FINK - "Hard Believer", 2014.
Płyta do zachwytu.
Patrzenia na świat ze spokojem. Do afirmacji świata, zgody. Fink
siada na schodkach ze swoją gitarą, łapie właśnie ten akord,
uderza w struny właśnie w ten sposób.
Fin Greenall – brodacz
(hipsteria pełną gębą) wcześniej zauroczył mnie swoim krążkiem
„Perfect Darkness”, wciąż uwielbiam go włączyć późną
porą. Od pół roku słucham też „Hard Believer”. To nie jest
płyta do zakochania od pierwszych dźwięków. Wchodzi powoli.
Bluesowe mantry, monotonne drążenie skały kroplą dźwięków. Aż,
któregoś dnia, słuchając Finka doznajesz objawienia, że to twoja
ulubiona płyta.
Numerem jeden jest
„Sheakspeare”. „Dlaczego uczono nas Szekspira, gdy mieliśmy
zaledwie 16
lat? O Romeo, on myśli, że to miłość. Te wszystkie
udawania i pocałunki słane z balkonu? (…) Ty, nauczyłaś mnie
tak dużo o sobie. Nauczyłaś mnie miłości. Teraz, nie uczę się
niczego.” To powtarzane,
narastające: „And learn nothing” robi niezwykłe
wrażenie. To jest ten moment, który każe napisać światu
„Słuchajcie tej płyty”.
Chociaż tekst niewesoły:
kochając jesteśmy tępi i nigdy nie zrozumiemy się nawzajem,
będziemy popełniać błędy, ranić się wzajemnie. Przewróć
stronę czytelniku Szekspira i zobacz co jest na końcu.
Płycie można zarzucić
pewną monotonię środków wyrazu. Ale to po prostu płyta, która
sprawdza się nie w każdym momencie. Gdy chcesz się wyciszyć,
uspokoić, przepracować coś. Wyróżniam przepiękny „Looking Too Closely”
- zaczynający się od „This is a song about somebody else / So
don't worry yourself, worry yourself”. Lekko kaznodziejski
tekst o tym, że ze strachu przed zranieniem rezygnujemy z życia. W
refrenie robi się radiowo, coś jak wczesny Coldplay.
Kawałek tytułowy to
ciężkawy, toporny bluesior. „Niedowiarku, widzę jak światło
przychodzi”. Dobry na złapanie
dystansu, w sam raz na przebudzenie.
„Green
and Blue” - to po prostu smutna piosenką z motywem pióra i
papieru, niewysłanego listu. Prawdziwy dół zapewnia song numer
trzy - „White Flag” - kawałek godny najlepszych nagrań
kultowego Portishead. Psychodelicznie, narkotycznie. Poddaj się.
Rozedrgany
„Pilgrim”, o tym, że za dużo się przeszło, żeby teraz
krzyknąć „Wszystko jedno”. Czy da ci moc ten napór dźwięków?
Czy da ci siłę do wskrzeszenia?
„Two
Days Later” - jakbyśmy płynęli, spokojnie wiosłując. Piękny
refren: „Teraz wiemy, gdzie jesteśmy, na czym stoimy i
gdzie upadamy.”
Kiedy
śpiewa o warstwach: „Layers on layers, layers on layers”
przypomina mi się tekst ze znanej kreskówki o ogrze. Ale nie ma tu
humoru, Fink nie śpiewa o kwiatkach. Tęsknota, listy, przestrzeń
między nami pusta jak próżnia.
„Too
Late” - mógłby być piosenką pod napisy końcowe w jakimś
tragicznym filmie. Świetnie nadaje się jako tło dla przegranych.
Wyobrażam sobie mecze piłkarskie: jeden sektor śpiewa „We Are
The Champions”, drugi - „Too Late” Finka, gniotąc butami
plastikowe kubki, zwijając flagi, godnie opuszcza stadion.
Na
zakończenie jest trochę luzu. Spadliśmy na samo dno, ale już
dobrze: „It's All Right”.