sobota, 30 października 2010

Literatura: miasto otwarte 2



W 2009 roku Klub Krytyki Politycznej w Łodzi w kooperacji z Kołem Naukowym Polonistów (UŁ) oraz Kołem Naukowym „Na Marginesie” (UŁ) zadebiutował w łódzkiej przestrzeni literackiej interdyscyplinarnym projektem „Literatura: miasto otwarte”. Projekt ten miał przypomnieć mieszkańcom Łodzi, że przestrzeń kulturowa miasta to nie tylko film, sztuki plastyczne i fotografia, ale również literatura we wszelkich jej odmianach i formach. Celem tegorocznej edycji projektu jest popularyzacja szeroko pojętej kultury ze szczególnym uwzględnieniem literatury we wszelkich jej odmianach. Mieszkańcom Łodzi zostanie zaprezentowany pełen przekrój tematyczny spotkań i wydarzeń literackich – każdy znajdzie dla siebie coś interesującego. W ramach zaplanowanych wydarzeń w Klubie „Szafa” odbędzie się slam poetycki „Wierszówka” i koncert zespołu Jazzpospolita. Operatorem projektu jest „Krytyk Polityczna” a jednym z jego partnerów Kwartalnik Artystyczno-Literacki „Arterie”. Szczegóły programu pod linkiem: http://www.literaturamiastootwarte.pl/program.html

niedziela, 24 października 2010

Oglądać z satelity mrówkę







Autor: Krzysztof Kleszcz

Dzięki Google.maps wirtualna podróż jest banalnie prosta. Np. od satelitarnego zdjęcia Paryża można przez powiększanie przejść do takiej rozdzielczości, że widzi się twarze ludzi, szyldy, graffiti na murze. Z inspiracji google.maps powstał mój wiersz - umieszczony w Antologii VI Edycji OKP im. C.K.Norwida.


Papa

To przecież od ciebie cały świat - plusz i zamsz,
różowy plastik, samochodzik ze skrzynią biegów
(tylko wsteczny nie działa). Dzwonisz zawsze,
gdy trochę impulsów, cadeau od patrona.

Wezmę douche, synu - wtrącasz francuskie wyrazy,
niby niechcący. A po chwili tęskno mi, Panie,
jakbyś też mieszkał przy rue du Chevaleret.
Czasem dostrzegam cię, gdy wklepuję

balsam, a potem w google twój adres,
by na obrazie z satelity oglądać mrówkę.
Albo w starym albumie, gdzie jesteś
raz matowy, raz błyszczący.




----
cadeau [czyt. kado]- prezent, dodatkowe wynagrodzenie;
douche [czyt. dusz]- prysznic, tusz;
rue du Chevalaret - adres przytułku, w którym mieszkał Norwid;

Skutki uboczne (3)



„W roku 1952 Ernest Hemingway opublikował w magazynie „Life” długie opowiadanie zatytułowane Stary człowiek i morze. Kubański rybak od osiemdziesięciu czterech dni nic nie złowił. W końcu dopadł olbrzymiego marlina. Zabił go i przywiązał do swojej łódki. Zanim jednak dotarł do brzegu, rekiny ogryzły zdobycz do kości. Kiedy wydrukowano to opowiadanie, mieszkałem na Cape Cod w Barnstable Village. Zapytałem jednego z moich sąsiadów, zawodowego rybaka, co sądzi o tym utworze. Powiedział, że bohater to idiota. Powinien odkroić najlepsze kawałki mięsa, ułożyć je na dnie łodzi, a resztę pozostawić drapieżnikom”.

Kurt Vonnegut, „Trzęsienie czasu” (w tłumaczeniu Andrzeja Chajewskiego). Wydawnictwo „Amber”, Warszawa 2004.

(p)

sobota, 23 października 2010

Nieruchome spławiki nad głębokościami



Autor: Krzysztof Kleszcz

ARTUR NOWACZEWSKI "Elegia dla Iana Curtisa", Biblioteka Toposu, Sopot 2010

"Polak mały" ma 27 lat. A to niezła cezura. Wiadomo swój żywot zakończyli wtedy Jim Morrison, Jimi Hendrix, Janis Joplin...

Nowaczewski ocalał. Ale od razu zaznacza, że mentalnie jest trupem. Błogie dzieciństwo się skończyło. Nie ma już ministranta, grzecznego chłopczyka. A gdzie są jego bohaterowie? Podobno Kajko i Kokosz to podróbki, Indianie z lektur pewnie piją w rezerwacie. Na jakim morzu żegluje dziś Paganel z książki „Dzieci Kapitana Granta”, jakich lądów szuka?
Przywołani zostają jeszcze np. Leon Zawodowiec, Jack Sparrow, zdobywca Everestu – Hillary...
Tyle, że w słodkim miodzie dzieciństwa pływa plama goryczy. Wulgarna ironia, cynizm pożarły idealnych bohaterów z Młodzieżowej Biblioteki. Dziś tylko: „dupa, sex, napisy w kiblu”.

"Dorosły" umie dziś tylko ironizować przy otwartym oknie:„Biegnij studenciku, niech cię miłość spali” i przypomina mu się maj... „a maj był zimny tego roku” (parafrazuje Gałczyńskiego „Pieśń o żołnierzach Westerplatte”, jakby wspominał walkę).

W tych "dorosłych wierszach" jest sporo wysokiego, egzaltowanego tonu: „zali to ty Ianie Curtis wołasz mnie?”, który bywa nieprzekonujący. Ale są „mocne obrazki”, które i owszem: np. rzygający Mickiewicz, który wyciera sobie rękawem usta i woła „jedźmy!”.
W kilku erotykach rozczarowały mnie ckliwe puenty, ale to właśnie najczulszy wiersz (tym razem parafraza wiersza „Kawa i tytoń” z „Kolonii” Różyckiego) „kupił mnie” całego:


„Pisanie”.

kiedy zaczynałem pisać, roiło mi się,
że będzie najważniejsze to pisanie,
przyjdą dni, miłość, podróże, a ja
będę to wszystko zapisywał, zamieniał
na wiersze, z wierszy będę przeszłość
odtwarzał jak ulubiony kompakt
z listą marzeń. i tak to się zdawało układać.
kiedy zaczynałem pisać zdawało mi się
że to z mojego talentu, wrażliwości
że sam jestem swoim pisaniem, z niego
istnieję i się staję. i kiedy nie szło mi
tęskniłem za wierszami jakbym zapomniał,
że te najprawdziwsze są jak niechciany dar
i trwało to tak, szarpało aż pewnego dnia
obudziłem się skurczony we własnej skórze,
dziwnie bezbronny i nagi wobec faktu
że się mnie nie kocha. pytałem więc wierszy:
gdzie są jej włosy, jej ciepło, policzek,
ale była tylko Anna i właśnie jej nie było.


W wierszu *** na stronie 17 znalazłem niesłodką frazę „spławiki wędek tkwią nieruchomo nad głębokościami”. To ona sprawiła, że i ja zacząłem łowić. Na chwilę ożyli Indianie machający tomahawkami z ilustracji książki, którą dał mi do przeczytania mój przyjaciel - wtedy 12-latek. Potem Kajko i Kokosz mrugali do mnie okiem z Krainy Borostworów, a z plakatu „Espana 82” błysnęła ruda fryzura. Dlaczego ja miałem plakat Kaja Goo Goo, plakietkę Georga Michaela? (Czy ze mną wszystko było w porządku?). Był też plakat Małgorzaty Ostrowskiej z Lombardu... To wszystko znikło „za jednym pstryknięciem”.

Zostanie w mojej głowie obrazek z wiersza „Co przynoszą kobiety”, gdzie opuszczony mężczyzna pitrasi coś w kuchni - „umyka jak karakon przed własną ścierą”, albo ten z budowy sztucznego jeziora „Czorsztyn 1989”: „dzisiaj jestem już pewien nie da się wywieźć ziemi. wszystkie skały i piaski są przypisane do siebie, na nic pamiątki, na nic zbieranie skamielin, amonitów, ziemia w nocy wraca na swoje miejsce;”.

Kiedy zawalił się dotychczasowy świat...” – pisze na ostatniej stronie swojej książki autor – „... słuchałem wciąż Control”. Dobrze, że dołujący Joy Division zagłuszył afirmujący życie Jacques Brell okrzykiem „Amsterdam!”.

"Elegia dla Iana Curtisa" przynosi nam na koniec pełne nadziei wyznanie: „Raz jeszcze wejdź w to ciało wyrzucone na brzeg", „Serce nie sługa, lecz przyczajony tygrys ukryty smok”.

piątek, 22 października 2010

Podgórska Scena Poezji







Czy warto przebywać 24 godziny poza domem, w uciążliwej podróży, która odbywa się w mocno dające się już odczuć jesienne chłody po to, aby czytać swoje wiersze nieznanym ludziom w nieznanych miejscu? Oczywiście, że tak! Nic przecież nam nie przeszkodzi, by obcy ludzie stali się naszymi nowymi przyjaciółmi, a nowe miejsca takimi, do których będziemy chcieli powracać. Ewo, Przyjaciółko Ewy, fanko poezji, Eryku – dziękuję Wam za to, że dzięki Waszej życzliwości nasze wspólne przedsięwzięcie mogło być dla nas tak owocne.

Paweł Podlipniak, Piotr Gajda, Dom Kultury „Podgórze”, Kraków, 21.10.2010.

(p)

czwartek, 21 października 2010

To wciąga

sprzątanie01




Muzyka i wykonanie: Witold Adam Rosołowski
Tekst: Krzysztof Kleszcz

Sprzątanie

Pronto kontra kurz. Dziecko naśladuje matkę,
biega za nią jak cień - z różową ściereczką.
Pierwsze słońce, druga kawa, odkurzacz
przekrzykuje nowa płyta Lao Che. To wciąga.

Zasysanie kłębów, paprochów, złych snów.
Clean jak klin, ćwiek wbity między listwę,
a podłogę. Odtąd będziemy odbijać się jaśniej
w lustrach, sprzętach. Niech mikroświat

w powietrzu pozbędzie się czarnych dziur.
Tam gdzie oko nie widzi, mieszka starsza pani.
Ukręca watę cukrową. Uśmiecha się,
wdzięczy. Pod jej maszynką stoi denaturat.

środa, 20 października 2010

Skutki uboczne (2)



„Richard Cole (tour manager Led Zeppelin) zaprzyjaźnił się z jednym z goryli Elvisa (…). Postanowił odwiedzić „Króla”, załatwił więc audiencję dla Johna Paula Jonesa w willi Presleya w Bel Air. Wzięli jedną z limuzyn, a kiedy przybyli na miejsce, powiedziano im, by nie rozmawiali z „Królem” o muzyce i by rozmowa nie trwała dłużej niż 20 minut. Cole wkroczył do salonu Elvisa, trzymając w obu rękach po butelce zimnego Dom Perignon. Elvis leżał na kanapie w szlafroku i kapciach, oglądając wraz ze swoją świtą telewizję. Cole był nieco wstawiony. Co tu się, kurwa, dzieje? – spytał dobrodusznie. Ale Elvis nie lubił, by przeklinano w jego domu. Człowieku – odezwał się – co to za wulgarne przekleństwa? Cole zaczął się droczyć z Elvisem. Siedzisz tu w pieprzonych papciach, a ten kutas (jeden z pomocników Elvisa) bawi się ołówkiem – co to za pojebana impreza? Elvis nie wytrzymał. Jednym skokiem znalazł się przed Cole’em w pozycji karate. Cole zrobił dokładnie to samo. Kiedy się ze sobą zderzyli, Cole’owi spadł na podłogę złoty zegarek Tiffany’ego. Elvis podniósł go, a ponieważ lubił zegarki, zaraz założył sobie na rękę. Ładny – stwierdził „Król”. No to, kurwa, weź go! – powiedział Cole. Ofiarowanie zegarka włączyło u Elvisa mechanizm dawania prezentów. Elvis wybiegł z pokoju i wrócił z innym zegarkiem. Masz – powiedział, wręczając go Cole’owi. Możesz go, kurwa, sobie wziąć. Był to złoty zegarek udekorowany trzydziestoma dwoma diamentami. Elvis spojrzał potem na Jonesa i spytał: A ty jaki masz? Daj mi go! Jones wręczył „Królowi” swój tani zegarek z Myszką Miki. Elvis podskoczył z radości i wrócił z dwutarczowym zegarkiem marki Baume i Merzier dla dwóch stref czasowych, oprawionym w szlachetne kamienie. Ale to nie wystarczyło Elvisowi. Co jeszcze masz? – spytał. Cole dał mu brazylijski pierścień z ametystem. Elvis zdjął z ręki pierścionek i rzucając go Cole’owi, powiedział: Możesz sobie, kurwa, wziąć! Był to dwukaratowy pierścionek z diamentem i wygrawerowanym napisem „Love, Linda”. Elvis wypuścił Jonesa i Cole’a dopiero po trzech godzinach. Odprowadził ich do limuzyny w piżamie i otworzył im drzwi do samochodu. Kierowca i cała reszta towarzystwa omal nie padli trupem. Elvis bardzo rzadko wychodził z domu, nie mówiąc już o otwieraniu drzwi do samochodu swoim gościom”.

Stephen Davies, „Młot Bogów – Saga Led Zeppelin” (w przekładzie Marty Szelichowskiej-Kiziniewicz). Wydawnictwo “In Rock”, Poznań 2006.
(p)

wtorek, 19 października 2010

Nastrojone struny




W ostatnich dniach pod mój stary adres zamieszkania dotarła literacka przesyłka-niespodzianka. Tym razem była nią paczka z Ostrowa Wielkopolskiego z antologią podsumowującą pięć edycji OKP „Struna Orficka” im. Wojciecha Bąka. O samym konkursie tak pisze jeden z jego organizatorów, Wojciech Gawłowski: „Chciałem powołać w naszym mieście konkurs poetycki, który zyskałby rangę ogólnopolską i na trwale wpisał się w życie literackie kraju (…). Na patrona wybrałem najbardziej znanego i ze wszech miar „niewygodnego” dla literackich salonów i masowych mediów poetę, Wojciecha Bąka związanego biograficznie z naszym miastem. Do jury, któremu miałem zaszczyt przewodniczyć, zaproszenie przyjęli znani poeci, krytycy i wydawcy kierujący czasopismami literackimi, wydawnictwami i instytucjami kultury. Ich wszechstronne doświadczenie literackie, w tym również jurorowanie w wielu innych konkursach literackich, było wprost bezcenne”. Od jego samych początków konkurs wspierają: Krzysztof Kuczkowski, poeta, redaktor naczelny „Toposu”, Witold Banach, dyrektor Muzeum Miasta Ostrowa Wielkopolskiego, Wojciech Kass, poeta, członek redakcji „Toposu” i dyrektor Muzeum K.I. Gałczyńskiego w Praniu, Sergiusz Sterna-Wachowiak, poeta, krytyk i redaktor, aktualny Prezes ZG SPP w Warszawie, a ostatnio także Przemysław Dakowicz (za W. Kassa), poeta i krytyk literacki związany m.in. z „Toposem”. O swoich doświadczeniach „bycia jurorem” tak pisze ten ostatni: „Ocenianie wierszy w konkursach poetyckich jest zajęciem w równym stopniu interesującym, co kłopotliwym. Niewątpliwe korzyści, wynikające z czytania setek utworów o bardzo zróżnicowanym poziomie artystycznym, związane są z możliwością śledzenia tego, co dzieje się w najmłodszej polskiej poezji, definiowania dominujących języków i dykcji, rozpoznawania rytmów decydujących o kierunkach rozwoju literatury (…). Kłopot polega na tym, że zestaw kilku, nawet znakomitych, wierszy nie daje możliwości pełnego wglądu w odrębna osobowość poetycką, nie otwiera przed czytającym osobnego uniwersum pisarskiego, oferuje szansę zaledwie pobieżnego, by tak rzec – propedeutycznego wglądu, prezentuje fragment zamiast całości (…). Dlatego właśnie jestem głęboko przekonany, iż w konkursach poetyckich powinni brać udział przede wszystkim debiutanci – ci, którzy wydali już kilka książek, zazwyczaj wystarczająco dobitnie udowodnili już, że potrafią sprawnie operować piórem”. Jeszcze dalej w swoich wywodach posuwa się Wojciech Kass, który zgodnie ze swoją cudowną, „puszczańską” (od puszczy) naturą, prze pod prąd konkursowej niby-logiki, pisząc: „(…) konkursy są rodzajem instytucji i pełnią podobną funkcję co kolegia redakcyjne czasopism literackich i wszelkie inne kolegia – krytyczne i uniwersyteckie, które zbierają, przekładają i wybierają wiersze jak segregatorzy w magazynach owoców (…). Wszystkie te gremia są kimś czymś zewnętrznym wobec poety i procesu twórczego, który odbywa się w skrajnej samotności, w przestrzeniach pozostających poza okiem literackiej współczesności, jej giełd, rankingów, koterii (…). Dlatego nie pytaj, jeśli musisz być poetą, o nagrody lokaty, zaszczyty, o to, co i gdzie nabredził któryś z krytyków, ale pytaj w „najspokojniejszą godzinę nocy”, który z twoich wierszy był konieczny (tylko wtedy będzie naprawdę dobry), czy jest literą twojego głosu i życia, które przekuły się na literę słowa i oddechu”. Oj, zawstydzasz mnie swoimi słowami Drogi Wojciechu, mnie, który dwukrotnie „przełożył” miłość własną na udział we wspomnianym konkursie, będąc w nim poetą nagradzanym i wyróżnianym. Lecz mą „winę” częściowo zmywają słowa Krzysztofa Kuczkowskiego: „Czy widzenie poetyckie jest szczególnym rodzajem widzenia? A jeśli tak, to na czym ta wyjątkowość polega? Na nieufności do świata przedstawionego, do rzeczywistości – czy do rzeczywistości języka? (…) Poeta jest jak dziecko, czy może jest intelektualistą – znawcą kultury i badaczem umarłych języków? Te i inne pytania wracają podczas czytania wierszy zgłaszanych na konkursy. O, nie wszystkich wierszy! Myślę o tych kilku czy kilkunastu lirykach, które zostają wyłowione jak perły spośród setek innych tekstów, które poezją nie są, choć bardzo chciałyby nią być”. Stawiać pytania lub „zmuszać” czytelnika (nawet, jeśli akurat w danym momencie jest czytelnikiem-jurorem) do postawienia ich samemu sobie, to szczytny cel! Szczytni są i patroni poezji, których wymienia Sergiusz Sterna-Wachowiak: „Dojrzała poezja to według mnie przestrzeń doświadczenia wewnętrznego człowieka, nad którą unosi się czterech świętych. Pierwszym patronem poezji jest święty Adam z Raju, gdy nazywa zwierzęta, minerały i gwiazdy, rośliny, które już istnieją, już zostały stworzone, ale nie maja jeszcze imion. Nazywać to, co istnieje, ale i nie istnieje dopóki nie zostanie nazwane przez poetę we własny, niepowtarzalny sposób – to pierwsza z misji i wyzwań poezjomania. Drugim patronem poezji jest święty Heraklit z Efezu, gdy mówi, że nie można wstąpić dwa razy tej samej rzeki. Zapisać to, co nie zapisane – przeminie. Trzeci w moim małym niebie, pod którym przycupnęła pracownia poety, święty Hans Chrystian Andersen, jest patronem poznania dziecięcego, bezpośredniego, może i naiwnego, ale pozwalającego dotknąć tajemnicy, otrzeć się o prawdę w sposób czysty, nieuprzedzony. I wreszcie czwarty, święty Syzyf, ten, który nie wtoczy kamienia na górę. Poezja nigdy nie zgłębi tajemnicy, nie powie ostatniego czy właśnie ostatecznego słowa, na zawsze pozostanie wysiłkiem, który nie ma finału, nie rozplątuje tajemnicy”. W antologii znajdziecie Drodzy Czytelnicy „światy” i „tajemnice” laureatów konkursu z lat 2006-2010. A wśród nich wiersze wielu moich „poetyckich” znajomych: Dariusza Adamowskiego, Czesława Markiewicza, Joanny Lech, Doroty Ryst, Aleksandry Zbierskiej, Sławomira Płatka, Mariusza Cezarego Kosmali, Teresy Radziewicz, Joanny Herman, Justyny Fruzińskiej, Pawła Podlipniaka, Małgorzaty Lebdy, Natalii Zalesińskiej, Roberta Miniaka, Macieja Woźniaka, Roberta Rutkowskiego, Eli Galoch i Janusza Radwańskiego, których korzystając z tej niewątpliwej okazji, pragnę serdecznie pozdrowić!
(p)

niedziela, 17 października 2010

Skutki uboczne (1)



„Jaką radę dać przeciętnemu właścicielowi domu, by go uchronić przed włamywaczami? Cóż, pierwsza rzecz to zostawiać światło, gdy się wychodzi. Muszą to być żarówki co najmniej sześćdziesięciowatowe, słabszymi włamywacz gardzi i natychmiast splądruje dom. Innym dobrym sposobem jest trzymanie psa, to jednak nie zawsze jest niezawodne. Ilekroć zamierzałem obrobić dom z psem, wrzucałem trochę jedzenia dla psów zmieszanego z seconalem. Jeśli to nie działało, mieszałem po równo siekane mięso i jakąś powieść Theodore’a Dreisera. Jeśli zdarzy się, że wyjeżdżasz z miasta i musisz pozostawić dom nie strzeżony, dobrym sposobem jest umieszczenie w oknie własnej tekturowej sylwetki. W zasadzie jakiejkolwiek sylwetki. Pewien człowiek z Bronksu umieścił kiedyś w swym oknie tekturową sylwetkę Montgomery’ego Cliffa i wyjechał na weekend do Kutsher’s. Potem sam Montgomery Cliff przechodził tamtędy i zobaczył sylwetkę, co bardzo go zaintrygowało. Usiłował nawiązać rozmowę, ale gdy przez siedem godzin nie otrzymał odpowiedzi, wrócił do Kaliforni i oświadczył swym przyjaciołom, że nowojorczycy są snobami. Jeśli zobaczysz intruza w trakcie obrabiania twojego domu, nie wpadaj w panikę. Pamiętaj, że on boi się nie mniej niż ty. Dobrym sposobem jest obrabować jego. Przejmij inicjatywę i uwolnij włamywacza od zegarka i portfela. Niech idzie do twojego łóżka, kiedy ty się zmywasz. Kiedyś w Des Moines wpadłem w pułapkę tej samoobrony i przez sześć lat żyłem z cudzą żoną i trojgiem dzieci, a uwolniłem się, gdy miałem szczęście zaskoczyć innego włamywacza, który zajął moje miejsce. Sześć lat z tamtą rodziną było bardzo szczęśliwe i często wspominam je z życzliwością, choć praca w grupie skazańców też ma wiele zalet”.

Wody Allen, „Skutki uboczne” (w przekładzie Bogdana Barana) . Wydawnictwo „inter esse”, Kraków 1991.

(p)

piątek, 15 października 2010

W tyglu...



W numerze 1-3 (169-171) 2010 „Tygla Kultury” ukazała się recenzja antologii wierszy łódzkich debiutantów „na grani” autorstwa Marcina Orlińskiego. Antologia ukazała się wraz z numerem 2 (3) 2008 Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie”. Całość recenzji zatytułowanej „Linie zastępcze” można przeczytać pod linkiem: http://www.marcinorlinski.pl/nagrani.htm


* Marcin Orliński, ur. 1980. Poeta, krytyk literacki. Doktorant w Instytucie Badań Literackich PAN. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Laureat wielu ogólnopolskich nagród literackich. Stypendysta Ministra Kultury w dziedzinie literatury. Redaktor "Zeszytów Poetyckich". Wydał tom wierszy Mumu humu (Zielona Sowa, Kraków 2006). Publikował m.in. w takich czasopismach, jak "Gazeta Wyborcza", "Tygodnik Powszechny", "Przekrój", "Odra", "Twórczość", "Akcent", "Kresy" czy "Topos". Tłumaczony na języki angielski i szwedzki. Mieszka i pracuje w Warszawie.

(p)