wtorek, 6 kwietnia 2021
Zapisuję wszystko suchym ziarnem piasku
piątek, 2 kwietnia 2021
Zacznij żniwa dla przyszłej pamięci
URSZULA ZAJĄCZKOWSKA "PIACH", Wyd. Warstwy, Wrocław 2020.
Samo dotykanie faktury liścia z okładki albo z tych czarnych stron, jest przyjemne. Już samo muśnięcie okładki, grubej jak pień, sprawia frajdę.
Zastanawia dziwnie napisany tytuł. Pokombinowałem, że w słowie "piach" jest ukryta pokusa zachwytu nad nicością, śmiercią, pustką. I, że ten tomik jest o przezwyciężeniu tej pokusy. Bo najciekawsze wiersze książki rozstawiają nas pomiędzy jakimś defetyzmem, a afirmacją.
Na przykład idealny na otwarcie wiersz z neologizmami a la Białoszewski, pokazuje nam, że bycie człowiekiem to jakiś wstrętny mus i konieczność, a ten nasz byt w dodatku, ma wpisaną wiadomą klęskę. Podmiot liryczny nie może znaleźć w sobie siły, by wstać. Decyduje się na "roślinny stan": "podgniwam na boczkach, kompostuję się", trochę zwierzęcy "ślimaczę się w łóżku, płazińcuję".
A obok niego zaraz - wiersz o zachwycie nad idealnym dopasowaniem ("niebywale poręczne stają się poręcze"). A potem wiersz o pewności i obok znów wiersz o tym, że w pięknym świecie roślin, są też rośliny-pasożyty - o kolorze ludzkiej skóry! Brrr...
W "błogo" PL widzi doskonałość świata: "nóżko pająka, bez imienia, niewidzialna, depczesz ziemię tak jak ja" i "ty ziarno, spromykowane, skondensowane w oleju słoneczników, gęstwino cieczy", "bądźcie pozdrowione molekuły, namnażające się w zbite rozmaite cielska, w krowy, Zeusy, (...)". To uniesienie, ten błogostan, ten odlot, uwalnia w końcu - chyba z braku wielkich słów - wulgarny kolokwializm.
I dalej jeszcze to, że brzydota i piękno "w jednym stają domu", i że coś strzeże sikory, które "całe między cierniami, drzazgami, szpilkami, kolcami". I lśni wers, że trzeba działać, żyć, tak na przekór kurczeniu się galaktyk: "rozciągam żółte ścięgna. Zaczynam żniwa dla przyszłej pamięci." A pełna świadomość swej zwyczajności i chwilowości niczego tu nie zmienia.
W pewnym momencie już wiadomo, że wygrywa afirmacja. Zdziwienie światem, np. tym, jak funkcjonuje samochód, przechodzi w podziw nad majestatem przyrody - zachowaniem żurawi, skaczących orek. W wierszu "ułamki" wyczuwam styl księdza Twardowskiego, a np. w "papugach amazonkach" ton wierszy Wisławy Szymborskiej.
I niestraszna jest śmierć. Choć w świecie przyrody jest spokojniej niż u człowieka, bo każde ludzkie nieszczęście "starte kolano, zszyty paluszek, borowanie zęba" to taka wersja testowa, "wersja trial" tego, co nas nieuchronnie czeka. Wizja "zatrzymania czasu" zamiast uspokajać, niepokoi (świetny pomysł wiersza "zegarek"). I niestraszna jest śmierć, choćby i, w rozmazanym na szybie samochodowej przez wycieraczki motylu, w tej "łukowatej, wyraźnej ramie", zobaczyło się nagle swoją twarz.
Wierzę autorce, gdy udziela się jej współodczuwanie do głodnych zwierząt ("mordy owłosione i twarde dzioby"), gdy tworzy wiersz - niczym kolejny swój eksperyment badawczy - tym razem na sobie, gdy próbuje nie spać jak najdłużej, albo gdy rozciera listek żywotnika i wizualizuje sobie gaje pomarańczowe. A kiedy podaje liczebność papug amazonek, to ten naukowy fakt robi "efekt wow".
Podoba mi się ryzykowne poplątanie czasoprzestrzeni w "Wołomin dziś, właśnie kiedyś". Przypomniał mi się wiersz "Archeologia" Radosława Kobierskiego, gdzie jakaś winda zabierała PL gdzieś w dół, przez warstwy czasu. Natomiast wypomnę autorce, że na tych sześćdziesięciu paru stronach jest kilka wierszy zbyt prostych (np. "bajeczka", "kot").
Za to "Chmury" wydają mi się perfekcyjne. Ileż tu poetyckich uniesień: "perły kondensacji" (język naukowy każe mówić "jądra kondensacji"), "więdnące pędy, więdnące twarze, cieczą się w chmury światowe, w chmury parują moje oddechy, senne i wynudzone"! Opis krążenia wody jest doprawdy ujmujący i piękny. "Paruje złoto pszenicy, ścieki, wody płodowe i na papierze tusz, słowa, z papieru w parę".
Gdy autorka opowiadała o tej książce na którymś ze spotkań, przewierciła mnie swoim zachwytem nad urodą istnienia: "wdychamy tlen, który był kiedyś w liściu", "jesteśmy przyklejeni do Ziemi grawitacją", "cały czas serce jak pompa przesuwa w nas krew". To niby proste, ale jakże otrzeźwiające. Ja jej słowa, tak mnie olśniły, od razu wziąłem do piosenki: https://youtu.be/lJxOHavh65s
Ciekawe jest użycie dosadnych słów: "potwornie" i "okropnie". Pierwsze słowo pojawia się we frazie "kościół potwornie z drewna". Konstatacja - że aby go zbudować, trzeba było użyć maszyn służących do ścinania, korowania, karczowania, wybebeszania - trwoży. Czy załamać się tym, nie podnieść?
Fraza z tym drugim słowem kończy książkę: "okropnie depcze piach". I jest tu zdanie: "Nie chcę się zapadać w ten zsyp nieskończoności" - bo piach, to żaden kosmos, żaden cud, po prostu nic. I szkoda nań naszej uwagi.
I błysnął mi jeszcze wers ze strony 8: "chrząstkami kolan ugniatając ziemię", bo jeśli w tym misterium ziemskim dostrzeżemy sacrum, przekreślimy własne nieszczęście.
Przeczytaj też moją recenzję książki "Minimum"
sobota, 27 marca 2021
Wszystkie morza. Dyndający nad szyją sznur
LIMBOSKI "Ucieczka Saula", Polskie Radio S.A. Agencja Muzyczna, 2019.
Słone jezioro Bonneville. To ono spłynęło w dół. Było prawie tak duże jak Michigan, a dziś po wyschniętym płaskim dnie, ludzie różnymi pojazdami biją rekordy prędkości. Wizualizuję sobie to miejsce.
Piosenka "Na statku", wykorzystująca metaforę odpływającego morza, ma swoje własne miejsce w mojej głowie. Gra sobie tam w różnych sytuacjach. Uzależniający bit, świetny surrealny tekst. Statek, śpiewający księżyc, zabawa nożem i wadzenie się z Bogiem. Piosenka powinna hulać po wszystkich radiach świata, a liczniki wyświetleń wariować.
Równie wyjątkową zdaje mi się pieśń "Czy widziałeś już tę smugę?" O jakieś zadrze w sercu i utracie. Łajba jako ucieczka od świata w bezkres i bezmiar. Ten moment, gdy wchodzą chórki niosąc ukojenie jak budyń w salaterkach! Inspiracja powieścią Josepha Conrada "Smuga cienia", marlin z Hemingwaya (nie, nie Taco :D) i - mistrzowski wers o dyndającym nad szyją sznurze zmoczonym w morskiej pianie.
Płyta z konceptem "wypłynięcia w nieznane" nie ma słabych punktów. Z pozoru zbyt patetyczny utwór "Prośba", wyjątkowo nie autorski - tylko do tekstu Zbigniewa Herberta, ma moc pokonania beznadziei. Przeszył mnie tym "gdy czaszkę w czułe palce weźmiesz". I wyszył wzorek gdzieś pod skórą.
Bardzo lubię "Matce Ziemi" z pięknym chórem i fortepianem. To prawdziwy pocieszasz i nosidło do ukojenia, "Oddaj to matce Ziemi, dla której to jest jak słodki kwiat, dieta cud". Wyobrażam sobie blizny, którymi zarastają złamani, bo dr Limboski dobrze dobrał lekarstwa: zapisał pochylonym pismem przesłanie, by "przeboleć i iść dalej" - dwa razy dziennie, rano i wieczorem, a przykazanie "Kochaj i chroń, to co ci dane" - po każdym posiłku. Podpis i pieczątka. Następny proszę.
Inny nastrój mają "Chwile": luzackie i sztubackie: ("a ja zawyłem, gdy ją widziałem tyłem"), ale przecież z mądrym przekazem, by nie tracić czasu a "grać w najdziksze gry", wskakiwać na falę, a przecież "wszystko składa się z fal".
"W naszym nowym mieszkaniu" opisuje mękę życia, które nie jest takie jak się chciało. "Czarna noc duszy" tyka jak wielkie wahadło, co się porusza z niedowierzaniem jak głowa ze skrzywionym kącikiem ust. Poruszające "Kino nocne" pełne wyrzutu i westchnień, jest o życiowej porażce, o młodości, która tak nagle przeminęła, z czułym refrenem "Czy odjechał, czy to już? Jeszcze zdążę, tylko puść". Oto ból! Sącząca się do uszu, gorycz. Nie inaczej w "Gdzieś tam", gdy przemijanie ryje nam ogród jak kret. Rzewnie dość i niewesoło, plus radosny fortepianik wyjęty ze starego kina. "Idź przez rzekę" dobrze puentuje tę płytę. Niech głos jak dzwon - głos Limboskiego, będzie z Wami!
poniedziałek, 22 lutego 2021
XXIX Konkurs Poetycki o Nagrodę im. K.K. Baczyńskiego
Zachęcam do wzięcia udziału w konkursie poetyckim. Konkurs to prestiżowy, a jury zacne.
– za zestaw poetycki wyróżniający się nowatorstwem formalnym
lub niekonwencjonalnością. Nagroda TETIS zostanie przyznana przez Jury propozycji poetyckiej wybranej osobno spośród wszystkich nadesłanych na Konkurs.
o własnym autorstwie nadesłanych prac.
O dokładnym miejscu i czasie uroczystości laureaci będą powiadomieni indywidualnie, dane te zostaną także zamieszczone na stronie Stowarzyszenia: www.slkkb.org.pl. Decyzję o rozdziale nagród
i wyróżnień oraz o ich wysokości Jury podejmie na posiedzeniu zamykającym Konkurs. Werdykt Jury zostanie następnie opublikowany w prasie oraz na stronie internetowej Stowarzyszenia.
niedziela, 14 lutego 2021
Gęsto od strobo. Po to cały ten cwancyk.
Łona i Webber "Śpiewnik domowy" EP, Dobrze Wiesz, 2020.
Tak, to gadanie do beatu jest wybitne! To żonglowanie słowem, ten blask od słów, jak od śniegu, gdy słuchasz na spacerze w słuchawkach w tą słoneczną niedzielę. Zaczyna się od historyjki o układaniu z synem klocków Lego, błahej, ale z jakim ach! Od przeinaczenia Lagos/legos, do szafy grającej afrobeat i klockach wciskanych na chama do postnordyckiego mebla. Wybitne gadanie to jedno, muzycznie zdumiewający kalejdoskop to drugie: inspiracje afrykańskie, rosyjskie, brazylijskie, żydowskie, łemkowskie... Szacun dla tradycji i wielokulturowości, zrealizowany bez żadnego patosu, za to z kunsztem, swobodą i luzem. Te dźwięki np. początek i wyłaniający się z nich beat w "Echu", są niesamowite!
Łona poczyna sobie z językiem polskim lekko i frywolnie, sporo tu wulgaryzmów: chu%^w i k$%ew. Nic to, bo miało być potoczyście i mocno, więc jest. Łona jest rozpoznawalny, nie do pomylenia, jest prawdziwym klasykiem (np. ostatnio wystąpił na płycie Nosowskiej "Basta").
To króciutka płyta - zaledwie siedem utworów + jeden remix. Dzięki temu, że krótka - wyrazista. Ale chociaż krótka - gęsta, można się długo wgryzać w różne niuansiki. Zachwycam się nią od dłuższego czasu. Okazało się, że z racji szybkich beatów, świetnie nadaje się pod ćwiczenia fizyczne na orbitreku.
Jest tu arcytekst o burzy, w której "gęsto od strobo / ale wreszcie jakieś pokrewieństwo z pogodą", w którym to, co się dzieje z doborem słów, akcentów to jest level hard, level master: "krzywo błyszczący horyzont", "iskrząca się iskra mocna", "suma mżawek" i "granie na kotłach pod ostry bój". Pytanie - "czy przyżarzy, czy przydżdży?", to złośliwość w stronę naszych polskich skłonności: np. do narzekania, czy słomianego zapału, pod płaszczykiem meteopatii.
"Hasztag Nikifor Szczeciński" wraz z obłędnym teledyskiem to hołd dla specyficznej ulicznej sztuki tzw. street artu. Zmyślna konstatacja, że taki kolaż rupieci, gazet, zabawek jest godny uwagi, że nie tylko lansowana w prestiżowych galeriach sztuka się liczy, zrobiona jest tu z dużą zręcznością, trochę z dystansu, ze wspomnieniem wszak łemkowskiego mistrza-amatora, który doczekał się miejsca w encyklopediach. "Istoty dotknął? Nie dotknął? Jedno licho. Miejski folklor. Szczeciński Nikifor."
"Udostępniam ci playlistę" to wyliczanka tytułów piosenek lub niszowych wykonawców - zachęta do poszukiwania w muzyce nieznanego. Ta pogoń za wyjątkowymi nagraniami ma w sobie coś ze snobizmu, ale to poczucie docierania do absolutu jest piękne i ja go znam, gdy odkryję coś na własną rękę, coś co jest tylko własne. Wybitny refrenik "Może bym tak pomyślał? Pochodził, pomówił, potańczył? Tak jak lubię - po to cały ten cwancyk", można sobie podśpiewywać, w przypadku zapotrzebowania na ewakuację ze schematu.
"Echo" to już poważny tekst, o tragedii Żydów, którzy skazani byli na pogardę i zmuszeni do opuszczenia Polski w marcu 1968 roku. Czy szczeciński zespół jazzowy Następcy Tronów, "dla niektórych The Żydołs", zrobiłby karierę? Czy jego następcy to byliby polscy Beastie Boys? Nigdy się nie dowiemy. I o tym warto rapować.
Numer "Co tam mordo?" z tanecznym teledyskiem - jest pierwszorzędny już pierwszą zwrotką "Co tam mordo, jak leci? E, pomału; sporo wyrzeczeń niewiele szału. Pielęgnuję tu grunt, żeby mi nie zarósł;". A taki zwrocik to już z adnotacją, że "Wy tak nie umiecie, poeci!": "Plus ten banału szczery poryw, żeby mnie przeryć i poryć, i wejść w moje terytory."
Na koniec napiszę, że w przebojowym, singlowym, pijackim "Stop, Nadiu" Rosjanka polewa i polewa, a składnia słabnie.
Składnia może i słabnie, ale nie mój entuzjam do Łony - rap, którym też się zajmuję, uczynił sztuką. I jeszcze ta niecodzienna oprawa graficzna - w roku Moniuszki otrzymujemy książeczkę i "cedećko", które - tak jak niegdyś książka słynnego kompozytora "Strasznego dworu" - powinny być w domach na różne okoliczności dnia codziennego i na pohybel tandecie.
"Kocham, więc jestem" zespołu Agnellus
Lutek Orenbach jako dziewiętnastolatek trafił do tomaszowskiego getta. Miał niespotykany talent teatralny, był świetnym karykaturzystą, ale też niepoprawnym romantykiem, piszącym namiętnie listy do ukochanej Edith. Kochał, pomimo strasznych wojennych okoliczności. Zachowało się takich listów ich aż 100. To z nich pochodzi tekst piosenki "Amo ergo sum" zespołu Agnellus. Asolutnie polecam! "Kocham, więc jestem"!
Jest to fragment projektu „Sen o teatrze. Listy z tomaszowskiego getta – Lutek Orenbach do Edith Blau" A zespół Agnellus (śpiew – Agnieszka Kowalska-Owczarek; gitara akustyczna – Agnieszka Nowak; gitara basowa – Tomasz Kowalski; gitara elektryczna/ gitara akustyczna – Daniel Machoś; perkusja – na nagraniach Mateusz Joachimiak/ koncerty Paweł Zawierucha; puzon – Grzegorz Rogala; instrumenty klawiszowe – Rafał Hajdorowicz), przypomnę, wcześniej nagrał bardzo dobrą płytę "Tribute to Tuwim".
czwartek, 14 stycznia 2021
Zastygłem w dziwnej pozie
MACIEJ MELLER "ZENITH", Ambient Media House, 2020
sobota, 28 listopada 2020
Na kawałeczki, w pogorzelisko, w miraż
GREG DULLI - "RANDOM DESIRE", 2020
niedziela, 15 listopada 2020
Bierzcie to, zakochańce
VOO VOO - "Anawa 2020", Narodowe Centrum Kultury 2020.
Znam tę płytę Grechuty na pamięć. Może to właśnie od niej się zaczął mój poetycki flow? Pamiętam dobrze, kiedy ze sterty winylowych płyt, które posiadałem dzięki pasji zbierackiej mojego taty, zacząłem wybierać te z poezją: Grechuta, Niemen, Demarczyk... I wyobrażałem sobie, że jestem poetą.
Nie pamiętam za bardzo, by moi rówieśnicy tego słuchali. Raczej sam odkryłem to dla siebie. Ach, ten uśmiechnięty młodzieniec na okładce. Te czułe wersy o miłości, poustawiały mi wrażliwość, porozklejały mnie.
Gdy dziś słucham sobie "Wesela" pękam na pół przy słowach Wyspiańskiego: "jestem wtedy wszystkim bratem, i wszystko jest dla mnie swatem / w tym weselu, w tej radości / Bóg mi gości pozazdrości"... W tym roku przez koronawirusa odwoływano ceremonie ślubne i weselne, zespół Voo Voo też odwołał "Wesele" - nie dał rady nagrać swojej wersji. Szkoda...
Waglewski - lider Voo Voo, podkreśla w wywiadach, że cel miał taki - przypomnieć kultową płytę, która ma już 50 lat. Że nie miał w planach żadnej dekonstrukcji tych piosenek, ot przedstawić swoje wersje. Tylko trochę zmienione, na pewno unowocześnione.
Też uważam, że można poprawiać klasyków. Nowe życie starym piosenkom jest potrzebne.
Płyta zaczyna się od ładnej introdukcji, tylko jakiejś mrocznej, nie kojarzącej mi się zupełnie z oryginałem. Potem jeszcze trochę niewyraźny głos poety recytujący krótki wiersz. Hmm... Przyznam, że dla mnie płyta zaczyna się dopiero od ciepłego głosu Nosowskiej. Ta wersja "Zadymki" jest właśnie idealnym przykładem, jak trzeba interpretować rzeczy znane. Płatki śniegu w każdym razie wirują, a ręce są zacierane z zimna.
"Niepewność" zaczyna fajny nowoczesny beat. Przy "Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?" wyobrażam sobie jak Mickiewicz na Judahu skale, kiwa głową do rytmu, a dłoń formuje w lajk. A mi migają przed oczami wszystkie tysiąc pięćset odtworzeń tej piosenki z adapteru. Waglewski swoim charakterystycznym głosem wpasował się idealnie, jakby "grał żonie". Drugim głosem jest nieznana mi wcześniej, dziewczyna - Kasai (sprawdziłem i wiem, że udzielała się wokalnie na płytach np. Rojka, Brodki czy Ani Zalewskiej). Piosenka zgodnie z metodą zespołu Voo Voo jest z minuty na minutę fajnie "psuta". A ja lubię te psuje.
Czas na pana Zalewskiego. "W dzikie wino..." - świetna piosenka - i jakby idealna dla artysty od "Annuszki". Dęciaki w łatwym do rozpoznania stylu Pospieszalskiego. Jest luz, nie ma spiny. Jest jakiś czar dawnych czasów.
"Twoja postać" od razu mi przypadła do gustu, gdyż jestem fanem Spiętego. Jego melorecytacja jest taka, że od razu płaczę - trochę za Lao Che, trochę za czasem zakochań i odkochań. To chyba najlepszy dla mnie fragment płyty. Czuły, zwiewny, fajnie podany.
"Nie dokazuj" - figlarny, trochę jakby wolniejszy od oryginału. Też OK. Zalewski wydaje się idealnym wykonawcą Grechuty, tak jak genialnie interpretował Niemena (szczególnie pieśń "Pielgrzym" do słów Norwida, wydaje mi się mistrzowska).
"Będziesz moją panią" to duet Kasai i Spiętego. Lubię ten moment, gdy Spięty mówi "ptaki wszystkie", zmieniając trochę oryginalny akcent. Zatem znów jest tak, jak ma być. Zakochańce niech biorą tę pieśń, śpiewają ją patrząc sobie w oczy. Szacunek do kobiety i piękno jedynego uczucia - to pokazuje nam Grechuta. Bierzmy to, póki przestaniemy wierzyć w miłość, póki zohydzą ją nam ulice pełne wulgarności i złorzeczeń.
Z przybosiową "Piosenką" pełną jakichś rozterek i demonów, udanie zmierzył się znów mistrz ceremonii - Waglewski. A na koniec "Korowód", choć chce się spytać, a gdzie "Serce"? (o braku "Wesela" już pisałem). Przyznam, że chyba ten cover jest najsłabszy, zbyt rozlazły. Gdzieś uleciała hymniczność oryginału. No ale tak miało być, trochę inaczej. Zgodnie z tytułowym rokiem - 2020 - przez maskę, online, w izolacji.