wtorek, 27 czerwca 2017
niedziela, 18 czerwca 2017
Sendecki z Nagrodą im. Wisławy Szymborskiej
Nagrodę im.Wisławy Szymborskiej przyznano Marcinowi Sendeckiemu. Jego tomik pt. "W" choć ma dobry wieloznaczny tytuł, (jakże podobny do mojego "Ę"), jest jak dla mnie - zbyt oszczędny w słowa. W książce, która zdobyła uznanie międzynarodowego jury, znajdziemy m.in. "wiersze", które są jednym zdaniem, np. "Mazowszanka w szkle i ziemniaki z cząbrem." Po Miłobędzkiej i Foksie to kolejny autor, nagradzany za zdawkowość, oszczędność, lakoniczność - czy tym samym nie ogłasza się bezradności poezji?
W czasach, gdy sprzedają się grube tomy powieści, zabawnie brzmi później pytanie "Jaką książkę zabieracie na długi weekend?" Ile bowiem można analizować zdanie "Karolina przyniosła czereśnie i ser."?
Dziwnego podtekstu wobec tej skrótowości, nabierają potem pytania dziennikarki do autora "Czy wybudował pan pomnik ze spiżu?".
No i ciężko pytającym oprzeć się złośliwości: "życzę pańskim czytelnikom, by lapidarność nie skończyła się na zupełnej pustce na papierze"...
Autorowi przyznano 100 tysięcy złotych. W tym roku otrzymał także Nagrodę "Odry". Wcześniej jego tomik "Przedmiar robót" nagrodzono Silesiusem.
Autorowi przyznano 100 tysięcy złotych. W tym roku otrzymał także Nagrodę "Odry". Wcześniej jego tomik "Przedmiar robót" nagrodzono Silesiusem.
wtorek, 6 czerwca 2017
Bo pięknie jest się powtarzać. Kropla w kroplę, dzień w dzień.
VOO VOO "SIEDEM", 2017.
Nazbierało się. "Inny ja" coraz rzadziej włącza głośnego rocka, coraz częściej stary jazz. Wynajduję jakieś płyty z lat 50-tych np. Yusef Lateef. I nagle improwizacje snujące się niemrawo wygrywają z nabuzowanymi tuzami rocka. "Siedem" zatem, to płyta idealna dla mnie, faceta po czterdziestce. Jazzowa, nastrojowa, przyczajona. W warstwie tekstowej dość minimalistyczna, rozpracowująca temat powtarzających się tygodni, pełnych monotonii, ale z olśnieniami, dreszczami, w poczuciu, że "są chwile kiedy wiesz więcej"...
Genialna - "Środa" bynajmniej nie piłkarska - wyłaniająca się skądś, włączająca samoświadomość... "Godzina młoda, a ciało już mniej", "wystarczy być", "wygoda, swoboda"... Głos ma jaźń. Oto dojrzałość, oto pełnia szczęścia. Dźwięki zgnieceń, muśnięcia i wyjątkowy wokal pana Waglewskiego. Idealny na wieczór, do pogodzeń, do uświadomień, że choć cuda się nie zdarzyły, to najważniejsze, że jest się sobą, że nie jest się cudakiem.
Ten utwór wchodzi powoli, odtworzyć go trzeba w pewnym momencie dnia. Nie da nam energii o poranku, nie zadziała jak Red Bull. Znajdą się i tacy, co go zwyzywają, że za nudny, za ospały.
Czwartek płynie powolutku, jakby tlenu nie dowieźli. Częstowani jesteśmy frazą: "Co szybko wzlata - ulata". I możemy sobie posmakować tej frazy, a znakomita jazzowa improwizacja doda pieprzu w nasze kubki.
Piątek jest piątuniem, pogwizdywaniem, dodawaniem sobie animuszu. Znajdziemy tu receptę na szczęście: "ładnie ubrani" usiądźmy razem, dostrzeżmy się.
Sobota - mistyczna, jakbyśmy byli w jakiejś jaskini. Z olśnieniem pod koniec, z objawieniem. Warto było też zobaczyć to objawienie na koncercie! Nieopisywalne! Najpierw Waglewski zaczyna się smucić, bać się min i skuch, aż ten monotonny podkład zaczyna się rozkręcać i wwierca się nam w skronie jak nadmiar wina, aż do ucisku, aż do odlotu.
Dostaje się niedzieli. Dowalał jej już Skawiński na płycie "Królowie życia" nazywając wielkim kacem. Choć zaczyna się od zachwytu nad śpiącą żoną, obrywa się nudzie jak flaki z olejem... Waglewski nie boi się obciachu, gdy porównuje żonę do anioła. Tapla się w tej niedzieli jak w płytkiej wodzie...
A w poniedziałek wspomina siebie sprzed lat. Świetnie brzmi frazka: "i pamiętam jeszcze życie bez Ciebie / nudne, bidne, o niczym, chore". Kontrabas prowadzi nas za rękę... Dudnią szamańskie bębny, a saksofon Mateusza Pospieszalskiego na saksofonie w końcu rozbija nas o skały.
Wtorek jak hymn jaki. Choć słowa proste o pijanym księżycu i chrapiącej ulicy, to brzmią jakoś podniośle. Jakby "sens wcale nie wklęsł". Ta coda jest jak z jakiegoś serialu... Zacząłem kartkować swoje książki: "Poniedziałek. Dzień jak wół, wielki rogaty. Pompuję weń hektolitr kawy", "Jest jakoś - drept w miejscu, łamanie kołem: / poniedziałkiem, środą, wtorkiem.", "Dobrze zacząć długi weekend. Lepszy niż niż nic." Albo: "Dni płyną. Goni nas wściekła piana, chce nam / oblepiać usta."
"...bo pięknie jest się powtarzać, kropla w kroplę, dzień w dzień."
Genialna - "Środa" bynajmniej nie piłkarska - wyłaniająca się skądś, włączająca samoświadomość... "Godzina młoda, a ciało już mniej", "wystarczy być", "wygoda, swoboda"... Głos ma jaźń. Oto dojrzałość, oto pełnia szczęścia. Dźwięki zgnieceń, muśnięcia i wyjątkowy wokal pana Waglewskiego. Idealny na wieczór, do pogodzeń, do uświadomień, że choć cuda się nie zdarzyły, to najważniejsze, że jest się sobą, że nie jest się cudakiem.
Ten utwór wchodzi powoli, odtworzyć go trzeba w pewnym momencie dnia. Nie da nam energii o poranku, nie zadziała jak Red Bull. Znajdą się i tacy, co go zwyzywają, że za nudny, za ospały.
Czwartek płynie powolutku, jakby tlenu nie dowieźli. Częstowani jesteśmy frazą: "Co szybko wzlata - ulata". I możemy sobie posmakować tej frazy, a znakomita jazzowa improwizacja doda pieprzu w nasze kubki.
Piątek jest piątuniem, pogwizdywaniem, dodawaniem sobie animuszu. Znajdziemy tu receptę na szczęście: "ładnie ubrani" usiądźmy razem, dostrzeżmy się.
Sobota - mistyczna, jakbyśmy byli w jakiejś jaskini. Z olśnieniem pod koniec, z objawieniem. Warto było też zobaczyć to objawienie na koncercie! Nieopisywalne! Najpierw Waglewski zaczyna się smucić, bać się min i skuch, aż ten monotonny podkład zaczyna się rozkręcać i wwierca się nam w skronie jak nadmiar wina, aż do ucisku, aż do odlotu.
Dostaje się niedzieli. Dowalał jej już Skawiński na płycie "Królowie życia" nazywając wielkim kacem. Choć zaczyna się od zachwytu nad śpiącą żoną, obrywa się nudzie jak flaki z olejem... Waglewski nie boi się obciachu, gdy porównuje żonę do anioła. Tapla się w tej niedzieli jak w płytkiej wodzie...
A w poniedziałek wspomina siebie sprzed lat. Świetnie brzmi frazka: "i pamiętam jeszcze życie bez Ciebie / nudne, bidne, o niczym, chore". Kontrabas prowadzi nas za rękę... Dudnią szamańskie bębny, a saksofon Mateusza Pospieszalskiego na saksofonie w końcu rozbija nas o skały.
Wtorek jak hymn jaki. Choć słowa proste o pijanym księżycu i chrapiącej ulicy, to brzmią jakoś podniośle. Jakby "sens wcale nie wklęsł". Ta coda jest jak z jakiegoś serialu... Zacząłem kartkować swoje książki: "Poniedziałek. Dzień jak wół, wielki rogaty. Pompuję weń hektolitr kawy", "Jest jakoś - drept w miejscu, łamanie kołem: / poniedziałkiem, środą, wtorkiem.", "Dobrze zacząć długi weekend. Lepszy niż niż nic." Albo: "Dni płyną. Goni nas wściekła piana, chce nam / oblepiać usta."
"...bo pięknie jest się powtarzać, kropla w kroplę, dzień w dzień."
poniedziałek, 5 czerwca 2017
Generalnie jest za piekłem. Zawsze mu się to podobało.
TADEUSZ DĄBROWSKI "Pomiędzy", Wydawnictwo a5, Kraków 2013
Ile osób w Polsce żyje z poezji? Jest wśród nich Tadeusz Dąbrowski. Stypendysta, redaktor "Toposu", dyrektor festiwalu literackiego. Sięgając po przedostatni jego tomik (w 2016 ukazał się "Środek wyrazu") znałem fragmenty jego "Bezbronnej kreski", które wydały mi się efekciarskie, narcystyczne i seksistowskie. Zatem zaczynałem lekturę z pozycji dystansu.
Pierwszy tekst wyraża pragnienie znalezienia się w jakimś odosobnieniu. Czyżby to był tomik o zmęczeniu komfortem i blichtrem? - pomyślałem. "Nie mieć pojęcia o sztuce, wiedzieć, / gdzie się czają szczupaki, a gdzie węgorze." Wyszła tu taka zgrabna wersja "wycierania rąk o liście, żeby nikt nic" Świetlickiego.
Potem są tu frazy pisane z pozycji obieżyświata, który widział tak dużo, że gdzie tam nam do niego... Nowy Jork, Jerozolima, Turcja... Jest dobrze, jeśli jest w tym pisaniu żart ("Skąd o tym wiem? Nie wiem. Chodzę / już drugą dobę i domyślam się."), dużo gorzej jeśli pomysł na wiersz jest karkołomny ("Jestem jednym z dziesięciu / milionów szczurów w mieście") albo kuriozalny (wiersz "Mosquito" i "Trzy wiersze o komarach"). Koncept wiersza, w którym podmiot liryczny zwraca się do grzebienia też nie jest niestety wyczesany. Jest to jakaś nieudana próba pisania w stylu Wisławy Szymborskiej ("Przestraszyłem się, że mnie pan zostawi siwym / świtem w hotelowej łazience. I zrobi mi się łyso / jak po śmierci ludziom.")
Zapamiętywalny jest wiersz o spotkaniu autorskim, zapewne gdzieś na obczyźnie na jakimś festiwalu poetyckim. ("Dziękuję, że przyszedłeś, chociaż zacząłeś chrapać, / zanim zacząłem czytać, i obudziłeś się / na brawach.")
Zwróciłem uwagę jak w wielu wersach kipi testosteron: "jestem sam jak samiec", "z księżycowym blowjobem", "Będą kochać się średniowiecznie: (...)", "dziki seks z kolegą z firmy, który ostatnio / tak chętnie podwozi cię do domu", "poruszałem się w obcej / kobiecie", "Przyprowadzono mu dziwkę, skorzystał, zmieścił się / w regulaminowym czasie, podziękował."...
Fajny jest wiersz zaczynający się od "Bruku, przepraszam, że zwracam się do ciebie / per ty"... Doceniam puentę "jak grób, jak Bóg, jak bruk.", bo od razu przypomniała mi swoim brzmieniem puentę wiersza "Oparzelina" Piotra Gajdy: "Żeby palił mnie żywy ogień, Bóg, płonący stóg albo żrący ług." Gajda błaga tam o ratunek, histerycznie wizualizując swój dramat trupimi czaszkami, ptasim łajnem i piaskiem. Dąbrowski ma mniejszy kaliber swojej broni: sięga po szpilki pańć i czaszki umarłych. Zestawia podobnie brzmiące słowa: "berkiem, burkiem goniącym tysiąc kocich łbów. Brakiem / adresu, domem."
Autor "Czarnego kwadratu" pisze: "Bujam się w hamaku rozwieszonym / między słońcem, które już wzeszło, a księżycem, / który jeszcze nie zaszedł." Czy stąd tytułowe "pomiędzy"?
Wybierając pomiędzy zapachem mleka, ziół i stęchlizny, najbardziej kręci go stęchlizna, bo ponoć to z niej rodzi się życie. Dąbrowski pragnie piekła, nie piękna. On (parafrazując Świetlickiego) "generalnie jest za piekłem. Zawsze mu się to podobało" .
Sami oceńcie, czy puenta "Po kolacji z przyjaciółmi ruszę / poszukać wina i ciał. Będę przemieniał je w słowa." daje radę. Jezus w każdym razie rozkłada ręce, gdy poeci się tak bawią.
Temat marazmu pojawia się jeszcze w wierszu o człowieku, któremu zanikło poczucie ekscytacji i w wierszu, w którym autor, gdy patrzy w lustro widzi Opałkę (artystę, który zapisywał codziennie ciągi liczb).
Dobry jest wiersz o Wszystkoczegoniewiem. Frazę: "Wołam was: / numizmatyko, filatelistyko, rybki i samoloty / z dzieciństwa, na powrót mnie pochłońcie." polubiłem, i to bardzo.
Na mielizny żartu schodzi wiersz zaczynający się fenomenalnie od "Zdradziłem, ale z innej skrzynki (...)". Przypomniał teksty Wojciecha Wencla, który rozdrapywał swoje grzechy... Zaledwie dowcipem wydał mi się wiersz tłumaczący, jak to jest z poezją - (wzmacnia go zresztą, jak to w sztubackim wicu, słowo "kurwa".)
Puenta "Jak pusty grób." z wiersza o proboszczu z Kalmaru, który wyznał publicznie, że nie wierzy, jest za to celna. Tak! Takie puenty, trafiają pomiędzy.
Kleszcz w Staszicu
25 maja miałem okazję czytać wiersze młodzieży z Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 2 im. S.Staszica w Tomaszowie Maz.. To było bardzo przyjemne doświadczenie. Dziękuję za dociekliwe pytania i reakcję na wiersze np. "Do młodych 2.0" czy "Gadanie belfra". Takie spotkania są istotą rzeczy i motywacją.
Fot.: Krzysztof Wieczorek
Subskrybuj:
Posty (Atom)