piątek, 29 kwietnia 2016

Wieczór autorski Rafała Gawina

Z okazji premiery książki łódzkiego poety - Rafała Gawina "Zachód słońca w Kurwidołach", 27 kwietnia w Tłustym Drukiem odbył się jego wieczór autorski. Prowadził go Piotr Grobliński. Zgromadzona publiczność wysłuchała nowych wierszy i dyskusji na różnorodne tematy, których dotyka w swej poezji autor. Jak napisał redaktor książki: "W środku dużo jest o kobietach, seksie, poezji i Bogu - wszystko wymieszane, bez ładu, ale ze składem." Książka, której tytuł żartobliwie parafrazuje tytuł książki J.M.Rymkiewicza, ukazała się w Wydawnictwie Kwadratura i rozpoczyna nową serię poetycką. 




poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Z mewą na ramieniu

JANUSZ DRZEWUCKI „Rzeki Portugalii", Biblioteka „Toposu”, Sopot 2016

Janusz Drzewucki jest uznanym poetą, redaktorem działu poezji w czasopiśmie „Twórczość”.
Jego nowa propozycja to specyficzna poezja - nie poezja, historyjki, anegdoty, wspominki.

Pomysł, jak sądzę był taki, by „Pisać tak jakby się mówiło”, odrzucić poetyckość, która może utrudnić przekaz. Pierwsza myśl jest najlepsza. Niech powstaną wiersze bez skreśleń, bez złożonych konstruktów, odmetaforyzowane, zwykłe jak rozmowa, zrozumiałe, przezroczyste, czyste.

No i powstały. Czyta się to jak felieton z dużą ilością enterów, szybciutko, miło. Jeśli to wspomnienia z młodości – z pewną zazdrością, podobnie jeśli są to przewodnikowe relacje z pięknej ojczyzny Jose Saramago.

Ja czytałem nie bez wątpliwości. Już wiersz o śmierci Różewicza mnie zastanowił. „Tadeusz Różewicz” pojawia się w nim pięć razy, co daje średnią jednego Tadeusza Różewicza na dwa wersy. Ale wytłumaczyłem sobie, że to taka metoda, powtarzanie bolesnego faktu, niemożność pogodzenia się.

Miniatury ze stron 6-9 to, dla mnie, notatki na marginesie, zapis myśli. Wiersz o ślimaku, który wydawał się być kasztanem, a potem pielgrzymem na górę Fuji, a potem turystą w drodze na Kasprowy, wprawił mnie w konsternację. Frazy: „spytałem siebie samego”, czy „przyszło mi raptem do głowy” wydały mi się z jakiejś bajeczki. Podobnie Antylopy i reszta zwierzyńca z wiersza na stronie 12. Czyżby państwo Gucwińscy powypuszczali zwierzęta z klatek? „Na własne oczy / widziałem, / widzę.” - czytam, ale nie wiem, czy to nieposkromiona wyobraźnia, czy wizja raju z broszurki Świadków Jehowy? Wiem! To efekt fascynacji wiedzą faktograficzną, obiektami geograficznymi, nazwami zwierząt, miejsc. Abecadło z pieca spadło, pomieszały się miejsca i czasy.

Historie o fascynacji bluesem i jazzem czytałem z zainteresowaniem, choć to zaledwie reminiscencje. Mógłbym to usłyszeć w czasie rozmowy z autorem. Przypomniałem sobie wiersz o katastrofie smoleńskiej z poprzedniej książki „Dwanaście dni”. Zdumiewająca zwyczajność słów: „płynęła rzeka zniczy”, „my wszyscy, w tej godzinie jesteśmy razem, jesteśmy razem.” Wszystko dla mnie za proste, za łatwe.
Chociaż oddam sprawiedliwość. Jest fragmencik, który mnie ujął: „słowo jazz / krótkie jak zaklęcie, / tajemnicze / i wielce obiecujące, / wydawało mi się / najpiękniejszym słowem / na świecie, czułem się / wybrany przez to słowo / wybrany i zaczarowany;”

Autor „Rzek Portugalii” obsesyjnie powtarza w wierszach deszczowe frazy: pada, mży, leje. Zapisuje stany letargu, odrętwienia. Pokazuje przed czytelnikiem swoje zmęczenie, bezsilność. Sporo minęło zanim przekonałem się do specyficznego uroku tych sformułowań. Przyszło to chyba dopiero, gdy otworzyłem się na wiersz „Pierwszy poniedziałek maja, czyli święto flagi” z poprzedniej książki i zrozumiałem lichą kondycję podmiotu lirycznego: „Za chwilę / rozkroję chleb, / naleję wina do szklanki, / za chwilę. / Póki co, / siedzę / w półmroku, / w ciszy, / nieruchomo.” A potem przełknąłem zdania podobne w emocjach, które z początku wydały mi się tylko jałowym użalaniem się.

Teza podziału w poezji polskiej: na fanów Bowiego i Popa, wydaje mi się karkołomną. Tak samo puenta o Springsteenie i końcowy morał. Historyjka o papierosie Bogdana Zadury z szeleszczącymi ptakami i ćwierkającymi liśćmi? Znów obok. Anegdoty o Adamie Ziemianinie, Jerzym Górzańskim, Krzysztofie Karasku? Szkoda, że to tylko anegdoty. A "Pan Adam Zagajewski ma przechlapane" to stanowcza reakcja na złośliwości skierowane w stronę poety ze strony Marcina Świetlickiego. Rzecz miała miejsce na Festiwalu Złoty Środek Poezji w Kutnie (na którym wszak byłem, miód i wino piłem).

Opowieść o wyprawie na Warmię i Mazury przywołuje nazwiska kolegów i przyjaciół po piórze. Taka gawęda o podróży. A co sądzić o siedmiu wierszach portugalskich? Że za blisko im do przewodnika podróżnika. Że za mało w nich uniesienia. Na ramieniu poety siada mewa. Jest nostalgia, jest zagubienie, gąszcz nazw, meteorologia. I jedna metafora: „trzy nieruchome dźwigi, trzy krzyże.

Czy karp z Karpat to żart z poetów, którzy bawią się słowami? Czy pod wpływem endorfin wydzielające się w czasie biegania, da się napisać dobry wiersz? Nie jestem tu przekonany. Za to cztery linijki „Kto wie dlaczego” - w sedno. „Kto wie dlaczego / ten wie; kto nie wie / dlaczego, ten już nigdy / się nie dowie.” Można to grawerować, tatuować, naklejać.
A na koniec potrawa z szaleju czyli historia alternatywna. Elvis żyje - schudł, Morrison żyje - dorabia, Hendrix żyje - pracuje w sklepie z płytami, Bob Marley uprawia pietruszkę i koper. Czy autor tu czasem nie popłynął?


Nowy tomik Rafała Gawina, nowa seria poetycka Kwadratury

Łódzkie Wydawnictwo Kwadratura inauguruje nową serię poetycką. Poprzednia, w której ukazały się m.in. dwie moje książki, składająca się z 30 tomików zamknęła się książką Adama Raczyńskiego w 2015r. 

Pora na nowy design, nowy power. Kto pierwszy? Łódzki poeta, recenzent, krytyk, redaktor "Arterii", instruktor w dziale imprez Domu Literatury w Łodzi, autor książki "Wycieczki osobiste" i felietonów na blogu gawin.liberte.pl - Rafał Gawin.

We środę 27 kwietnia 2016 o godz. 19:00 w Tłustym Drukiem ul. Więckowskiego 18 odbędzie się jego wieczór autorski, promujący  książkę o prowokującym tytule "Zachód słońca w Kurwidołach".

O książce można przeczytać na blogu autora: tutaj
albo na e-kalejdoskop
 

środa, 20 kwietnia 2016

Nominacje do Silesiusa 2016



Dziś ogłoszono nominacje do Wrocławskiej Nagrody Silesius 2016. Otrzymali je:
  • Kacper Bartczak za tom „Wiersze organiczne” (Dom Literatury w Łodzi, Stowarzyszenie Pisarzy Oddział Łódź), 
  • Jerzy Jarniewicz za „Woda na Marsie” (Biuro Literackie), 
  • Barbara Klicka za „Nice” (WBPiCAK w Poznaniu), 
  • Paweł Marcinkiewicz za „Majtki w górę, majtki w dół” (Dom Literatury w Łodzi, Stowarzyszenie Pisarzy Łódź), 
  • Joanna Mueller za „intima thule” (Biuro Literackie), 
  • Edward Pasewicz za „Och, Mitochondria” (Wydawnictwo EMG), 
  • Marta Podgórnik za „Zawsze” (Biuro Literackie).  
Tradycyjnie przyznano Silesiusa za całokształt. W tym roku tę nagrodę otrzyma Julian Kornhauser, którego tom "Tylko błędy są żywe" w zeszłym roku wydał WBPiCAK.

Ogłoszono też trzy nominacje w kategorii Debiut:
  • Mateusz Andała za tom „Światło w lodówce” (Staromiejski Dom Kultury),
  • Aldona Kopkiewicz za „Sierpień” (Wydawnictwo Lokator 2015),
  • Piotr Przybyła za tom „ Apokalipsa. After party” (Dom Literatury w Łodzi, Stowarzyszenie Pisarzy Oddział Łódź). 
     Podsumowując - warto odnotować, że aż trzy nominowane książki pochodzą z łódzkiego Domu Literatury! 
    I jeszcze jedno: jeśli ktoś zna księgarnię, w której wszystkie te książki są dostępne - proszony jest o podzielenie się tą informacją.

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Nominacje do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej 2016

Dziś ogłoszono pięć książek nominowanych do tegorocznej Nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Są to: dwie książki z krakowskiego Wydawnictwa EMG: Edward Pasewicz "Och, Mitochondria" i Marcin Świetlicki "Delta Dietla", dwie książki z poznańskiego WBPiCAK: Joanna Roszak "Tego dnia" i Julian Kornhauser "Drożdżownia" a także Marta Podgórnik "Zawsze" z Biura Literackiego.


piątek, 8 kwietnia 2016

Pozwól ci poświecić

DAVE GAHAN & SOULSAVERS „ANGELS & GHOSTS”, 2015.


Oto drugie natchnione dzieło współpracy wokalisty Depeche Mode i zespołu Soulsavers.
Dave'owi urosły skrzydła. Pociesza leżącą na podłodze, każe podążać ku światłu. Gdy wykonuje te utwory na żywo - w swoich teatralnych pozach, z wielkim pierścieniem na palcu, z ręką na sercu - jest absolutnie przekonujący. Gdy śpiewa "Have you ever follow Jesus?/ He lives downtown L.A" dostaje brawa. Kiedy dodaje, że "He’s coming, he’ll be here" jest niczym kaznodzieja, za którym pójdą tłumy. Egzaltacja w służbie nawracania. Chórki gospel wielbiące pod niebiosa.
Posłuchajcie, odnajdźcie pieśń - "Tempted", o zagubieniu, niezrozumieniu boskiego planu. Gdy śpiewa "Czego chcesz ode mnie?", poczujcie metafizyczny dreszcz.

To ten sam i nie ten sam Dave. Gdy na płycie "Violator" śpiewał "Personal Jesus", było tam raczej profanum niż sacrum. A teraz w najbardziej przebojowym "All of This Nothing" jakby cytował Słowo. "Jestem tym wszystkim i niczym / Jestem brudem pod twoimi stopami / Jestem słońcem, które wschodzi, gdy śpisz / Jestem wszystkim, czego potrzebujesz". Ta piosenka wyróżniająca się szybszym rytmem, pięknie włazi pod skórę. Rozkazuje opuścić wygodne pielesze, dać siebie, przyspieszyć puls. Wyleźć z ciemności.

"Shine" - ma religijny tekst: "Gdy się rozglądasz, jest tak głęboko / Co możemy zrobić? Zaświecimy na Ciebie. Ty i ja, my wszyscy tutaj. Pozwól ci poświecić". Klaskanie na chwałę. Piękno i dobro. Ateusze zarechoczą.

Równie dobry jest "You Owe Me" - z fragmentem "I’m as blue as your eyes" i ze śpiewanym z wyrzutem refrenem. To jest o niesamowitym uczuciu jakim jest wybaczenie. Że śpiewają wtedy anioły, a dzwony biją.

"One Thing" z plumkającym pianinem to uspokojenie. W tekście pean ku czci miłości. Fale zderzają się z wybrzeżem, oceany dziksze niż wcześniej, gdy ona wchodzi do pokoju.

Niepokojący "Don't Cry" to pocieszacz strapionej duszy. "Lately" - kołysanka wypalonego, spracowanego wraka człowieka, który wraca z szychty. Kołysanka grzesznika, który znowu jest zimny i pusty, i nie nauczył się niczego, a teraz pragnie ukojenia.

W zaczynającym się od "Z jedną ręką w kieszeni / I jedną nogą w grobie" "Last Time" Gahan szuka Boga. A podniosły jak hymn "My Sun" to pieśń o współodczuwaniu. "Czuję twój ból" - śpiewa  jakby był świętym Davidem, a może i Jezusem. A przecież to tylko o odwadze otworzenia się na drugiego człowieka. O tym, że reagujemy, jak ktoś wypowiada nasze imię.


wtorek, 29 marca 2016

Z zachwytu mapą

MICHAŁ KSIĄŻEK - „Droga 816”, Fundacja Sąsiedzi, Białystok 2015.


Ta książka powstała z zachwytu mapą. Takiego jakiego doświadczyłem na praktykach studenckich, gdzie wykonywałem z kolegą odwierty. Bywalec knajpy w Paskrzynie (woj.łódzkie), który zobaczył naszą kolorową mapę, dotykając ją zamknął oczy i przesuwając dłonią po niej wydał z siebie okrzyk ekstazy.

To książka-plon pieszej wędrówki, niezrozumiałej dla przeciętnego zjadacza chleba, wędrówki drogą 816 tzw. Nadbużanką, biegnącą tuż przy granicy polsko-ukraińskiej i polsko-białoruskiej.
Książka skupiona na odczuciach piechura, obserwatora przyrody: szczególnie ptaków, zachowań ludzkich, znawcy tragicznej historii tego regionu.
Do lektury należy przygotować sobie mapę z jakiegoś dobrego atlasu samochodowego, ta z drugiej strony okładki książki jest zupełnie nieczytelna.

To trochę Stasiukowa opowieść. Mała różnica – Stasiuk podróżuje samochodem. Drogą 816 też jeździł. W jednym z felietonów pisał: „Droga 816 jest jak szczelina między płytami tektonicznymi historii.”
albo „Przez jakiś bezczas jechałem. Przez zapomnienie. Przez jakąś bukoliczność z pelargoniami w oknach, z gęsiami na wygonach. A jednocześnie wiedziałem, że tam z lewej zwożono cały naród wagon za wagonem, by po prostu spalić. (…) A po prawej ten bezkres eksperymentu, ta ziemia aż po oceany, po Chiny, prawie nieskończoność, gdzie w szczerym polu, na stepie, w jakiejś przedwieczności próbowali zbudować przyszłość z pominięciem teraźniejszości…”

Michał Książek postrzega świat poetycko. Już pierwsze zdanie przyrównujące niebo nad Lublinem do barwy obfitych plwocin sugeruje, że niekoniecznie będzie to książka o wyprawie, raczej o tym, co wyprawa „robi w głowie”. Zatem przynajmniej dla mnie – poety-geografa książka idealna.

Zaczyna się od spojrzenia w górę: „Na stepie niebo to połowa widoku, połowa świata.” Wschód Polski, jest dla autora wyjątkowym miejscem: zachwyca się każdym szczegółem, interesuje się „każdym z wymiarów istniejących w przestrzeni i czasie."

Dla mnie najciekawsze były poetyckie błyski, które mózg zapewne projektuje bezwiednie, gdy reszta ciała jest utrudzona wędrówką. „Szedłem, a żyzna noc zasypywała wszystko. Wpadało się w to jak nasionko w bruzdę, głęboko i bez powrotu.” albo Czas musieli wymyślić nocą, kiedy się czeka na światło. Za dnia nikt by na to nie wpadł, prawie na pewno tak było.”
Wschód. Pierwsze skojarzenie? Gościnność: „Ledwo przedeptałem pierwszy kilometr, zjawił się człowiek z brodą. I zaprosił na obiad. Niemalże od razu.” 

Krok za krokiem wyjątkową drogą. „Zasypiałem spokojnie. Tylko nogi wciąż chciały się ruszać. Syty rybami wyłowionymi z Bugu, czyli z granicy. Właściwie najadłem się samą granicą, tak, zjadłem jej trochę. Naruszyłem jej linię jak kornik drewno. Osłabiłem linię graniczną między Polską a Ukrainą. Ba, między Unią Europejską a Wschodem. Noszę więc w sobie część limes orientalis, jestem z niego zbudowany.”

W zapiskach Książka czuć swobodę: obok zachwytu, są rozczarowania miasteczkiem, zabytkiem, widokiem. Bez żenady pisze, że wdepnął w kupę. Dla równowagi wtedy przywołuje jakąś znaną, zapewne z lektur lub zasłyszaną, informację np. o oporządzaniu wieprzka na Wielkanoc: „Na wschodzie martwa świnia leży na desce i płonie w kupie słomy jak przebłagalna ofiara. Dzięki temu giną włoski, które tak dotkliwie przypominają, że jemy kogoś, kto jeszcze niedawno żył.”

Urocze są te jego ornitologiczne zdanka: „Zanurzyłem rękę w granicy (…) Ktoż jej tam strzegł? Drozd paszkot, dzięcioł pstry duży i sójka. Wspierały je kowalik, bogatka i modraszka.”
Sporo uwagi poświęca ludzkiej nienawiści, pogromom, niszczeniu cerkwi.
Dla mnie najciekawiej, gdy płynie strumień świadomości: „Nie potrzebuję całej szerokości drogi 816. Wystarcza pobocze, taki pas nie wiadomo dokładnie gdzie. Nie ma go na mapie. Jakby strużyna drogi. Tak, sterczały mi jej peryferia. Skrawki. Obrzynek bez numeru i bez asfaltu. Dużo tam śmierci i trupów różnych nieistotnych ontologii. Resztki ptaków, sucha żabka, pies, szczątki kota. Ich śmierć, pod kołami, na zderzakach, wydawała się tym bardziej bez sensu, że nie mogły się godnie rozłożyć, zgnić i wsiąknąć w humus. (…) Szedłem, szedłem i szedłem. Strużynką drogi na północ. Trochę znosiło mnie na prawo, w stronę granicy, jakby znowu kusiło na drugi brzeg. Może przez ruch obrotowy Ziemi, może z powodu dłuższej lewej nogi. Ale wyraźnie chwiałem się ku wschodowi, temu geograficznemu. Ku prawej stronie mapy, która wystawała z kieszeni. Jakby ten wschód nie mógł się w niej zmieścić.”

Kiedy rozdziały są krótkie – czujemy, że zwycięża w nim poeta, np. rozdział „Kolor” to tylko 11 wersów. Ale nie tylko wtedy. Raz po raz natrafiamy na takie zdania jak: „Ział stamtąd tylko jamochłon nocy.” albo „Źrenice okien powytykane, święci sprofanowani przez wilgoć i wiatr.Cały czas zajmuje go też etymologia nazw. Szuka w nich prawdy.
Piękne są opisy "kanonicznej triady rodzaju męskiego": byka, koguta i wieprza. (s.31) Ileż dystansu trzeba mieć do siebie, by napisać: „trzeba było (…) znosić głupawe uwagi pograniczników. Nie mogli pojąć, po co tak iść w błocie i deszczu, zamiast wysiadywać w domu hemoroidy. Nawet nie wzięli mnie za przemytnika, raczej za przygłupa. W ręku trzymałem suche łodygi wiesiołka i wrotycza. Za uchem zimowa gałązka lipy.
Robi wrażenie opis burzenia cerkwi w 1938r.: „Co czuje człowiek, kiedy burzą mu sacrum? Kiedy Maria dostaje dębowym taranem w brzuch. (…) Potem wywieźli sacrum, żeby utwardzić nim drogi. (…) Końmi się wtedy jeździło, krowy po tym chodziły. Ci, co szli pieszo, znajdowali zapewne pod nogami wizerunki świętych, męczenników i ojców Kościoła. (…) Zwiastowanie znalezione w kałuży bądź w końskich odchodach (...)”

Wraz z lekturą przesuwam palec po mapie: Radziejowice – Horodło – Matcze – Dubienka – Dorohusk – Świerże. To tu autor powątpiewał, czy warto budować pomniki z piaskowca. Dalej: Wola Uhruska – Zbereże – Sobibór, gdzie ocalała z zagłady tylko Myszka Miki – Włodawa. Dalej: Hanna – Sławatycze – Jabłeczna z klasztorem ze świętym Onufrym nad bramą, surrealistycznym, bo na tle egipskiej pustyni. Klasztor jeszcze w połowie XIX wieku był po wschodniej stronie Bugu. Po zmianie koryta rzeki znalazł się po zachodniej. Książek zauważa: „Jakby dwie płyty tektoniczne – wschodnia i zachodnia – starły się tutaj i przemieściły część wschodu paręset metrów w stronę Atlantyku.”
Potem Kodeń i Terespol, by droga 816 zmieniła się w 698. A dalej: Neple – Bohukały – Pratulin, w którym ludzie okazali się wyjątkowo niesympatyczni i nieufni: „Czy można ufać komuś kogo nie stać nawet na starego passata? Na pewno zwiadowca, ma mapy, lornetkę, ma aparat.”. I Janów Podlaski znany ze słynnej stadniny, choć uwagę autora przykuł "dom Gargamela". Pawłów Stary, a potem Buczyce Stare z jakimś człowiekiem, który zapadł w stupor. Za wioską Bubel, Bug skręca i staje się już całkiem polski.

W kolejnych rozdziałach są jeszcze inne trasy. Przy tej za Drohiczynem wciąż trwa kenozoik z rozkwitem roślin zielnych, w Siemiatyczach mieszają się tablice rejestracyjne B – belgijskie i BY – białoruskie - Wschód spotyka się z Zachodem. Zaś w Kleszczelach wszystko ociekało rosą.

Ta lektura uświadamia, że wędrówka wydobywa słowo.


Przeczytaj też recenzję książki Michała Książka "Nauka o ptakach"

poniedziałek, 28 marca 2016

Sześciany minut wylosują ci życie


BARTOSZ KONSTRAT „Własny holokaust”, Teatr Mały, Tychy 2015.

Tomik "Własny holokaust" trafił we mnie. Gęstwina metafor, ekstrakt, który trzeba rozcieńczać we własnym świecie w odpowiedniej proporcji. Wyobraźnia językowa absolutnie wizjonerska. I tylko trzeba dać się ponieść tym prądom konwekcyjnym, by uniosły nas wysoko.
Takie frazy: "nie zakwitną już lilie. sztandary wiatru wypatroszą pranie, córka sąsiadki powie tylko: o i / językiem wyważy sześcioletni ząb. już nie będzie ogrodu, od dziś wszystko stanie się // użyteczne. tylko gnój, oranie, zabijanie srok i topienie szczeniąt." Sugestywność opisu! Wchodzimy w jakiś nierealny sen, oniryczny zwid. Wydaje mi się to jakoś po schulzowsku, wymowne. Przypuszczam, że to nie poezja dla każdego. Trzeba umieć wyłączyć potrzebę rozumienia wszystkiego, poddać się nierealnym wizjom. Konstrat zagęszcza metaforykę tak bardzo, aż czujemy się obco, nieswojo. Zagrożeni, otępiali.
"Ktoś mnie napisał i teraz prowadzi strużka opowieści, wyciekająca z pęknięć w wodzie i / w oparach światła?" Jeśli jest to filmowe, to zapewne z japońskiego thrillera: "adam należał do boga mordu, spod podkoszulka w siateczkę / zawsze wystawały mu śniade sutki.", "hibernacja jest jak dodatkowy kanał / w telewizji, porcja luksusu z najnowszych reklam."

Powtarzającym się jak mantra słowem jest "zwierzę". Jesteśmy zwierzętami – zdaje się twierdzić autor - mamy popęd i czeka nas śmierć, czasem rzeź. Jak ludzie-manekiny u Schulza. Jak "Ciotka Agata (...) o mięsie okrągłym i białym". I tak: "wszystkie zwierzęta są takie same, / nakręcono je lub włożono im baterie do jam brzusznych, pod żebrami ukryto im sztuczne / serca, bijące centra głodu i głuchoniemej chuci. króliki zaopatrzono w twarze królików, / żyrafy zaopatrzono w nogi żyraf, owadom dano oczy szamanów i zombies."
Taka fraza "bądź ostrożny, pokaleczą cię krawędzie godzin, / sześciany minut wylosują ci życie." - poetycka perła. Holokaust – ofiara całopalna, jaką składamy. Nasze cierpienie, wyrzeczenia, poświęcenia.
Albo wiersz "western", który w wiejskiej (wieśniackiej?) scenerii kryje dramat rozstania i przejmujący opis ohydy życia. Oto plantatorzy, którzy w ustach mają "resztki obiadu i jeziorka taniej coli". Płaczliwy ton pełen jest przedziwnego patosu: "nie mam już w tobie domu, mam w tobie spalone ścierniska, rybie łebki wyrzucone w błoto. nie mam kukurydzy, owca, żyta, zwierząt gotowych / na rzeźnię. nie martwi mnie rdza pługa i zerwane cięgło."
Opisywać brutalny świat - to interesuje Konstrata: "zapraszają mnie dynastie fal, powietrze poskręcane w / wiry, granit jak brzydkie, zamrożone masło." Opisywać świat, w którym miejsce na ból, beznadzieję: "krzyki nowo narodzonych i płaskie, stęchłe oddechy umierających. // wahadło rozbija się o kamień, kamień kruszy się o wahadło, w misach rośnie ciasto, białe jak / księżyc i pulsujące jak ciało robaka." albo marność: "sad kołysze się na dłoni mgły, w moich oczach rosną plantacje wodorostów i perzu."
Dużo w tych wierszach rustykalnych obrazów, zaskakujących obserwacji: "możesz być głupcem, bawić się w rzewnego żniwiarza, chłopaka gwiżdżącego hymn pszenicy i krwistego miąższu czereśni. Jest tyle // rzeczy, tyle możliwych rzeczy, celów podróży narysowanych w błocie obręczami kół, / wybitych w powietrzu skrzydełkami chrząszczy.", ale najwięcej lęku, koszmarów, okrucieństwa: "marta zgubiła czerwony lakier, miała potem paznokcie ciemne jak krew dorszy, którymi nakarmiono delegację nurków. W wodzie istnieją kopie świata, mokre i poszarpane nurtem.", "pochylił się i wyczuł guzek pod kolanem. ktoś nas włącza / przyciskiem?", czasem zestawionych z przeczuciem, że przecież mogłoby być inaczej: "ciepło, / mówiłem wtedy, ciepło, tylko ono się liczy, tylko dzięki niemu pokonam świat-zwierzę // łaszący się do zmroku, rozkochany w widmach."

Świetne poetycko są obrazy: znudzenia miłością przez zamalowanie napisów w windzie albo odnowienie ławek (wiersz pt. "rewolucja") czy kupowanie mięsa o szóstej rano na targu (wiersz „gatunki”).
Autor tworzy jakiś odrębny kosmos: "jechaliśmy, pamiętam, przez las, rozdzierając gałęzie drzew, kalecząc chude nogi ostów i / bielunia. byliśmy rodzeństwem saren, ale ciała mieliśmy wypełnione potłuczonymi // szklankami i talerzami. opętane i roztrzaskane dni. spłoszone i wilgotne wojny. z daleka ktoś / mówi do nas przez megafon w językach zwierząt i ptaków. dokąd jechaliśmy? nałożono nam // podkolanówki i czyste koszule, ostrzyżono włosy w butne fryzury. dokąd jechaliśmy?" Odbija w jakimś krzywym lustrze rzeczywistość, wynaturza ją.

Zachwycając się „Własnym holokaustem” od razu dostrzegłem podobieństwo do książki Piotra Gajdy. Jego „Zwłoka” z 2010 roku natłokiem metafor wywoływała identyczne odurzenie. Każdy wers był jak wiszący most nad przepaścią.
W obu książkach jest podobne rekwizytorium: topielce, cyrk, mięso, cała arka Noego zwierząt i wszędzie śmierć, która siedzi przed każdymi drzwiami, jej cień, zapach, przeczucie, pewność. W wierszu „Karbid” Gajda pisze: „Ciało zamieniało się w popiół: zrzucało skórę i mieściło się w garści. / Otaczały je pszczoły o czarnych odwłokach, urnach z chityny. // Żar puchł. Ogień brzęczał niczym szerszeń w puszce. / Zatrzaśnięte we mnie okno nie stłukło się, tylko pękło, / jakby zamókł kapiszon.”
U Konstrata w, jak dla mnie kluczowym, wierszu „kamea”: „możesz wszystko narysować: góry jak kretowiska i morze pulsujące jak skóra walczącego lwa. / możesz kupić kamęę, zawiesić ją na szyi ptaka, on w tętnie wieczoru zamieni się w popiół, // nakarmi nas swoją niecierpliwą śmiercią.”

Zanim przeszył mnie przekaz puenty wiersza „sąd”: „tylko płomienie mogą / nas sądzić, tylko wici wilgotnego cienia, wszechświat żarłoczny jak usta kamienia, grób // wszystkich pokoleń zjednoczonych w sakramencie czaszek.” - przypomniałem sobie zdania Gajdy: „Pragnąłem, żeby światło pulsowało i zmieniło kolor. / Żeby palił mnie żywy ogień, Bóg, płonący stóg albo żrący ług.
Co ważne i u Gajdy, i u Konstrata, nie chodzi o przesadny pesymizm, katastrofizm, raczej o realizm, świadomość, że śmierć jest nieubłagana. Zimne mięso z targu z wiersza „gatunki” „mięso leży / spokojnie, sztywne, pokonane.”, przypomniało frazę Gajdy: „Horyzont ma obły kształt, to półmisek pełen // zimnych mięs.”

To eksperyment. Autor mówi „sprawdzam”. Czy po drodze Ci z tym, „kto wędruje po słojach zrąbanego drzewa?” Czy przerażą cię wizje o tym, że „wypadliśmy z pękniętej gwiazdy, rośliśmy w kokonie ze szkła i pajęczyn, teraz polują na nas dłonie błota i słonego mułu.”? Pora stanąć oko w oko z tym, że „życie żywi się życiem, konie ciągną pługi”.
Dziś nadajemy audycję z piekła, wyjaśniamy fenomen grzechu i cierpienia. powstaliśmy w kielichu kwiatu, / wędrowaliśmy po grzbietach os. już nie mamy nadziei, nie liczymy na nic. ” - pisze Konstrat. Jakby chciał nas przebudzić, ocucić zapachem amoniaku.

czwartek, 24 marca 2016

Uderzanie kursywą

PIOTR BARAŃSKI "Lekkie piosenki", MAMIKO, Nowa Ruda 2016

Piotr Barański jest gdzieś na początku drogi poetyckiej. To ten moment, gdy wiersze same się piszą. Pamiętam to u siebie - błogie czasy serwisu nieszuflada.pl. Siadało się po pracy, a poezja sama spływała spod palców. Piotr wydał właśnie cztery (!) tomiki, w krótkich odstępach czasu w Wydawnictwie Mamiko: "Nocne południe" (2015) i "Poziom morza", "Lekkie piosenki", "Tak jak tutaj" (2016). Jestem pewny, że towarzyszy mu ekscytacja i wiara, że słowa są ważne, istotne, wielkie. Jak pisze na swojej stronie internetowej, uczestniczył w kosztach wydania swojej książki. Chwalę jego pewność siebie, choć dużo łatwiej sformułować wątpliwości: czy nie lepiej dla wierszy zamknąć brudnopis i wrócić do niego po kilku miesiącach i zobaczyć, co przeżyło próbę czasu? Z doświadczenia wiem, że jest z tym różnie.

"Stachanowiec polskiej poezji" wybrał lapidarność. Jego wiersze to krótkie formy. Czasem wiersz ma więcej wersów, ale bywa, że to wersy jednowyrazowe. Czyli mówiąc brutalnie - enteroza.
Czy tymi krótkimi "wierszykami" dane nam będzie przeżyć jakąś miłą epifanię? Tak, jeśli lubi się skrót myślowy, grę absurdem.
Dobrze, że autor zaznacza już w tytule "lekkość", nie rości sobie pretensji do tworzenia arcydzieł.
I tak: jako pierwsze przykuły moją uwagę dworce, które czekającym na nic, są w stanie dać im tego namiastkę" ("Komfort"). Spodobały mi się: tekst o świętych miejscach i o hotelach, które "jeszcze nas naprawią".
Jednowersówkę "Wolne spokoje" uznaję jednak za zbytnią łatwiznę. Za to "Wiersz punkrockowy" owszem - jest błysk! "Słowa takie jak system, słowa takie jak Babilon. Już jako słowa ciemiężą." - i dalej do udanej puenty. Pisząc "Ślusarstwo" z "Nie tylko życie dorabia sobie do nas klucze" – autor korzystał chyba z metod copywriterskich, powstał wiersz jak slogan.
A w tym o ślepych ulicach, dała znak bystra obserwacja. Utwór o „mgle” ma ciekawy paradoks: „Mgła, którą widać nie jest doskonała”.
Zapamiętam frazę „Za dużo rzeczy chce przyjść z czasem”, choć być może inaczej bym rozegrał ten zmyślny początek. Targają mną sprzeczne uczucia, że to minimalistyczne „wyfruwajki”, chwilówki, a z drugiej strony, że  jest w nich poetycka sprawność i poprawność.
Utwór nieco inny od pozostałych, z jakąś historią - „Dobre papiery” gra słowami z tytułu – chyba jednak nie udało się w nim udźwignąć tematu: za dużo tu powtórzeń i jakiś niepotrzebny rym...
O! Za to „Opeer”, w którym tłuczący się z rzeczywistością zostaje obwołany macho, jest dokładnie w punkt!
Niestety przy lekturze „Ten tutaj” nie mam wątpliwości, że to zaledwie szkic. Że dopiero, jak poeta przysiądzie, dopisze z dziesięć wersów, powstanie poezja. Na razie jest jej zaczyn.
A ta konstatacja, że rockowy hymn w wersji autorskiej Dylana jest gorszy od wersji Hendrixa? Cóż, wzruszenie ramion. Lekkim piosenkom dobrze zrobiłby redaktor. Może powstałby ciężki rock pełen finezyjnych riffów, z powerem, dobrym refrenem i z solem na perkusji?


wtorek, 22 marca 2016

Nagroda im. Baczyńskiego dla Natalii Zalesińskiej

W sobotę 19 marca 2016r. w Domu Literatury w Łodzi odbyło się rozstrzygnięcie XXV Konkursu Poetyckiego o Nagrodę im.K.K.Baczyńskiego. Zwycięzcą została Natalia Zalesińska, II Nagrodę zdobył Czesław Markiewicz, III Nagrodę Joanna Żabnicka, Nagrodę TETIS uzyskał Piotr Zemanek, wyróżniono zaś Mariana Lecha Bednarka i Pawła Kobylewskiego. Podsumowano XXV lat konkursu, odbył się też TJW, który wygrał Czesław Markiewicz. Zagrał zespół Dzikie Jabłka.
   Monika Kocot, Natalia Zalesińska i Julian Czurko


Monika Kocot, Czesław Markiewicz, Natalia Zalesińska, Piotr Zemanek, Marian Lech Bednarek, Paweł Kobylewski, Joanna Żabnicka, Julian Czurko.

 Roman Honet snuje refleksje o działalności Stowarzyszenia
 Żywiołowy występ Dzikich Jabłek. Kapela ze wsi Łódź?

 Czesław Markiewicz na TJW
 Performance Mariana Lecha Bednarka

 Jan Rojewski na TJW