BEIRUT - "March of the Zapotec/Holland EP", 2009
Autor: Krzysztof Kleszcz
Może to moja słabość do akordeonu? W końcu trzy lata chodziłem do Szkoły Muzycznej i rozciągałem miech z różnym skutkiem. (Nie zapomnę taktowania na głowie. Do dziś równo trzymam rytm ;-). ) A może to jakaś cholerna nadwrażliwość? W każdym razie nie zamierzam z nią walczyć. To ty masz problem, jeśli po trzech czterech taktach piosenki, nie masz gęsiej skórki i nie włącza ci się lampka z napisem „chcieć mieć”.
Nazwę Beirut zapisałem sobie słysząc pierwsze takty „Postcard From Italy” z pierwszej płyty “Gulag Orchestra”- (a propos, to do dzisiaj nie wiem - co ma stolica Libanu do Bregovićowskiej nuty). Można było grymasić, że to nieoryginalne – ale bałkańską żywiołowość – trąby, bębny, skrzypce, ukulele - aranżował, co dziwne, nastolatek zza Oceanu.
Gdy radiowa Trójka zagrała coś z drugiej płyty (to był „Cliquot” albo „Nantes”) - tym razem pod ewidentnym wpływem żabich udek, wina Bordeaux i ślimaków – znów byłem kupiony, zakochany itp.
W tym roku posłuchałem „La Llorona”. (obejrz teledysk na you tube).Nie wiem co takiego jest w tym „umpa pa”, że ma siłę i „daję radę”. Coś musi być w tej trąbce, że potrafi ożenić smutek i radość. Te rzewne melodie muszą robić wrażenie na niegłuchych. Potrafię zrozumieć fanów Vivy, że przejdą obok, ale choć to nie ma nic wspólnego z rockiem – to fani Jeffa Buckleya, Thoma Yorka powinni się załapać.
Pan O Brzydkim Nazwisku w podróż-inspirację nr 3 wybrał się do Meksyku. Skrzyknął pogrzebową orkiestrę i dawaj znowu czarować. Żadne tam żałobne granie – w Meksyku na cmentarzach gra się wesoło, z przytupem.
Kurcze, Zach ma dopiero 23 lata! A charakterystyczną barwą głosu wyśpiewuje historie, które dodają mu lat. Gdy czytam poezję dwudziestolatka myślę, że ma czas jeszcze coś przeżyć, by mieć o czym pisać. Zach więc, albo nieźle zmyśla, albo ktoś mu dobrze podpowiada.
No dobrze. Teraz gorzkie: ten dwupłytowy album jest za krótki. No i ta druga płytka - to trochę dziwne elektroniczne niebejrutowe granie. O ile dobrze zrozumiałem, Zach postanowił podzielić się ze światem trochę innym, nastoletnim graniem, zaprezentować swoje pierwsze pomysły na muzykę (chyba z pewną nieśmiałością skoro pod innym szyldem - „Realpeople”).
Gryzie się więc trochę geniusz objawiony w piosenkach „La Llorona”, „The Akara”, „The Shrew”, „The Concubine” (cymbałki prawie jak w „No Surprises” Radiohead) z ewidentnym banałem np. w „Venice” czy „No Dice” gdzie robi się tanecznie, jakby szwedzki Ace of Base dograł coś do niedokończonej płyty. Wybaczam, bo wiem, że Zach w tę stronę nie pójdzie.
Zrozumiem ewentualny niedosyt po wysłuchaniu tej płyty, niemniej wymienione przeze mnie cztery utwory to diamenty. Wakacje się kończą - to wspaniała okazja, by wynająć na pół godziny meksykańską orkiestrę pogrzebową.
Nazwę Beirut zapisałem sobie słysząc pierwsze takty „Postcard From Italy” z pierwszej płyty “Gulag Orchestra”- (a propos, to do dzisiaj nie wiem - co ma stolica Libanu do Bregovićowskiej nuty). Można było grymasić, że to nieoryginalne – ale bałkańską żywiołowość – trąby, bębny, skrzypce, ukulele - aranżował, co dziwne, nastolatek zza Oceanu.
Gdy radiowa Trójka zagrała coś z drugiej płyty (to był „Cliquot” albo „Nantes”) - tym razem pod ewidentnym wpływem żabich udek, wina Bordeaux i ślimaków – znów byłem kupiony, zakochany itp.
W tym roku posłuchałem „La Llorona”. (obejrz teledysk na you tube).Nie wiem co takiego jest w tym „umpa pa”, że ma siłę i „daję radę”. Coś musi być w tej trąbce, że potrafi ożenić smutek i radość. Te rzewne melodie muszą robić wrażenie na niegłuchych. Potrafię zrozumieć fanów Vivy, że przejdą obok, ale choć to nie ma nic wspólnego z rockiem – to fani Jeffa Buckleya, Thoma Yorka powinni się załapać.
Pan O Brzydkim Nazwisku w podróż-inspirację nr 3 wybrał się do Meksyku. Skrzyknął pogrzebową orkiestrę i dawaj znowu czarować. Żadne tam żałobne granie – w Meksyku na cmentarzach gra się wesoło, z przytupem.
Kurcze, Zach ma dopiero 23 lata! A charakterystyczną barwą głosu wyśpiewuje historie, które dodają mu lat. Gdy czytam poezję dwudziestolatka myślę, że ma czas jeszcze coś przeżyć, by mieć o czym pisać. Zach więc, albo nieźle zmyśla, albo ktoś mu dobrze podpowiada.
No dobrze. Teraz gorzkie: ten dwupłytowy album jest za krótki. No i ta druga płytka - to trochę dziwne elektroniczne niebejrutowe granie. O ile dobrze zrozumiałem, Zach postanowił podzielić się ze światem trochę innym, nastoletnim graniem, zaprezentować swoje pierwsze pomysły na muzykę (chyba z pewną nieśmiałością skoro pod innym szyldem - „Realpeople”).
Gryzie się więc trochę geniusz objawiony w piosenkach „La Llorona”, „The Akara”, „The Shrew”, „The Concubine” (cymbałki prawie jak w „No Surprises” Radiohead) z ewidentnym banałem np. w „Venice” czy „No Dice” gdzie robi się tanecznie, jakby szwedzki Ace of Base dograł coś do niedokończonej płyty. Wybaczam, bo wiem, że Zach w tę stronę nie pójdzie.
Zrozumiem ewentualny niedosyt po wysłuchaniu tej płyty, niemniej wymienione przeze mnie cztery utwory to diamenty. Wakacje się kończą - to wspaniała okazja, by wynająć na pół godziny meksykańską orkiestrę pogrzebową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz