PJ HARVEY "The Hope Six Demolition Project", 2016.
Tyle płyt się ukazuje, że nie nadążam. Moi bohaterowie nagrywają, a ja sobie słucham starego jazzu. Tak się porobiło. Wciąż nie przesłuchałem uważnie nowego Radiohead, Nicka Cave'a, Red Hotów... Wyjątkiem jest PJ Harvey. Jej tegoroczną płytę zakleszczyłem w odtwarzaczu i uważam za genialną. Ile to już lat minęło, gdy kupiłem jej album "Is this Desire?" w tomaszowskim sklepie płytowym naprzeciwko pedetu? Pamiętam w zatłoczonym autobusie miałem problem, by złożyć harmonijkę z książeczki płyty, wśród dziwnych polaroidowych zdjęć - było m.in. martwego ptaka. Właśnie sprawdziłem - to było osiemnaście lat temu!
Z tym, że moje zauroczenie muzyką Poli, zaczęło się od "Down By The Water" - to było zapewne w 1995 roku. Od tamtej pory bezkrytycznie przyjmuję każde jej nagranie. Jej pierwsze płyty dotyczyły sfery intymnej, wystarczyło spojrzeć na okładkę "Dry" - zbliżenie na pokryte szminką usta. Ileż było emocji, gdy wzywała kochanka w "Oh My Lover", gdy groziła mu śmiercią jeśli odejdzie, gdy chciała go zatrzymać tylko dla siebie ("Rid of Me"), gdy tańczyła na pustyni wokół jego butów w "Send His Love To Me". Zasłuchiwałem się w jej hymny pękniętego serca, np. w genialny "The Dancer", w jej wariacki bunt, np. "Who The Fuck?" albo szepty, łkania. Czyż nie była genialna wyśpiewując euforię miłości, machając torebką w "Good Fortune"? Albo gdy skakała na dmuchanym materacu w "Black Hearted Love"? A jej niezwykłe wykonanie "Grow Grow Grow" z cytrą zamiast gitary? Tylko za to postawiłbym jej pomnik - Kościuszko musisz się posunąć!
Pola Janina - to dziś dojrzała kobieta. Przestała już opisywać swoje uniesienia, zajęła się reporterską obserwacją świata. To już druga taka zaangażowana płyta. Pierwsza - "Let England Shake" z 2011 roku, sięgała w tekstach do historii Anglii. Słuchaliśmy o ziemi nasiąkłej krwią. Szczególnie polubiłem podniosły "The Glorious Land" (ta myśliwska trąbka!) o tym, że tę ziemię nie orały pługi tylko czołgi i maszerujące stopy.
"Widzę i opisuję" - tak mogła kombinować PJ. Materiał powstawał w czasie jej podróży po nietypowych miejscach - Bałkany, Afganistan, ale i amerykański slums, z którego widać Capitol. Jej język jest brutalny: "dzieci wkładają patyki w ludzkie gówna", "w całej dzielnicy jest jedna restauracja, szkoły wyglądają jak gówniane nory, to jest miasto ćpunów i zombie, no cóż, takie jest życie".
Wszystko zaczyna się od typowego radiowego hitu. Przebojowa nuta tłumaczy tytuł - chodzi o koncepcję masowego wyburzania starych domów w Waszyngtonie. Puentą są słowa "teraz zbudują tam Walmart" - śpiewane przez chór gospel, jakby było to Alleluja! Oto lakoniczny komentarz do działań na rzecz najbiedniejszych. W polskich realiach brzmiałoby to jakoś tak: "Hura! Zbudują nam Biedronkę!"...
Duże wrażenie robi złowrogi "The Ministry Of Defence" - prawdziwie dźwiękowa apokalipsa. Jak soundtrack do zbliżającej się do Europy armady statków z uchodźcami z książki Jeana Raspaila "Obóz świętych"... Brrr...
Śpiewane jakby nieśmiało głosem małej dziewczynki: "A Line In The Sand" to relacja z jakiegoś przeklętego obozu dla uchodźców, gdzie ludzie wyrywają sobie porcje żywności, jedzą "zimne końskie kopyto". W jednej zwrotce: i wątpliwości, i wiara w ludzkość.
Dźwięki saksofonu zaczynają czwarty utwór. "Chain Of Keys" to opowieść o kobiecie, która pilnuje piętnastu domów, których właściciele wyjechali i już nie wrócą. Ogrody zarastają, domy się rozpadają...
"River Anacostia" to dla mnie pieśń konających, którzy za chwilę zobaczą Boga... Niezwykle brzmią powtarzane "Wade in the water, God's gonna trouble the water"...
Piosenka "Near The Memorials To Vietnam And Lincoln" - sklejone dwie migawki: chłopiec udaje, że karmi szpaki, starszy człowiek grzebie w śmietniku, otwiera pokrywę do podziemnego świata... Refren i tyle.
"Orange Monkey" ma piękną melodię, a w tekście 50 milionów lat bólu, dziurawe drogi zmieniające się w autostrady i małpka wstająca na dwie nogi...
"Medicinals" - z saksofonem podkreślającym główną melodię i refrenem, w którym przekrzykują się rośliny zielne: sumak, oczar wirginijski, i sasafras, i trawa - palczatka preriowa...
"The Ministry Of Social Affairs" ma jazzowy klimat i dość monotonne bicie gitary. PJ opisuje tu piekło, które widzi ze swojego samochodu, żebraków, beznogie psy... "That's what they want, oh yeah / Money, honey" - wszystko to wwierca się w mózg...
"The Wheel" brzmi przyjemnie - ale tekstowo to znów przerażający przekaz o znikających dzieciach - porwanych, wywiezionych? W teledysku - albańska prowincja, PJ przyłącza sie do weselnego korowodu, widzimy karuzelę łańcuchową, wirujące postacie, chmary ptaków, śmietniska...
Z czym nas zostawia ta płyta? Słyszymy odgłosy jakieś zaludnionej ulicy, ktoś wyciąga ręce i powtarza "Dollar, dollar"... A my jesteśmy uwięzieni wewnątrz naszego samochodu. Jest jazz, jest nasza bezradność. Co z mądrością - nie jest do końca jasne.
poniedziałek, 31 października 2016
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz