BECK "HYPERSPACE", 2019.
Beck to dla mnie gość. Marudzi coś tą swoją manierą, jakby go zęby bolały. Kreuje się w teledyskach na kowboja wyciętego z komiksu o dzikim zachodzie. Gdy jego "Loser", leciał co godzinę w MTV nie pomyślałem nawet, choć piosenka zacna, że będę go słuchał 27 lat później z taką atencją.
Jego płyty podzieliłbym na "odjechane", np. "Odelay" czy "Midnite Voltures" - pozlepiane przez geniusza-wariata muzyczne kolaże i "spokojne". W tych "spokojnych" np. na "Mutations", "Sea Change" czy "Morning Phase" jawi mi się jako bard-mistrz ktoś w stylu Boba Dylana. "Hyperspace" jest jakimś złotym środkiem.
Płyta zaczyna się spokojnie od intymnego wyznania - są jakieś klawiszowe plamy w stylu kultowej płyty Air "Moon Safari", które wywołują lekką konfuzję. Ale od drugiej piosenki ("Uneventful days") gada już w spodziewanym języku nowoczesnego popu. Czuć, że maczali tu palce pewnie jacyś spece w białych garniturach i cadillacach. Ten utwór lśni. Smutkiem ("Uneventful days"), bo niebo się zepsuło, i rozstaniem. Beck międli "I know, i know, i know, i know", jakby cała wiedza, zdała się niczym wobec nieodwzajemnionego uczucia.
Utwór o zobaczeniu błyskawicy ("Saw Lighting"), przypomina światowy hicior "Happy" z 2013 roku - pomagał w jego napisaniu rzeczony Pharrell Williams. Autorowi objawił się Pan wśród błyskawic, niczym Zacheuszowi na sykomorze. Tak! Te wszystkie potopy, zwiastuny końca antropocenu, doły i nosy na kwintę można pokonać! Tylko więcej wiary, mniej syczenia! Jakaż tu radość w tym "Hi hi hi i ha ha ha", jakaś wielka chwalba! Daję się unosić tej melodii, daję się jej powalić na ziemię, a poziomki kiełkują na moich śladach. Gospel, panie!
"Die Waiting" zaczyna się jak jakiś U2. Beck wyznaje miłość, bezradność, wierność, sypią się ziarna ryżu, serpentyny skręcają. Wizualizuję sobie jak trzyma rękę na sercu i śpiewa ten swój wdzięczny pean wśród kwiatów magnolii.
W "Chemistry" wyśpiewuje, że jest ujarany uczuciem, gada w jakimś dziwnym języku: "Whoa-whoa-whoa, whoa-whoa-whoa". I piękne to jak bieganie po rzepaku, niezwykłe jak wynalezienie jakiegoś nowego pierwiastka chemicznego. Beck odkrywa Amerykę, wysyła wszystkich do liceum z rozszerzoną chemią. I ja też tam chcę, chcę umieć cedzić te magiczne formuły!
W "See Through" Beck przedawkował wokoder, rozmodlił się. Piękny jest spokój tej piosenki, pokora i pragnienie.
Tytułowa piosenka podobnie. Jak modlitwa, jak medytacja.
W "Stratospere" możemy polewitować gdzieś wysoko, a w "Dark Places" Beck rozpracowuje odejście ukochanej, jakby sklejał rozbite naczynie. "Star" fajnie uspokaja .
No i wreszcie jest pieśń brzmiąca jak jakiś nostalgiczny hymn za czasem młodości "Everlasting Nothing", bez zbędnego dźwięku, z mnóstwem smaczków, z wzruszającym teledyskiem, w którym ludzie odnajdują coś w bagażniku - coś co może być nadzieją. Bo bez nadziei jesteśmy beznadziejni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz