LAO CHE "Wiedza o społeczeństwie", 2018
Rock ustąpił lustrzanej kuli. Ruszamy na parkiety. Basy tętnią, bity
są jak baty. Wszystko ze znakiem jakości, do której przyzwyczaił nas
zespół.
Pierwsze przesłuchanie wywołuje lekką konfuzję. Przy drugim oddaje się szacun za niepowtarzanie się, przy następnych pragnie się koncertu!
To
ich siódma płyta - trzy uważam za wybitne: "Gospel", "Soundtrack" i
"Powstanie Warszawskie". Wirtuozerska żonglerka słowem, ekwilibrystyka
języka, spięcia zgłosek - to znaki rozpoznawcze liryki Huberta
Dobaczewskiego. Świetne przejęzyczenia: "twardy orzeł do zgryzienia",
"bierny naród musi być" (parafraza piosenki zespołu Izrael "Wolny
naród"). Niektórymi frazami chce się gadać, samo się gada: "serce mnie bije / dusza zapije / żyję".
Niezwykle melodyjny jest "Kapitan Polska", w którym superbohater Pan Ameryka zmienił barwy. Zaczyna się brzmieniami przywołującym lata osiemdziesiąte. Mnie wyświetlił się Europe "The Final Countdown", a potem przez te dwa szarpnięcia strun gitary - Maanam i "Kreon". Jest żywo i tanecznie. Przerysowane: "przybądź i bądź / bez zarzutu / tak dla Tutsi jak dla Hutu". Refren - dosłownie - kapitalny!
Potem Spięty dziwi się, że ludzkość dzielą religia i kolor skóry. A z tych dziwów powstał taki wyborny refren: "Uchodźcą jestem, zmuszony uchodzić jestem / za kogoś kim nie jestem."
"Gott mit Lizus" to zakręcona wizja tego, że Bóg, chce oddać Ziemię w "szybkie ręce, mniej zwierzęce". Rytmika jest hip-hopowa, wszak producentem płyty został mistrz Emade (Piotr Waglewski, nagrywający z Fiszem jako "Tworzywo Sztuczne" - wspomnijmy udane płyty "Mamut" i "Drony"). Aż chce się już te dopowiedzenia - "ogłoszenie duszpasterskie" śpiewać na koncertach!
Nie może się nie spodobać "Liczba mnoga" - wyjątkowo chwacko zaśpiewana. Obsesyjnie powraca boska tematyka, ale żadnej skuchy. W "Polaku, Rusku i Niemcu" saksofony trąbią, jest trochę miejskiego folku, a szyderczy refren: "Naszych dusz nie uratuje nawet Chrystus Plus" trafia w czuły punkt. Małe uspokojenie serwuje "Sen a' la tren" - basik szyje tu przecudnie, łatwo wpada się w trans: "W kajdany zakuć, zdać, zapomnieć!" Bliskowschodni klimat zapewnia "Baśń tysiąca i jednej nocki" - słucha się, zapętla się: "Kto winny / inny". "Spółdzielnia" - jest zwinnie erotyczna - "przez życie w duecie / na jednym bilecie". Warto dosłuchać dlaczego "gdybym cię wołał / nie istniałoby zaraz". "Szkolnictwo" przypomina płytę "Prąd stały / Prąd zmienny". Z tekstu wyławiam smaczną rybkę: "od moich pacierzy obraz Boga śnieży".
A to co się dzieje w ostatnim utworze, mógłby lepiej napisać tylko Stanisław Lem! I jeszcze - jak to jest zaśpiewane! Rzecz o człowieku, który ma dosyć i chce odlecieć z planety Ziemia, ale w ostatniej chwili rezygnuje, bo jednak wdrukowano mu szacunek do ludzkości - wraca, by znów z obrzydzeniem chcieć się ewakuować.
Powiadam Wam, biegnijcie po płytę, walcie "oknami (windowsowymi - np. na Spotify) i drzwiami (np. Empiku)". Jest tego warta! Nabijajcie kabzę zespołowi, nabijajcie się z siebie.
"To nie raj" - singiel promujący płytę jest cudowny. Nie sztuką jest napisać jakiś dołujący kawałek.
Spróbujcie oddać radość życia, tak by nie wpaść w banał i
cukiereczki, cwaniaczki! Spięty, niespecjalnie się spina, ot,
podśpiewuje sobie. Opisuje "uszycie człowieka". Bóg-krawiec z
centymetrem na szyi mydłem rysuje kieszeń... "Tak szył, żem ożył." Słuchając tej piosenki można się narodzić na nowo. Świat jawi się jak kambodżańskim mnichom, tlen jest w dotyku jak len.
Niezwykle melodyjny jest "Kapitan Polska", w którym superbohater Pan Ameryka zmienił barwy. Zaczyna się brzmieniami przywołującym lata osiemdziesiąte. Mnie wyświetlił się Europe "The Final Countdown", a potem przez te dwa szarpnięcia strun gitary - Maanam i "Kreon". Jest żywo i tanecznie. Przerysowane: "przybądź i bądź / bez zarzutu / tak dla Tutsi jak dla Hutu". Refren - dosłownie - kapitalny!
Potem Spięty dziwi się, że ludzkość dzielą religia i kolor skóry. A z tych dziwów powstał taki wyborny refren: "Uchodźcą jestem, zmuszony uchodzić jestem / za kogoś kim nie jestem."
"Gott mit Lizus" to zakręcona wizja tego, że Bóg, chce oddać Ziemię w "szybkie ręce, mniej zwierzęce". Rytmika jest hip-hopowa, wszak producentem płyty został mistrz Emade (Piotr Waglewski, nagrywający z Fiszem jako "Tworzywo Sztuczne" - wspomnijmy udane płyty "Mamut" i "Drony"). Aż chce się już te dopowiedzenia - "ogłoszenie duszpasterskie" śpiewać na koncertach!
Nie może się nie spodobać "Liczba mnoga" - wyjątkowo chwacko zaśpiewana. Obsesyjnie powraca boska tematyka, ale żadnej skuchy. W "Polaku, Rusku i Niemcu" saksofony trąbią, jest trochę miejskiego folku, a szyderczy refren: "Naszych dusz nie uratuje nawet Chrystus Plus" trafia w czuły punkt. Małe uspokojenie serwuje "Sen a' la tren" - basik szyje tu przecudnie, łatwo wpada się w trans: "W kajdany zakuć, zdać, zapomnieć!" Bliskowschodni klimat zapewnia "Baśń tysiąca i jednej nocki" - słucha się, zapętla się: "Kto winny / inny". "Spółdzielnia" - jest zwinnie erotyczna - "przez życie w duecie / na jednym bilecie". Warto dosłuchać dlaczego "gdybym cię wołał / nie istniałoby zaraz". "Szkolnictwo" przypomina płytę "Prąd stały / Prąd zmienny". Z tekstu wyławiam smaczną rybkę: "od moich pacierzy obraz Boga śnieży".
A to co się dzieje w ostatnim utworze, mógłby lepiej napisać tylko Stanisław Lem! I jeszcze - jak to jest zaśpiewane! Rzecz o człowieku, który ma dosyć i chce odlecieć z planety Ziemia, ale w ostatniej chwili rezygnuje, bo jednak wdrukowano mu szacunek do ludzkości - wraca, by znów z obrzydzeniem chcieć się ewakuować.
Powiadam Wam, biegnijcie po płytę, walcie "oknami (windowsowymi - np. na Spotify) i drzwiami (np. Empiku)". Jest tego warta! Nabijajcie kabzę zespołowi, nabijajcie się z siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz