wtorek, 22 marca 2022
No bo mam dwie strony i tak potrafię.
środa, 23 lutego 2022
Czuć oddech, bicie serca, puls
MUZYKA KOŃCA LATA, "Prywatny Ciechocinek", Thin Man, 2021.
Zostałem zauroczony. To piękna płyta. Jak z rzutnika wyświetla mi różne przezrocza. Siedzę w zadumie albo tańcuję.
Po pierwsze przywołuje wspomnienia młodości. Wędrówki bez GPS-a, piękno i dobro tamtych naiwnych czasów. Życia bez Fejsa i Insta, które ryją psychikę. Jeszcze te wspomnienia gdzieś się tlą, zapisane na VHS-ach, na czarno-białych zdjęciach...
Po drugie - Muzyka Końca Lata to taki klasyczny niszowy twórca. Nagi - pokazuje nam swoje uczucia, bez filtrów, ściemniań. Bez machiny promocyjnej, menadżerów. Jasne, że podziwiam piękne teledyski za miliony, ale jak sobie uświadamiam ile "ludziów" przy nich majstrowało, to czasem wydaje mi się to obrzydliwe. Sztukę lubię pojmować jako wypowiedź intymną. Wypowiedź, w której czuć przyspieszony oddech, bicie serca, puls. Te wszystkie promocje, bilbordy i inne tego typu działania, czynią ze sztuki produkt. Z metką, z kodem kreskowym. Powstaje takie brrr-coś, sztuczne jak manekin, wydmuszka.
A słuchając płyty "Prywatny Ciechocinek" odczuwam pełną empatię z twórcą. Żywym twórcą, a nie produktem.
Muzyka Końca Lata - to zespół, który działa od dawna. Lider - Bartosz Chmielewski. Swego czasu ciepło wyrażał się o nim Dunin-Wąsowicz na łamach pisma "Lampa", pamiętam. Zespół niszowy. Z Mińska Mazowieckiego. Moje aktualne odkrycie.
Pierwsze skojarzenie - wczesny Happysad (taki, który grał kiedyś na Lumumbowie przed Kultem). Drugie skojarzenie - Komety (zespół Lesława), który uwielbiam - pamiętam pogo w Domu Literatury w Łodzi. Trzecie skojarzenie - zespół Kobiety z hitem "Si Si Marcello". Piosenki o uczuciach. Jakie to inne od masówy, w której maczo opiewa swoje ego, swoje podboje. Jakie to inne od sztuki pojmowanej dziś jak obscena. Jakie to inne od sztuki, która jak Putin przekracza granice.
Bliskie mi są już pierwsze słowa tej płyty. Zapis załamki. Zwątpienie twórcy. "Nie napiszę już piosenki, pomyślałem tuż przed snem / Tyle jest muzyki, nie ma komu słuchać jej / Już nie będę gwiazdą rocka, nie, nie dla mnie listy szczyt / Można już odetchnąć, koniec z nagrywaniem płyt".
A no tak, bo potrzeba obcowania ze sztuką została zdegradowana i ośmieszona. Spotifaje podają nam tysiące plików na tacy. Algorytm Netfliksa sam wybiera filmy. Gotowa papka wylewa się z dozownika wprost do gardła gęsi. Komu potrzebna dodatkowa dawka - od niszowego twórcy?
Czy to wina systemu nauczania - konieczność odpytania (no i sprawdzenie, czy zgadza się to z kluczem odpowiedzi) z kolejnego starożytnego, średniowiecznego, romantycznego, pozytywistycznego, młodopolskiego itd., utworu, wywołuje u sporej części młodego pokolenia, wstręt do emocjonalnego wgłębiania się w tekst? Nie wiem - może trochę też, może to, że świat się zmienia? Wszystko jest bardziej giga i miga - jak śpiewał Janerka, a zapotrzebowanie na obcowanie ze sztuką jest szczątkowe. Koncerny wiedzą na jakich strunach grać, by zainteresować odbiorcę. By go nakarmić i zamulić. Nietopowy artysta jest w swojej niszy skazany na osuwisko i to się nazywa abrazja.
Muzyka Końca Lata to muzyka bezpretensjonalna. Głos męski - to głos marzyciela, czułego faceta. Plus głos żeński współtworzący piękne harmonie wokalne. Atmosfera wakacji, radosnego pląsu, odpoczynku ze szkłem w ręce, prywatki.
Pieśń "W Boule gram" szkicuje nam portret mężczyzny - oto optymista, aktywny sportowo, zmieniający pracę - ceniący sobie jej komfort ("Już zmieniłem szefów trzech, byli dziwni strzygli brew, pili krew"), przeżywający romanse ("Chociaż długo byłem sam, teraz fajną pannę mam"), dużo czytający ("Książki, płyty to nasz skarb, starczy nam na wiele lat, czasu szmat")...
Najlepszy na płycie "Naucz się być sam" z genialnymi klaskami, rozwalił mnie konstatacją, by zaakceptować swoje wyobcowanie. Rozrywkowy teledysk wskazywał mi na przeżycia jakiegoś - przepraszam za mocne słowo - przegrywa. Widziałem go w śmiesznych gaciach jak macha lekkimi sztangielkami - co wywołało politowanie. Każdy kolejny kadr - facet łazi z sukienką na wieszaku, wywołał - znowu - raczej poczucie żenady. Ale pod koniec, gdy tańczy na koncercie to już współodczuwam jego ból. I jeśli rozkminić to inaczej, i za żałosne uznać potrzebę uznania, potrzebę lajka, pogłaskania po głowie przez kogoś - to utwór rośnie, rośnie! Właśnie takiego potrzebowałem!
Zresztą muzycznie on jest przegenialny. Czuję tu jakieś echo przebojowości zespołu Air, piękna jest ta narastająca coda. Oto prosta piosenka - wyprowadzacz z manowców poszukiwania podziwu.
"Silent Disco w Pogłosie" to świetny instrumental. Tajemniczy Don Pedro skrada się pomiędzy kwartałami ulic. I wychyla się, raz na jakiś czas, na jedną karambę.
"Prywatny Ciechocinek" to lajtowa piosenka, która wyświetla mi drogę między Wetliną, a Ustrzykami. Autor opiewa swoje własne uroczysko nad jeziorem, ale każdy sobie wyświetli tu swój własny chill-out. "Będę gotował barszcz" - brzmi jak postanowienie poprawy na spowiedzi. Artykułuje się tu proste czynności zerujące licznik i potrzebę samotności. Jest też kapka o wegetarianizmie ("cieciorkę, kapustę czy szczaw?"), w taki sposób, że nawet jak ktoś lubi mięsiwo, uśmiechnie się.
"Wniebowzięci" to miejsce na wokalne szaleństwo kobiecego głosu. Żaden wypełniacz - piękny utwór do wielokrotnego odsłuchu.
"Żyjmy" przekonuje słusznie, by kombinować, walczyć, nie bać się ryzyka.
"Myślówa" oprócz pięknego tytułu, zasysa nas w jakieś mroki. Robi się dżdżysto jak w Seattle, gitarka tak łka, że zespół Mad Season mi się zwizualizował.
"Globus" to instrukcja obsługi doła: "Oto ręka, oto nos, resetuję w sobie BIOS". I znów jest miejsce na fajne psychodeliczne rzężenia.
Kolejny instrumental brzmi jak Ennio Morricone na Mazurach. To musiało powstać gdzieś na huśtawce w kształcie konia, koło Ełku, w gminie Stare Juchy - toż to ja tam na koloniach byłem!
Wyznania prawiczka z frazą "Pusta chata, ja i Dead Can Dance" wylewają nam na niebo gwiazdozbiory i ryski po meteorach. A refren "Weź mnie w cień" każe nam wziąć te piosenki we własny prywatny odtwarzacz. By wzruszyć się, zobaczyć w sobie choćby cień dawnego młodzieniaszka, poczuć meszek nad wargą.
wtorek, 15 lutego 2022
Sieć WiFi nadal rozsyła swoją nazwę
Paweł Biliński "Bezsynność", Fundacja Duży Format, Warszawa 2021
Oto strofy o żałobie. Takie, które wytrącają nas z codziennego komfortu podwójnego espresso, ciepłego fotela i kontemplowania cudu życia. Bo oto przyszła śmierć i zabrała jakikolwiek sens. Zrobiła koniec świata.
czwartek, 10 lutego 2022
Oto świrnięta płyta na czas pandemii
Art.Budyń & Chango "Ukrytedowiadomości", Mystic Production, 2021.
To jak Budyń śpiewa, jak szepcze, cedzi słowa, jak akcentuje, jest znakomite. Muzycznie - pyszne, rytm kołysze i koi. Można zanurzać się po wielokroć, jak w świętej wodzie.
"Kiedyś" jest równie popisowy. Piękny pomysł na tekst, ze słowem "kiedyś" (ech, od razu mi się kojarzy Tom Waits wyciągający swoje "Somedays, somewhere") rozciągniętym między czasem przeszłym, a przyszłym, z wnioskiem: "w zasadzie teraz to kiedyś już"... Te wyciągane wysokie dźwięki każą nam tańczyć na paluszkach, wdzięczyć się do świata w dziękczynnym miłosnym pląsie.
wtorek, 4 stycznia 2022
Wieszczenie katastrofy nowocześnie i ze smakiem
STEVEN WILSON "THE FUTURE BITES", 2021
niedziela, 26 grudnia 2021
"Kocham", które zmienia głos i świat
AGNELLUS - "KOCHAM, WIĘC JESTEM", Stowarzyszenie Obszary Kultury, 2021
Ulica Zgorzelicka 15 - pusty plac, naprzeciwko jest tam nowy blok mieszkalny, ulica Lewa 8, czasem przejeżdżam tędy z pracy. Tu żył Lutek, mój ziom z Tomaszowa, który "sens swojego życia widział tylko w miłości i sztuce". To wzrusza i buduje. Moim zdaniem zasługuje na pamięć wszystkich tomaszowian. Wielka chwała Justynie Biernat z fundacji "Pasaże Pamięci" za opublikowanie znalezionych w Waszyngtonie listów.
niedziela, 14 listopada 2021
Wypasione chaty rzędem
MICHAŁ DOMAGALSKI "za lasem/", SPP Oddział w Łodzi / Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2021.
Suburbanizacja prosiła się o książkę. Oto Zalasewo - wieś pod Poznaniem, która wsią jest tylko z nazwy. Miejska wieś. Zamiast „chat rzędem na piaszczystych wzgórkach” jak u Kasprowicza - Żabka, asfaltowe rondo i biegacze. Nowoczesna zabudowa z widokiem na łany i kłosy.
W lekkiej luźnej formie Domagalski podaje słowa mieszkańca bloku na wsi. A te notatki, refleksje, którym nadano formę wierszy bez tytułów, są zastanawiająco gorzkie. Wszędzie jakoweś fata zamiast rzeki miodu. Piętno zamiast piękna.
Pisane jest to ze swadą, zmyślnie, niby żartobliwie, ale na serio. „Chcę, żeby widzieli, że mnie stać” prawi posiadacz i chce się chichotać „z kasków w oczojebnych kolorach”, albo „nie jest różowo – nie licząc ścian dziewczyńskich pokojów”.
Przez ścianę u sąsiada słychać mord, a więc tło nie jest wymarzone. Czy to przez to nie chce się włączyć tryb szczęścia? Zamiast tego wciąż działa tryb „neowieśniak” w dodatku „pozbawiony roli” (tu podwójne znaczenie słowa „rola”), „postwieśniak”, który „obrasta w tłuszcz przedmiotów”.
Zwiedzamy osiedle w rytmie bicia się w pierś przy „mea culpa”. Tu, gdzie rządzi zły konsumpcjonizm, tu, gdzie ciąży bolesna świadomość tego, że w posiadaniu jest zło, a w dodatku to posiadanie na krechę jest. Bo ciąży kredyt, „Ten kredyt”.
Oto nieswoi „uchodźcy z małych miast” okupują Zalasewo. Czują smród wiejskich szamb, widzą autochtonicznych meneli i izolują się na placach zabaw, w mieszkaniach na dwa zamki. Kawosze, pijący kawę z nowoczesnych ekspresów, mają rozterki, bo nie umieją tej kawy osłodzić: „pijemy kawę zamkniętą w kapsułki, więzioną z daleka, zza gór tylu, zza wód tylu, że trudno uwierzyć w istnienie tych miejsc”. I szare to wszystko, domy „sadzone w poprzek. Szeregi szare jak człowiek”. Niby wszystko roście – ponad sto firm! - lecz wszystko roście oprócz serca, bo wszędzie „pozory domów, domy pozorów”. Wizualizacja kapuścianych głów. Kiedyś "Księga ubogich", a dziś "ubodzy duchem", żyjący zakupami albo YouTubem, Facebookiem.
Tej rzeczywistości należy się wulgaryzm, więc „i na Zalasewie można już wjebać kebaba”.
I śmieszne jest to, że tu gdzie kiedyś był sad, dziś można kupić syrop wiśniowy ze śladowymi ilościami owoców oraz orzechów arachidowych, że zamiast kluczy żurawi, są mieszkania pod klucz.
Autor zdaje się być cyniczny w sprawach miłości i wiary. Sens życia wklęsł i z tej kotliny teraz genialnie puentuje: „Nie przyjeżdżaj. (…) Nie dotarliśmy do niczego, co byłoby czymś bardziej. Mniej więcej jeszcze sześć lasów. Góry i morza.” Śmieje się z nazw ulic, które są tylko projekcją: „Świat przedstawiony, został poprzestawiany.” i ze swojej erotycznej przygody z udostępnianiem ekranu. Dreszcz, który przechodzi przy sugestii podobieństw do Auschwitz, jest bolesny: „Staramy się wierzyć w posiadanie, samochody w dieslu, PKB, pracę przez dekady (...)”
Te historie, które skądś znam, bo sam mieszkam w Zaborowie, co brzmi jak Zalasewo, przypadek? Zalasewo może być metaforą każdego przedmieścia. Koniecznie więc, przeczytajcie, o tym, co za rogiem, zachęcam.
środa, 25 sierpnia 2021
Co nas nie zabije, będzie czekać w ukryciu. Dirty Dancing nad przepaścią
Marzena Orczyk-Wiczkowska "Ranne pieśni", Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2020.
Są wiersze, które szukają poklasku. Występują w imieniu. I wierzy się czasem takim wierszom, choć widzi się autora spragnionego spiżu lub chociaż splendoru. Przyznam, że częściej urzekają mnie wiersze intymne, prywatne, własne, które na nic wielkim zbiorowościom, a potrzebne są człowiekowi szukającemu sposobu na uporządkowanie świata.
Wiersze z „Rannych pieśni” są jak muzyka grana dla wtajemniczonych w jakimś ustronnym pięknym miejscu, do którego nie trafia się przypadkowo. Wyobrażam sobie, że to nie stadion, lecz sala koncertowa z dobrą akustyką. Ten koncert grany jest - tak jak tytuły rozdziałów – najpierw w „con tristezza”(przetłumaczę: „ze smutkiem”), potem w „allegro, ma non troppo” (umiarkowanie szybko), potem przechodzi w „tenuto” (wytrzymując) i kończy się „delicato” (delikatnie). Wszystko z inspiracji spojrzeniem przez ramię, na dzieciństwo, młodość oraz z perspektywy spełnionej dorosłości i dojrzałości życiowej.
Tytułowa gra słowem „ranne” sugeruje ranę, i jest tu dół, ale nie - chwalmy Pana! - żadnych egzaltacji, najwyżej złość, że wszystko na opak - taka rozumna złość.
Muzyka! Ona najlepiej tłumaczy świat! Dlatego piękna jest - taka w sedno - fraza: „lód skuł nasze serca, lecz nie dosięgnął ust // więc śpiewaj, nie ustawaj.” (Thom Yorke w „No Surprises”mi się wyświetlił). Bo czy w muzyce (życiu) chodzi o to, kto szybciej, kto głośniej? („a może to cichsze jest niż oddech, bledsze niż śnieg?”). A może dopiero jakaś utrata otwiera nam wrażliwość? („wykreśl wszystkie czasowniki, rzeczowniki, / przymiotniki, zaimki, / całą zbędną resztę. /niech płyną wolno / migotliwe ławice - / kropki, wykrzykniki, / znaki zapytania.”; „gdy wody opadły, / wziął te drzwi i wsadził w ziemię. / teraz tu jest mój dom, mój kościół. / ponoć nadal śpiewa / i przestać nie może. / da pan wiarę, / panie?”).
Ta muzyczna fiksacja mi odpowiada. Czytam/słucham i rozumiem: „śpiewam / kołysanki i obracam zimne słowa w czerwiec.”
Majstersztykiem jest wiersz „tango mnemosyne” o historii stworzenia jako o koncercie, w którym pękają struny. To nie jest wesoły wiersz, pełno w nim grozy: „kiedy trzasnęła czwarta struna, piąte królestwo / przejęło władzę. nastała histeria las rąk w górze. / w rękach noże, karabiny. nad głowami / sztandary i rozkazy. panie proszą panów. / proszę państwa do gazu.”
Podoba mi się to, jak z „przeżytego” poetka tworzy tkankę wiersza. Nie ma tu żadnych banialuk, tylko słowa takie jak „sól, śnieg, spazm”, które znaczą własne przejścia. Rozczarowanie znane mi z piosenki Budka Suflera „To nie tak miało być”, tutaj ma taki wyraz: „język drętwieje od znaczeń zabeczkowanych / dawno temu, za lasami, za górami powolnego / rozkładu. jeden mały łyk, jeden kiszony ogórek / – tyle zostało. a tak wielkie były zmyślenia, / zmierzchy, bóle, miłości, nakładane jak tipsy, / cięte na słowa, wrzucane w coraz cichszą ciszę.” Pisze więc wobec swobodnego dryfu i szarzyzny.
Udane są w "Rannych pieśniach" opisy podziałów w społeczeństwie: „papier, kredę i trias? Tu i teraz jest tam, w okienku telewizora, / gestem kciuka obdarza, odbiera i dzieli” i to, jak los i przypadek dzieli i rządzi naszymi sprawami (wiersz „holy casino”). Wybija się też świadomość własnego farta (wiersz „pętla”: „pukamy i zostaje nam otworzone”).
Marzena Orczyk-Wiczkowska umie być zarówno lakoniczna jak chiński mędrzec: „pod każdym drzewem śpi robak. pod każdym drzewem leży owoc. staram się pamiętać.” i spiętrzać własne wspomnienia jak w wierszu „terapie”.
Świetnie, że w „rew/play” wspominając licealne czasy i dawne przeboje, używa czasu teraźniejszego. Ten taniec z "Dirty Dancing" trwa - choć teraz nad przepaścią - „z piskiem opon skręcamy w mercy street. Co nas nie zabije, będzie czekać w ukryciu (...)”.
Interesujące zdało mi się wykorzystanie w kilku wierszach róży, mgły i motyla – klisz z pozoru ogranych przez tysiące poetów (plus przywołanie Rilke'ego).
Obrachunkowy ton: „tak mijają lata. dni wpuszczone w tygodnie / jak koszula w dżinsy.”, „kiedyś stanę się naturaleza muerta” jest gorzki, ale wizja potopu: „nad wieżą kościoła przepływa statek” wydaje się tylko sennym koszmarem.
W wierszu „gołota przegrywa” jest bolesna świadomość klęski. Bo tak: „tracisz siły, miasta w tobie przesuwają się, gps zawodzi.” A jeszcze bardziej boli w wierszu „pangea proxima”, gdy patrzymy na historie świata z perspektywy śniadania: „ledwie wczoraj miała miejsce zagłada notozaurów, dzisiaj – gorąca kawa, rogalik i kosmos, obserwowany z balkonu przez starą lornetkę.” Poeta jest bajkopisarzem, „wojny, miłości zastygają warstwa po warstwie”, kontynenty dryfują, a wiersz, muzyka, śpiew jak brzęk kosmicznej, jednodniowej jętki, jak tytuł starego przeboju Europe.
Jedziemy pociągiem, „nasze twarze jak hologram, nakładany na krajobraz.” i to ma sens.
sobota, 14 sierpnia 2021
Końce antropocenu i Pan wśród błyskawic
BECK "HYPERSPACE", 2019.
Beck to dla mnie gość. Marudzi coś tą swoją manierą, jakby go zęby bolały. Kreuje się w teledyskach na kowboja wyciętego z komiksu o dzikim zachodzie. Gdy jego "Loser", leciał co godzinę w MTV nie pomyślałem nawet, choć piosenka zacna, że będę go słuchał 27 lat później z taką atencją.
wtorek, 13 lipca 2021
Ćwierćszympans bez szans i kosmaty kosmos
SPIĘTY - "BLACK MENTAL", Mystic Production, 2021.
"Obywatel Republiki Dobaczewskiej" zaszalał na maksa. Poddał mi takie dźwięki, że pląsam z kawą wśród chaszcz, tańczący z frazami. Muzycznie jest to wielgaśne i pierwszoklaśne. Wiwat język polski i jego możliwości - zestawianie słów, rozbijanie ich na miazgę! Plątanie, dobitnie, z genialnym bitem!
Promocja płyty rozpoczęła się od "Trybuny małpoludu". Spięty tańcuje i się giba w trzypaskowym dresie. To jest mocne, proste i mocne, a ręka kamery drży jak neon. Ha! Bo przecież człowiek nie brzmi już dumnie. Wypomniana jest mu wpisana w geny wredność. Ten "Ćwierćszympans bez szans na gatunkowy awans" włazi na kark i "króluje nad zwierzęciem w udręce", zatem już czas, by wegetarianie wszystkich krajów pomściły Łajkę. Ludzkie dzieła - akwedukty, freski i symfonie - nagle są takie koślawe, wypłowiałe albo kakofoniczne. Człowieki, hańba wam! Możecie, pisać święte księgi! I tak będą miały zapach skinheada, nie Robin Hooda! Oto sprytna logika, oto szach-mat lewą ręką. Czy ten tekst to ironia, czy prawda między oczy? Czy to lewicująca agitka, czy z niej kpina, skundlony słuchaczu, sam sobie oceń!
Niemniej genialny jest drugi singiel - "Narodowy socjalizm kosmosu". Widzę tu Lema, jak macha słuchaczowi, gdzieś, skądś. ("Cyprian cyberotoman, cynik, ceniąc czule"). Wyrzucenie faszyzmu gdzieś w kosmos, oznacza przecież, że on się tam szerzy! Skoro jest próżnia, musi być i Świrer oklaskiwany na tle mgławic i warkoczów komet. "Sokiści kolei losu, krzyżują zwrotnice kosmosu." - piękny to koncept, by wykpić dyktat. Uwielbiam frazkę: "Uiszczę szyją za moją kpinę" - podśpiewuję ją sobie i w innych okolicznościach, bardziej domowych i mniej międzyplanetarnych.
"Kopciuszko" to autobiograficzny opis ucieczki od patriotycznego etosu. Zdaje się, że wspaniałą płytę "Powstanie Warszawskie" wykorzystywano do niecnych celów, od których Spiętemu zrobiło się mdło. To koszulkowo z kotwicami i husarią, i to tatuażowo, śmierdzi kopciuchem, jak każda dewocja. Za pomysł, że pies po zmianie fizis w kota, zagryza samego siebie - chapeau bas! Ironia jaką się tu posługuje Spięty, jest cięta jak bat, aż "Puchatek się stoczył i odwrócił Krzyś". Cudna coda tej płyty zaczynająca się od "Reprezentuję sobą istotę zła, I Laurę Palmer zabiłem ja.", to wzięcie na swoje barki wszystkich win tego świata. W świecie podziałów na plemiona, zamiast czekać na krytykę z drugiej strony, lepiej od razu wyznać "jestem wstrętny, zmienny, ambiwalentny, dziwny zbyt relatywny.", wyprzedzić cios.
Fajny jest "Wanted", o "smudze cienia" o konstatacjach w związku ze starzeniem się. Hmm, momentami fekalne... Ale sprytne. Aż gapię się inaczej na wiszącą na ścianie rozpiskę lipca - "Kalendarz jak gończy list". I "Superstaruch od Marvela" krąży nad moją głową.
"Bitwa o CO2" to świetne rozpoczęcie płyty. Same piękne surreale: "W koleinach Droga Mleczna, szadź a guma ziemska letnia" , "Błękitna Planeta - żółte ma papiery", "Przyszłość zębów nie myje, wyje mi kiss me!", "Kryje nam szyję, dzwon bije, Znikąd rady, Lem nie żyje". Ważki temat poddany próbie nieważkości przy dźwiękach z "Gwiezdnych wojen".
"Zwiezdę śmierci" puściłbym zespołowi Rage Against The Machine. Gdy grały, zmyślne chłopaki, w tych koszulkach z napisem C.C.C.P., to choć wierzę im szlachetnym intencjom, to ich najpiękniejsze riffy brzmiały dokładnie tak, jak śpiewa Spięty: "Bara, bara, bara, bara, dzikie węże." I znów wyjmę frazy-rodzynki: "Zwiezda Śmierci jest z klocków ego.", "Pierdzi megafon Zwiezdy Śmierci, Słowom bez końca powiększa piersi.". Fajna jest ta nadzieja, że "Zwiezda..." (Haineken) "...i tak wyląduje w rowie, Jak ta pucha po Harnasiu."
"Nie marudź #MeToo" o relacjach męsko-damskich z cokolwiek tandetnym bitem, jest frywolne, figlarne. "Chłopczyk-harcerzyk" macha tam finką, i różne tam są tematy nie-dla-dzieci.
"Lejce, które leczą" leci już całkiem po bandzie dyskoteką. Co ciekawe najpierw wyśmiałem ten bit, a potem uznałem go za wyśmienity. Spięty szydzi z każdej ideologii: "Idea to suka zdechła. Żywi tu jesteśmy my - Tylko ja i ty. Bo czujemy - póki mu żyjemy." Ciekawy jest fragment zachęty do "robienia kuku z mózgu": "Nie ma Boga? To go zrób. Nie ma wroga? To go zrób. Zrób coś nad sobą, Coś u stóp. Boże drogi, Samo się nie zrobi". Człowiek religijny tak jak ja, ma tu niemałą zachwostkę, ale interpretuję sobie ten tekst, że Boga wpina się w różne miejsca, gdzie nie powinien być wpinany.
"Okudżaba" to opowiastka - wyobrażenie, jak to byłoby zostać dyktatorem i urządzić bandycko świat. Kończy się to dezhubertyzacją i gołębim sraniem na pomniki. "Całonocna Korea" to mogło powstać tylko w głowie ex-Kim Dzong Lao Che :D To jest fantastycznie, kosmicznie kosmate, jak cała ta płyta!
"Homo Sapiens Erection" pod umpa-umpa, jest pojechane na maxa, jest tu Pani Bóg, frywolny striptiz zła i niezwykłe pogodzenie się ze światem: "To łzawi cię królewno, Nie bawi królewiczu? Pisz donos i ślij na Berdyczów."
"Karate Kit" wydaje mi się najsłabszy na płycie, zanadto zakręcony. "Archiwum XXX" zaś to jakaś miniaturka-fujarka, wszeteczna i zbyteczna.
Ech, "Black Mental" wydaje mi się czarną dziurą, która wszystkich pochłonie!
Przeczytaj też recenzję płyty: Spięty "Szanty"
Przeczytaj też recenzję płyty: Lao Che "Wiedza o społeczeństwie"
Przeczytaj też recenzję płyty Lao Che "Soundtrack"
Przeczytaj też recenzję płyty Voo Voo z gościnnym udziałem Spiętego