Generalnie nie interesuje mnie rap. Zwykle w szybkim mówieniu, jest więcej bełkotu, niż polotu. I jeszcze te bluzgi. Zwykle mnie śmieszą - mam wrażenie,
że ktoś się tam mocno napina. Ale jest taki rap, co poetom każe wiązać sobie buty.
Złapałem się na piosenkę "Zmysły" z 2015 roku (to naprawdę niezły motywator - jestem pewien, że zapętlając tę pieśń, można dobiec do horyzontu: "Ciebie i siebie się nie wypierać / Fałsz punktować, co nieważne - je#ać"), potem na "Cesarza", potem na "Samsona" i "Awdgb". I już tylko czekałem na całą płytę...
Pierwsza jest "Rutyna" - jak zaciśnięte pięści, jak zaciśnięte zęby. Gdyby cię kiedyś wkurzała monotonia życia, dostaniesz tu słowa, które cię nawrócą. Chociaż "za oknem jest średnio", trzeba dawać sobie fizyczny wycisk i poświęcać się dla rodziny - oto prawdziwe męstwo! "Tak wiele jest zmiennych, więc te które mogę zamieniam na stałe." Fajny mocny tekst.
"Awdgb" to mistrzostwo świata. Jest w tym humor, jest świetny bit, pomysł! Radość z tworzenia, radość z zobaczenia w dziecku siebie. Cud miód fraz: "Ale to pięknie płynie, ale to świeże jest". "Weź paluszkiem w klawisze: awdgb. Kozak!".
"Na dłoni" z głosem Andrzeja Grabowskiego to rozrachunek z życiowymi błędami. O mijaniu się z partnerką, czule i trzeźwo.
"Samson" - o tym, żeby wierzyć w swoją siłę, nie oglądać się na innych. Z ujmującą frazą "Błędnie czułem, że jest w grupie siła. Teraz widzę, że aaa".
Utwór z gościnnym udziałem popowej piosenkarki Sarsy - "Brzmienie", na razie do mnie nie trafił.
"Zrobiłeś to chłopak" - to imprezowa rapowanka o sobie, z brechtem z siebie "każdy się pytał, co to za kolo? / gość ma trzy dychy / gadkę radomską, gębę tak swojską / do tego - to były listonosz". Trzeba pochwalić, i dystans do siebie, i samoświadomość: "ładnie namieszał na scenie / ten zwykły chłopaczek z Radomia".
"Nic dodać, nic ująć" - to gadka o swoim miejscu w środowisku polskiego rapu: "nowego siebie znów lepię, / później to macie na CD".
"Nigdy ponad stan" - o tym, że trzeba człapać do celu i się nie napinać, cieszyć się z tego, co się ma.
"Cesarz" to sztos. Wyszło to obłędnie. Bezczelna radość z posiadania rodziny, żony, dzieci, domu. Zuchwały pean na zwykłe życie w bloku. Bez odpałów, za to z pieczeniem chleba, siedzeniem w czterech ścianach: "Imperator. Pan kwadratu. Cesarz. Partner. Raper. Facet. Siara. Tatuś". Pełnia życia, wiara, "yyy wszystko".
"1000 kcal" to coś o satysfakcji z własnej pracy.
"Zoba, zoba" - przepracowanie tego, że zawsze się znajdą szydercy.
"Nie pytaj mnie o nic" - z błyszczącą frazą: "odpowiedzi nie znam, / coś tam się wydaje, / ale nie to, żebym wiedział".
"Serce matki" - z jakąś świadomością, że żyjemy w dobrych czasach. I na koniec dydaktyczny kawałek przeciw zamulaniu się: "Wiosna". Tyle i aż tyle. Rap, który odpowiada na pytanie o sens, który pokazuje, że można ogłosić się panem swojego losu. Byle pamiętać, co jakiś czas wrzucić koronę do kosza na bieliznę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz