wtorek, 31 lipca 2018

Urodziny Łodzi w Domu Literatury

Urodziny Łodzi w Domu Literatury, SOBOTA, 28.07.2018

Z okazji Urodzin Łodzi w sobotę na scenie Domu Literatury wystąpili autorzy: Paweł Sołtys (znany jako Pablopavo) - autor nominowanych do Paszportów Polityki "Mikrotyków", Krzysztof Varga, który promował swą powieść "Sonnenberg", Izabela Szolc i Adrianna Michalewska - autorki "Dziewczyny chcą się zabawić", której akcja dzieje się w Łodzi. 
Rozmowy były ciekawe. Paweł Sołtys opowiadał m.in. o fascynacji literaturą rosyjską i o tym, że jako zawodowy muzyk, miał absolutną wolność pisania. Krzysztof Varga ręczył za to, że Budapeszt w jego książce oddany jest absolutnie wiernie, i że... napisał książkę o miłości. Autorki Izabela Szolc i Adrianna Michalewska mówiły o trudnym losie kobiet w robotniczej Łodzi.

Znalazło się miejsce dla poetów, którzy zaprezentowali się z towarzyszeniem dźwięków gitary Adama Hajzera z zespołu Tune.
Publiczność miała okazję zatem posłuchać poetów z Tomaszowa. Piotr Gajda czytał wiersze ze swej szóstej książki "To bruk", Tomasz Bąk (obecnie mieszkający w Łodzi) z tomu "Utylizacja. Pęta miast"), a Krzysztof Kleszcz zaprezentował dwa nowe wiersze.
I wreszcie wystąpili poeci z aglomeracji łódzkiej: Martyna Łogin-Trenda, Rafał Gawin (czytał "Wiersze dla kolegów"), Przemysław Owczarek (czytał wiersze z "Pasji"), Monika Mosiewicz i  Piotr Grobliński, który obok nowego wiersza z przygotowywanej książki, zaprezentował swój najbardziej znany (z frazą "nasze życie jest obliczone / na cztery psy") na rockowo. 



 Martyna Łogin-Trenda
 Krzysztof Kleszcz
 Tomasz Bąk
 
 Piotr Gajda

 Maciej Robert i Krzysztof Varga
 Rafał Gawin
 Piotr Grobliński
 Monika Mosiewicz
 Przemysław Owczarek
 Monika Mosiewicz i Paweł Sołtys





poniedziałek, 9 lipca 2018

Jednia z pełzaczem

MICHAŁ KSIĄŻEK "Północny wschód", Fundacja Sąsiedzi, Białystok 2017.


 
Już w pierwszym wierszu, który ma formę modlitwy albo medytacji słowami "Proszę pokaż mi północ / Bym znał wszystkie cztery przykazania świata / I nie zapomniał o nich przed telewizorem", autor zestawia świat współczesny, który go denerwuje, z idealnym światem swoich wyobrażeń.
Oto prosta (ale czyż nie genialna w swej prostocie?) prośba. Sami - skazani jesteśmy na błądzenie, potrzebujemy wskazówki, instrukcji, wytycznych, od Boga, brata, przyjaciela.
"Bym korzystał ze wschodu zachodu i południa / Jak ty rozsądnie z umiarem" - celnie, do rozumu, by poskramiał egoizm, zamiłowanie do wygody, niepotrzebnego przepychu. Jeśli wschód jest symbolem duchowości i sacrum, północ symbolem własnej drogi,  – północny wschód, który dał tytuł całej książce, staje się miejscem idealnym. Razem ze swoim biegunem zimna, lasami, jeziorami. Suwalszczyzna, Hańcza, Białowieża - cud, miód, piękno i dobro.
Dodam, że ów pierwszy wiersz ma świetną puentę. Duchowym przewodnikiem okazuje się latający reprezentant świata przyrody. Mnie, który rozkleił się przy „Makrokosmosie”, w to graj.

Konfesyjny ton daje szczególny walor. Samo wypowiadanie nazw polnych roślin nabiera rangi mistycznej, a wymienianie szczegółów anatomicznych ma wymiar adoracji. Podoba mi się, geografowi, ten fragment: „Proszę pokaż mi północ / Bym miał dla nich zawsze trochę geografii / Trochę szerokości i nieco długości”.

Wiersze obfitują w powtórzenia, ocierają się o lapidarność, banał. I nic im to nie szkodzi. Dają tlen jak spacer po lesie, przewietrzają umysł.
Dużo w nich dbałości o brzmienie fraz, by brzmiały jak zaklęcia, jak jakiś czar, a więc „coś się ruszało w pochewkach źdźbeł bździło noga o odnóże".

Bohaterowie mają żółte brzuchy, igłę dzioba, mają "spostrzeżoność", biel grzbietu.

Wiersze wychodzone po lasach, przyniesione z igłami sosny. Wiersze z zachwytu potęgą dębu, ze szczęścia bycia obserwatorem przyrody: „padając w obiegi i pod koła cykli”, „kosy wołają mnie na dwór. Jak chłopaki z podwórkowej drużyny.” albo „Podaj mi wzór na jawor. Na dąb, wiąz spójrz i oblicz ich obecność i wygląd.

Pomysłem na książkę jest wrzucenie w sielskość krajobrazu porcji zagrożenia. „Przywołanie świerków do porządku”, „nawpuszczanie linii prostych” to udane frazy, które mogą obudzić ekologiczną świadomość, wywołać metafizyczne drżenie.

Świetnie oddaje nasze ludzkie obojętnienie na świat przyrody wiersz „Za wsią”. Świetnie oddaje naszą trudną komunikację przyroda-człowiek wiersz „Hańcza". W „Zaniemeniu” natomiast mamy afirmujące świat konstatacje, które nagle się łamią  na tragicznym wspomnieniem z dzieciństwa. Bardzo dobrze zrobione wiersze!

W „Suwalskim parku krajobrazowym” frazom czegoś brakło, przemknęło mi, że to tylko proza poetycka.

I gdy wyświetliło mi się pytanie: "czy to nie jest zbyt banalne?", znów natrafiłem na prawdziwie kunsztowny fragment - w wierszu „Szetejnie” - o cudownej jedni z pełzaczem ogrodowym i mistycznym uniesieniu wyrażonym we wspólnym języku ptasio-ludzkim.

Dalej są wiersze-błyski, obrazy, które zostają w głowie. Jest parafraza, idealnego do przerabiania „Ocalonego” Różewicza, w którym obrywa się wszystkim kupującym w zatłoczonym dyskoncie, w którym jedzenie straciło pewien ważny wymiar. „Ocalałem prowadzony na zakupy” to wiersz, który dotknie każdego, precyzyjny, tak by zabolało, tak by poprosić o pokutę i rozgrzeszenie.

W części nazwanej „Ciągiem dalszym” mamy kilkanaście miniaturek wziętych z życia, z synem i córką. Te krótkie "poetyckie chwilki" - są niestety zbyt migotliwe, może oprócz tej ze strony 46: „macam własne pragnienie, czy nie jest już pożądaniem”, oprócz tej ze strony 47: „trzydzieści osiem czegoś”, oprócz tej ze strony 48: „pewnie pani dyktowała”... No i akt terroryzmu nasionami malwy, świetny!

Miniatura ze strony 58 to poetyckie manowce i gdyby miały kończyć książkę, czułbym się jak w bagnie zwyczajnym. Na szczęście jest jeszcze na tekturowym tle przejmujący wiersz „Blokada w oddziale 338”. Huczy harwester, padają zaklęcia o nietykalności terytorium lęgowego dzięcioła białogrzbietego, operator bluźni "Wypier*alaj stąd dziwaku", a podmiot liryczny mówi no pasaran. I zamyka się tomik, i otwierają się oczy.


Zobacz też recenzję "Drogi 816" i tomu "Nauka o ptakach".


czwartek, 5 lipca 2018

Ground Control to major Tom

TOMASZ BĄK "Utylizacja. Pęta miast", WBPiCAK, Poznań 2018.


Słowami "Ground Control to major Tom" z piosenki Davida Bowiego "Space Oddity" przywołuje się kogoś, kto odleciał. Sam autor cytuje je w sytuacji, gdy okrąża blok, w którym mieszka jego eks. Zatem zapytam: "Majorze, jesteś tam?" i czytając kolejny wiersz o zakończonym związku, wysyłam Ci w eter pozdro: "Poleciałeś po całości."

Bo Tomasz podpisał akt kapitulacji. "Dopasował rzeczywistość do teorii" i stan porzucenia w związku uczynił idealną przenośnią do wyrażenia swojej niechęci wobec otoczenia, miasta, kraju. Zatem przeinaczył Wojaczka "bądź mi tak dalej, nawet jeśli będę już tylko numerem między taksą a jedzeniem, kometką kurzu lądującą na kraciastej koszuli, czarnym włosem w jasnej kotlinie umywalki" i w stylu pożegnalnego listu Tomasza Beksińskiego skonstatował: "Teraz to wszystko wydaje się marne jak żywot schizofrenika, jak przestrzelone pstryknięcie palcami na bezludnej planecie."

Wszystkich, którzy znają wcześniejsze książki "Kanadę" i "[beep] generation", zaskoczył np. takim wersem: "mówię "miłość" i "dead" tylko słyszę". Łatwym obiektem drwin uczynił Tomaszów - rodzinne miasto, także moje. Na szczęście przez to, że imię autora i nazwa miasta brzmią podobnie, Tomaszów się odkonkretnia. To może być w zasadzie każde miasto, w każdym razie "bezduszne i brzydkie, bez historii i przyszłości." Jeszcze bardziej "atrakcyjna" jest Łódź. Kolebanie się jedenastką na Bałuty - to autorski symbol porażki, psychicznego dołka, frasunku i stuporu.
Zestawmy z tym jeszcze kosmiczną stworzoną przez autora metaforę megaopresyjnego świata: "gwiazdy tłoczą się na nieboskłonie jak pangi", voilà!

Zatem odrzucona miłość do dziewczyny pozwala boleśniej odczuć całkowitą obcość świata. W pierwszej kolejności obrywa Polska ojczyźniana, Polska - pępek świata, Polska - Chrystus Narodów. Wynotujmy: "nie zabiorę cię na Smoleńsk" - mówi, bo nie uwierzył w przekaz lansowany przez prawicowe media, "polski węgiel nowocześnieje", "liść brunatny jak marsz niepodległości" itd.

O ile opisy ukochanej są pełne słodyczy: "zdziwienie od dołeczka brody aż po czubek głowy", autoportret jest superbrutalny: "moja twarz to kontrolowana strefa zgniotu", "porażkę mam wypisaną na twarzy, leki mam wypisane na recepcie". Sporo tu brutalnych "wyrazów": "dochodzimy do prawdy, zwilżone palce wkładamy jej w majtki", "wypierPol", a opis zakochania też specyficzny: "więc jesteś! jak dym tytoniowy zaklęty w pory podsufitki;".

W wierszu "Kot w wynajętym mieszkaniu" puenta rozwala system, a przecież tego się nie robi kotu.

Podstawą jest szczerość: "Połączyłem kropki, których nie powienienem i dostałem za to receptę na zolaxę,(...)". Podstawą jest ironia, groteska i humor: "Zapasy butelkowanej wody i kremów z filtrem wykupili negacjoniści zmian klimatycznych.", "chcieli być jak Tristian i Izolda, skończyli jak Zdrapek i Pocharatka." Obrywa się Gimnazjum nr 6 w Tomaszowie Maz. za zacinającą się klamkę w sali nr 10, aromat lizolu i klej w zamkach drzwi. Ponoć chłopcy na długich przerwach ganiali się tam z nożami!

Dużo w tym obszernym tomie wierszy, w których Tomasz prezentuje instynkt cynicznego komentatora rzeczywistości, np. wiersz z powtarzającą się frazą "polski tramwaj wykoleił się na placu Niepodległości" - bezlitośnie cięty, trafiający celnie w polską propagandę sukcesu.

Podobnie widzę wiersz cytujący, wspomnianego na początku klasyka Davida Bowie - "Space Oddity, czyli Ostatni zajazd na kontynencie europejskim", w którym pozwala sobie na takie zdanka: "Tak, być może spieszę się na zaślubiny Polski, bo niby jak mógłbym zdradzić moją ojczyznę, skoro nigdy nie prosiłem jej o chodzenie?" i „odlatuje w kosmos” wizualizując sobie B. grającego w tetris, statek kosmiczny Polska i tatuaż wilka na lewym podudziu.

W przeróbce wiersza Czesława Miłosza o końcu świata, sporo żartu: łasicokonda nie nadchodzi, a sympatyk lewicy podsmaża pomidory na szakszukę. Puenta daje radę.

Rozczarowanie światem poeta podaje nam w ilościach hurtowych. Językiem ekonomii wyraża niewiarę. Spowiada się ze swoich studiów ekonomicznych: "Pod wpływem działania mechanizmów akumulacji kapitału i organizacji produkcji zatraciłem nie tylko wolność, ale również zdolności twórcze." Nade wszystko krytykuje kapitalizm, jako system, w którym rekiny biznesu bogacą się wykorzystując drobne dłonie dzieciaków z kopalni Potosi albo menedżerów średniego szczebla. Robi to z wyczuciem np. w wierszu "Hymn", który trawestuje "Pieśń nad Pieśniami".

W końcówce tomu Tomasz podjął też nośny temat uchodźców i opisał empatię do mieszkańców bombardowanego syryjskiego miasta - "jestem z tobą w Aleppo, gdzie dom z rysunków pięciolatka, tych sześć prostych kresek nieopodal linii frontu".
"Tomaszów Vortex Sutra" to rzecz inspirowana poematem Allena Ginsberga. I czego tu nie ma? Most żelaźniak, brylantyna we włosach Mateusza Borka, spazmy spikerki RMF FM, anielska Kozidrak. Jest bluźniercza forma litanii i natchnione wersy spisywane w malignie uniesienia.

A potem jeszcze boleśniej. W wierszu, który dał tytuł książce: Polskę przyrównuje się do "skurwiałego rudozielonego poloneza trucka z przyczepką, spęczniałego od gruzu, błagającego o eutanazję". Mit Wielkiej Polski jest tu rozbrojony. Husarze mają skrzydła z poliestru z nadrukiem "Kredyty chwilówki". Zatem wszystko zmierza do upadku, apokalipsy, słychać ów "sound ostateczny", mięso. Tymczasem puenta całej książki jest vege.


środa, 4 lipca 2018

Prawda w twoim salonie

ERIC BURDON "'Til Your River Runs Dry", 2013

Burdon jest znany przed wszystkim jako wokalista The Animals, który śpiewa "Dom Wschodzącego Słońca". Pięć lat temu nagrał płytę, która od dawna kręciła się w moim CD. Że w piątek wystąpi w Suwałkach, postanowiłem spisać mój szacunek dla tych dźwięków. Uwielbiam nalać sobie wody!

Pieśń "Water" jest jak pragnienie oczyszczenia świata. "Woda, woda, woda, by wypić, by ugasić ogień, by zawstydzić kłamcę". Piękne dźwięki, do codziennego picia - ile tam zalecają dietetycy? Litr? Dwa? Takich pieśni nam trzeba! "Ten świat jest nie dla mnie, Zrobię nowy, poczekam i zobaczę. Beznadzieja opanowała ziemię. Nie będę błagał, będę żądał. Nie poddam się. I któregoś dnia prawda się rozleje do twojego salonu." Kaznodziejnie!

Mój numer dwa na tej płycie to genialny "River Is Rising", gdzie słyszymy coś w stylu gadanych songów Toma Waitsa. Korzenny bluesior, trąby, puzony i zaklęcia. Apokaliptyczna wizja podnoszącej się rzeki. Szamańsko!

Lubię szczególnie refren "Devil and Jesus", gdzie Burdon przekonuje, że nie jest świętym, bo gadają do niego z różnych stron i diabeł, i Jezus. Całość przyjemnie buja i uzależnia, każe podśpiewywać.
"Wait" - wzrusza szczerością wyznań:  "Widzę twój uśmiech, który uwielbiam". Piękna, smutna piosenka o oczekiwaniu, wierze, pewności. Pełna rozklejka.

Bardzo w porządku są także: "Old Habits Die Hard" - o tym, że przeżyło się swoje i tak już będzie, "Memorial Day" - o tym, że bogaci prowadzą wojny, ale to biedni na nich giną, "Bob Diddley Special" - hołd dla afroamerykańskiego mistrza gitary zmarłego w 2008r., twórcy "rytmu Boba Diddleya", "In The Ground" - dywagacje o tym, czy po śmierci znajdzie się spokój, "27 Forever" - z miłą dla ucha sekcją dętą, o tęsknocie za młodością.

Pod koniec jest troszkę słabiej, spokojniej, a na koniec bluesior znany z wykonania Erica Claptona "Before You Acuse Me" (autorstwa Boba Diddleya)  - knajpiane zakończenie niezwyczajnej płyty.