KOVACS "Cheap Smell", 2018.
Urzekający wokal, pięknie wibrujący, genialny!
Taki, że przypomina się Macy Grey śpiewająca "I Try", albo Lauryn Hill ze swoim "Ex-Factor".
Taki, że pop staje się dziełem sztuki, czymś wyjątkowym, ważnym.
Początek płyty - elegancki, zmysłowy. Smyki, James Bond, przesuwające się w szyberdachu palmy. A rzecz w tym, że tu nie chodzi tu o pieniądze, ani o brylanty i bażanty.
Dalej jest tak samo uroczo - gdy Kovacs wywala swoją złość na uzależnionego od kokainy: "he's a dick, he's addicted", i gdy na luzie podśpiewuje o weekendzie (w dowolnym tłumaczeniu: "Przychodzi piątek i na pewno / pachnę jak sandałowe drewno").
W piosence "Mama & Papa" jest wagon smutku. O tatusiu, który odszedł, o daremnych modlitwach. Można popłakać, a głos jest jak dzwon pod Alleluja.
Podobnie przy "Better Run" (niech żyje Bobby Mc Ferrin!). Co tu się wyprawia! Genialny wstęp: "Dupku, nie boję się. Lepiej pobiegnę, szybciej niż pocisk wystrzelony z pistoletu", potem jeszcze te szaleńcze "Fear!" jakby ktoś tu panował nad światem. A potem jeszcze przyspiesza refren i wiatr wieje w żagle, coś nas rozpiera i chce się przenosić górę w jakieś dowolne miejsce na planszy świata.
Niezła jest piosenka tytułowa o tanich perfumach. O miłości, która wietrzeje. O niespełnieniu. Ktoś tu trzyma różę w zębach, ktoś podtrzymuje długą sukienkę. Dęte jest piękno dźwięków, gorzka naiwność uczucia.
Trochę taniego horroru? Proszę bardzo - "Oblivion" o koszmarze picia na umór. Fajne, jakby ktoś grał na pile.
Miałem małą obiekcję - wydawało mi się, że jest za miękko w "Midnight Medicine", a więc dostałem w pakiecie - perwersyjne wyznanie miłości w "Play me" (świetna melodia!).
W "Love Song" nie mam już wątpliwości - to żeńska wersja "Szorstkiego chłopca" ("Rough Boy") ZZ Top. Cyniczne "żegnaj" - w sedno - "A love song that's gone wrong", było minęło - dostojnie i namiętnie.
Ta płyta ma 16 piosenek - któreś muszą być słabsze. Wyróżnię więc jeszcze tylko "Black Spider" - o kłamstwie i "Skyscraping", gdzie znów umiejętności wokalne robią nagle z pioseneczki - pieśń.
A głaszcząc się po świeżo ostrzyżonej głowie pytam: czyż nie trzeba nam pieśni, by nie unosić się, a unieść? By dźwignąć się i dalejże dźwigać?
Początek płyty - elegancki, zmysłowy. Smyki, James Bond, przesuwające się w szyberdachu palmy. A rzecz w tym, że tu nie chodzi tu o pieniądze, ani o brylanty i bażanty.
Dalej jest tak samo uroczo - gdy Kovacs wywala swoją złość na uzależnionego od kokainy: "he's a dick, he's addicted", i gdy na luzie podśpiewuje o weekendzie (w dowolnym tłumaczeniu: "Przychodzi piątek i na pewno / pachnę jak sandałowe drewno").
W piosence "Mama & Papa" jest wagon smutku. O tatusiu, który odszedł, o daremnych modlitwach. Można popłakać, a głos jest jak dzwon pod Alleluja.
Podobnie przy "Better Run" (niech żyje Bobby Mc Ferrin!). Co tu się wyprawia! Genialny wstęp: "Dupku, nie boję się. Lepiej pobiegnę, szybciej niż pocisk wystrzelony z pistoletu", potem jeszcze te szaleńcze "Fear!" jakby ktoś tu panował nad światem. A potem jeszcze przyspiesza refren i wiatr wieje w żagle, coś nas rozpiera i chce się przenosić górę w jakieś dowolne miejsce na planszy świata.
Niezła jest piosenka tytułowa o tanich perfumach. O miłości, która wietrzeje. O niespełnieniu. Ktoś tu trzyma różę w zębach, ktoś podtrzymuje długą sukienkę. Dęte jest piękno dźwięków, gorzka naiwność uczucia.
Trochę taniego horroru? Proszę bardzo - "Oblivion" o koszmarze picia na umór. Fajne, jakby ktoś grał na pile.
Miałem małą obiekcję - wydawało mi się, że jest za miękko w "Midnight Medicine", a więc dostałem w pakiecie - perwersyjne wyznanie miłości w "Play me" (świetna melodia!).
W "Love Song" nie mam już wątpliwości - to żeńska wersja "Szorstkiego chłopca" ("Rough Boy") ZZ Top. Cyniczne "żegnaj" - w sedno - "A love song that's gone wrong", było minęło - dostojnie i namiętnie.
Ta płyta ma 16 piosenek - któreś muszą być słabsze. Wyróżnię więc jeszcze tylko "Black Spider" - o kłamstwie i "Skyscraping", gdzie znów umiejętności wokalne robią nagle z pioseneczki - pieśń.
A głaszcząc się po świeżo ostrzyżonej głowie pytam: czyż nie trzeba nam pieśni, by nie unosić się, a unieść? By dźwignąć się i dalejże dźwigać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz