Autor: Krzysztof Kleszcz
JOANNA MUELLER "WYLINKI", Biuro Literackie, Wrocław 2010.
Rozdeptał mnie potwór-słowotwór, jak tubkę z klejem, jak dżdżownicę, zrzucający wylinkę gad, wyhodowany w terrarium Joanny Mueller. Wielka mechagodzilla! A pamiętam, że po lekturze wierszy z Wakatu nr 3(5)/2007, czy "Zagniazdowników" - wzruszałem ramionami. Pytałem: fajnie, ale gdzie w tym sens? Ot, fajna żonglerka barmana shakerami.
W "Wylinkach" ten sens dostrzegam, dlatego zachwycam się frazami, gdzie szaleństw słowotwórczych co niemiara. Z wszystkich fantastycznych muellerowych neologizmów możnaby ułożyć niezły słowniczek: "tętni obawiaczek", "buczek mgłowy", "mrakota traumatki", "płacz nasycarki", "andersenność", "wpisać w oszukiwarkę" (oto jak z Firefoxa robi się "rudy rudy lis"), "otylie infantylie"...
Wylinki to fajerwerk na niebie poezji. Parada niezwykłych możliwości języka. Oto poezja z przejęzyczeń, z niedosłyszeń. Kalambur, szarada, która gada. Akt radości, z tego, że umiem, potrafię. Pieśń optymistki, szczęściary. "Szalonej siewki w tańcu tropizmów", "wbrew werbalnym werdyktom wrednych weredyków". Dziecięca radość, albo inaczej: nieminorowy mironowy poemat.
Dla poruszeń. Każdy początek wiersza to zaczynanie siebie. Wymawianie sobie ciała :"i choćby wszystko zmierzało do przygaszenia / i choćby w górę brały niemocje albo przydławki".
Jeśli dla jakiegoś czytelnika będzie problemem oswojenie się z tą metodą poetycką, to niech przewalczy pierwszy opór. Później zostanie mu tylko podziw. Aliteracje, przejęzyczenia, przesłyszenia - gotują się w tyglu wiersza: "sprzymierzyć widzenia obłoczne (...) jak mi się żywnie, jak mi się rzewnie spodoba". Będę kimś innym, kimś kto potrafi: "w swoje imię zaprzysiąc przestawki i przegłosy". ("Drążel"), kto umie wyartykułować swoją siłę. ("Znikopis"), kto, gdy ogląda się w lustrze, pyta: to ja? "wieszczułka, która z zaślepek majstruje kasandromy"? ("Poimki, poświaty").
"Neutrum" to genialny wiersz, w którym dostaje się wszystkim introwertykom. Wyzywa się ich od "ksobnych osesków", którzy pragną cofnąć się do stadium moruli. Interesującą, niezwykłą postać - litanii ma "Lanugo". "Kardioakordy" podpisany jako "wiersz spod serca" jest pięknym hymnem dla pulsu. Posłuchaj siebie! "bywa też głośnym do drzwi kołataniem, wtargnięciem ciosów, włamem ścichapęk albo odwrotnie - to gość serdeczny, który nieśmiało staje w przedsionku". W "Ochronce" głos zabiera matka: "ile jest w donoszeniu mocy, a ile bezsilności? w znoszeniu gróźb-zamartwic, wznoszeniu rąk o cud?". Wzrusza fragment: "moc rychleje, pełnieje młodziwo, ułożysk obcowanie / siła wyższa powija finalne zwiastowanki / choć już z ciebie upływam strużką ujść i ucieczek / wszystkie moje źródła wybijają w tobie".
"Prequel. wszystko pierwsze", który zabrzmiał mi riffem z Armii ("noc się posunęła przybliżył się dzień") jest pięknym crescendo rodzicielki. Ulepiony z rysunków stadium bazgrot, ze strachów "traumatki", z mowy dziecka ("Zjadłam bolenie" - dziecko zjadło strupek). Majstersztyk.
Podobnie "Seqel. wszystko inaczej" - o tym, jak dziecko zmienia postrzeganie świata. Ech, czym było by życie bez tej detonacji! Co byłby wart ogród bez "podrostu wrotyczu"?
Kluczowym dla książki wydaje się autentyzm wiersza "Otoja": "ja = wysuwany z zawiasów lat ciężki kombinat szuflad" i wiersz "o pisaniu wierszy" wyrosły z rozmowy z Piotrem Sommerem "Przywrócona obecność detalu", trochę żartobliwy, trochę na serio: "Szlaban na sarkazm. Dźwiganie udziwnień. Mowa jest chłonna. Pismo wszystko zmiecie."
Do zapamiętania:"Pamięć to płytka powleczona ciałem", "Zanim dopuści cię do głosu głodu / nie odpowiadaj - pozostań pytaniem". ("Uśnij, zaśnież, uśmierz").
Wiersz o przemijaniu? "Great expectation, great depression"! Fajnie, że z taką frazą: "konstatuję apokalipsę. kontestuję ją."
"Formatka" wskazuje białoszewski trop, by z szarejnagiejjamy zrobić szarąnagąmamę. Voilla!
Kunsztowne "Jesiotry w jesionkach" otwierają drzwi z buta ("Buta w butonierce" Brunona Jasieńskiego). A tam pokaz mody, kręcą biodrami "mdłe dziewki o zbyt udanej fasadzie". Niech się więc częstują: "bo cokolwiek rozwita niezawodnie też sczeźnie / grzybnią wieku zbieleje księga żalów i skarg // normy wzrosną w uzusy / te się staną normami / gdy cenzorka wieczności skoryguje tchu błąd".Zostaje mi w pamięci "for there she was" - wpatrywanie się w linię horyzontu na morzu, kończące się "przesłyszeniem" z modlitwy "Zdrowaś Mario": ("błogo zdławiona między płynnościami"). Podobnie wiersz pamięci Nazara Honczara, prawdziwy hołd dla przedwcześnie zmarłego poety wpadłego "w tęczówkę toni w jej bajorne oko".
Senną, wyobrażeniową aurę mają ostatnie wiersze z tomu. W "Madach" wywąchać można cynamon Brunona Schulza - jego "manekiny, makiety, atrapy." Obłąkańcze przerażenie, gdy nasze ciało rzuca kilka cieni, gdy śnimy "naprzemianległe wersje siebie". W "Podrobach. podszywkach. podpuszczkach" doczytamy "postać świata", pojawiającą się "przez mgnienie wylinki". Podobnie w tych frazach: "Realia wychodzą z metafor", "twarde szwy czcionek ciała nam poznaczą" ("Ostatni. thriller metafizyczny"). Poległem z rozgryzaniu wiersza(?) ze strony 46, ale tom przepięknie wieńczy wiersz "Niechaj. wszystko jeszcze". Możesz ze zbutwień uczynić przebóstwienie, ze zniszczeń - ziszczenia. Słuchaj świat, usłysz, co chcesz.