niedziela, 19 maja 2024

Leżymy obok siebie jak pokot

PABLOPAVO I LUDZIKI "LAKUNA", KARROT KOMMANDO, 2024


"Cała nasza egzystencja, to temat dla Pablopavo" - taki napis na korpościance. Docenienie autora za zmysł obserwacji, wyciągania esencji. 

Tajemnicze słowo "Lakuna" (tajemnicze słowa w tytule płyty, to już reguła) oznacza to, co zginęło. O jakim zniku śpiewa Pablopavo?

W genialnie przebojowej piosence "Przetańczone serca" - o zniku uczucia, które jeszcze wieczorem było, ale już zeżarła go, jakaś tęsknota za czymś większym, niemożliwym. Cóż - bywa - było zbudowane z "dwóch słów przy barze"... a choć udało się trafić "alkoholem w strach", to trafiony otrzepał się z kurzu i wstał jeszcze silniejszy.
Świetny jest ten opis przebudzenia: "Rano jakaś kawa / I z lodówki coś / Idą słowa krzywo / Jakby ciął je ktoś / Rytmu tu brakuje / I szemranych gwiazd", rozczarowania, które trzeba dźwigać, a zapomnienie przynoszą tylko dobre refreny.
Fajny jest "amatorski", VHS-owy teledysk, z tańczącym Pablopavo, zatracającym się w solowym, introwertycznym szalonym pląsie, czasem tylko zmieniającym się w misia pandę.

Cudny jest kawałek, zaczynający się od "Prowadzimy życie, cholera wie dokąd". Jest tam fraza: "Leżymy obok siebie jak pokot / zasypiamy znudzeni / budzimy się senni". Rzewna konstatacja o zagubieniu sensu - lapidarnie celna, bo "robi ją" jedno słowo - "pokot" - "zwierzyna łowna ubita na polowaniu, ułożona szeregiem wedle hierarchii łowieckiej"... Fajnie, że płynnie przechodzi we wzniosłe jak hymn - "We rise", smutno-pewne siebie.

W "Aperolu" - znika to, co ledwe było, utkane z jakieś woalki. "Aperol" to historia z obserwacji ludzi w barze, marzących, patrzących na siebie albo w dal. Cała z domysłów. Piękna syrenia piosenka, zbudowana z paru kadrów np. z kręcącego się wentylatora "nad pocałunkiem", poetycka.
Nie wiem dlaczego przy odsłuchu wyświetla mi się akcja upaprania warszawskiej Syrenki farbą przez fanatyczne ekoterrorystki. Wizualizuję sobie to mocniej - czuję, że dziewuchy z "Ostatniego pokolenia" krzyczą: świat nie chce takich piosenek, Pablopavo! My, tu w mediach społecznościowych, robimy inne rzeczy, śpiewamy o melanżach, o błyskawicach, hajsach. I viralowo rozbryzgują ohydę.
Dorzućmy do opisu: ulotność, niemożliwość, Lesław śpiewający o swetrach (radio utworu na Spotify zapewne wyświetla zespół Komety, polecam!). 

Bardzo przyjemnie buja "Mi miłość". Jest w niej wszystko, za co lubi się autora. Jest opowieść, a niski tembr bierze w nawias, w cudzysłów, ubiera w metaforę.

Hip-hopowo brzmiący, agresywny, trochę brutalny -  "Taksiarz" - to znów opowiastka, znika człowiek (i jeszcze ktoś, o kim dowiemy się z puenty), obcy, ale bliski. To opis wypadku i chaotyczna gonitwa myśli i skojarzeń, przejmująca, dosadna.

Piosenki "Jesteśmy bombą" i "Maski" trochę odstają od "typowego Pablo". W pierwszej, takiej w stylu Stonesów, chyba miało być tak bezczelnie, zuchwale, ale za bardzo mi to przypomina ostatnie dokonania T.Love (mocno średnie)... "Maski" to takie "12 groszy" Kazika - opis szaleństwa covidowego, zniku barier i norm, odjechany w obsceniczność i całkowicie po bandzie, niemniej fajny w swym szaleństwie.

Jeszcze jest kowbojski "Gdzie jest mój dom", w którym podmiot liryczny odjeżdża w bliżej nieokreśloną przestrzeń, znika z życia, z powodu "jednego błędu".

W „Krawężnikach” jest autokreacja: „mam 45 lat, chodzę po krawężnikach”, a bardzo „klymatyczny” jak z filmu - „Złamane serce ostre jak szkło” składa się tylko z jednego zdania. "Kir i Krepa” jest instrumentalny  - jakby „słowa się skończyły(...), się były rozpadły i zbierać ich nijak”. 



niedziela, 24 marca 2024

Nad dachami policyjnych komend

 Nanga "Sport, wojna i miłość", Mystic Production, 2023


Głos wokalistki - Magdy Dubrowskiej jest oryginalny i niepodrabialny - chrypka i charyzma! Muzycznie 10/10 - nie jest to dziwne - skoro to muzycy z  Lao Che - Maciej Dzierżanowski, Karol Gola i Filip Różański. Brzmienie perkusji, cudne! „Sport, wojna i miłość” to drugi album studyjny - moje odkrycie!

A teksty są świetne, pełne językowego wariactwa. I czułość, czułość! Ta czułość dwóch piosenek "Jesień w Pekinie" i "Wyjeżdżamy", kazała mi napisać o tej płycie. Bo dawno się nie rozkleiłem, tak jak przy nich.

Najpierw jednak o przebojowym "Alercie". Piosenka "Alert" to mistrzostwo świata. I tańczyć do tego się da, zanurzać się w ten surreal z satysfakcją! Świetny klimat, fajny rysunkowy teledysk w klimacie "Oto Szadoki" :) Genialny tekst! Rytmiczny, dowcipny. Ziszczająca się katastrofa klimatyczna zamiast upragnionego SMS-a od partnera i wielka potęga wyobraźni: "Zalało już pół miasta / pod wodą płyną auta / Wszędzie korozja / Wyją syreny / W wodorostach wiją się ławice / Plastikowych słomek / Nad dachami policyjnych komend" . Niezwykłe zbitki znaczeń, brzmień - i do tego rewelacyjny bit: "Sumy z wąsami / Prosto od barbera / suną nocami na zimnej fali nieba" albo "Czekam na sygnał od ciebie / choć jeden SMS, a dostaję same / alerty RCB". Klasyka!  

Teraz o "Wyjeżdżamy", o kilogramach smutku. Wizualizuję sobie uchodźców z normalności, którzy złapali co się da w walizkę i są skazani na czyjąś łaskę lub niełaskę. Przewierca mnie to "Znowu wyjeżdżamy, znowu z walizkami / Między peronami, niepozapinani", i dalej: "Sztuczne palmy i brudne dworce, wyjeżdżamy / Z walizkami, gramofonami, wyjeżdżamy / Ciepła cola i zimne noce, wyjeżdżamy/ Z problemami, powerbankami, wyjeżdżamy". Wizyjne, przejmujące. Czuję empatię do wszystkich zostawionych, wystawionych.

Zachwycam się również utworem "Jesień w Pekinie".
Pełny bólu po utracie bliskiej osoby, zanurzony w fantasmagorii, pełny literackich kontekstów (nieznany mi bliżej Vian - stąd absurdalne budowanie kolei na pustyni, czy rosyjski poeta Jesienin), ciekawych fraz jak z dziecięcej wyobraźni: "z pianina spadły liście/ zaczyna się jak w tym śnie"; "może mieszkasz w Pekinie i akurat jest jesień / może jedziesz po pustyni koleją / albo siedzisz w tym swoim lesie / w tych swoich kniejach". Do wielokrotnych odtworzeń!

Odlotowy jest "Pomelo" - od razu wpadający w ucho. Z super partią fletu (jakby Ciechowski z pasją podgrywał). Taka żonglerka słowem, fajne skojarzenia, brzmienia, a wszystko fajnie buja!

"Cyberelfy" - odpowiedź na "Automaty" zespołu Klan (kultowego dla mnie zespołu niedawno zmarłego Marka Ałaszewskiego). Pięknie oddano tu mroczny świat człowieka, który od realu woli bezpieczny świat postów i lajków ("jak mi dobrze w tej chmurze, chcę tu być jak najdłużej, wreszcie jestem wiralem, jak wspaniale!")

W luzackiej "Piosence o miłych rzeczach" jest niezły zestaw ulubionych gadżetów, są też cytaty z Maanamu, Paktofoniki, wymieniona jest Grażyna Łobaszewska (ta pani ma podobny kawał głosu!). Fajnie brzmi fraza: "I jak nośniki fizyczne / rośliny w doniczce i stare komedie romantyczne" i trudno się nie uśmiechnąć przy "popijaniu lentilków kofolą" albo "I jak kłócimy się klopsztanga czy trzepak".

Sporo jest melancholii. W "Kiedy była niedziela" - tęskni się za niewinną kradziochą wiśni z sadów i plucie pestkami. A w "Scottie Pippen" w odjechany sposób autorka wyznaje miłość do koszykarza Chicago Bulls. Zgrabne to, rytmiczne, ujmujące beztroską. Zdaje się, że popełniłem podobną muzyczną tęsknotkę - u mnie "Piątek - wiadomo, to było granie. Pippen i Kukoć byli w moim składzie."

Słabsze są: "Benzyna i masło" - troszkę chyba za bardzo zwariowana i "Krokodyl" - odrobinę zbyt mroczny odlot.

Niemniej płyta zachwyca, wciąż ją zapętlam i podziwiam - chrypkę, czułość i swobodę pisania tekstów! Wielki szacun, chcę więcej!


sobota, 23 marca 2024

Sny instant w ogrodach pandemii

Marzena Orczyk-Wiczkowska "Abisal", Biblioteka Śląska, Katowice 2022.


Abisal to najgłębsza strefa oceanów i mórz. Chociaż i tam batyskafy dotarły, chociaż znamy okropny wygląd głębinowych stworzeń, to więcej wiemy o kosmosie niż o otchłani.

Wiersze z "Abisalu" wykorzystują metaforykę oceanicznych głębi - już pierwszy wiersz jest w takim  podwodnym klimacie - wiersz o ciszy, o uchu Beethovena - zatem o głuszy, zamknięciu się na świat, o zatonięciu (w sobie?).

Są pisane na takim patosie, absolucie, bezradności wobec wielkości świata. Podobne do pięknej piosenki Nosowskiej z frazą "kto piorunom ostrzy groty?"  

Czytam je zachłannie zachłystując się obrazami. Takimi jak w wierszu "skalowanie" o ulotnej chwili, gdy widzimy coś przez ułamek sekundy, coś co znika, zanim przyjmiemy to do wiadomości, albo "Muszla" o szumie, w którym nadawana jest czułość ("słyszę twój szept, pełen bólu i troski").

Autorka lepi z zachwytu, z przeczucia, że skoro jest piękno, to jesteśmy w dobrych rękach. Tworzy litanie, wzdechy do elektrycznej ryby, latarni, kijanki, ale i do "pana w koronie z kartonu, cesarza smutnych snów". Kreuje podwodne fantasmagorie, ale i błyski świadomości z komputerowego instrumentarium ("pan zszedł na ziemię, by zapłodnić pamięć podręczną. wędruje między eonami, włącza i wyłącza. kasuje historie jednym ruchem palca, (...)"; "odyseusz był z nami jako i my byliśmy - w paincie, wordzie, micie."

Ma świadomość grozy świata. Pełne niepokoju są te bliki obrazów np. w wierszu "* * *": "sny instant w ogrodach pandemii, dni z gazet i celuloidu. izotopy, połowiczne rozpady. (...)" - przypominają mi niezwykłą książkę Bartosza Konstrata "Własny holokaust".

Warto dawkować sobie te frazy, gdzie czuję metodę twórczą Joanny Mueller: szczególnie, gdy zderzane są ze sobą podobne słowa "płatki i pyłki. skrzydło pazia królowej. / pałki i pieńki, strużka krwi pomiędzy. płytki i płotki. literówki jak śmierć. (...)", gdzie rządzi ośmielona wyobraźnia - "dmij w konchę, ardżuno. niech błyszczy stal, niezłomna jak wola.".

Warto wyławiać znaczenia, zdawać się na swobodny dryf, odpływać ("sztandary zdeptane. flary nad głowami. na kogo wypadnie, na tego bikini, kili, bogon"). Zaglądać w głębię, w siebie ("żebro, którym byłaś, jest ostre jak nóż"). Patrzeć w dół, pomimo świadomości swojego lęku przestrzeni ("w powiększeniu łza / przypomina księżyc. blado lśni, toczy się / od braku do pełni. / włos wygląda jak powróz.").

Poczułem powinowactwo z wszystkim, co żywe. Dostałem świadomość ulotności - ("ja przy fortepianie, dziesięcioletnia. / gamy rozbieżne, flesze, / miraże, mandale.")

Te wiersze przypominają nurkowanie w jakimś bezdechu, śnie - niektórych znaczeń bardziej się domyślam, niż jestem ich pewny. Ale to tylko zachęca do sięgnięcia z powrotem po strój nurka.



A oto wiersz z bitem do tekstów z "Abisalu":

sobota, 13 stycznia 2024

Głowa płonie, ale dystans i takt

 LECH JANERKA "GIPSOWY ODLEW FALSYFIKATU", MYSTIC PRODUCTION 2023




Podobno "Gipsowy Odlew Falsyfikatu" oznacza, że wszystko już było, wszystko zostało powiedziane i wszystko jest wariacją na temat, echem, cytatem, cieniem.

No dobra. Ale przekornie zauważę, że ta płyta nie jest "powtarzaniem siebie".  Najlepszy, ulubiony album mistrza - "Fiu Fiu", miał smutne rozkminy o upływającym czasie. Tamte "wieje i rozwiewa mnie" oraz "wyprowadzam się na górę / w piórnikowym garniturze" było ironiczne, ale jednak jakoś dołujące. Aktualnie wyśpiewując "zabieram cię na moje piętro", artysta drwi sobie ze swojego wieku, medytuje i podśpiewuje niskim głosem. Może nie jest to "Chwilo trwaj, jesteś taka piękna!", ale "Nic mi nie zrobisz, nicości!".

Bo przejrzał już świat na wskroś - świat oferuje głównie omamy i migające piksele. I dziś ceni sobie spokój. Choć do "kolorowych odlotów na Paragwaj" nie ma już powrotu, to nie robi z tego afery.

Płyta zaczyna się dostojnie. Od rozpoznania świata ("To wrogie terytorium..."), od żartu ze swojego miejsca ("Wracamy już na miotle"...). I kto czekał 18 lat na janerkowe mądrości ("Plagiaty" ukazały się w 2005 roku), może się częstować: ("Uwierzyć w coś i wziąć to w ręce / Niech trochę się ogrzeje / A może zmieni się w coś wiecej").

Muzycznie w każdym numerze jest ciekawie, basik tnie, wiolonczela tnie, dominują raczej wolne tempa. Harmonie beatlesowskie, jakiś walczyk. Z rzeczy, które niekoniecznie mi się podobają - są jakieś zabawy z modulacją głosu. 

Dobrze, że jest sporo humoru, który był zawsze (pamiętne: "Nalot, nalot, opadnie z ciebie galot" z płyty "Dobranoc", albo "a giry go ciągle bolą, polewa na to kolą, kolą złą" z "Plagiatów"). Jest i teraz. Humor pozwala rozcieńczyć trochę cierpkie frazy.

W "Chyba" Janerka zarzuca głupotę zarówno optymistom jak i czarnowidzom ("też bełkot!"). Dostaje się jednym i drugim. Słowo "raczej" z "Fiu Fiu" zastąpiło słowo "chyba" i zamiast niszczyć swą niepewnością, intryguje. Pięknie brzmi fraza o "dobrych snach", a jeszcze piękniej ta autoprezentacja "Janerków dwóch": "Oddychamy sobie patrząc na świat / Głowa płonie, ale dystans i takt".

Janerka na całej płycie pogrywa sobie słowem "sen". Od razu przypomniałem sobie, że "Klaus Mitffoch" z 1984 roku zaczynał się od turpicznego "Śpij Aniele mój", a w tekście "Dobranoc" z 1996 roku było "dokładnie się wszystko rozpadnie zabawnie" i przeszywające "nie dotykaj tych rąk, są wilgotne i drżą, nie nastąpi już żaden cud, cudów nie ma"... 

"Sen" z "Gipsowego odlewu falsyfikatu" jest snem spokojnego mędrca, ironisty "Po co mi ten Fis- dur / Kosmosu pustki wytwór?", może i czasem trwożny "Nie pamiętam już prawie nic / Nie pamiętam co się śni / Nie pamiętam siebie", może i przerywany ciągłym przebudzaniem się "wszyscy święci rozmazani jak z maligny dżem", "zwidy walą w bodhran", ale oczekiwany "lewituj, nie grawituj".


Najpiękniejszy utwór to "Dupa jak sofa", który nie jest bynajmniej peanem do dużych bioder, a żartem ze swojej nieudolności, za dużych ambicji. I ach, te neologizmy, te janerkosłowa: "tuttaj", "yf", "Fifa Żyrafa", "karafa Fafa", piękne są jak góry w Szkocji! I znów gadać się chce Janerką: "Śpij, śpij, śpij inteligencie", "Porykuje pustka, och porykuje. Nie marnuje szansy, och nie marnuje"...

Choć są na płycie dwa wesołe kawałki "Wanna na Wawelu i "Zabawawa" to zwykle je pomijam i zapętlam te spokojniejsze: "Pora na zło" - o jakimś dreszczu z tego, że świat świruje, "Lewituj" - z fragmentem o podłym lustrze, przy którym można się rozkleić, i "Nie śpię, śpię i nie śpię", który dobrze kołysze.

Janerka to jeden z moich ulubionych artystów, lubię jego niski głos, lubię jego frazy. Cudnie, że nagrał płytę, niech nam żyje, Fifa Żyrafa i karafa Fafa!


Krzysztof, fan piosenki "Jezu jak się cieszę"

sobota, 30 grudnia 2023

Robię Wow!

SPIĘTY - „HEARTCORE”, Mystic Production 2023


Oto moja płyta roku 2023, płyta spikselowanego serca. Jestem fanem muzyki pana Dobaczewskiego – zrecenzowałem jego „Black Mental”, jego „Antyszanty” oraz „Soundtrack” i „Wiedzę o społeczeństwie”. Wciąż grają mi „Powstanie Warszawskie” i „Gospel”. Ech, przecież ja motto do swojej książki „Przecieki z góry” wziąłem od Spiętego!

Mówią na niego „rockowy poeta” i mają rację. Kto ma napis nad łóżkiem napis „Lyrics, stupid!”, ten wie, co ważne. A solowy Spięty muzycznie, to kameleon. Od banjo, przez hiphopowe bity, po klasyczny rock.

Spięty to mój rówieśnik – rocznik 74, może też dlatego trafia do mnie i na koncercie w warszawskiej Proximie mogłem drzeć się pod sceną utożsamiając się z jego słowami?

Najlepszy kawałek to „Blue”. Odkryłem go nocą na YouTube przy sprawdzaniu sprawdzianów i po drugim-trzecim odsłuchu, stał się moim ulubionym kawałkiem Spiętego w ogóle.

Pieśń o zmęczeniu, znużeniu, znudzeniu. Idealna na listopadowo-grudniowe wieczory dla wszystkich z nadgodzinami, siedzących przy biurkach, wykonującym jakieś żmudne, niezbędne dla ludzkości, czynności. Wezwanie do dnia, by wreszcie się skończył. Pragnienie odpoczynku ubrane w piękną melodię. Fajna fraza „noc jest lepsza, noc się do mnie nie przypieprza” i te syrenie chórki!

Przepysznie brzmi „Piotruś Pan”, nieco frywolny (Spięty lubi takie podśmiechujki), nieco rubaszny w tym geście rozpinania płaszcza, ale to zupełnie na serio napisany osobisty erotyk, w jakieś pozie dziękczynno-proszącej. Mężczyzna obnażony okazuje wdzięczność, że ma kobietę swojego życia i wstydzi się dotychczasowej swojej gruboskórności i egoizmu „Piotrusia Pana”. Tak nagle wydał się sobie żałosny. Nie obiecuje złotych gór, złotych kart, tylko bycie „równią pochyłą, od której nie będzie odwrotu”. Mocne to. I jeszcze ta fraza „że świat ma zespół Tourette'a”. Proszę to rozkminić na swój własny sposób.

Był moment, że w kółko słuchałem „Ptaka głuptaka”. Genialnie się zaczyna i ma genialny rytm. Chórki wywalają go jeszcze w kosmos! Pomysł, by porównać się do ptaszyska-nielota, jest absolutnie fantastyczny. Refren „Ryzykuję, szybuję. Robię Wow!” przenoszę na tytuł recenzji. Pieśń o potrzebie bycia kimś więcej i ten wzrusz: „jedyne co ważne, to czyny odważnie nierozważne”...

Płytę zaczyna „Halo”. Są dźwięki burzy i słowa o zagubieniu - fajny myk, o tym jak odnaleźć radość w swym jestestwie. Radość w działaniu. Radość w tworzeniu. W rozmowie z drugim człowiekiem! Bo możesz być najszczęśliwszy, ale tylko wtedy, gdy będziesz miał komu, o tym opowiedzieć. Spięty jako Roger Waters pytający „It's anybody out there?

„Dźwiękczynienie” to prawdziwy hymn. Misternie utkany (wsłuchajcie się w bas i chórki)! Jest zwróceniem uwagi, że żyjemy w najlepszym czasie i na najlepszej planecie, a nasze narzekanie na brak hajsu, to zwykła zrzędliwość. Ogłoś stan upadłości kolan i czyń dźwięk! Wspaniały kawałek!

W „Robaczewskim” autor pogrywa z siebie porównując się do żuczka gnojarza. I nabijając się z marności swego losu, wyśpiewuje marzenie o sięgnięciu gwiazd, a nawet grozi świętym, że dostaną gnojową kulką, jak mu nie będą sprzyjać. Fajowe!

„Móc nic nie móc” to udana próba odpuszczenia sobie win, wyluzowania, zrezygnowania z nadmiernych ambicji. Piękna konstatacja: „Jestem sobą pierwszy raz, więc się mylę...” Jeśli współczesny człowiek cały jest z ciśnienia, oto odkręcenie wentylu. 

Podobny wydźwięk ma „Spektakl”. O tym, że gramy w teatrze, zakładamy maski, by ukryć swoją bezsilność, słabość.

„Uproszczony rachunek sumienia” puentuję płytę tekstem, że „zbyt surowym dla siebie bycie, jest najgłupszym z możliwych pomysłem na życie”, a „Jebut” w tekście przyda się każdemu zestresowanemu.

Zostawiłem na deser pieśń „Ładnie”, w której autor pięknie plącze się w swojej wierze/niewierze. „Wierzę, tylko Bóg wie w co...”. Piosenka przypomina momentami jakiś oazowy gospel, ale jest to absolutnie nietandetne, uczciwe i dobrze wymyślone. Płytę swą mądrością, balladowością i chórkami porównuję do płyt Leonardem Cohenem – szczególnie tych ostatnich "Popular Problems" czy "You Want It Darker", które uważam za wybitne. 

Nawet na dnie, też jest ładnie”, wyśpiewać może ktoś doświadczony, filozof, któremu świat się rozlatuje, ale on umie go ładnie spiąć.



czwartek, 28 grudnia 2023

Mistrzowski miszmasz

 AVENGED SEVENFOLD "LIFE IS BUT A DREAM", 2023.




Płyta z kostuchą na okładce. O śmierci. Jedynie pewnej rzeczy. Oryginalna płyta, bo zamiast typowego "hej do przodu!" jest odważny concept-album, mistrzowski miszmasz.

Zaczyna się od łkającej gitary, która nagle przeistacza się w ryk w stylu System of a Down. Wskakujemy w metaforę kieratu, w którym codzienne rytuały robią z nas roboty. Wyliczanka ulotnych chwil, aż po zachwyt nad ciemną pieczenią. Czyżby już tylko żarcie nas kręciło?

Już ten pierwszy utwór prezentuje nam niezwykły koncept. Na metalowej płycie usłyszymy zmiany stylu - będzie np. trochę: Queenu, Opeth, Alice In Chains, Stone Temple Pilots, Franka Zappy, Slipknotu, Korna, Franka Sinatry, Daft Punk. Gotowi?

Game Over” w pewnym momencie zwalnia, i robi się patetycznie. Codziennie się powtarzamy się i powtarzamy, lecz sio, depresjo! Samobójcze przerzucanie liny przez gałąź (drzewa genealogicznego) to zły pomysł. Oto życie, a jeśli „Życie to tylko sen”, trzeba go dobrze prześnić!

Mattel” to otrząsanie się z plastiku. Świetny, motoryczny kawał rockowego mięcha. Plastikowe stokrotki i ziemski teatrzyk, którego ma się dość. Piękne riffy! Jeśli ktoś mi jeszcze powie, że rock się skończył, to go wyśmieję. Oto rock, wiecznie żywy!

Uwielbiam ten fragment (3:30), gdzie przejmująco brzmi wokal:

Living feign in porcelain and just smart enough to know nothing at all
Pull my string and make me cry
Advertisement, moral scrawl, a semblance of choice
when there's no choice at all
Out of stock "The end is nigh"...

Podobnie jak w filmie „Truman Show” (jest tu cytat : And in case we don't see you again Good afternoon, good evening, and goodnight.”) orientujemy się, że nic nie jest prawdą - wszystko jest puste, udawane.

A potem uwielbiam ten rzężący początek „Nobody”. Jak wezwanie, by nie być nikim - być Słońcem, Bogiem, przebudzić się, odnaleźć sens. To jest utwór, przy którym można przeżyć katharsis. Zachwyca mnie to uspokojenie, patos i te dźwięki smyków, perkusji. Gitarowe prędkie solo i wiolonczela.

Trudno nie skomentować teledysku w estetyce produkcji zespołu Tool (z czasów płyty „Undertow”). Oto szkielet wychodzi z ciała, widzi trupy nad kawą, trupa w bicyklu, z teczką, przed telewizorem i pętlę; a potem kostucha zaprasza do swojego powozu, bo przecież nie ma już niczego autentycznego - wszystko nawet kwiat, czy kamień jest tylko produktem, tanim rekwizytem.

I jeszcze jeden wybitny utwór - „We Love You” z oryginalnym obrazkiem (w technice 360, gdzie można ruszając myszką patrzeć się we wszystkie strony), który ma nas zdołować – pokazać cośmy zrobili ze światem.

Utwór o żądzy posiadania, aż po zdeptanie wszystkiego wokół. Więcej, więcej, więcej! Połóż stopę na czyjejś twarzy! Więcej kasy, seksu, morfiny, aż po zatracenie. Ileż tu progresywnych zmian w obrębie utworu!

A może to „Cosmic” jest tym najważniejszym utworem na płycie? Zakończony wybitną wirtuozerską gitarą i podniosłą fortepianową codą, która wzrusza mnie niezmiennie przy „There you'll find me, Let it go!”.

Porusza to uświadomienie jak niezwykła jest droga jaką przeszliśmy od bazgrolenia po ścianach jaskiń, przez świat faraonów, królów. I tyle było w niej miłości i tyle razy wcielało się w nas dobro. I tak będzie jeszcze nie raz.

Beautiful Morning” jest o odkryciu naszej sprawczości. Że możemy „pomalować kwiaty”. I znów robią wrażenie te progresywne zmiany w utworze. Ortodoksyjni fani metalu będą krzywić się jak wieża w Pizie.

Utwór brzmi jak odnaleziony utwór Alice In Chains... Hołd dla mistrzów z Seattle, którzy na płycie „Dirt” osiągnęli mistrzostwo dołującego klimatu. Ale tu nastrój nagle śmiga w inne rejony... Emocjonalna huśtawka. Słyszę nawet The Beatles... „Chodzisz po wodzie, ale woda cię połyka. (Nie pozwól na to!)”. Pianino na koniec. Tego nie zniosą fani konkretnego machania długimi włosami, wyłączą i każą płytę zakopać.

Easier” zaczyna się jakimś wokoderem, potem słyszę głos Scotta Weilanda ze Stone Temple Pilots, którego uwielbiałem, a który po prostu wybrał śmierć. I teraz ten głos przekonuje, że to było łatwe.

G” wygląda mi na najambitniejszy utwór. Rozmowa z Bogiem nad klawiszem delete. Niesamowite są  te żeńskie głosy, a gadki przypominają Franka Zappę.  

(O)rdinary” to słodki pop w stylu Daft Punk. Oto robot-android zadaje ci konkretne pytania np. "Powiedz mi jak śnić?" albo przekonuje cię, że chciałby być tobą.

(D)eath” nie zaskakuje. Znam tę "zaskoczkę" z płyt Acid Drinkers. Frank Sinatra nam tu puentuje płytę - odlatuje w marzenia i sny.

Ale jest jeszcze ostatni - tytułowy - utwór. Odpalcie go na full. Nie będę spoilerował. Aha i nie dajcie się śmierci!




czwartek, 30 listopada 2023

Ogólnopolski Konkurs Poetycki "Kwadratura"

Łódzki Dom Kultury organizuje Ogólnopolski Konkurs Poetycki "Kwadratura".

W konkursie mogą wziąć udział autorzy (zarówno członkowie związków pisarskich, jak i osoby niezrzeszone), którzy nadeślą organizatorom zestaw 20 niepublikowanych w książkach, czasopismach ani w Internecie i nienagradzanych wierszy o dowolnej tematyce, będących podstawą do dalszych prac nad tomem poetyckim.

Prace konkursowe w formacie:.rtf, .doc lub .docx należy przesłać do 30 grudnia 2023 roku na adres: konkurs@ldk.lodz.pl.

Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi 1 marca 2024.

Nagrodą główną w konkursie jest wydanie tomu wierszy laureata przez Łódzki Dom Kultury w serii poetyckiej Kwadratura. Jury przyzna ponadto nagrody finansowe i wyróżnienia.

Szczegóły:  LINK

sobota, 30 września 2023

Tomasz Smogór w Inowłodzu

Tomasz Smogór, autor książki "Dziwniej nie będzie" 23 września odwiedził Galerię Czarna Kura w Inowłodzu. Spotkanie poprowadził wydawca - Piotr Grobliński. Żonglerka śliwkami, flash mob przy jazzowym akompaniamencie - takie rzeczy tylko w Inowłodzu! 

Książka jest plonem konkursu Wydawnictwa Kwadratura, w którym oprócz mnie - jurorami byli Joanna Chachuła i Przemysław Dakowicz.








 

poniedziałek, 7 sierpnia 2023

Polacy tacy ładni

 NAWROCKI - "MOJA MAMA MA DEPRESJĘ I SIEDEM  INNYCH PIOSENEK O MIŁOŚCI", THIN MAN RECORDS, 2022.



To jest osiem fantastycznych piosenek. A śpiewa je odklejony od szołbiznesowej machiny, prawdziwy artysta, który ma image a la Matt Berninger z The National (a ja berningerowe „One More Second” mogę uznać za najpiękniejszą piosenkę na świecie). Jest podobny, w swoim szaleństwie i językowej feerii, do Budynia (który niedawno zmarł, zostawiając wszystkich w konsternacji i żałobie).

Nawrocki to lider zespołu Kobiety (czy jest jakiś mój rówieśnik, który nie zna hitu „Marcello”?). Można go było usłyszeć na płycie Yugoton, a ja gdzieś na strychu - być może - mam jeszcze kasetę „Ego” z piosenką - „Polska złota jesień”... Ma świetną barwę głosu, a wszystko tak powymyślał, że płyta jawi mi się jako doskonała, bezbłędna!

Zaczyna się genialnie. Numer „Dobrzy ludzie” powinien hulać po radiach i telewizjach, gdyby dobro było dziś w cenie... Wyobrażam sobie prezesów różnych stacji radiowych: „Ojej! Tam jest fraza o Jezusie”, „Ojej! Tam jest o zmianie płci”... albo „Kto zrozumie aluzję do zespołu Nagrobki („ale ja rozstroiłem się zupełnie / i nagrobki widzę wszędzie”). Ci prezesi mają minę prezesa spółdzielni mieszkaniowej z serialu „Alternatywy4”: „niech pan przyniesie kwit, czy ten radiowy hit, jest panu naprawdę potrzebny”...

Tymczasem to hicior dla wszystkich, którzy czują „w sercu tępy ból”, widzą, że świat zmierza w złym kierunku, ale widzą też kosmos dobra, więc zamiast wpadać w schizo-wizje biorą się w garść : „Chcę być dobry jak ty / kochać ze wszystkich sił / zostało niewiele dni / mówisz nie ma ludzi złych (…) / Chcę być dobry jak ty / bezpańskie kochać psy / i ciężarówki, gdy pędzą na mnie wprost”...

Tytułowy utwór wzrusza. Autor śpiewa o miłości do matki „Nie pamiętasz już jak karmiłaś mnie swoją wielką czułą piersią”, do matki, która zmaga się z amnezją i depresją. A gdy obok czułości pojawia się mieszanka gniewu, bezradności, to przy dźwięku trąb w tym „gdybym za pieniądze mógł, kupić dla ciebie czas / obrabowałbym światowy bank” nagle brzmi to absolutnie obłędnie.

Utwór „Tęczowa gitara” jest pełny wiary, że muzyką można zmienić świat. I jest tu trochę wstydu, że nie jest się idealnym, ale znacznie więcej nadziei: „ja tak jasno dziś widzę znów nas. Ciebie i cały świat, jakbym wziął jakiś kwas”. A w bonusie eko-szaleństwo: „posadź ze mną jakiś las”.

Przesiąknięty wariackim sarkazmem song „Karmiczne długi” przypomina mi trochę „Spowiedź kretyna” w wykonaniu Piotra Fronczewskiego do tekstu Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Ileż tu spiętrzonej paranoi: ucieczka w Bieszczady, pragnienie wyłączenia pozostawionej kuchenki, pieszczenie kotów i mewy żrące mokry chleb. No i te jazzujące trąbki, cud!

Piosenka o zepsutej lodówce, śmieszy. A jeszcze ma wywaloną puentę.

„Przy Tobie czuję się lepszy” zaczyna się delikatnie i zwiewnie jakby mgły wschodziły nad polem. Ale potem jest sporo konkretu. Padają grube słowa i zapewnienia: „Dziś nie tęsknię już wcale, za tym pornorealem...”. Wyznanie „Przy Tobie czuję się lepszy, świat jest piękniejszy, Polacy tacy ładni”, od razu odwróciłem i wyszło mi, że kto narzeka na Polskę, po prostu prywatnie się jeszcze nie zakochał.

„Zupełnie jak nikt” to luzacki numer o odklejeniu od rzeczywistości. A w ostatnim tęsknym „W twoim fotelu” po strasznym śnie, jest ukojenie uzyskane dzięki gapieniu się w chmury. Co autor recenzji również poleca.



poniedziałek, 17 lipca 2023

Powiedz mi dobre słowo w ucho

 Karaś Rogucki "Czułe Kontyngenty", Kayax, 2022


"Świat nie jest straszny lecz piękny, bo tak postanowiłem" - powiedział ponoć Hrabal, a Roguckiemu mogło się to spodobać. Umiesz latać? Umiesz! Nie siadaj więc na złu, tylko fruń ku dobru - zdawałby się mówić.  

Kolor okładki tej płyty przypomniał mi kolor drugiej płyty Morcheeby - zespołu, który nie umiałby zaśpiewać mrocznej piosenki - a może umiałby, tylko byłaby to radość w mroku. 

Zatem maluję ścianę pokoju i drę się szczęśliwy z wokalistą Roguckim. Telewizor wyłączony, śniadanie z czerwoną porzeczką wśród świergolących ptaków zjedzone. Pora też wydać świergot. Obejrzałem mema na Facebooku: "Temperatura 30 stopni! Alert RCB: To już po Rzeczypospolitej!", a potem jeszcze przeczytałem na Gazeta.pl: "upiorna czerwień na mapach / Akropol zamknięty / Bordowe alerty we Włoszech / śmiertelne dachowanie w Krakowie". No i uspokoiłem się dopiero, gdy usłyszałem zwrotkę z płyty: "W lipcu pogoda stabilna / Napływają informacje ze świata / O kolejnych potwierdzonych przypadkach / Że dobro zaczyna wracać". Ochłonąłem i odśpiewałem refren: "Nie chcę już o niczym myśleć / Powiedz mi dobre słowo w ucho / Proszę jeszcze trochę bliżej / Resztę zostawmy na jutro". 


"Resztę zostawmy na jutro" to chyba moja ulubiona piosenka. Z frazami o upartej wierze i  kawałku nadziei, której starczy dla każdego. Z surrealem "Lokomotywy jak ogromne łososie / nawoływały się nocami (...)" prawie tak dobrym jak "Anioły żrą kiełbasę" z pierwszej płyty Comy. Pasuje mi ten plumkający bas, i te plamy dźwięku. Pasuje mi wokal - mistrzostwo Polski.

Piosenka nr 8 - "Film" też jest boska - z leśnym teledyskiem, z takim błyskiem słów: "Robisz mi w głowie takie małe eksplozje". Popowa, popowa do bólu - klawisze z dawnych lat (bardzo dawnych, tego kiosku "Ruchu" koło wieżowca,  gdzie kupiłem winyl "Papa Dance" z piosenką "Kamikadze wróć!" już nie ma) i ten jej lekko patetyczny refren: "Posłuchaj ciszy..."! Można dać się unieść. 


Tak o muzyce napiszę: to szlachetny pop-rock o bardzo dobrych refrenach. Woda jest przezroczysta i zachęca do zanurzenia. Teksty człowieka szczęśliwego mogą drażnić fanów mieszkających na Żuławach Wiślanych. Ja wynotuję jeszcze kilka fraz, przy których człowiek przyzwyczajony do negatywnych komunikatów i prognoz końca świata, zawiesi się skonfundowany:

"Dobry jest ból ten / Wybuchają butle" ("Zapasowy tlen"),

"Miasta kładą się do snu jak smutne psy" ("Marianna"),

"Właśnie jakbym się teraz / Zaczynał od nowa / Od jednego do drugiego / Twojego słowa" ("Bezpieczny lot"),

"Naładowany kolorami jestem / Jak sklepy w strefie bezcłowej" ("Zobacz jak się ładnie pali"),

"Nazywam rzeczy po prostu / Nie mają innych znaczeń / Jestem ufny i wierny i w cieniu / I tak jest łatwiej" ("Latem pływam nago w czystej wodzie"),

"Podpisuję się pod deklaracjami / Przeciwko wychodzeniu z sypialni") ("Jutro spróbujemy jeszcze raz").

Na tej płycie pełnej przebojów - najpierw wpadła mi w ucho "Marianna" ("Kolorowe robaki / Kamienie z morza / Na całym niebie / Rudy pożar"), potem "Bezpieczny lot" (fajny teledysk ze śpiewającym ogniem "dającym ognia"), "Mniej niż więcej" - z nagłym zrozumieniem, że niedosyt jest lepszy od przesytu ("Ciągle jest / Mniej niż więcej / I to jest moje miejsce").  No i "Brunatny", który bardzo kazał powtarzać refren ("Do widzenia do jutra, kolejny dzień"). Na koncercie w łódzkiej Wytwórni, ten kawałek - pamiętam - wyjątkowo dobrze zabrzmiał.

Pierwszy i ostatni utwór są lekko spowolnione. Klamrą spajają te taneczne, do których ciągle się chce powracać.