a jednocześnie wyzwanie rzucone po nogi skostniałemu społeczeństwu Ameryki, które filozofię „amerykańskiego snu” wykorzystało jako podbudowę dla swojego niczym nieskrępowanego konsumpcjonizmu. Mimo stawianych w USA przez pokolenie ‘68 pytań w rodzaju; „mieć czy być”, już na początku lat siedemdziesiątych nie było dla nich żadnej alternatywy - oczywiście, że mieć! Amerykański antropolog kultury, Charles Reich, opisując w tamtym czasie hippisowski stosunek do świata, stwierdzał, że charakteryzuje go „dążenie do niewinności, dziecięcego zdziwienia wobec rzeczy codziennych, zobaczonych jak gdyby na nowo, nabożny podziw dla przyrody, odkrywanie uroku rzeczy prostych”. Jerry Rubin, jeden z przywódców ruchu hippisowskiego na amerykańskich uniwersytetach, prawdopodobnie już wówczas przeczuwał, że nie można mieć żadnych złudzeń, co do oczywistej naiwności powyższej postawy: „Nasze poszukiwanie przygody i bohaterstwa prowadzi nas daleko poza Amerykę. Do życia pełnego buntu, do samookreślenia. W odpowiedzi Ameryka gotowa jest nas zniszczyć”.

Kiedy ogląda się „Easy Rider” dzisiaj, obok „kultowej ikonografii” minionej epoki, najbardziej interesujący wydaje się być uchwycony na taśmie filmowej zapis rozpadu ideologii „ery wodnika”. Choć fabuła filmu nie jest zbyt skomplikowana – oto dwaj motocykliści, Wyatt (Peter Fonda – jednoczesny współscenarzysta i producent filmu) zwany - od motywu flagi amerykańskiej, który widniał na jego kasku, kurtce oraz baku jego motocykla - "Kapitan Ameryka" i Billy (Dennis Hopper), podróżują przez południowe stany USA na swoich chopperach. Przed wyruszeniem w trasę przemycają sporą ilość kokainy z Meksyku do Los Angeles, która zapewnia im wystarczającą ilość gotówki, aby wyruszyć w drogę. Podróż na wschód wiedzie przez Kalifornię, Nowy Meksyk, Teksas i Luizjanę. Jednak im dalej zapuszczają się w „głąb Ameryki”, tym mniej przychylne reakcje spotykają ich ze strony miejscowych ludzi. Ich podróż staje się metaforą hippisowskiego świata, ale też stosunku świata „normalnych ludzi” do hippisów. Typowy Amerykanin i jego poglądy moralne pozostające wciąż w kręgu oddziaływania purytańskiego światopoglądu stoją w opozycji do hierarchii wartości Wyatta, Billy’ego i im podobnych ludzi. Czy to będą członkowie hippisowskiej komuny, czy poznany w areszcie prawnik i alkoholik George Hanson (Jack Nicholson), czy wreszcie „nowoorleańskie” prostytutki, z którymi na cmentarzu udadzą się w narkotyczny „trip” – wszyscy bez wyjątku są ostatecznie straceni, skazani na margines, perfidnie oszukani przez własną ideologię. Są niezrozumianymi kontestatorami, dwoma outsiderami na harleyach. Nie wyglądają jak przyzwoici Amerykanie z „białych przedmieść” – są zarośnięci, w kolorowych ciuchach, bez krawatów, wykształcenia, zawodu. Trudno ich zidentyfikować, bo wyglądają po prostu inaczej. Są bluźnierczy, bo jeden ma kurtkę z olbrzymim napisem „Captain America” i kask pomalowany w gwiazdy i biało-czerwone pasy. Obaj jadą przez puste autostrady spalonych słońcem stanów Ameryki zatrzymując się gdzieniegdzie na posiłek i sen bądź na wypalenie jeszcze jednego „jointa”. Gdzieś w Luizjanie, w czasie snu zostają napadnięci przez lokalnych autochtonów, którym nie spodobały się ich fryzury i ubiór. Brutalnie pobici (w przypadku Hansona – uosobienia człowieka, który wyrwał się ze społecznej niewoli jakby na chwilę – na śmierć), ruszają dalej ze świadomością nieuchronnej klęski. W ostatnią noc przed ich własnym finis, Wyatt mówi do Billy’ego: „Spieprzyliśmy wszystko”, jak gdyby domyślał się, że ich wyprawa nigdy nie miała szans na powodzenie – i przewidywał całą resztę – koncert Rolling Stonesów w Altamont, Charlesa Mansona oraz nieodległą metamorfozę swobodnego jeźdźca, w jeźdźca Hell’s Angel’s.

Fabuła „Easy Rider”, choć fikcyjna, była w pewnym sensie inscenizowanym dokumentem. Jego twórcy, Dennis Hopper i Peter Fonda, sami byli w tym czasie hipisami. Podczas zdjęć przemierzyli na motorach szlak swoich bohaterów. W scenach utarczek z małomiasteczkowymi osiłkami występowali często autentyczni mieszkańcy amerykańskiej prowincji. Sekwencji tych zwykle nie trzeba było inscenizować - hippisowska ekipa "Easy Ridera", gdziekolwiek się pojawiła, swoim wyglądem i zachowaniem wzbudzała niechęć i agresję. Dialogi filmowe były w większości czystą improwizacją, wykonywaną w dodatku pod wpływem określonych środków. Hopper, Fonda i Nicholson wypalili na planie kilkadziesiąt skrętów z marihuany i zjedli kilka listków LSD, a sam reżyser filmu (Hopper) w pewnym momencie popadł na planie w narkotyczną paranoję.

Hippisowska odyseja Wyatta i Billy’ego, nigdy nie gwarantowała powrotu do domu, którą byłą wymarzona przez hippisów wolność. Podczas festiwalu w Woostock – swoistym apogeum epoki „dzieci kwiatów” okazało się, że społeczeństwo nie może istnieć bez określonego przywództwa, ustalonych norm i zasad, a także bez policyjnego nadzoru demokratycznego państwa. (Hendrix odgrywający na gitarze amerykański hymn i kadry kamery skierowane na tony śmieci pozostawione po festiwalowym bałaganie organizacyjnym). W tak „zaprogramowanym” społeczeństwie bardzo szybko nieograniczona wolność zamienia się w niekontrolowaną anarchię. I metafora kolejna, końcowa scena filmu, kiedy Fonda i Hopper zostają wypatrzeni przez dwóch farmerów jadących pick-upem. Jeden z nich chcąc ich bezmyślnie wystraszyć, strzela do Billy’ego powodując jego śmiertelny upadek na motocyklu, a potem do Wyatta, który ruszył na pomoc przyjacielowi. Kamera filmująca płonący motor „Kapitana Ameryki” powoli unosi się w stronę nieba, pokazując z lotu ptaka drogę biegnącą przez sielski krajobraz…

Wkrótce, tropem bohaterów „Easy Rider” ruszyli i inni: Jimi Hendrix (zmarł we śnie 18 września 1970 r.); Janis Joplin (śmierć dosięgła ją w Hollywood 4 października 1970 r.) oraz Jim Morrison (zmarły w Paryżu 3 lipca 1971 r.). Zespół The Beatles, jeden z pierwszych, najważniejszych ambasadorów hippisowskiej psychodelii przestał oficjalnie istnieć w kwietniu 1970 roku. I nigdy nie miał się już reaktywować. O zespołach Steppenwolf i The Electric Prunes, których muzyka tworzyła m.in. ścieżkę dźwiękową filmu, dziś pamiętają już tylko podstarzali hippisi.

Ruch hippisowski w Polsce koncentrował się ideologicznie zwłaszcza wokół kościoła katolickiego – paradoksalnie jednej z najbardziej schierarchizowanej i zamkniętej instytucji, która w czasach komunistycznych jawiła się mu jako oaza otwartości i wolności. Stanowił konglomerat post-hippisowskiej mentalności i punk rockowego buntu przeciwko zastanej, szarej rzeczywistości (szczególnie widocznego podczas słynnego festiwalu w Jarocinie). Przyjmując zewnętrzne emploi „dzieci kwiatów”, a do wiadomości hasło „no future” pozostawił głównie po sobie kilka „monarowskich” ośrodków, niespełniony do końca mit „mistycznych” Bieszczad oraz kult wokalisty grupy Dżem, Ryszarda Riedla.

O ile ideologia hippisowska ostatecznie przeminęła, to zdążyła zaznaczyć swoje trwałe miejsce nie tylko w filozofii i kulturze, tworząc m.in. zręby New Age, ale pozostawiając po sobie wiele dzieł filmowych odtąd kojarzonych przede wszystkim z tamtą epoką. Do ważnych obrazów, obok „Easy Rider”, zaliczyć należy niejako ją zapowiadające „Powiększenie” Antonioniego, „Zabriskie Point” tegoż samego reżysera, „Znikający punkt” Sarafiana, „Jesus Christ Superstar” Jewisona (na podstawie rock opery Webbera i Rice’a) czy „polemizujące” z tymi obrazami filmy, takie jak „Odlot” i „Hair” Formana a nawet otwarcie się im przeciwstawiający „Czas apokalipsy” Coppoli. To także niezapomniane dokumenty – począwszy od „Monterey Pop Festiwal” Pennebakera poprzez „Woodstock” Wadleigha i „Isle Of Wight Festival” Lernera a skończywszy na „Fali” Łazarkiewicza (obrazu nawiązującego do Muzyki Młodej Generacji, głównego hasła festiwalu w Jarocinie w latach 1980-1982 , a od roku 1983 Festiwalu Muzyków Rockowych, który nigdy nie był imprezą stricte punkową – występowały na nim także zespoły takie jak Dżem, Ogród Wyobraźni czy członkowie zespołów Maanam i Porter Band w przeszłości mocno związani z polskim ruchem hippisowskim – a na sam festiwal co roku ciągnęło kilkadziesiąt tysięcy fanów i reprezentantów różnych subkultur).

(p)

piątek, 26 lutego 2010

Szymborska w TVN


Podróż do ojczyzny limeryków.


"Jestem uważany za dowcipnego człowieka, ale to jej dowcip góruje nad moim. Ona ma wielki wkład w moje zadowolenie z życia.."




W niedzielę 28 lutego późnym wieczorem (ok.22.25) telewizja TVN wyemituje dokument "Chwilami życie bywa znośne", którego bohaterką jest Wisława Szyborska.
Autorka filmu Katarzyna Kolenda-Zaleska zdradza szczegóły, że "To jest taki film, który ma spełnić marzenia poetki. Ona kiedyś powiedziała, że chciałaby spotkać w życiu trzy osoby: Woody Allena, Vaclava Havla i Jane Goodall. Przez ten film jej się udało. Chciałam pokazać twórczość poetki i nieznane pasje. Miłość do limeryków i zabawnych rymowanek, bo przecież człowiek nie może być zawsze poważny. Pojechaliśmy, więc wspólnie do Irlandii, bo tam jest ojczyzna limeryków, odbyliśmy podróż do świata Vermeera w Amsterdamie i Hadze. W filmie opowiadają o niej sami wielcy - reżyser Woody Allen, filozof i pisarz Umberto Eco, były prezydent Czech Vaclav Havel, legendarna badaczka szympansów Jane Goodall. A także najbliżsi przyjaciele, krytycy literatury, pisarze tacy jak Jerzy Pilch.Ujawniamy też nieznane pasje noblistki. Dlaczego lubi kicz? Co robi po wylądowaniu w obcym kraju? Kto jest jej ulubionym aktorem i która piosenkarka skradła jej serce? Gdzie przechowuje noblowski medal? No i co z jej wielką poezją ma wspólnego bokser Andrzej Gołota?"

Na czas emisji filmu poezja wyłoni się z niszy. Niektórym może przypomni, że istnieje.

sobota, 6 lutego 2010

Bez poavatarowej depresji




Autor: Krzysztof Kleszcz

AVATAR, reż.James Cameron, 2009


Że bajka? Że kiepskie dialogi? Że banalne ekologiczne przesłanie? Na pewno "Avatar" rozpoczyna historię kina od nowa, tak jak, powiedzmy, płyta Dire Straits "Brothers In Arms" rozpoczęła historię muzyki rockowej nowym standartem - płytą CD. Dziś w moim garażu leży setka kaset magnetofonowych, czy podobny los czeka kiedyś filmy "przed-Avatarowe"? U mnie efekty trójwymiarowe wywołały zachwyt (wcześniej widziałem tylko żółwie z Galapagos w "Imaxie").
Bardzo spodobał mi się pomysł podwójnego życia (sen w kapsule przenosi do innego świata) i tęsknota bohatera za tym wcieleniem. No i Sigourney Weaver przywołująca sagę "Obcego"! (Ile to lat, kiedy straszyło mnie w kinie "decydujące starcie", Bishop gdzie jesteś?)
Uwierzyłem w miłość bohaterów, taką miłość, która wszystko tłumaczy. Ujęła mnie idea latających potworów, które będą cię chciały zabić, ale jeśli się obronisz, będą ci wiernie służyć do końca.

Współczuję recenzentom, dla których obraz trąci grafomanią. To przecież kino dla masowego widza. Kino, które musi posługiwać się pewnymi schematami. Niech leczy się ten, kto zespołowi Red Hot Chili Peppers wysunie zarzut melodyjnych refrenów!
Ja sobie świat niebieskich Na'vi księżyca Pandora "bez piwa light i niebieskich dżinsów" porównałem do poezji. A potem cieszyłem się, że buldożery jej nie rozjadą.

Po filmie zapada się w coś w rodzaju post-avatar-depression. Jeśli nie ma się własnej kapsuły.

środa, 26 sierpnia 2009

Życie jest podłe


Na zdjęciu: Krzysztof Zaleski

Autor: Piotr Gajda

Czy chodziliście do kina na polskie filmy przed „Seksmisją”? A czy był taki polski film, na którym byliście na wszystkich seansach w czasie jego czterodniowego wyświetlania w kinie? Tak właśnie po raz pierwszy odbierałem „Indeks” Janusza Kijowskiego, jeden z tych filmowych obrazów, który miał wielki wpływ na moje życie.

W wielkim skrócie to historia opowiadająca o zderzaniu się postaw nonkonformistycznych z powszechnym w epoce socjalizmu oportunizmem. Przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych (w tle wciąż brzmią echa roku 1968). Rozpoczyna się nowy rok akademicki. Studenci spostrzegają na listach brak nazwisk kilku swoich kolegów. Kilkuosobowa grupa, w której najbardziej aktywny jest Józef Moneta, bez rezultatu interweniuje u dziekana. Józef nie wytrzymuje nerwowo tej sytuacji, opuszcza budynek Uniwersytetu i na ulicy zrywa socrealistyczne plakaty. Zatrzymuje go milicja. Za swoje stanowcze poglądy Józef zostaje wyrzucony ze studiów i podejmuje pracę jako robotnik na tzw. „węglobloku”. Jednocześnie składa w wydawnictwie swój debiutancki utwór literacki, w którym zawarł doświadczenia z dotychczasowego życia, a zwłaszcza z pracy przy załadunku węgla. Tekst został "w zasadzie" przyjęty, chociaż redaktor naczelny żąda nieznacznych, jego zdaniem, lecz kluczowych dla całości utworu korekt i zmian, aby z tekstu nie wyzierała jawna socjalistyczna degrengolada (sprzedawanie węgla „na lewo”, ciężkie warunki pracy i równie częste wypadki). Dziewczyna Józefa, Maria, którą poznał jeszcze podczas studiów, i z którą wiązał poważne plany życiowe nie aprobuje jego poglądów i zarzuca mu brak "konstruktywnego konformizmu i pokory wobec świata". Moneta mieszka w wynajętym za kilkaset złotych obskurnym pokoiku na poddaszu, wieczorami uparcie pisze swoją nikomu nie potrzebną prozę. Jego osoba wzbudza zainteresowanie służby bezpieczeństwa. Moneta nie jest nigdzie zameldowany, sprzedaje węgiel "na lewo". Jego rola w śmiertelnym wypadku, w którym został przysypany młody chłopiec jest również dwuznaczna. Przesłuchujący go kapitan sugeruje, że wpływ na stan świadomości chłopca miała lektura tekstów Kirkegaarda, podsuwanych mu przez Monetę. Pada propozycja współpracy, Moneta to według niego idealny informator. Tymczasem Józef oświadcza się o rękę Marii, lecz jej rodzice nie aprobują ani jego poglądów, ani stylu życia. Podczas wizyty matki w pokoiku na poddaszu Józef oszukuje ją, że powodzi mu się doskonale, a zapotrzebowanie na jego teksty jest coraz większe. Wszyscy wokół niego się "jakoś" urządzają. Jego kolega, Andrzej, również wyrzucony niegdyś ze studiów, wrócił po latach i ukończył uniwersytet, na którym pracuje obecnie jako asystent. Przy pomocy protekcji wpływowych rodziców otrzymał wcześniej mieszkanie, w którego urządzeniu pomaga mu Józef. Ożenił się z Marią, byłą dziewczyną Monety. Rozmowa dawnych przyjaciół kończy się kolejnym dla Józefa rozczarowaniem, potwierdza całkowite niezrozumienie racji każdej ze stron. Po jednej ze spędzonych na pijaństwie nocy, Józef budzi się w mieszkaniu Darii. Pożycza od niej kilka tysięcy złotych na zapłacenie bieżących długów. Daria jest jedynym człowiekiem, wykazującym, zrozumienie dla jego życiowej postawy. Utworem literackim Monety zainteresowała się kinematografia; gdyby Józef zdecydował się na wprowadzenie sugerowanych poprawek, jego sytuacja społeczna i ekonomiczna uległaby radykalnej zmianie. Józef decyduje się na tę próbę. Składa też Darii propozycję małżeństwa. Przyjęcie weselne, na którym obecni są rodzice, kapitan, redaktor naczelny wydawnictwa, reżyser, koledzy z "węglobloku" i były dziekan, zapowiada punkt zwrotny w życiu i karierze Józefa Monety. Wódka potęguje nastrój radości i podniecenia, wygłaszane są coraz bardziej optymistyczne i bełkotliwe toasty. Toast Józefa jest jeszcze jednym zrywem w obronie własnej godności. W brutalny sposób wyprasza wszystkich gości z weselnego przyjęcia. Moneta podejmuje pracę nauczyciela w szkole średniej. Na jednej z lekcji uczniowie protestują przeciwko programowi nauczania przedmiotów humanistycznych, jawnie fałszującemu rzeczywistość i sprzecznemu z poglądami i ocenami młodego pokolenia. Józef wyrzuca z klasy najbardziej protestującego ucznia. Jest samotny i rozgoryczony.

Tyle, jeśli chodzi o streszczenie filmu. Ale jest ono wyłącznie „atrapą”, obraz tworzy genialna gra aktorska zmarłego w ubiegłym roku w wieku 60 lat Krzysztofa Zaleskiego (Józef Moneta), który tą rolą wystawił sobie aktorski pomnik i nietuzinkowy scenariusz autorstwa samego reżysera: "Pomysł filmu narodził się z wypracowania szkolnego. Mój profesor w szkole filmowej Wojciech J. Has polecił nam podczas wakacji przygotować scenariusz filmu absolutoryjnego. Warunkiem tego scenariusza miała być adaptacja dowolnie wybranego tekstu z literatury polskiej. Ponieważ uważałem to za warunek bardzo drastyczny, postanowiłem posłużyć się tekstem opowiadania "Brat" Andrzeja Pastuszka, ale w sposób dowolny. Bohatera opowiadania przeniosłem w inne środowisko, dopisałem mu inny życiorys" - mówił po latach Janusz Kijowski.

„Indeks” to filmowa „adaptacja” powiedzenia, że „bunt się nie kończy, bunt się ustatecznia”. Oto dziekan (Igor Przegrodzki), który dbał o „ład i porządek” na uniwersytecie spotyka Józefa Monetę, kiedy ten przywozi węgiel na podwórze, na którym mieszka. Ale nie jest już dziekanem, ktoś inny przejął w międzyczasie jego „stołek”. Korzystając z przypadkowego spotkania pyta „usmolonego” węglowym miałem Monetę czy jego wybór był wtedy słuszny, bo sam nie jest już pewny swoich własnych wyborów. Oto koleżanka ze studiów – Anna (Małgorzata Niemirska) z wyrachowania wychodzi za bogatego stryjka Monety, który jego samego uważa go za wichrzyciela i darmozjada. Oto jego kolega ze studiów - Andrzej (Zbigniew Lesień), który idealnie dopasował się do wymagań systemu wciąż zadaje mu te same pytania:

Andrzej: Naprawdę nie rozumiem, po co ci te pozorne gesty, iluzje, bunt. To do niczego nie prowadzi.
Moneta: A ty znasz jakiś inny sposób, nie?
Andrzej: Taktyka. Ja chcę żyć, rozumiesz? Tu i teraz. Po co mam być bohaterem dla pensjonarek? Ty myślisz zapewne, że ja się zeświniłem?
Moneta: Czy ja coś takiego powiedziałem?
Andrzej: Gdyby wszyscy wartościowi ludzie odsunęli się od życia, to ty wiesz co by było?
Moneta: No, co by było?
Andrzej: Jeden wielki burdel, ja ci powiem.

W tej fikcji tylko ludzie z „węglobloku” są prawdziwi i niczego nie udają. Wozak Wiktor (Ryszard Ronczewski), który mówi Monecie, że „tutaj się wykończy” oraz węglarz Kozioł (Paweł Nowisz), obawiający się wiecznie czy jego „lewe” interesy z węglem nie zostaną z czasem odkryte.

Film jest pełen „kultowych”, wstrząsających światem konformisty scen. Scena oświadczyn Monety ukazująca jak bardzo jego postawa różni się od „mieszczańskiej świadomości” niedoszłych teściów, rodziców Marii (Ewa Żukowska). Rozmowa z redaktorem, a potem z przypadkowo spotkanym znajomym z redakcji, który pyta go w windzie; „czy się załapał?”. Wesele, podczas którego Józef Moneta podejmuje kolejną próbę pojednania się ze swoimi „prześladowcami” – redaktorem, kapitanem, stryjkiem, dziekanem, Marią i jej rodzicami, ustawionymi życiowo kolegami i koleżankami ze studiów, a potem wyrzuca ich wszystkich; po raz ostatni pozostaje wierny własnym poglądom. I ostatnia scena, jednocześnie otwierająca i zamykająca film, kiedy to już jako nauczyciel musi zmierzyć się z nakierowaną na konflikt postawą własnych uczniów, którzy zwracają mu uwagę na „jałowość” wiedzy, jaką chce im przekazać. Zasłaniając się „obowiązującym go programem nauczania” nagle staje na stanowisku, przeciwko któremu dotychczas walczył, a potem wyprasza z klasy najbardziej niepokornego ucznia (w tej roli młodziutki Juliusz Machulski). W pokoju nauczycielskim pyta sam siebie: „Czego oni ode mnie chcą? Wciąż się tylko czepiają?”.

Nieistniejące już w moim mieście kino „Mazowsze”. Niewygodne fotele, pusta sala (musiało być minimum pięć osób, żeby seans się odbył). Pamiętam, że kupowałem dwa, trzy bilety, jeśli było trzeba.

niedziela, 26 lipca 2009

Anty-hollywood


Hal Hartley
Autor: Piotr Gajda

30 lipca filmem „Zaufanie” w stacji „Ale kino!” rozpoczyna się przegląd czterech filmów Hala Hartleya, jednego z najciekawszych reżyserów niezależnego kina, twórcy filmu „Henry Fool” (o filmie pisałem tutaj). Hartley urodził się 3 listopada 1959 roku w Nowym Jorku. Początkowo pracował dorywczo jako asystent przy produkcji filmów, między innymi przy projekcie Laurie Anderson. Wkrótce jednak znalazł stałą pracę w firmie realizującej reklamy i filmy na zamówienie, której właściciel po pewnym czasie zdecydował się sfinansować jego debiut fabularny. Jego sukces pozwolił reżyserowi założyć własną firmę producentką i to tam w ciągu następnych paru lat zrobił wiele swoich filmów. Retrospektywy reżysera były pokazywane na międzynarodowych festiwalach, między innymi w Rotterdamie i Gijon. W 1998 roku Hal Hartley został nagrodzony na festiwalu w Cannes za scenariusz do „Henry’ego Fool’a”. Od 2001 roku zaczął również wykładać reżyserię filmową na Uniwersytecie w Harvardzie. Wkrótce potem na pewien czas porzucił Nowy Jork i zamieszkał w Berlinie. Przegląd filmów reżysera rozpocznie wspomniane „Zaufanie” z 1990 roku, opowieść, a jednocześnie antymieszczański manifest, alternatywna „Love Story” o amerykańskiej nastolatce z problemami i innym życiowym nieudaczniku, zagubionym intelektualiście, który zarabia na życie pracując poniżej swoich możliwości. Natomiast 14 sierpnia będziemy mogli obejrzeć „Filtr”, film z 1995 roku, który opowiada trzy różne warianty tego samego scenariusza o miłości: w Nowym Jorku to relacja damsko-męska, w Berlinie - dramat gejowski, a w Tokio związek Japonki i Amerykanina. Z kolei we wrześniu i październiku „ale kino!” pokaże dwa kolejne filmy Hartleya – najlepsze jak dotąd dzieło reżysera, „Henry’ego Fool’a” z 1997 roku oraz „Dziewczynę z planety Poniedziałek” z 2005 roku, nowofalowy eksperyment w gatunku scence fiction, w której w niedalekiej przyszłości konsumenci zastępują obywateli, władzę przejmuje wielka agencja reklamowa, a wartość człowieka określa jego siła nabywcza. Warto poznać twórczość Hala Hartleya nazywanego "Godardem z Long Island", którego wczesne kino porównywane jest ze stylem francuskiej Nowej Fali i filmami Jima Jarmuscha. Rzeczywistość u Hartleya to świat ekscentryków, romantycznych buntowników, dobrowolnych wygnańców z nudnego, mieszczańskiego raju, którzy są nieprzystosowani do społeczeństwa i tacy zamierzają pozostać. Takim "outsiderem" jest także sam Hartley, bezkompromisowo broniący swojej wizji mądrego i zabawnego kina, w którym mieści się miłość, kontestacja i melancholia. Warto tym bardziej, że dotąd obrazy tego amerykańskiego reżysera pokazywane były wyłącznie w kinach studyjnych (z wyjątkiem „Henry’ego Fool’a”, który miał dwukrotną projekcję w TVP Kultura). W tym przypadku kino jest sztuką, której nie można przegapić!

Poniżej: Thomas Jay Ryan - kadr z filmu "Henry Fool"