Po "Mamucie" projekt Fisz Emade Tworzywo nagrał równie udaną płytę.
Fisz odstawił gadanie, postawił na śpiewanie. W jego wokalu czuć luz, czasem robi to jakby od niechcenia, gdy gubi głoskę "a" w "jaki świat ci się marzy". Ważne, że ma w głosie to samo co jego ojciec: mądrość. Ufa się jego słowom.
Oprócz braku gadania drugim zaskoczeniem jest przewaga refleksyjnych, powoli się snujących pieśni. Chociaż zaczyna się od rzeczy uzależniająco tanecznej. Piosenka "Telefon" ma dobry socjologiczny tekst. Fraza "Chciałbym bliżej być, jak ekskluzywne kosmetyki" to celny opis współczesności. W ciągu kilku lat małe urządzonka zawładnęły światem i dostają więcej czułości niż człowiek.
Numer dwa - "Parasol" jest pójściem za ciosem. Dyskotekowy bit, nastrój bliski moim ulubionym The Black Keys albo Broken Bells. Żadna tam "Umbrella" Rihanny, tylko znów bezbłędny wpadający w ucho szlagwort: "Słońce spali Ziemię nam / Słońce pali nas" i deklaracja, że co by się nie działo "aż po ciemną śmierć" będzie wspierał swoją drugą połowę, a jego "plecy są jak dach". (Śmieję się, że kudłaty ssak z Tybetu to ulubione zwierzę Fisza - jak parasol, jak dach...)
"Fanatycy" przypominają tematycznie "Wojnę" z poprzedniej płyty. Rzecz o jakimś podskórnym przeczuwaniu dramatu. Niepokój wywołują ciekawe smyki i żeński delikatny wokal. Być może refren jest zbyt banalny.
Lansowany w Trójce "Biegnij dalej sam" wydaje mi się znakomity. Wysnuty z prostych pytań egzystencjalnych, płonie wykrzyknikami. Idealny na bieżnie rytm prowadzi ten utwór. Sporo tu smutku ("z krawędzi Ziemi w piach") i niewiary w wielkie idee. Biegający, których widuję z okien swojego samochodu, przyrównani zostają do łagodnych zwierząt. Bądźmy mistrzami, bohaterami, lecz niech nasze zwycięstwa nie będą tak tragicznie samotne - tak sobie pomyślałem słuchając po raz setny. I niech trasy naszych biegów nie zaciskają się tak mocno.
Z piątym utworem płyta zapada się w senność. Samochód, którym jedziemy włącza długie światła, które liżą ciemność. Echo, jakieś zawodzące wokalizy. To działa dość obezwładniająco. Ucieczka, zwątpienie, cierpienie.
"Duch" wyróżnia piękne brzmienia wiolonczeli. Na minus - zbyt prosty tekst.
"Samochody" z radioheadowym plumkaniem i przetworzeniami głosu robią ciekawe wrażenie, choć ta piosenka o zmęczeniu jest z lekka dołująca. To już wolę "Skąd przybywasz?", który zachęca do empatii wobec obcych. "Komputer" z melodią na jednej nucie - jest dobrze odrobioną pracą. Przekaz a la Kraftwerk "We Are The Robots" i fajnie rozhuśtany refren, trochę jak z bajki.
Kulminacją płyty są "Sarny". Powtarzany motyw i histerycznie brzmiąca opowieść o tym, jak jakiś dron zakłócił intymną chwilę. Motyw zagrożenia nowoczesną techniką, rodem z jakichś genialnie proroczych książek Lema, w niezwykły sposób puentuje recytowany wiersz Wojciecha Bonowicza o apokaliptycznej wymowie. To trzeba usłyszeć!
Olśniło mnie, że fraza "Nie mamy teraz tutaj żadnych szans" arcyciekawie koresponduje z piosenką ojca Wojciecha Waglewskiego z lat osiemdziesiątych z płyty "Świnie": "Nie mamy broni, ani żadnych szans / najmniejszy oddział świata, ty i ja". "Pokój wre, a wojna trwa.", "Dobrze jest i słychać płacz" - tamte frazy dotyczyły zupełnie innych sytuacji, zupełnie innych czasów. To, że dziś Fisz i Bonowicz komentują rzeczywistość, używając podobnych zwrotów jak Waglewski komentował czasy komunizmu, wydało mi się autentycznie przejmujące.
Potem mamy jeszcze utwór instrumentalny i piosenkę o "bzykaniu pieniądza". Zwykle jednak zostaję "w drżeniu ramion, pęcin i serca" z wiersza, który recytuje autor "Ech".
Fisz odstawił gadanie, postawił na śpiewanie. W jego wokalu czuć luz, czasem robi to jakby od niechcenia, gdy gubi głoskę "a" w "jaki świat ci się marzy". Ważne, że ma w głosie to samo co jego ojciec: mądrość. Ufa się jego słowom.
Oprócz braku gadania drugim zaskoczeniem jest przewaga refleksyjnych, powoli się snujących pieśni. Chociaż zaczyna się od rzeczy uzależniająco tanecznej. Piosenka "Telefon" ma dobry socjologiczny tekst. Fraza "Chciałbym bliżej być, jak ekskluzywne kosmetyki" to celny opis współczesności. W ciągu kilku lat małe urządzonka zawładnęły światem i dostają więcej czułości niż człowiek.
Numer dwa - "Parasol" jest pójściem za ciosem. Dyskotekowy bit, nastrój bliski moim ulubionym The Black Keys albo Broken Bells. Żadna tam "Umbrella" Rihanny, tylko znów bezbłędny wpadający w ucho szlagwort: "Słońce spali Ziemię nam / Słońce pali nas" i deklaracja, że co by się nie działo "aż po ciemną śmierć" będzie wspierał swoją drugą połowę, a jego "plecy są jak dach". (Śmieję się, że kudłaty ssak z Tybetu to ulubione zwierzę Fisza - jak parasol, jak dach...)
"Fanatycy" przypominają tematycznie "Wojnę" z poprzedniej płyty. Rzecz o jakimś podskórnym przeczuwaniu dramatu. Niepokój wywołują ciekawe smyki i żeński delikatny wokal. Być może refren jest zbyt banalny.
Lansowany w Trójce "Biegnij dalej sam" wydaje mi się znakomity. Wysnuty z prostych pytań egzystencjalnych, płonie wykrzyknikami. Idealny na bieżnie rytm prowadzi ten utwór. Sporo tu smutku ("z krawędzi Ziemi w piach") i niewiary w wielkie idee. Biegający, których widuję z okien swojego samochodu, przyrównani zostają do łagodnych zwierząt. Bądźmy mistrzami, bohaterami, lecz niech nasze zwycięstwa nie będą tak tragicznie samotne - tak sobie pomyślałem słuchając po raz setny. I niech trasy naszych biegów nie zaciskają się tak mocno.
Z piątym utworem płyta zapada się w senność. Samochód, którym jedziemy włącza długie światła, które liżą ciemność. Echo, jakieś zawodzące wokalizy. To działa dość obezwładniająco. Ucieczka, zwątpienie, cierpienie.
"Duch" wyróżnia piękne brzmienia wiolonczeli. Na minus - zbyt prosty tekst.
"Samochody" z radioheadowym plumkaniem i przetworzeniami głosu robią ciekawe wrażenie, choć ta piosenka o zmęczeniu jest z lekka dołująca. To już wolę "Skąd przybywasz?", który zachęca do empatii wobec obcych. "Komputer" z melodią na jednej nucie - jest dobrze odrobioną pracą. Przekaz a la Kraftwerk "We Are The Robots" i fajnie rozhuśtany refren, trochę jak z bajki.
Kulminacją płyty są "Sarny". Powtarzany motyw i histerycznie brzmiąca opowieść o tym, jak jakiś dron zakłócił intymną chwilę. Motyw zagrożenia nowoczesną techniką, rodem z jakichś genialnie proroczych książek Lema, w niezwykły sposób puentuje recytowany wiersz Wojciecha Bonowicza o apokaliptycznej wymowie. To trzeba usłyszeć!
Olśniło mnie, że fraza "Nie mamy teraz tutaj żadnych szans" arcyciekawie koresponduje z piosenką ojca Wojciecha Waglewskiego z lat osiemdziesiątych z płyty "Świnie": "Nie mamy broni, ani żadnych szans / najmniejszy oddział świata, ty i ja". "Pokój wre, a wojna trwa.", "Dobrze jest i słychać płacz" - tamte frazy dotyczyły zupełnie innych sytuacji, zupełnie innych czasów. To, że dziś Fisz i Bonowicz komentują rzeczywistość, używając podobnych zwrotów jak Waglewski komentował czasy komunizmu, wydało mi się autentycznie przejmujące.
Potem mamy jeszcze utwór instrumentalny i piosenkę o "bzykaniu pieniądza". Zwykle jednak zostaję "w drżeniu ramion, pęcin i serca" z wiersza, który recytuje autor "Ech".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz