Autor: Piotr Gajda
W ostatnim numerze „Toposu” czytam notatkę Karola Maliszewskiego pt. „Udane schadzki z rzeczywistością”, a w niej o laureatach tegorocznej, V edycji konkursu „Złoty Środek – Łódź-Kutno 2009”. Cieszą zwłaszcza słowa poświęcone laureatom, których zna się osobiście, a wreszcie, z którymi razem się debiutowało. Cieszą, bo oddychało się często i gęsto tym samym powietrzem, poznawało te wiersze na długo zanim ułożyły się w tomik. To tak, jakby ceną nagrodę otrzymał kolega/koleżanka z ławki a przy okazji grono pedagogiczne dostrzegło, że zdolny/zdolna uczeń/uczennica chodzą z nami do tej samej klasy - Va. Oto, co napisał o tym Karol Maliszewski: „Kolejny, niezwykle interesujący debiut związany jest ze środowiskiem łódzkim. Od czasu do czasu życie duchowe poetyckich regionów wskakuje na wyższe obroty i zaczyna się tam dziać coś, co wprawia w zdumienie miejscowych, jakby uśpionych starych literatów. Wysypowi talentów towarzyszy organizacyjna chęć, by owe talenty wypromować. Przed laty towarzyszyłem takiej właśnie przygodzie Katowic i okolic; i nie tylko ja nazwałem ten twórczy ferment „śląskim boomem”. Nazwiska wtedy wypromowane wiele dzisiaj znaczą w poetyckim Parnasie. Nie wiem, czy tak będzie z Łodzią i okolicami. W tej chwili wyrosło tam i wchodzi do literatury interesujące pokolenie. A ten intrygujący debiut to „Luna i pies. Solarna soldateska” Izabeli Kawczyńskiej. Jeśli otrząśniemy się z wrażenia nadmiernej barokowości jej języka i przedrzemy się na drugą stronę piętrzących się obrazów, docierając do ukrytego sedna, to czeka nas przeżycie i wzruszenie. Kawczyńska pokazuje, jak wiele jeszcze można zrobić z tropów, które wydawały się całkowicie zużyte, jak można być zaskakująco świeżym w granicach znanych metafor, a tradycję potraktować lekko, niczym trampolinę do skoku w poetycką nieobliczalność nieobliczalność nieskończoność. Ta poezja ma w sobie magnetyczną siłę, a to znacznie więcej niż zwyczajowa sprawność i stylistyczna poprawność. Oprócz Kawczyńskiej tworzą i wydają w Łodzi inni. Z długiej listy nazwisk wymieniam nazwisko Krzysztofa Kleszcza, który też zadebiutował w ubiegłym roku. Zadebiutował, wystawiając język, jąkając to swoje „ę”. Zmylił mnie, bo miałem jakieś lingwistyczne skojarzenia. A to szczery i wrażliwy opowiadacz z prawdą w głosie i dziwną czystością wyrazu, siłą i świeżością frazy przypominającą swą energią wczesnego Podsiadłę. Cieszę się z takich poetów, przypominają, że warto wierzyć w poetycko udane schadzki z rzeczywistością”.
"Topos" Nr 3 (106) /2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz