wtorek, 31 lipca 2018

Urodziny Łodzi w Domu Literatury

Urodziny Łodzi w Domu Literatury, SOBOTA, 28.07.2018

Z okazji Urodzin Łodzi w sobotę na scenie Domu Literatury wystąpili autorzy: Paweł Sołtys (znany jako Pablopavo) - autor nominowanych do Paszportów Polityki "Mikrotyków", Krzysztof Varga, który promował swą powieść "Sonnenberg", Izabela Szolc i Adrianna Michalewska - autorki "Dziewczyny chcą się zabawić", której akcja dzieje się w Łodzi. 
Rozmowy były ciekawe. Paweł Sołtys opowiadał m.in. o fascynacji literaturą rosyjską i o tym, że jako zawodowy muzyk, miał absolutną wolność pisania. Krzysztof Varga ręczył za to, że Budapeszt w jego książce oddany jest absolutnie wiernie, i że... napisał książkę o miłości. Autorki Izabela Szolc i Adrianna Michalewska mówiły o trudnym losie kobiet w robotniczej Łodzi.

Znalazło się miejsce dla poetów, którzy zaprezentowali się z towarzyszeniem dźwięków gitary Adama Hajzera z zespołu Tune.
Publiczność miała okazję zatem posłuchać poetów z Tomaszowa. Piotr Gajda czytał wiersze ze swej szóstej książki "To bruk", Tomasz Bąk (obecnie mieszkający w Łodzi) z tomu "Utylizacja. Pęta miast"), a Krzysztof Kleszcz zaprezentował dwa nowe wiersze.
I wreszcie wystąpili poeci z aglomeracji łódzkiej: Martyna Łogin-Trenda, Rafał Gawin (czytał "Wiersze dla kolegów"), Przemysław Owczarek (czytał wiersze z "Pasji"), Monika Mosiewicz i  Piotr Grobliński, który obok nowego wiersza z przygotowywanej książki, zaprezentował swój najbardziej znany (z frazą "nasze życie jest obliczone / na cztery psy") na rockowo. 



 Martyna Łogin-Trenda
 Krzysztof Kleszcz
 Tomasz Bąk
 
 Piotr Gajda

 Maciej Robert i Krzysztof Varga
 Rafał Gawin
 Piotr Grobliński
 Monika Mosiewicz
 Przemysław Owczarek
 Monika Mosiewicz i Paweł Sołtys





poniedziałek, 9 lipca 2018

Jednia z pełzaczem

MICHAŁ KSIĄŻEK "Północny wschód", Fundacja Sąsiedzi, Białystok 2017.


 
Już w pierwszym wierszu, który ma formę modlitwy albo medytacji słowami "Proszę pokaż mi północ / Bym znał wszystkie cztery przykazania świata / I nie zapomniał o nich przed telewizorem", autor zestawia świat współczesny, który go denerwuje, z idealnym światem swoich wyobrażeń.
Oto prosta (ale czyż nie genialna w swej prostocie?) prośba. Sami - skazani jesteśmy na błądzenie, potrzebujemy wskazówki, instrukcji, wytycznych, od Boga, brata, przyjaciela.
"Bym korzystał ze wschodu zachodu i południa / Jak ty rozsądnie z umiarem" - celnie, do rozumu, by poskramiał egoizm, zamiłowanie do wygody, niepotrzebnego przepychu. Jeśli wschód jest symbolem duchowości i sacrum, północ symbolem własnej drogi,  – północny wschód, który dał tytuł całej książce, staje się miejscem idealnym. Razem ze swoim biegunem zimna, lasami, jeziorami. Suwalszczyzna, Hańcza, Białowieża - cud, miód, piękno i dobro.
Dodam, że ów pierwszy wiersz ma świetną puentę. Duchowym przewodnikiem okazuje się latający reprezentant świata przyrody. Mnie, który rozkleił się przy „Makrokosmosie”, w to graj.

Konfesyjny ton daje szczególny walor. Samo wypowiadanie nazw polnych roślin nabiera rangi mistycznej, a wymienianie szczegółów anatomicznych ma wymiar adoracji. Podoba mi się, geografowi, ten fragment: „Proszę pokaż mi północ / Bym miał dla nich zawsze trochę geografii / Trochę szerokości i nieco długości”.

Wiersze obfitują w powtórzenia, ocierają się o lapidarność, banał. I nic im to nie szkodzi. Dają tlen jak spacer po lesie, przewietrzają umysł.
Dużo w nich dbałości o brzmienie fraz, by brzmiały jak zaklęcia, jak jakiś czar, a więc „coś się ruszało w pochewkach źdźbeł bździło noga o odnóże".

Bohaterowie mają żółte brzuchy, igłę dzioba, mają "spostrzeżoność", biel grzbietu.

Wiersze wychodzone po lasach, przyniesione z igłami sosny. Wiersze z zachwytu potęgą dębu, ze szczęścia bycia obserwatorem przyrody: „padając w obiegi i pod koła cykli”, „kosy wołają mnie na dwór. Jak chłopaki z podwórkowej drużyny.” albo „Podaj mi wzór na jawor. Na dąb, wiąz spójrz i oblicz ich obecność i wygląd.

Pomysłem na książkę jest wrzucenie w sielskość krajobrazu porcji zagrożenia. „Przywołanie świerków do porządku”, „nawpuszczanie linii prostych” to udane frazy, które mogą obudzić ekologiczną świadomość, wywołać metafizyczne drżenie.

Świetnie oddaje nasze ludzkie obojętnienie na świat przyrody wiersz „Za wsią”. Świetnie oddaje naszą trudną komunikację przyroda-człowiek wiersz „Hańcza". W „Zaniemeniu” natomiast mamy afirmujące świat konstatacje, które nagle się łamią  na tragicznym wspomnieniem z dzieciństwa. Bardzo dobrze zrobione wiersze!

W „Suwalskim parku krajobrazowym” frazom czegoś brakło, przemknęło mi, że to tylko proza poetycka.

I gdy wyświetliło mi się pytanie: "czy to nie jest zbyt banalne?", znów natrafiłem na prawdziwie kunsztowny fragment - w wierszu „Szetejnie” - o cudownej jedni z pełzaczem ogrodowym i mistycznym uniesieniu wyrażonym we wspólnym języku ptasio-ludzkim.

Dalej są wiersze-błyski, obrazy, które zostają w głowie. Jest parafraza, idealnego do przerabiania „Ocalonego” Różewicza, w którym obrywa się wszystkim kupującym w zatłoczonym dyskoncie, w którym jedzenie straciło pewien ważny wymiar. „Ocalałem prowadzony na zakupy” to wiersz, który dotknie każdego, precyzyjny, tak by zabolało, tak by poprosić o pokutę i rozgrzeszenie.

W części nazwanej „Ciągiem dalszym” mamy kilkanaście miniaturek wziętych z życia, z synem i córką. Te krótkie "poetyckie chwilki" - są niestety zbyt migotliwe, może oprócz tej ze strony 46: „macam własne pragnienie, czy nie jest już pożądaniem”, oprócz tej ze strony 47: „trzydzieści osiem czegoś”, oprócz tej ze strony 48: „pewnie pani dyktowała”... No i akt terroryzmu nasionami malwy, świetny!

Miniatura ze strony 58 to poetyckie manowce i gdyby miały kończyć książkę, czułbym się jak w bagnie zwyczajnym. Na szczęście jest jeszcze na tekturowym tle przejmujący wiersz „Blokada w oddziale 338”. Huczy harwester, padają zaklęcia o nietykalności terytorium lęgowego dzięcioła białogrzbietego, operator bluźni "Wypier*alaj stąd dziwaku", a podmiot liryczny mówi no pasaran. I zamyka się tomik, i otwierają się oczy.


Zobacz też recenzję "Drogi 816" i tomu "Nauka o ptakach".


czwartek, 5 lipca 2018

Ground Control to major Tom

TOMASZ BĄK "Utylizacja. Pęta miast", WBPiCAK, Poznań 2018.


Słowami "Ground Control to major Tom" z piosenki Davida Bowiego "Space Oddity" przywołuje się kogoś, kto odleciał. Sam autor cytuje je w sytuacji, gdy okrąża blok, w którym mieszka jego eks. Zatem zapytam: "Majorze, jesteś tam?" i czytając kolejny wiersz o zakończonym związku, wysyłam Ci w eter pozdro: "Poleciałeś po całości."

Bo Tomasz podpisał akt kapitulacji. "Dopasował rzeczywistość do teorii" i stan porzucenia w związku uczynił idealną przenośnią do wyrażenia swojej niechęci wobec otoczenia, miasta, kraju. Zatem przeinaczył Wojaczka "bądź mi tak dalej, nawet jeśli będę już tylko numerem między taksą a jedzeniem, kometką kurzu lądującą na kraciastej koszuli, czarnym włosem w jasnej kotlinie umywalki" i w stylu pożegnalnego listu Tomasza Beksińskiego skonstatował: "Teraz to wszystko wydaje się marne jak żywot schizofrenika, jak przestrzelone pstryknięcie palcami na bezludnej planecie."

Wszystkich, którzy znają wcześniejsze książki "Kanadę" i "[beep] generation", zaskoczył np. takim wersem: "mówię "miłość" i "dead" tylko słyszę". Łatwym obiektem drwin uczynił Tomaszów - rodzinne miasto, także moje. Na szczęście przez to, że imię autora i nazwa miasta brzmią podobnie, Tomaszów się odkonkretnia. To może być w zasadzie każde miasto, w każdym razie "bezduszne i brzydkie, bez historii i przyszłości." Jeszcze bardziej "atrakcyjna" jest Łódź. Kolebanie się jedenastką na Bałuty - to autorski symbol porażki, psychicznego dołka, frasunku i stuporu.
Zestawmy z tym jeszcze kosmiczną stworzoną przez autora metaforę megaopresyjnego świata: "gwiazdy tłoczą się na nieboskłonie jak pangi", voilà!

Zatem odrzucona miłość do dziewczyny pozwala boleśniej odczuć całkowitą obcość świata. W pierwszej kolejności obrywa Polska ojczyźniana, Polska - pępek świata, Polska - Chrystus Narodów. Wynotujmy: "nie zabiorę cię na Smoleńsk" - mówi, bo nie uwierzył w przekaz lansowany przez prawicowe media, "polski węgiel nowocześnieje", "liść brunatny jak marsz niepodległości" itd.

O ile opisy ukochanej są pełne słodyczy: "zdziwienie od dołeczka brody aż po czubek głowy", autoportret jest superbrutalny: "moja twarz to kontrolowana strefa zgniotu", "porażkę mam wypisaną na twarzy, leki mam wypisane na recepcie". Sporo tu brutalnych "wyrazów": "dochodzimy do prawdy, zwilżone palce wkładamy jej w majtki", "wypierPol", a opis zakochania też specyficzny: "więc jesteś! jak dym tytoniowy zaklęty w pory podsufitki;".

W wierszu "Kot w wynajętym mieszkaniu" puenta rozwala system, a przecież tego się nie robi kotu.

Podstawą jest szczerość: "Połączyłem kropki, których nie powienienem i dostałem za to receptę na zolaxę,(...)". Podstawą jest ironia, groteska i humor: "Zapasy butelkowanej wody i kremów z filtrem wykupili negacjoniści zmian klimatycznych.", "chcieli być jak Tristian i Izolda, skończyli jak Zdrapek i Pocharatka." Obrywa się Gimnazjum nr 6 w Tomaszowie Maz. za zacinającą się klamkę w sali nr 10, aromat lizolu i klej w zamkach drzwi. Ponoć chłopcy na długich przerwach ganiali się tam z nożami!

Dużo w tym obszernym tomie wierszy, w których Tomasz prezentuje instynkt cynicznego komentatora rzeczywistości, np. wiersz z powtarzającą się frazą "polski tramwaj wykoleił się na placu Niepodległości" - bezlitośnie cięty, trafiający celnie w polską propagandę sukcesu.

Podobnie widzę wiersz cytujący, wspomnianego na początku klasyka Davida Bowie - "Space Oddity, czyli Ostatni zajazd na kontynencie europejskim", w którym pozwala sobie na takie zdanka: "Tak, być może spieszę się na zaślubiny Polski, bo niby jak mógłbym zdradzić moją ojczyznę, skoro nigdy nie prosiłem jej o chodzenie?" i „odlatuje w kosmos” wizualizując sobie B. grającego w tetris, statek kosmiczny Polska i tatuaż wilka na lewym podudziu.

W przeróbce wiersza Czesława Miłosza o końcu świata, sporo żartu: łasicokonda nie nadchodzi, a sympatyk lewicy podsmaża pomidory na szakszukę. Puenta daje radę.

Rozczarowanie światem poeta podaje nam w ilościach hurtowych. Językiem ekonomii wyraża niewiarę. Spowiada się ze swoich studiów ekonomicznych: "Pod wpływem działania mechanizmów akumulacji kapitału i organizacji produkcji zatraciłem nie tylko wolność, ale również zdolności twórcze." Nade wszystko krytykuje kapitalizm, jako system, w którym rekiny biznesu bogacą się wykorzystując drobne dłonie dzieciaków z kopalni Potosi albo menedżerów średniego szczebla. Robi to z wyczuciem np. w wierszu "Hymn", który trawestuje "Pieśń nad Pieśniami".

W końcówce tomu Tomasz podjął też nośny temat uchodźców i opisał empatię do mieszkańców bombardowanego syryjskiego miasta - "jestem z tobą w Aleppo, gdzie dom z rysunków pięciolatka, tych sześć prostych kresek nieopodal linii frontu".
"Tomaszów Vortex Sutra" to rzecz inspirowana poematem Allena Ginsberga. I czego tu nie ma? Most żelaźniak, brylantyna we włosach Mateusza Borka, spazmy spikerki RMF FM, anielska Kozidrak. Jest bluźniercza forma litanii i natchnione wersy spisywane w malignie uniesienia.

A potem jeszcze boleśniej. W wierszu, który dał tytuł książce: Polskę przyrównuje się do "skurwiałego rudozielonego poloneza trucka z przyczepką, spęczniałego od gruzu, błagającego o eutanazję". Mit Wielkiej Polski jest tu rozbrojony. Husarze mają skrzydła z poliestru z nadrukiem "Kredyty chwilówki". Zatem wszystko zmierza do upadku, apokalipsy, słychać ów "sound ostateczny", mięso. Tymczasem puenta całej książki jest vege.


środa, 4 lipca 2018

Prawda w twoim salonie

ERIC BURDON "'Til Your River Runs Dry", 2013

Burdon jest znany przed wszystkim jako wokalista The Animals, który śpiewa "Dom Wschodzącego Słońca". Pięć lat temu nagrał płytę, która od dawna kręciła się w moim CD. Że w piątek wystąpi w Suwałkach, postanowiłem spisać mój szacunek dla tych dźwięków. Uwielbiam nalać sobie wody!

Pieśń "Water" jest jak pragnienie oczyszczenia świata. "Woda, woda, woda, by wypić, by ugasić ogień, by zawstydzić kłamcę". Piękne dźwięki, do codziennego picia - ile tam zalecają dietetycy? Litr? Dwa? Takich pieśni nam trzeba! "Ten świat jest nie dla mnie, Zrobię nowy, poczekam i zobaczę. Beznadzieja opanowała ziemię. Nie będę błagał, będę żądał. Nie poddam się. I któregoś dnia prawda się rozleje do twojego salonu." Kaznodziejnie!

Mój numer dwa na tej płycie to genialny "River Is Rising", gdzie słyszymy coś w stylu gadanych songów Toma Waitsa. Korzenny bluesior, trąby, puzony i zaklęcia. Apokaliptyczna wizja podnoszącej się rzeki. Szamańsko!

Lubię szczególnie refren "Devil and Jesus", gdzie Burdon przekonuje, że nie jest świętym, bo gadają do niego z różnych stron i diabeł, i Jezus. Całość przyjemnie buja i uzależnia, każe podśpiewywać.
"Wait" - wzrusza szczerością wyznań:  "Widzę twój uśmiech, który uwielbiam". Piękna, smutna piosenka o oczekiwaniu, wierze, pewności. Pełna rozklejka.

Bardzo w porządku są także: "Old Habits Die Hard" - o tym, że przeżyło się swoje i tak już będzie, "Memorial Day" - o tym, że bogaci prowadzą wojny, ale to biedni na nich giną, "Bob Diddley Special" - hołd dla afroamerykańskiego mistrza gitary zmarłego w 2008r., twórcy "rytmu Boba Diddleya", "In The Ground" - dywagacje o tym, czy po śmierci znajdzie się spokój, "27 Forever" - z miłą dla ucha sekcją dętą, o tęsknocie za młodością.

Pod koniec jest troszkę słabiej, spokojniej, a na koniec bluesior znany z wykonania Erica Claptona "Before You Acuse Me" (autorstwa Boba Diddleya)  - knajpiane zakończenie niezwyczajnej płyty.

piątek, 29 czerwca 2018

Hymny unurzane w blue

MANIC STREET PREACHERS - "Resistance Is Futile", 2018


Wciąż działa na mnie bezczelność muzyki Maniakalnych Ulicznych Kaznodziejów. Znów napisali hymny, przy których buzuje krew. Napisali ich już chyba tyle, że starczyłoby dla wszystkich krajów świata.

Lubię ich image - te retro marynarki. To jest urocze. Oto błędni rycerze, samuraje XXI wieku!

Weźmy pierwszy utwór "People Give In". O ludziach, którzy nas rozczarowują, złoszczą, wnerwiają. I nagle można im to wszystko wybaczyć. Bo nie ma żadnej teorii wszystkiego. Jest piękno i dobro. I łza na policzku.

Drugi "International Blue" - możliwe, że najlepszy utwór w ich karierze, zainspirowany twórczością Ivesa Kleina, który używał tylko błękitnego koloru tzw. IKB - International Klein Blue. Jego obrazy to np. odbicia na płótnie ciał modelek, które wcześniej pomalował ultramaryną. Podoba mi się szczególnie jego blue globus. To unurzanie w blue, unieważnianie. I czuję niepokój w tej piosence. W "chłopcu, który widział prawdę i zostawił nas z międzynarodowym błękitem", w "ścieżce dźwiękowej dla pustki". I zastanawiają słowa: "Czy poprowadzisz nas do pustego pokoju? I oprawisz w błękit?".

Numer trzy - "Distant Colours" - przepiękny, o miłości, o pękniętym tysiąc razy sercu. Do wielokrotnego zasłuchania. Albo zapatrzenia - do trzech piosenek powstały teledyski z udziałem sympatycznej Azjatki.

Czwarty "Vivian" z odgłosem migawki i nakręcania filmu (znam kogoś kto kocha ten dźwięk) i patetycznym refrenem. Poświęcony autorce tysięcy fotografii ulicznych Chicago Vivian Maier.

Ale najbardziej rozkłada mnie na łopatki, stadionowy zaśpiew w "Hold Me Like a Heaven". Zostawia mnie bezbronnym. Przy dźwiękach tej piosenki można wybaczać sobie ciężkie winy, bratać się, wyznawać miłość, gapić się w dal i nie rozumieć nic z wielkich problemów tego świata, skoro jest oddech, trwa czyjaś obecność. Można przecież tak łatwo przejść od trzeciej linijki z "I hate the world more than I hate myself", do wyznania, żebyś mnie objął jak niebo.

Odnotujmy, że jest tu też: np. "Dylan And Caitlin" - utwór z gościnnym udziałem The Anchoress z Simple Minds (przez to podobny do piosenki z Niną Persson z 2007r.) o alkoholizmie i trudnej miłości walijskiego poety Dylana Thomasa i jego żony Caitlin. 
Piosenki: "Sequels of Forgotten Years", "Liverpool Revisited", "In Eternity", czy "Broken Algorythms", gdzie zespół próbuje narzucić sobie tempo Green Day, są zwyczajnie słabsze od wyżej wymienionych.

Jeszcze przedostatni "A Song for a Sadness" jest tak przyjemnie podniosły i optymistyczny. Płyta kończy się jednak smutnym wyznaniem "Czekam na koniec czasu". Taki jest smutek samurajów. Ale póki co, miecze w dłoń! Opór jest daremny!



poniedziałek, 25 czerwca 2018

Gargulce nad głową, widelce w sercu

MARK LANEGAN BAND "Gargoyle", 2017.

Drapie głosem jak szorstkim policzkiem. Zachwyciłem się jego płytą "Blues Funeral" z 2012 roku. "Gargulce" zdają się okładką nawiązywać do "Imitations" z 2013 roku. Wtedy - nekrolog, teraz cmentarne ogrodzenie... Doprawdy, osobliwie...

Otwiera się ta płyta przepięknym mrokiem. Najpierw wyznanie, że "Diabeły, lepsze są te, które znasz, niż te nieznane." Wizualizuje się ktoś w czerni, cały w tatuażach z trupimi czachami, rozgryzający jakieś gorzkie ziarna, który obnosi się ze swoją zawziętością, macha
naładowanym ganem. A refren jest jak czarna chmura nad spragnionym deszczu polem.

Potem jest klimatyczny, najlepszy na płycie - "Nocturne" - złowieszczy, jakby ktoś zaklejał wszystko czarną taśmą, unieważniał. Niepokojące dźwięki. Smutne obrazki: prześwietlenie rentgenowskie, krwawienie niebios, zwisanie głową w dół, kotwica na szyi, martwa natura z różami w wazonie i świdrujące pytanie: "Czy będziesz za mną tęsknić, kochanie? Widzę kolizję dwóch samochodów."

Recytowany przy klawiszowym hałasie "Blue Blue Sea" przywołuje tytułowego gargulca, który usadowił się na wieży i ani myśli przestać wymiotować. Piętno, przekleństwo, przegrana, widelce w sercu.

"Beehive" - ul w głowie. Basowy pochód w stylu Joy Division i zawodzenie, że wszędzie są pszczoły i odjeżdżam". Uzależnienie. Od czarnowidztwa, od depresji, od widma porażki. Wampiryczny teledysk może zniechęcić wrażliwych, może zachęcić lubiących klimat Jarmuscha z "Tylko kochankowie przeżyją".


"Sister" - przynosi morfinowe uspokojenie. Rozmyta gitara w stylu the Edge'a ze starych dobrych czasów U2 i wokal przypominający trochę mniej chrapliwego Waitsa. "Emperor" - jest melodyjny i przebojowy. O zabijaniu - swojej dumy, buty albo demonów. Kolejny - "Good Bye to Beauty" - piękny jak sypiący biały śnieg w święta. "Drunk On Destruction" - dla odmiany szorstki. Pławienie się w smutku, perwersyjna satysfakcja z nieszczęścia. W "First Day on Winter", znów Lanegan jest łagodny jak baranek, a piosenka smutna jak nagrobek. Ostatni - "Old Swan" lekko rozczarowuje. Ech, gdyby zakończyć ten album czymś mocniejszym? Tak czy inaczej - płyta jest interesująca. Chłodzi jak wentylator, studzi jak woda z lodowatej studni.

wtorek, 5 czerwca 2018

Wywiad z Anną Mochalską

Na stronie Kalejdoskopu (Serwisu Kulturalnego Łodzi i Województwa Łódzkiego) ukazał się wywiad z Anną Mochalską. Serdecznie polecam! Debiutuję jako przepytujący.

sobota, 26 maja 2018

Tomasz Bąk w Tomaszowie

25.05.2018 - PUB PIWNICA; SPOTKANIE Z TOMASZEM BĄKIEM + JANUSZ REICHEL + RHL ANSAMBL

W tomaszowskim Pubie Piwnica (publiczność dopisała!) odbyło się spotkanie z poetą Tomaszem Bąkiem, który promował swoją trzecią książkę "Utylizacja. Pęta miast". Nominowany do Nagrody Wisławy Szymborskiej w 2017 roku, entuzjastycznie recenzowany przez krytyków, przeczytał swoje wiersze w rodzinnym mieście oraz odpowiadał na dociekliwe pytania Piotra Gajdy. Zapytany o ulubionych poetów wymienił m.in. Tuwima i Broniewskiego.
Mieszkający obecnie w Łodzi, Tomasz mówił, że w jego wierszach łatwo odnaleźć konkretne miejsca. Jest łódzki Plac Niepodległości, kolebiący się tramwaj jedenaście, ale i żelaźniak w Tomaszowie - "samotność opowiedziana jako Tomaszów". Usłyszeliśmy wiersze krytykujące obecny system polityczno-gospodarczy, wiersze o opresji codzienności, ale i - co nowe - wiersze o miłości. Jeden z wierszy "Tomaszów Vortex Sutra" to rzecz inspirowana awangardowym poematem Allena Ginsberga. 
Po spotkaniu z poezją zagrał i zaśpiewał Janusza Reichel - były to zaangażowane protest songi, które spodobały się entuzjastycznie reagującej publiczności. To nie wszystko - bo gdy za gitarę basową złapał poeta Tomasz Bąk, wybrzmiał punkowo zespół rhl Ansambl. Na koniec  zaś "wolnego mikrofonu" nie zawahali się użyć poeci z Tomaszowa - Piotr Gajda, Krzysztof Kleszcz i - jeszcze raz Tomasz Bąk.











niedziela, 20 maja 2018

Niemen w genach. Ręce same uderzają w powietrza

Krzysztof Zalewski - "ZALEWSKI ŚPIEWA NIEMENA", 2018.

Zalewski ma głos jak dzwon. Zmierzył się z - wydawałoby się - zadaniem niewykonalnym: użyć maniery wokalnej Niemena, ale wciąż być sobą.

Cud się zdarzył. Powstało dzieło, a nie kalka. Klasyka plus młodość i charyzma. Niemen w nowoczesnych  aranżacjach zabrzmiał genialnie. Zalewski zaś jakby w genach odkrył Niemena. Są fragmenty, gdzie mistrz zerka "spod chmury kapelusza" - wyobrażam sobie - chowa swoje ego w swoje kozaczki i przyznaje, że młody uczeń go przerósł.

Jako mały smyk, dzięki tacie, który miał sporą kolekcję winyli, poznałem płyty Niemena. Słuchałem głównie tych popowych "Czy mnie jeszcze pamiętasz?" i "Dziwny jest ten świat", trochę tych z "Sukcesu". Trudniejszym dźwiękom z "Człowiek jam niewdzięczny" i "Aerolitu" nie dawałem rady. Możliwe, że bałem się tej czaszki z okładki i dziwnych dźwiękowych eksperymentów.
Pamiętam też, że sam kupiłem sobie "Terra Defloratę" (musiałem mieć wtedy 15 lat) i zdziwiłem się nieprzystępnością tej muzyki. Teraz widzę, że tam, gdzie Niemen obciążał utwory jakimś ołowianym bagażem, Zalewski frunie jak Ikar. Że "Począwszy od Kaina" ma w sobie taki potencjał, nigdy bym nie powiedział! Toż to hicior, pulsujący i funkujący. Podobnie "Status mojego ja" - aktualny mocny tekst "nie ma zresztą rady / na ukryte kule / wokół czarne dusze / białe koszule". Brzmienie płyty "Terra Deflorata" trąci dziś myszką (mam podobne skojarzenie z płytą Milesa Davisa "Tutu"). Zalewski naturalnie wziął z tych dźwięków co najlepsze.

Ileż razy słyszałem - na różnych festiwalach albo w programach muzycznych - "Dziwny jest ten świat" albo "Jednego serca". Co jest w tych piosenkach, że nie znudziły mi się i wciąż działają? Chyba też to, że Zalewski nad poprzeczką, zawieszoną przez dziesiątki wykonań, swobodnie przeskoczył.

"Dziwny jest ten świat" ma genialny tekst za każdym razem wywołujący ciarki. To zdziwienie, że "Człowiekiem gardzi człowiek" jest olśniewające. Ta nadzieja pokładana w "ludziach dobrej woli" mogłaby zjednoczyć zwaśnione partie, gdyby ktoś tam miał słuch. A propos pogardy: prawie wszystko mi się podobało na poprzednim albumie "Złoto", do czasu gdy zobaczyłem teledysk z wykrzywionym Olbrychskim.

Brawurowo brzmi "Pielgrzym". "Wy myślicie, że i ja nie Pan / Dlatego że dom mój ruchomy / Z wielbłądziej skóry..." - już pustynny, wizyjny wstęp robi wrażenie. Ale to co się dzieje w refrenie, to jest absolutne mistrzostwo! Dynamika, mocarny riff!  Norwid w zaświatach zapewne zapętlił sobie ten utwór nie raz w słuchawkach, "dopókąd" uszy go nie zabolały. To, co Niemen wyprawiał wokalnie w tym utworze jest dobre, jest wizyjne, ale Zalewski nadał temu dodatkowy walor - przebojowość, bezczelność. To brzmi jak klasyka. Ręce same uderzają w powietrza.

Nie wiem czy było wielu fanów płyty "Spod chmury kapelusza". W każdym razie "Doloniedola" dopiero w wykonaniu Zalewskiego brzmi genialnie, i melodia, i poetycki tekst. "Zapożyczone wzory oto niewola", "epigoni pysznią się paradnie" - nie, to nie są słowa o tym projekcie. Tu nikt się nie pyszni, tu się oddaje muzyczny hołd jednemu z najwybitniejszych muzyków.  "Przyjdź w taką noc" zaprasza na parkiety. Fajne są chórki pań Przybysz, znów jest jakaś wartość dodana i piosenka brzmi lepiej od oryginału. "Kwiaty ojczyste" kiedyś wydawały mi się jakoś koturnowe. Chyba nakręciłem się brzmieniem tej płyty, a może i tegoroczną wiosną i jej "buńczucznymi monstrami" skoro te słowa Tadeusza Kubiaka "kocham was kwiaty nad Odrą, Wartą i Pilicą" nie brzmią mi wcale jak patetyczny ojczyźniany pean. Pięknie jazzowieje ten utwór, odpływam. Podobnie "Jednego serca" - Asnyk też musi być z siebie dumny.

Osobisty "Spojrzenie za siebie" z mocnym fragmentem: "Jak bezrozumny pasterz na pastwiskach / pasając niezliczone bydła / zdeptałem traw dywany na klepiska / aż Anioł-Stróż opuścił skrzydła" z nieznośnie patetycznego songu, ciągnącego się jak guma, stał się przejmujący i przeszywający.

Na koniec jest jeszcze lekki "Domek bez adresu", interesujący instrumental i trzy piosenki w wersji live. Tak podać klasykę! Jestem pod wrażeniem.


niedziela, 13 maja 2018

Turlanie dyskotekowych kul

LCD Soundsystem - "American Dream", 2017



Te dźwięki, prosto z New York City, przytłaczają, ale gdy pozwolić im działać, zachwycają. 
Usłyszałem gdzieś, że to najlepsza płyta 2017. Oczywiście - jak to ja - nie uwierzyłem. Te syntezatorowe, monotonne plumkania, te głębokie dudnienia? Ale wystawiłem się do tych dźwięków, zanurzyłem. Zobaczyłem wielkie dyskotekowe kule zderzające się ze sobą, turlające się na kręgielniach, uderzające o ściany niczym we flipperach. I powiedziałem "Wow!".

W "Oh Baby" - pięknym wstępniaku, słyszę "O! Jestem na kolanach. Obiecuję, jestem czysty." Zero rocka, ktoś naciska tylko jakieś tajemnicze przyciski, naciska klawisze. To mi zabrzmiało jak modlitwa, prośba o usunięcie bana.

Inspiracją do "Other Voices" musiał być Talking Heads. Ma się wrażenie, że to David Byrne pląsa w swoim luźnym garniturku. Nie to, żebym był wielkim fanem, ale wsłuchiwałem się swego czasu w te wszystkie cuda począwszy od "Remain In Light". Niełatwa to była muzyka, ale perełki w postaci "Listening Wind" czy "Once in a Lifetime" wciąż grają w głowie i łatwo je przywołać. "Other Voices" funduje nam dziwny trans, dźwięczą przeszkadzajki. W obliczu różnych zagrożeń, hipnotyczne "You're just a baby now" brzmi szyderczo.

Rozmarzony "I Used To" o rozczarowaniu jakimś rockowym bohaterem. Ja sobie podstawiłem tu Bono. Ten zaśpiewany falsetem refren "Próbuję się obudzić" jest naprawdę cudny.

"Change Yr Mind" przypomina najlepszą muzykę Davida Bowiego (albo znów Davida Byrne z Talking Heads). Świdrują tu skroń jakieś telefoniczne dzwonki. Refren, że wszystko jeszcze można zmienić, nie dowierza sam sobie.

"How Do You Sleep?" to wołania z otchłani do przyjaciela, który odpłynął. I te dziwne głuche perkusje, wbijające nam coś do głowy, ten syntezator-paralizator.

Najbardziej przebojowy - "Tonite" z dyskotekowym, bezczelnie monotonnym motywem, powtarzanym do znudzenia. Murphy wyrzuca z siebie magmę. Ironizuje, że wszyscy ciągle myślą o śmierci, skoro we wszystkich piosenkach świata, nadawanych przez wszystkie stacje radiowe świata powtarza się ciągle "Tonight! Tonight!" albo "Cry! Cry!". Przytłacza go cyfrowa rzeczywistość, przeraża starość i prześladują młokosy oddające na loterię buty z limitowanej edycji.

"Call the Police" to polityczna piosenka o podzielonej Ameryce. Ironiczne "dzwonienie na policję" to bezradność wobec wszystkich niesprawiedliwości. Piosenka kończy się, że "pierwsi w kolejce, będą jedli bogatych". 

Tytułowy utwór brzmi jak kolęda. Amerykański sen spala się w stratosferze. Po obudzeniu się w nieswoim miejscu i zajrzeniu w lustro po szalonej narkotycznej nocy, w którym broda spływa po twarzy, pora złapać ubrania i udać się do drzwi. Wypisać się z burżuazji, zapisać do rewolucji.

Dynamiczny, szalony "Emotional Haircut" - o zwariowanej fryzurze, która oddaje miejskie szaleństwo, przeciążenie, przytłoczenie, rozdeptanie. "Zmęczyłem się pokojem hotelowym i telewizorem", "masz w telefonie numery zmarłych, których nie możesz usunąć, masz w pamięci pozytywne momenty w życiu, których nie możesz powtórzyć"...

I jeszcze statyczny, lewitujący "Black screen", jakby woda kapała z kranu, jakby drążyła skałę.