ANNA MOCHALSKA „Same głosy”, Kwadratura Łódź, 2018
„Słyszę. Też
słyszysz.” - przekonująco śpiewa Lao Che w piosence „Nie
raj”, podobnie - „Idę za głosem Twym” - wyśpiewuje w
uniesieniu Antonina Krzysztoń. Szumią w naszej głowie głosy, zdania z piosenek, rozmów,
wierszy. Są, motywują nas, prześladują,
wpływają na nas, naprawiają albo psują. Taki sens odczytałem ze
„schizofrenicznego” tytułu Anny Mochalskiej.
W wierszu „Z obłoku
odezwał się głos (chmura internetowa)” padają słowa „nagle
znikąd dochodzi taki głos”. Olśniło mnie: to cud, że mogę wziąć czyjąś emocję, prawdę, że mogę przekazać komuś własną. Oto jest sens i diament: „czuję,
że żyję, kiedy rejestruję / obecność nowych słów na starych
śmieciach.”, „to jest mój wiersz umiłowany, w którym
mam upodobanie. Jego słuchajcie.” Arcypiękne! Czytam,
filtruję, tłumaczę. Biorę, przekazuję. Naśladuję, zostawiam
ślady. Wiersz w ramki, wiersz w podręczniki!
Jak wspomniałem -
książka ma koncept. „Głośny” tytuł i tytuły poszczególnych
części są powiązane: „Nagłos”, „W głos”, „Pod głos”, „Pogłos”,
„Wygłos”. W pierwszej części wykorzystany został topos
stworzenia świata w siedem dni. I tak: owszem, Adam dał imiona
zwierzętom, ale – wg autorki – to pierwsza kobieta wymyśliła
kulturę i poezję. Ta, która „mogła udźwignąć wszystko, co
osiadało na wargach, cały proch mężczyzny i całą jaskrawość.”,
sprawiła, że stała się pełnia. Przyjmuję tę męską
deprecjację, przyjmuję tę feministyczną optykę, bo sprytna, i
łebska, i poetycko pięknie skrojona. Obok ciekawej medytacji o
ciele: „ciało nie uszło cało”, jest też tu udana, cokolwiek
patetyczna, puenta: „za kolejną wydmą nasze dzieci powiedzą,
właśnie tu chcemy zbudować wielką babkę z piasku.”
Te wiersze pełne są
gier, poetyckiego kunsztu. Słowa są obracane, zestawiane -
„być kliszą ze zgliszcz”, odczytywane wspak - „jedyne
co daje mur, to rum”, przekręcane - „chyba ziew krwi”.
Są tu cwane metafory: „teraz mieszkam w płomieniu. Świat poza
nim jest dziwnie zimny i blady. i nie drga.”, „wszystko
widzę ze środka, z iskry.”, aliteracje - „pożar nie
pożera”. Czyta się więc książkę podziwiając
ekwilibrystykę i spryt – biedny „Brzydgoszcz”. Przy
czym nie ma w tym sztuczności, wszystko jest żywe - zdarzają się
tu kolokwializmy i wulgaryzmy, ironia.
W wierszu „Fundamenty”
wyznaje się uczucie językiem architektury i budowlanki: „Jesteś
mi konstrukcją z żelbetu”. W ”Co ja paczę” jest o
wypaczaniu, o budzie z żeber, która przecieka, przepuszcza wilgoć
i chłód, o słabym rusztowaniu z żeber... „Niepewność
murowana” pomysłowo rozgrywa słowo „mur”.
Przekonujące jest
obrazowanie. Widziałem i nie zapomnę łatwo - wielki chłód - „lód
ściął nas z nóg.”, płonący dom „do domu można iść
jak w dym” albo smog w powietrzu „sadzimy sadzę, środę
popielcową obchodzimy co tydzień. Świętujemy pogrzeby, oglądamy
stare filmy.” Bywa plastycznie i surrealnie „czas ścieka
po rękach”. Mochalska szepcze - „i nasze oczy to suche
doliny, i nasze miejsce to suche doliny.” i wali z grubej rury
- „żal dupę ściska, c'nie? c'mon, simon”.
Świetnie wymyślony jest
wiersz inspirowany komunikatem windowsowym „czy na pewno chcesz
zamknąć kreatora?” Powstał
wiersz na rekolekcje, wiersz na dyskusje.
Kołysze
się tu koty do wiecznego snu, zatwardziałym przypomina się o
kruchości. O umieraniu jest poważnie „miejsca puste są
pełne. pełne straty i braku.” i
niepoważnie „śmierć jeździ czarną beemką”.