Justyna Fruzińska „Jest czarna”, Biblioteka Arterii, SPP
o. w Łodzi, ŚFK – Dom Literatury, Łódź
2012.
Sześć wierszy z tego tomu ukazało
się w antologii „Na grani” w 2008 r. Z nich urósł ten tom- o opłakiwaniu
zmarłego mężczyzny; tom bliski trenom. Czytamy w nim o tym
jak „Kobieta ze słomy, z oczami w galarecie, ściska kamień”.
Mało jest liryki tak pełnej
smutku. Chyba tylko Kobierski, swym tomem „Lacrimosa”, podobnie zacisnął moje
gardło. Wypłakać łzy, rozmyć wszystko, aż po katharsis.
Bo tu: „Nadzieja na wschodnie
podwórko pełne objawień” jest płonna. Podmiot liryczny „Odmawia wdechu,
odsuwa światło”. „Ta, której nic nie zostało, poza workiem wody.” będzie
próbować żyć. W wierszu „Otwarcie” znajdujemy deklarację: „twarz zastyga jak
daktyl, ziemia ściąga usta, ciało się zrzuca, złuszcza. opada lekko, dotyka
kostek, mówi: dość, nie ma w tym zamków, tam język ma smak spalenizny.”
Jej „myśli, które zawsze jak
pies trzymają się budy w stałym promieniu.”, chcą się w końcu wyrwać. Tylko
czy to możliwe? Gdy „Nie da się czynić ziemi poddaną.”? Bo gdzie to
wszystko? Gdzie „ta moc otwierania czakr jak słoików?” Ale przecież „jest
takie morze, które nazbierało soli / tyle, co trzeba.”, przecież „był po
coś (...) rozkochany bicz na mnisich plecach”.
Jest taki wiersz Wisławy
Szymborskiej o porażce śmierci: „na próżno szarpie klamkę / niewidzialnych
drzwi / Kto ile zdążył, temu cofnąć nie może.” („O śmierci bez przesady”)
I szukając podobnych zapisów u
Fruzińskiej, znalazłem te, w których nieobecny wciąż jest: „Ciężko mi
będzie samej, poważniał i tężał nad kawą, już któryś raz to mówisz.”, w
których opiera głowę na jego barku.
Najlepsze fragmenty tej książki
są tam, gdzie Fruzińska szukając oświecenia w koanie: zdobywa się na ironiczne:
„Wszystko jest jednym. nawet Macierzyński / i studentki polonistyki, które
nie rozumieją wierszy Macierzyńskiego.”, gdzie dostaje „wulgarnie
buddyjskie znaki”, gdzie śmieje się przez łzy: „teraz mogę tylko czytać.
wiem wreszcie, co znaczy / bibliofil (obrzydliwe bezpłodne zboczenie).”, gdzie czyta
z liter nazwiska (w wierszu „Monday MRN”): „poniedziałek rano.
słyszałam w nim tyle słodyczy” ; „skąd mogłam wiedzieć, że (...)
przeczytasz na nowo mój skrót jako opłakiwanie.”
Czy sięga po rekwizytorium
judaistyczne, buddyjskie, hinduistyczne, czy chrześcijańskie (jest i Tora i
Surianamaskar, Kali, święty Antoni, Łazarz, różaniec) czy po popkulturę: (Rammstein i jego „Ohne Dich”) potrafi
przeszyć celną frazą: „jesteśmy płytkim morzem. // lecz kocha się jedną
falę”; „Czekała na słowo, które przyjdzie, gdy już nie będzie na nie ucha.”; „i
może wreszcie koniec będzie / spaniem ku temu, co było”.
Tom kończy wyznanie prawie jak
sokratejskie „Wiem, że nic nie wiem”. Tytułowe „Jest czarna” wyjęte ze zdania
amerykańskiego astronauty, zapytanego czy widział Boga, brzmi jakby
odpowiadający nie zrozumiał pytania. Nie da się zrozumieć śmierci? Nie da się
ogarnąć pustki? Żadnym wierszem, tomem?
„Panie nie ma mnie tyle, abyś
przyszedł po mnie, obyś przyszedł po mnie, ale wyrzuć z siebie tylko echo, a
będzie.”
Co nam po wierszach, które mają
tylko piękną formę, które letnie są i niekonieczne. Tu jest inaczej. Inaczej,
aż po przerażenie frazą o Bogu, który „lubi widzieć cię / na kolanach, woli
słuchać błagania o litość / niż prośby o pomoc. widocznie stonoga na kijku /
zwija się ładniej niż człowiek z miłości.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz