MUSE "Will of the People", 2022.
Gdy francuskie miasta pustoszą hordy nastoletnich buntowników, a Donald Tusk właśnie dziś nagrał filmik, że nigdy się nie zgodzi na imigrantów ("Czego nie rozumiesz?"), przypomniał mi się album Muse, który traktuje o buncie. W teledyskach - zamaskowane watahy, na okładce obalony pomnik Wielkiego Muse'a. Niezłe schizowizje!
Ten album w kategorii stadionowy rock - wygrywa wszystkie zestawienia. Bo posłuchać Muse, to jak pobyć na stadionie. Popadać w przesadę, blichtr i przepych. Śpiewać jak Freddie "Galileo! Galileo!", oszaleć. Nie jestem jakimś ich wielkim fanem. Z początku wydali mi się zdolnymi kopistami Radiohead. Potem bardzo polubiłem "The Resistance", ale "Will of The People"- płyta z zeszłego roku, podeszła mi jeszcze bardziej.
Chyba najbardziej lubię "Veronę" - patetyczną balladkę trochę w stylu Thoma Yorke'a, ale z tym wysokim vibrato pana Bellamy'ego. Tekst inspirowany tragiczną miłością Romea i Julii, pełny jest zadęcia, co mi absolutnie nie przeszkadza wzruszyć się, gdy gitarka łka jak w utworach U2... Trucizna na ustach i pragnienie miłości, zdejmowanie ubrań i maski, "jeśli to mój ostatni dzień na Ziemi to chcę być z tobą!". Ach, oszaleć z miłości, "rysować serduszka, słodzić"!
Płyta zaczyna się motywem kojarzącym się z piosenką Marilyna Mansona. "Beautiful People" zastąpiono "Will of The People". Ważne, że brzmi to czadersko. Taka wola suwerena. I przerysowany tekst o potrzebie rewolucji. I o tym, że wylejemy dziecko z kąpielą.
W drugim utworze, którego przebojowości ulegam bez wahania, cynicznie podawana jest nam teza: "że potrzebujemy uległości, żeby nie czuć bólu". Że samodzielność jest zła a możliwość wyboru zwyczajnie męczy. Piękny motyw retro (lata osiemdziesiąte) na klawiszach, absolutnie mistrzowski kawałek, do zapętlenia.
Dalej w "Liberation" dyskretnie sprawdzamy czy to Muse, czy Queen. Tym razem śpiewają uciśnieni. Mowa jest o obalaniu reżimu, dziękuje się mu kulturalnie, ale stanowczo. "Ukradliście wentylację, ale powietrze jest nasze!". To znów hit!
W "Won't Stand Down" wokalista robi wyrzuty i zapewnia, że nie ustąpi, a jego gniew przechodzi w growl. Gdzieś w tle słychać orkiestrę, a gitary łoją rzeczowo i solidnie.
"Ghost" - dla kontrastu to tylko spokojne pianinko, do którego mogłaby śpiewać Kate Bush. Lirycznie o tęsknocie, a może tylko o tym, że było, co było i niech już nie wraca.
"You Make Me Feel Like Halloween" brzmi jak jakiś pastisz (kościelne organy, przetworzony wokal). Czuję tu Jacksona, wizualizuję sobie moonwalk w pantofelkach. To jest tak głupie, że aż fajne. Kupuję to, tańcuję i podśpiewuję: "Kiedy zgaszasz światło, czuję się jakby to był Halloween"!
"Kill or Be Killed" rozpoczyna świetny gitarowy riff, potem jest wszystko, za co lubi się Muse. Bombastycznie tłumaczy się tu bunt opętaniem. Posłuchajcie tych głosów z zaświatów (od 2:43), a potem growlu... "Jeśli nie zabijesz, będziesz zabity", whoaahh!
"Euphoria" to trochę disco. Disco o potrzebie uciechy. Że niby wszyscy potrzebują ekstazy (i falsetu?).
A płyta kończy się złowieszczym refrenem, że mamy przerąbane. Wirusy, trzecie wojny, trzęsienia, pożary, kryzysy.
Z konstatacją, że wszystko przed nami, wyłączam telewizor, wyłączam dudniące basy, wychodzę do ogrodu, prosto w brzęczące chrząszcze!