wtorek, 10 listopada 2015

Nieboskie, niepełne, wypalone


WOJCIECH BRZOSKA "W każdym momencie, na przyjście i odejście", WBPiCAK Poznań, 2015; tomik zawiera płytę CD: BRZOSKA GAWROŃSKI "Słońce, lupa i mrówki"

Tomik-kwadracik z sierścią jakiegoś włochacza - do pogłaskania. Tomik z płytą, zaczynający się od słów "deszczowa zima". I czas będą odmierzać tu pory roku, wzrosty i spadki temperatur. Poetyka Brzoski jest specyficzna. Dużo tu ironii. Autor bierze krzywe zwierciadło i przegląda w nim rzeczywistość. Śmieje się z niej, przeinacza, żartuje. Dużo tu tematów dotyczących związków męsko-damskich.

Tytuł "W każdym momencie, na przyjście i odejście" otwiera szerokie pole do interpretacji. Pojawiając się w zdaniu zaczynającym się od "zapomniałem soczewek i świat stał się szary...", czyni kluczowym motyw głodu, braku pełni, niedopasowania. Idąc tym tropem: Brzoska dogaduje Bogu, wkurza się, że to co go otacza jest takie nieboskie.

Już od pierwszej strony dostajemy specyficzny koncentrat słów, z którego trzeba sporządzać dla siebie poetycką strawę. Z początku wydał mi się trochę chaotyczny, chyba przez, jak dla mnie, za krótkie wersy, przez rwaną poetycką frazę. Ze słodkości wyłoniła się gorzka sakro-puenta. I takie są te wiersze. Bliskie aforyzmom, takie podprowadzenia pod puentę, piguły, fangi.
Kluczowy utwór to "wakacje". "było słońce, lupa, mrówki. / było zajęcie, które zabija //czas". Lupa, którą możemy coś powiększyć, i pod którą możemy coś spalić. Gdy krzyknęła "gdzie jesteś, słońce?!", zapewne oznajmiła wypalenie się związku.

W "notatce o nastrojach" można odszukać źródło tytułu książki. Czy "w każdym momencie, na przyjście i odejście" doznajemy uczucia niedosytu? Kawa nie działa? Życie nie takie? Rząd nie ten? Muzyka nie ta? A w "talizmanie" - "serce pęka, robię mu okłady / z mrożonego mięsa"? Czy to nie obsesja niedoskonałości boskiego dzieła?

Erotyk "proza" ma taki "świetlicki" klimat, przez tytuł otwarty na różnorodne odczytania. Podobnie "życzenia". Mroźny "iceland" gra pomysłem, że miłość to chłód, Królowa Śniegu, mrożonka. Ta mrożonka przypomniała mi frazę, z wiersza "Anoreksja" z pierwszego tomiku Piotra Gajdy ("Chcesz być Ewą, bo po domu / krąży mit o zamrożonej w lodówce paczce / owoców "Rajski ogród")...

"Stopa i serce" - jest dziwnie poszatkowana: obserwacje, pytania... Z wiersza "nina landau" zabiorę sobie na zawsze fragment: "wszechświat jest trampoliną pokrytą pieprzem, który wzbija się w powietrze."
Lubię "koło" - wiersz z taflą wody, resztką kry: "Życie toczy się, turla po chodnikach / na kołach wózków, rowerów, hulajnóg/ i deskorolek."- z niespodziewanie erotyczną puentą.
No a dalej: dwa wiersze o świebodzińskim Jezusie - kpina z tej kopii "cudu świata" z Rio. Brzoska wyprowadza dowód na istnienie Boga ze sloganu reklamowego. Jego sprytna dywagacja to: "skoro tesco jest wszędzie i bóg jest. bóg jest." W "www.chrystuspan.pl" wytacza celne działa: "tymczasem pozostał zwyczajnym strachem / na monstrualne wróble. / spod jego stóp nie usunięto nawet wybiegu dla psów."
W "mistrzyni szpady (i płaszcza)" autor przeinacza frazę zespołu Variete ("klaszczę w dłonie, by było mnie więcej"), ironizuje, że tęskni za trafieniem w samo serce. W "piosence od rzeczy" zaś - mam wrażenie - koresponduje z Jackiem Bierezinem ("tylko rzeczy małe / mogą nas zniszczyć."): "nasz świat jest mały, / inne rzeczy też". Brzoska uwielbia grę-słów, zachwostkę.

Te wiersze nabierają siły dzięki płycie "Słońce, lupa i mrówki". To elektro-poezja, chłód syntezatorów, zimny beat.
Po kolei:
- nr 1 "Wakacje" ma refren, który łatwo nie wypadnie z głowy i może służyć do nawoływania się z odległych kątów mieszkania. Świetny teledysk, autor w nażelowanych wąsach a la Salvadore Dali, autor genialnie się przewracający! Undergroundowy przebój!
- nr2 "Annie Leibovitz fotografuje niebo dla Susan Sontag" zaśpiewany przez Joannę Malankę, ale i pięknie zagrany na klarnecie przez Mikołaja Trzaskę, bardzo klimatyczny;
- nr3 (znów klarnet Trzaski), przekonujące melorecytowanie przez autora na tle onirycznej śpiewanki kobieco-dziecinnym głosem.
- nr 4 "list do ojca/list do brata" - z efektownym akordeonowym solo w wykonaniu Andrzeja Teofila,
- nr5 "koło" - najlepszy na płycie, i ten cudny chłód zespołu Kraftwerk,
- nr 6 dobrze podany tekst: "Na starcie bez szans na cud". Maryja upomina Jezusa.
- nr 7 szaleńczo kakofoniczny, opętany. Jest jeszcze remix utworu nr 3.

Pomysł, by podać poezję dwojako - sprawdził się. Głaszczemy sierść z okładki, patrzymy w oko, drapiemy za uchem.


niedziela, 25 października 2015

Nagroda Conrada dla Liliany Hermetz - autorki "Alicyjki"


Liliana Hermetz, autorka debiutanckiej powieści "Alicyjka" (Wydawnictwo Nisza), została uroczyście ogłoszona laureatką Nagrody Conrada, przyznawanej najlepszemu debiutowi literackiemu. Zwycięską książkę wybrali internauci, którzy od 13 października głosowali na pięć nominowanych debiutów. Wręczenie statuetki oraz nagrody w wysokości trzydziestu tysięcy złotych miało miejsce 25 października podczas Gali Nagrody w Centrum Kongresowym ICE Kraków. 
Oprócz "Alicyjki" nominowane były książki: "Przypadek Alicji" Aleksandry Zielińskiej, "Jetlag" Michała R.Wiśniewskiego, "Pająki Pana Roberta" Roberta Pucka i "Zawsze jest dzisiaj" Michała Cichego.

sobota, 24 października 2015

Roman Honet i Jacek Podsiadło laureatami Nagrody im.W.Szymborskiej

Roman Honet i Jacek Podsiadło laureatami Nagrody im.Wisławy Szymborskiej. Wśród nominowanych byli też Jakobe Mansztajn, Maciej Robert i Mirosław Mrozek. Laureaci otrzymali po 100 tysięcy złotych.
Nagrodzone książki to "Świat był mój" (Biuro Literackie) i "Przez sen" (Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN). Galę transmitowała stacja TVN24.


































Roman Honet

Z laudacji: "U Romana Honeta, począwszy od podstawowej antynomii miłości i śmierci, członkowie kapituły dopatrzyli się nawiązania do tradycji baroku i symbolizmu. Już w pierwszym wierszu autor wydaje się podejmować tę tradycję, przeciwstawiając urzeczowionej doczesności śmierci dążenie do sublimacji." 

















Jacek Podsiadło

Z laudacji: "Kapituła dostrzegła odwagę sięgnięcia do form retorycznych i wersyfikacyjnych, zdawałoby się od dawna zapomnianych; do rymu i rytmu, który napędza tę poezję. Apologia języka poetyckiego, dowody językowej energii zawierają się w rytmie tworzącego się świata, w zabawie, karuzeli słów wyraża się sens i radość realnego życia, a nie tylko pisania."

Zmarł Zdzisław Jaskuła

Jeszcze niedawno - ledwie 2 lata temu - stałem obok niego na scenie. Wspólnie uczestniczyliśmy w imprezie zorganizowanej przez ŁDK - podjęliśmy korespondencję z wierszami Tuwima.


Kilka miesięcy temu usłyszałem, że jest ciężko chory. Dziś 24 października zmarł Zdzisław Jaskuła (1951-2015) poeta, reżyser, animator, społecznik, dyrektor Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka, wiceprezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi przegrał walkę ze śmiertelną chorobą.
Jako poeta debiutował w 1969 na łamach "Poezji”. W 1984 wydał legendarną "Maszynę do pisania". Uznawany był za jednego z czołowych przedstawicieli "Nowej Fali". Od roku 1976 roku związany ze środowiskiem KOR. Człowiek-instytucja. Od lat czynnie wspierający wiele działań artystycznych w naszym mieście, wspierający młodych twórców, a także m.in. dyrektor artystyczny Festiwalu Puls Literatury w Łodzi. Jego rozmowy z Jerzym Jarniewiczem były stałą rubryką w Kwartalniku Artystycznym "Arterie". Wydał zbiory wierszy: Zbieg okoliczności, Dwa poematy, Wieczór autorski i Maszyna do pisania (1984). Zredagował antologię anonimowej poezji stanu wojennego Siekiera, motyka, smok wawelski (1982). Wraz z żoną dał nowe tłumaczenie Tako rzecze Zaratustra Fryderyka Nietzschego (1999). Autor wyboru poezji Gottfrieda Benna Nigdy samotniej i inne wiersze (2011). Był redaktorem działu poetyckiego czasopisma „Tygiel Kultury”. 

środa, 21 października 2015

Piękna! Nie opuszczaj jej! Nie opuszczaj!

ŁUKASZ JAROSZ „Kardonia i Faber”, Biuro Literackie, Wrocław 2015.


Książkę rozpoczyna fragment „Baśni” Andersena o tym, że marzeniem Małej Syrenki była nieśmiertelna dusza. Po śmierci wszystkie syreny zmieniają się w pianę morską i nie mają nawet grobu tu, pomiędzy bliskimi.
Jeśli śmierć budzi w nas strach, przypomnienie sobie tej baśniowej tęsknoty może być oczyszczające. I nagle ta "shonetyzowana" okładka pięknieje.

To ósma książka Łukasza. Autor od wydania „Somy” w 2006r. wykształcił swój rozpoznawalny styl. Ciągle z przyjemnością zaglądam do jego książek np. do „Białego tygodnia”, do „Świata fizycznego”. Zasłużenie doczekał się uznania (Nagroda im.Szymborskiej) i... naśladowców, którzy w surowym, prostym opisie, dostrzegli główny środek wyrazu.

Najpierw wątpliwości. To kolejna książka pisana w podobny sposób: krótkimi zdaniami, czasem i równoważnikami - np. czy takie otwarcie: "Zimna góra, chłopak z rzeźbioną ciupagą." (s.11) to nie jest czasem literacka łatwizna? Rozpoznaję tu nadmierną egzaltację: "Pisałem, ale to nie była moja ręka, mówiłem, ale nie swoimi ustami." i zbyt duże podobieństwo wierszy do siebie. Fotograficzny opis, skupienie na szczególe, zwierzęcy albo wiejski rekwizyt. Aż powstaje pokusa, by ponaśladować autora (pomyśleć - ja też bym tak umiał!).

A jednak po lekturze zostałem przekonany. Wystarczyło mi  obrazowanie, w którym Łukasz jest naprawdę dobry. Bez nadmiernej metaforyzacji, bez gier językowych. Prosty zapis przesuwających się kadrów pod powiekami tuż przed zaśnięciem. Albo inaczej:  efekt kontemplacji „przeżytego”, pisany na tle zachodu słońca. Powierzany pstrokatemu niebu? Tak. Wszak opisy nieba to w tym tomie bardzo natarczywy motyw.
To tom o śmierci. Najczęstszy poetycki temat. Marność. Pierwszy kadr - popiół, w który zmienia się nasza przygoda, nasze uniesienie, zostaje nam - resztka prądu w radio, zasikiwanie ogniska, czaszki, robaki... Przepracowanie tematu prowadzi do wyparcia się strachu, wzięcia go za dobrą monetę: "Niebo ma kolor psiego podniebienia", "Z otwartymi ustami patrzę w światło lampy, słucham jak w ustach piszczy wiertło. Rurka aparatu siorbie gorzką ślinę". Przewartościowanie: "Nie jestem sobie potrzebny, naplułem na patyk i rzuciłem psu."  Kto nas olśni jak nie pijak obok podpartego pustakami domu: "Piękna! Nie opuszczaj jej! Nie opuszczaj jej!"
Bardzo cenię sobie puenty Jarosza: kręcenie kluczem w otwartych drzwiach (s.43), twarde kolano na plecach (s.57). Jest w tym wizyjność, epifania. Piękny jest wiersz „Królestwa” z frazą „Potem spisałem tę miłość, przestały mnie bawić żarty, że ktoś przewraca się na skórze owocu lub ruchomej bieżni.” i „wróciłem, rozdarłem krzaki, by wyjść na łąkę, na której stały topola i zamek.

Niebo połykające naszą absurdalność, cały nasz teatrzyk codzienności. Łopata w kształcie serca. Wizyta w szpitalu, w którym „Tamten kisi się w brudnych betach, ten wciąż wkłada sobie monety w usta, wciska dzwonek na pomoc.” Obcy własny oddech „jak ostrzenie kosy lub noża”. Ale i to, że „na tle ściany miesza się zimne i ciepłe powietrze”. Że jest duch, coś więcej, dużo więcej niż nam się wydaje.


piątek, 25 września 2015

Widzę Elvisa. Nikt i nic nie przemija.

THE WATERBOYS - "Modern Blues", 2015


Że niby Waterboysi są dziś zespołem drugoligowym? Zatem w drugiej lidze bywa ciekawiej niż w pierwszej, zostawmy listy przebojów i listy sprzedaży. Warto posłuchać weteranów, którzy zaczynali 32 lata temu, dać się unieść.

Hmm... Kiedy to było... Za górami, za lasami, w czasach przegrywalni płyt kompaktowych. Wtedy to zachwyciłem się ich zestawem przebojów z "Whole of The Moon" i "Fisherman's Blues". Dziś, 58-letni Mike Scoot wznosi się znów na wyżyny. Ma w głosie to co uwielbiam: jakiś rodzaj duchowości, żarliwości, coś niewyrażalnego - wielkiego.

Już pierwszy utwór "Destinies Entwined" mnie zachwycił. Po prostu cud. Te przestworza, ta wycinanka gitar, ten Hammond. Mistyczny tekst o przeznaczeniu. Przepiękny refren, do wielokrotnego słuchania.

Drugi - "November Tale", wzrusza. Oto spotkanie dawnej miłości, po 27-latach. W szalu na szyi i z dwudziestoma dolarami w kieszeni. On - stworzenie drogi, dziecko kurzu i smutku, buntownik, ona - z broszurką z kościoła - wydaje mu się nawiedzona. Niepasujący do siebie, obcy.

W "Still a Freak" dostajemy dobry stary rock, szalone skrzypce. Mike zapewnia, że z nim wszystko w porządku, że wciąż jest szaleńcem i wariatem. Przecież słyszę.

W lekko przyczajonym - moim ulubionym - "I Can See Elvis" jesteśmy w wehikule czasu. To chyba niebo. Elvis jest szczupły jak w pięćdziesiątym siódmym. Ma włosy w czubek i bokobrody, ćmi, to co się ćmiło w wtedy, dyskutuje o filozofii i prawie z Joanną d'Arc i Platonem! Tańczy "mashed potato". Są na jednej scenie wszyscy naraz: Elvis i jego kocie ruchy, John Lennon, James Dean, Bob Marley, Jimi Hendrix, Keith Moon, Marvin Gaye. Nikt i nic nie przemija!

Może się podobać, refleksyjny, poetycki "The Girl Who Slept For Scotland", a kawałek "Rosalind (You Married a Wrong Guy)" ma coś z Deep Purple. Prosty przekaz: Rosalindo wyszłaś za złego faceta, powinnaś poślubić mnie.

"Beautiful Now" jest wielkim hymnem na rzecz ukochanej. Zakochany po uszy facet wyśpiewuje swoją bezradność wobec piękna.

"Nearest Thing To Hip" - to wspominki starych dobrych czasów, sklepów z płytami, gdzie snuł się jazz, skrzypiała drewniana podłoga. Po staromodnym barze, w którym staromodny barman miał staromodne ubrania, jeździ sobie teraz buldożer. Bywa.

Ostatni utwór - długi, trochę Dylanowski, przynosi puentę, że "wszystko jest zaszyfrowane". Znaczenie jednak wyczuwa się jakoś intuicyjnie.

piątek, 18 września 2015

Nowa płyta Armii pt. "Toń" - już wkrótce

Nowa płyta Armii - jednego z moich ulubionych zespołów - ukaże się 16.października. Poprzednie dwie: "Der Prozess" i "Freak" oceniłem jako genialne. Zwyczajnie nie mogę się doczekać.

niedziela, 6 września 2015

Powrót na solidnym kacu

TACO HEMINGWAY - "Umowa o dzieło", Asfalt Records, 2015.


Objawił mi się świetny artysta: Taco Hemingway. Dotąd raczej wyjątkowo rym mnie łapał za szyję. A tu: widzę i opisuję, czasem splunę, hip-hopowa poezja!
25-latek Filip Szcześniak, który wybrał ten dziwny pseudonim z pewnością niejedno jeszcze nagra, ale już teraz zaświadczam o jego zdolności do portretowania "nudnego miasta" i żyjącego w nim pokolenia, którego doświadczeniem jest brak perspektyw.

Już po wysłuchaniu kilku zdań - wiedziałem, że to jest to! Hit - "Następna stacja". Jaka piękna metafora: dwudziestolatek z pokolenia umów śmieciowych wraca do domu nowym metrem. Wraca na solidnym kacu.

Z prostego pomysłu rymowania do nazw stacji, powstał utwór, który staje się klasyką. Choć są to luźne obserwacje ze zwykłej podróży wagonem, przerywane utyskiwaniem na ból głowy, na skurcze żołądka, światłowstręt czy brak powietrza, to słucha się tego absolutnie genialnie, jak najlepszych fraz z Kazika. Zresztą wers "Koniec lipca, za chwilę już znów zima" - to prawie "Polacy są tak agresywni, a to dlatego, że nie ma słońca..."  Jakaż siła prostego rytmu na dwa!
A znacie innego rymotwórcę, który wplecie w piosenkę takie słowa: "Ratusz Arsenał / przedniojęzykowe ł"? (dla niewtajemniczonych: lektor z metra - pan Jasieński charakterystycznie wymawia "ł"). Świetny jest też fragment, w którym kac uruchamia wcześniej odrzuconą duchowość: "Jakbym był religijny, to bym poszedł na spowiedź / Ale mam kłopoty z Bogiem, myślę widząc Słodowiec". 

Ile na tej niedługiej płycie celnych fraz! Ile krytycznego podejścia do "sprawiedliwego świata" z przemówień aktualnej elity i uległej jej czwartej władzy.
Warszawa zatem tylko "udaje Narnię", to "miasto jak mąż - miękki szept, potem twardy dotyk". Miasto goryczy i rozczarowań. Cytat: "Zobaczyłem już wszystko, teraz chyba się spać położę" - w sedno.
Noc wśród powtykanych za wycieraczki ulotek z agencji, tekstów zasłyszanych w barach porażających prostą wizją świata. Taki to postęp i rozwój.

Ten portret miasta ma coś z obserwacji Pablopavo, coś z obserwacji Lesława z zespołu Komety, gdzie topografia ustawia nam tło do odbioru trafnych sentencji.

Powstał niewesoły obraz sfrustrowanego pokolenia, któremu wbito do głowy, że jest super. Mają szybką informację, lajki na Facebooku, ale wciąż "tańczą z Mieszkiem i Chrobrym". Bez szans na kredyt, zostało im żyć marzeniami o kumulacjach. ("Chciałbym kiedyś zrobić sześć zer"). Zmuszeni do oszczędzania na każdym kroku, by szpanować, wciąż uzależnieni od mamy i taty: "Jak początek miesiąca to Grolsche, koniec miesiąca to Łomżę / Mama pyta czy chcę jakiś przelew. Mówię: ‘bardzo proszę’".  Podoba mi się celność tych słów: "Mam dwadzieścia parę lat, moje plany giną" albo "W tym pokoleniu na umowie zleceniu, / Nie gada się o ZUS-ie, ubezpieczeniu, / Ci ludzie nie chcą gadać o wpłatach na lokatach premium, / i polityce, tych pozycji raczej nie mamy w menu"
Są tu wersy o pozerach z siłki, pustakach z Facebooka, fanach diety z obsesją liczenia kalorii, o weekendowych zgonach, o narkomanach. Wreszcie o systemie, który uciska, bombarduje  tysiącem ponagleń (dobry refren: "Wracam i widzę awizo").
Choć nic tu nie jest wesołe: "Połowa ludzi to gif-y, w kółko powtarza swe błędy / Druga połowa stoi w miejscu, to kraj jpg-ów.", polecam to gadanie. 

Te kilka bluzgów musiało być, bo to hip-hop. Tłumaczę sobie, że gdyby Mickiewicz żył, też by trzeba było go wypikać. 

sobota, 5 września 2015

Gdynia dla Piotra Janickiego



Piotr Wierzbicki, Michał Cichy, Piotr Janicki i Wiktor Dłuski zostali laureatami tegorocznej – dziesiątej – edycji Nagrody Literackiej GDYNIA. Laureatów ogłoszono w sobotę podczas uroczystej gali w hotelu Courtyard by Marriott.
W kategorii eseistyka otrzymał ją Piotr Wierzbicki za esej „Boski Bach” (Wydawnictwo Sic!, Warszawa). 
W kategorii poezja uhonorowano Piotra Janickiego za tom poetycki „Wyrazy uznania” (Wydawnictwo Fundacja Na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław).
W kategorii proza Nagrodę wręczono Michałowi Cichemu za prozatorski zbiór „Zawsze jest dzisiaj” (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec). 
W kategorii przekład na język polski Nagroda przypadła Wiktorowi Dłuskiemu za nowe tłumaczenie „Martwych dusz” Mikołaja Gogola (Wydawnictwo Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków).

W niedzielę zdobywcy Kostek Literackich spotkają się z czytelnikami w Muzeum Miasta Gdyni. Laureata w kategorii poezja przybliży Joanna Mueller. 

 Piotr Janicki (drugi z lewej).

czwartek, 27 sierpnia 2015

Powiedz: żegnam

THE JEFFREY LEE PIERCE SESSIONS PROJECT– „AXELS & SOCKETS”, Glitterhouse Records 2014.


Jeffrey Lee Pierce? Kompletnie nie znałem człowieka. Dowiedziałem się, że stał na czele formacji The Gun Club i żył życiem rockowego szaleńca. Narkotyki i alkohol zniszczyły go i w wieku 37 lat był już ciężko chory. Zmarł w 1996 roku na udar mózgu.

Nie zdobył popularności, ale musiał zdobyć sporo szacunku, skoro do dziś wielu rozwija jego pomysły, nagrywa swoje wersje jego kompozycji. To trzeci już album-hołd. Jeśli gdzieś Jeffrey Lee Pierce pluje sobie w brodę, że zrujnował swe życie, to  z zaplutą brodą trzyma w ręku tę płytę i jest bardzo  dumny. Na „Axels & Sockets” mamy tylu wykonawców, każdy położył swoją cegłę, a powstało coś naprawdę spójnego! Dzieło.

Utwory są dosyć zróżnicowane: od punkowej jazdy do spokojnych ballad. Zatem po kolei. Zaczyna się od zapowiedzi "Jeffrey Lee Pierce!" Zestawienie Popa z Cave'm zaskakujące! Świetny prosty riff. I wyjątkowy sposób cedzenia słów przez Iggy'ego (po wysłuchaniu tego kawałka chce się od razu przypomnieć sobie najlepsze jego utwory np. z płyty „American Ceasar”). Za chwilę dołącza Nick Cave. Petarda, adrenalina. Dopiero tacy wokaliści czynią utwór klasyką!

Numerowi 2 coś brakuje. Jest hej do przodu, ale nic poza tym. Za to trójka (Black Moth i "Just Like a Mexican Love") ma niepokojący wstęp, a potem pięknie dudniącą gitarę. Mocny drapieżny damski wokal uczynił z tej piosenki - prawdziwą pieśń. Ta "meksykańska miłość" to na pewno nie jest podlewanie kwiatków, raczej smak ostrej papryki.
Numer 4 - hmm... brzmienie z soundtracków do filmów Tarantino. Numer przyjemnie buja, pani śpiewa cokolwiek dramatycznie. Mandoliny i dziki zachód. Dalej jest trzy-cztero minutowe wariactwo: "Ain't my problem Baby" przypominający mi płytę Marianne Faithful "Before The Poison" (kto nie zna, niech koniecznie sięgnie). Zostają w głowie te wrzaski, pokrzykiwania, pohukiwania i turpiczny chórek. Nie wiem czy nie najlepszy na płycie - numer 6: "Constant Limbo" - niezwykły, pełen rezygnacji, smutku, oparty na marszowym rytmie, zaśpiewany przez Julie Christensen z pretensją "no love mmm no true love"... Kilka razy zacytowany standard gospel "John the Revelator" wzmacnia przekaz: Gdzie jesteś Panie? Czemu nie nadchodzisz?
Piosenka nr 7 - lśniąca jak diament - duet Nicka Cave'a z Debbie Harry "Into The Fire". Jeffrey szalał podobno swego czasu za piękną blondynką. To nostalgiczna ballada. Piękny wstęp, znakomite uzupełnienie się głosów. Po duetach Cave'a z Kylie czy PJ Harvey, ten duet robi równie silne wrażenie.
Punk is not dead! Numer 8 - Kris Needs Presents... Honey - "Thunderhead", zupełnie nie wiem co i jak, ani kto komu, ale słucham tego namiętnie. Zapraszamy do pogo!
Dziewiątka - Mark Lanegan (wiadomo, mistrz) i Bertrand Cantat (wokalista Noir Desire z mroczną przeszłością) w "Desire by Blue River". Wyszedł im spokojny numer, rozlany jak mleko.
Dziesięć - The Amber Lights With Xanthe Waite - "Kitty Ina Moonlight". Ona mu śpiewa, że jest dla niej za stary. Dobra rockowa piosenka, która pod koniec szaleńczo przyspiesza. Damsko-męski czuły duecik, z uroczą panią na teledysku. Jedenastka - zaśpiewana przez Ruby Throat z delikatnością. W oryginale fałszujący niemożebnie Lee Pierce starał się brzmieć jak Bob Dylan, tu mamy kobiecy głos, w folkowym sennym klimacie... Dwanaście - Andrea Schroeder - "Kisses for My President"... fajnie zamruczany, z pięknymi smykami w środku. Cacuszko. Jakbym to gdzieś słyszał na płytach The Walkabouts. Trzynaście - "Body And Soul" – James Johnston - rasowy numer przypominający trochę Edwyna Collinsa.
Czternastka. Pijany numer z elektronicznym beatem. Primal Scream zmiksowani. Powtarzane „Good bye Johny...” - stanowczo za długo, siedem minut turlania się po pustynnych wydmach. Piętnaście - niezła, mroczna opowiastka: "Break ‘Em Down".
Uff... to jeszcze nie koniec, ale ja nie wytrzymuję, wracam do Popa, bo to tam jest Say: bye bye...