poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Sam w sobie nie potrafię się zmieścić

ANNA KALINA MODRAKIS "PRZEŚWIETLENIE"; Salon Literacki, Warszawa 2011.




Jakaś wcześniej znana, mocna kobieca poezja prześwituje mi przy lekturze wierszy z „Prześwietlenia”. W końcu zgadłem, że to Zuzanna Ginczanka:„Świat – gęstwa niepojęta i zlepek obrazów  - migotał pytaniami. (...) A pośród gwiazd, rzęsami sztywnymi tryskając, tkwi oko opatrzności. Czy może to pająk? Oto patrzę zbudzona z koszmarów i widzeń. Z chaosu, roztrącając mgły i tajemnice, wyłania się w umyśle świat wielki i prosty, metale magnetyczne, roślinne rozrosty i czyny bohaterskie.
Gdy czytam w "Prześwietleniu": „dolizać się / do soku wypuścić cierpkie światło z pestki uwolnić / arterie robaczywych chodników.”;”widzę jak / pęcznieją pęcherzyki magiczne triki montgolfierów” to czuję: gotyk tkwi w każdym kiełku, a balony na rozgrzane powietrze w jednej chwili mogą nas przerzucić gdziekolwiek. Kobiece szaleństwo, Ginczankowy "chaos leszczyn rozchełstanych po deszczu"... A tu?  „Gałęzie przez powiekę spełzają do brzucha.” i „może to ja jestem po niewłaściwej stronie kropli.” - jakbym słyszał Budynia (z Babu Król) śpiewającego Stachurę: „Przyjdź do mnie jawnogrzesznico / będę cię rozdzierał powoli / na wszelkie nadzieje kolorów i zespolenie // może zakwitniesz nad ranem / piękną duszą słonecznika.” Wniebowstąpienie, epifania, euforia. W wierszu „Nieciągłość” zaś inaczej: chore natręctwo z filmu „Pi”. Aronofskiego. Coś, co nie daje nam żyć, każe nam szukać matematycznych reguł. „kiedyś czaiłam się całą noc żeby przyłapać ten moment zamiany.”  To się może skończyć przebiciem skroni wiertarką! 
Modrakis lubi konfabulować, kazać szaleć rozbuchanej przyrodzie, aż: „niebo zmieści się pod jednym sklepieniem”. W arcyciekawym wierszu p.t. „Ojciec” pokazuje Boga jako szalonego staruszka, który był ”za stary żeby mu zabronić czegokolwiek”, który „był podobny do każdego człowieka na każdej rycinie” i teraz „jest zamurowany w każdym stołpie za magię”. Aż wizualizował mi się film „Katedra” Tomasza Basińskiego... Podobnie: „Oceanarium”: „wczesnoporonne gazety przyniosły rozkaz wymiany liści na rozgwiazdy. ocean sączy się kropla za kroplą po ich ciałach. w nasze ciała porzucone na brzegu. bezbrzeżne. jamochłonne”. Szalona wizja. Aż znów wziąłem książkę Ginczanki. I znalazłem taki fragment, gdzie podobnie przeraża obcość ciała: „w prześwicie słońca przez dłonie mogę pięć kości dostrzec – nad pomarańczą piersi jest suche jak gałąź żebro (...)”. W „Stwardnieniu” u Modrakis: „błądzimy do ślepo sklepionych bram do klatek schodowych. skamielin krętych schodów. i zwłaszcza drzwi. tych drzwi do których nie ma żadnych kluczy. są puste oczodoły dziurek.” Strach i niespełnienie, „pusty jak zero oczodół.”  Może za bardzo doszukuję się Ginczanki u Modrakis? Przecież to tylko podobnieństwo i to zupełnie nieświadome. Zatem, obiecuję, że już ostatni raz zacytuję autorkę, która w 1936 roku wydała „O centaurach”: "Sama w sobie nie potrafię się zmieścić, - już: przyciskam do ust chłodną obcość słowa, fonetyczny skrzep nieznanej jeszcze treści”, bo w tym cytacie znalazłem klucz do książki: przecież Anna Kalina Modrakis to Sławomir Płatek! To sztuka, tak bezczelnie powiedzieć: „Ja to ktoś inny". Sztuka nie bać się odrobiny patosu: „Trzeba żyć szybciej od drzew. (...) a później oderwać sobie stożek wzrostu i wetknąć w słońce (...)”, tego, że jest „białoszewsko” (a może miłobędzko): „Moja kuchnia kwadratowa...”. Sztuka korespondować z „Faustem” Goethego i „Ja, Faust” Żulińskiego (wiersz >>„F”(G) <<). Uwolnić wyobraźnię. Podziwiam. 
A szczególnie "bezdech", genialnie czysty wiersz z frazą: „wszystko co nieruchome na coś czeka”... który dotyka metafizyki, jest swoistym credo.


środa, 21 sierpnia 2013

Zimni ogrodnicy

Zimni ogrodnicy

Dmuchają w cypel, jest zadęcie. Policzki w jazz.
Słoma z buty w głosie. Oto są wiszące ogrody
zielonej wyspy, oto i sady z wizją szarlotki.
Dziesiątki zachodnich odmian. Czy wiesz

ile ryz papieru potrzeba, byś mógł wziąć gryz?
Że słodycz trzeba zanęcić, więc słodko,
aż do rechotu. Pozaciągani propagandzią
raz w nawozie, raz w powrozie. Maj,

robi się zimno i to nie jest klimatyzator
zza niedomkniętych drzwi gabinetu.
Słychać panikę. Co jeśli poznają nas
po owocach? Po naklejce Made in China?

piątek, 9 sierpnia 2013

Dziennikarz na Woodstock




Dziennikarz na Woodstock

Trwa larum: szturchnęli, jak mogli?. Trwa buuu.
A miał to być spacer. Tysiące razy
siali tu wiatr. Najlepsi podbijali tu słupki.
Dziś, zonk, podbite oko. A przecież

przestrzegano procedur: rockowe mięcho i brokuł,
którego dostajesz w gratisie, by potem w twoich ustach
rósł zielony kwiat. W tym szkopuł: żeby nawet
szczoteczka do zębów grała właściwą nutę,

by edytor tekstu podpowiadał jedynie słuszne słowa.
Gdy Pinokio dodaje subiektywnie, zauważ,
nie rośnie mu nos. To jest prosty trick: podbij bas,
by przeszły ciarki. Nie zauważysz ludzkiego pojęcia.

piątek, 2 sierpnia 2013

Ksiądz na Woodstock



Ksiądz na Woodstock

Lu cały jest z jasełek. Gną mu się palce i robi groźne hrr,
lecz poza tym jest w porz., jest formą sztuki, co daje fun,
piękny lot. Przez pogo, przez kocioł, nie wchodzi Lu.
   
Ponoć Świętą Księgę rwie? Włóż w ucho mp3 i bądź ponad to.
Nowa cyfrowa TV dyktuje przepis na luz: skacz jak Filip z.
Weź zimny browar, sącz. Odtąd niech ci się zapach wolności

myli z tym, że się spocisz. Lu, proszę, zaświadcz im:
Jest czad, jest rock and roll, jest zło? Moja koloratka
miga jak kolorofon: tak-siak, nie-się zobaczy.