Ukazał się nowy numer "Arterii". W numerze tradycyjnie mój felieton. Zgodnie z tematem numeru - upajam się i brzydzę. Upajam - płytą "Revolver" Beatlesów, a brzydzę "Imagine" Lennona.
Oto i on:
Krzysztof
Kleszcz
I nagle
bach! Nie ma cierpienia
Geniusz i bania. Rozkosz i obrzydzenie.
Paweł i Gaweł – w jednym stali domu. Tak jak kocham Beatlesów za płytę Revolver, nie lubię Lennona za piosenkę
„Imagine”.
Od pierwszego
riffu „Taxman” do zwariowanych odgłosów cofających się taśm „Tomorrow Never
Knows” czwórka z Liverpoolu definiuje współczesną muzykę. Zaczynają piosenką o
fiskusie, jakże aktualną – brakuje tylko wersu o fotoradarach: Jeśli
prowadzisz samochód, opodatkuję ulicę. (…) Jeśli zmarzniesz, opodatkuję ciepło. Jeśli wybierzesz się na
spacer, opodatkuję twoje stopy. Dalej jest „najsmutniejsza pieśń
świata” o samotności i biedzie: oto jedyne zajęcie pani Eleonory – zbieranie
ryżu pod kościołem; oto ksiądz pracuje nad kazaniem na jej pogrzeb. A to
wyznanie leniucha – nie budźcie mnie, „I’m
Only Sleeping” – tuż obok infantylnego przedstawienia pełnego zanurzenia
żółtej łodzi podwodnej: Sky of blue and sea of green? Peryskop w górę i
hej do przodu, chłopczyku, dziewczynko! Choćby jedno uczucie się wypaliło i no
sign of love behind the tears cried for no one, przyjdzie prawdziwe –
wielkie po horyzont, i będziesz wołał: I’m so proud to know that she is mine!
Revolver to odlot w szaleństwo
miłości: George ucieka w medytację przy dźwiękach sitaru, rób swoje – kochaj,
głos Paula ponakładany na siebie w „Here, There and Everywhere” zapewnia z
czułością, że jedyne miejsce, w którym chce się widzieć, to oczy ukochanej.
Odlot, bo w „Got to Get You into My Life” Paul zdaje się być totalnie
uzależniony, błaga o kolejną porcję. Płyta kończy się niezwykłymi zapętleniem.
Taśma odtwarzana od końca brzmi jak krzyk mew. Połóż paluch na klawiszu rewind, przewiń swoje życie do samego
początku. I zobacz miłość.
A potem bania. Lennon
i Yoko: kochankowie idący obok wielkich żywopłotów do swojego pięknego,
pustego, białego domu. Biała jest jej sukienka i fortepian, i podłoga. Piosenka
„Imagine” to pewniak wszystkich programów typu „Mam Talent”, wzrusza kolejne
pokolenia młodych: Wyobraź sobie, że nie ma raju, nie ma piekła, nie ma
państw, nie ma za co umierać, nie ma głodu. Tylko braterstwo,
„Międzynarodówka”, Lenin i Gomułka. To musi być ulubiona piosenka Krzysztofa
Kononowicza (tego od Nie będzie niczego).
Sens tych słów inaczej rozumiał Rysiek Riedel, gdy śpiewał: Wiesz mamo,
wyobraziłem sobie, że nie ma Boga, nie ma, nie!
Wyobraź
Imagine there’s no heaven
I nagle bach! Nie ma cierpienia,
wszystko załatwiają tabletki przeciwbólowe
albo morfina (kajdanki tylko z pluszu).
Nad nami hologramy na zamówienie,
wszystko w 3D i HD, ustawiasz tylko
rozdzielczość.
Ludzie żyją z dnia na dzień, kto by tam
myślał o niedzieli, o węglu na zimę.
No i najlepsze: zniknęły krzyże
(George Michael ma w uchu teraz
świderek, Madonna wisi na okręgu,
troszkę jak u Da Vinci).
Zwolniono księży i zakonnice. Dostali robotę
biurową (drobna akwizycja, praca
przy promocjach).
Trochę szkoda black
metalu,
ale business is business.
Jest pokój, spokój, trochę jak u Hoppera,
taka nieznośna przestrzeń.
Przyznaję, przytłoczyły
nas te zmiany.
Jeszcze się czasem wymsknie „O mój Boże!”
(poprawna wersja to „O mój rozmarynie!”).
Wszystkich przekonał ruch bezwizowy,
darmowe paliwo i autostrady,
dlatego nie ma państw (gra się tylko w miasta, góry,
rzeki).
Mundial zastąpiono Ligą Mistrzów,
flagi przerobiono na szmaty dla kierowców ciężarówek
wożących długie,
wystające bele.
I to jest OK, że już nigdy nikt nie będzie stał na
baczność,
a Obraniak nie musi się już uczyć hymnu, spoko.
Zabijamy się tylko na wyprzedażach.
Nie ma głodu, mężczyźni dbają o kaloryfery,
kobiety – o swe talie osy.
Nie ma własności: darmowe mp3 i esemesy,
soma, coma, Sodoma.
Nie ma chciwości. To, że musimy pracować dłużej,
jest jasne i tu dyskusji nie ma.
Rząd? Sejm? Prezes pisze książkę kulinarną,
Przewodniczący podstawia głosy w kreskówkach.
Obiektywni dziennikarze mają życie jak Książę z Bajki
(przez ten sterczący kędziorek z tyłu robił się
zadziorek).
Możesz mnie nazwać marzycielem,
że naczytałem się Coelho,
ale nie jestem jedyny.
Wszyscy śpiewamy, jak nam zagrają.
..........................................................................................................
Hasłem nowego numeru "Arterii" jest "Rozkosz i obrzydzenie.
Czy kiedy to, co odrażające kusi, budzą się demony?"
Oto rozkosznie obrzydliwa zawartość numeru:
Bogdan Banasiak: Masochista z sadystą zawsze mogą się dogadać
Andrea Grill: Jeśli twój syn jest jak jabłko, zerwij go i zjedz
Izabela Kawczyńska: Ktoś, kogo kocham, ma tyle lat, co Jezus
Jan Jakub Kolski: Mój organizm nie chce już produkować Jańciolandu
Rafał Krause: Tnij włosy i paznokcie jak Hutu Tutsi
Krzysztof Matuszewski: Bataille nie prowadzi do śmierci prostą drogą
Jerzy Nasierowski: Pierwszy raz w życiu miał uległego kolegę pod kołdrą
Grażyna Plebanek: „Pięćdziesiąt twarzy Greya” to może być oświecająca powieść
Robert Rybicki: Wsuwaj i wysuwaj wersy jak szuflady pełne much i maku
Piotr Sobolczyk: Zagranica? To jakiś wymysł tych pedałów
W galerii: bestiariusz Krzysztofa Szwarca i esej Olgi Filanowskiej o
pracach artysty. Oraz: młoda proza i dramat, a także piosenka rozkoszna
jak samba. Do pisma dołączony jest debiutancki tom wierszy Szymona
Domagały-Jakucia pt. Hotel Jahwe.
Ten numer „Arterii” można otrzymać bezpłatnie, korzystając z jednej z trzech opcji:
– osobiście, w redakcji pisma w Domu Literatury w Łodzi (ul. Roosevelta 17, I piętro);
– w formie przesyłki – wtedy konieczne jest opłacenie jej kosztów (przelew 7 zł na konto Domu Literatury w Łodzi)
– w jednym z łódzkich pubów i lokali w centrum miasta (ale w tym
wypadku pismo można zdobyć bez książki).