wtorek, 4 stycznia 2022
Wieszczenie katastrofy nowocześnie i ze smakiem
niedziela, 26 grudnia 2021
"Kocham", które zmienia głos i świat
AGNELLUS - "KOCHAM, WIĘC JESTEM", Stowarzyszenie Obszary Kultury, 2021
Ulica Zgorzelicka 15 - pusty plac, naprzeciwko jest tam nowy blok mieszkalny, ulica Lewa 8, czasem przejeżdżam tędy z pracy. Tu żył Lutek, mój ziom z Tomaszowa, który "sens swojego życia widział tylko w miłości i sztuce". To wzrusza i buduje. Moim zdaniem zasługuje na pamięć wszystkich tomaszowian. Wielka chwała Justynie Biernat z fundacji "Pasaże Pamięci" za opublikowanie znalezionych w Waszyngtonie listów.
niedziela, 14 listopada 2021
Wypasione chaty rzędem
MICHAŁ DOMAGALSKI "za lasem/", SPP Oddział w Łodzi / Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2021.
Suburbanizacja prosiła się o książkę. Oto Zalasewo - wieś pod Poznaniem, która wsią jest tylko z nazwy. Miejska wieś. Zamiast „chat rzędem na piaszczystych wzgórkach” jak u Kasprowicza - Żabka, asfaltowe rondo i biegacze. Nowoczesna zabudowa z widokiem na łany i kłosy.
W lekkiej luźnej formie Domagalski podaje słowa mieszkańca bloku na wsi. A te notatki, refleksje, którym nadano formę wierszy bez tytułów, są zastanawiająco gorzkie. Wszędzie jakoweś fata zamiast rzeki miodu. Piętno zamiast piękna.
Pisane jest to ze swadą, zmyślnie, niby żartobliwie, ale na serio. „Chcę, żeby widzieli, że mnie stać” prawi posiadacz i chce się chichotać „z kasków w oczojebnych kolorach”, albo „nie jest różowo – nie licząc ścian dziewczyńskich pokojów”.
Przez ścianę u sąsiada słychać mord, a więc tło nie jest wymarzone. Czy to przez to nie chce się włączyć tryb szczęścia? Zamiast tego wciąż działa tryb „neowieśniak” w dodatku „pozbawiony roli” (tu podwójne znaczenie słowa „rola”), „postwieśniak”, który „obrasta w tłuszcz przedmiotów”.
Zwiedzamy osiedle w rytmie bicia się w pierś przy „mea culpa”. Tu, gdzie rządzi zły konsumpcjonizm, tu, gdzie ciąży bolesna świadomość tego, że w posiadaniu jest zło, a w dodatku to posiadanie na krechę jest. Bo ciąży kredyt, „Ten kredyt”.
Oto nieswoi „uchodźcy z małych miast” okupują Zalasewo. Czują smród wiejskich szamb, widzą autochtonicznych meneli i izolują się na placach zabaw, w mieszkaniach na dwa zamki. Kawosze, pijący kawę z nowoczesnych ekspresów, mają rozterki, bo nie umieją tej kawy osłodzić: „pijemy kawę zamkniętą w kapsułki, więzioną z daleka, zza gór tylu, zza wód tylu, że trudno uwierzyć w istnienie tych miejsc”. I szare to wszystko, domy „sadzone w poprzek. Szeregi szare jak człowiek”. Niby wszystko roście – ponad sto firm! - lecz wszystko roście oprócz serca, bo wszędzie „pozory domów, domy pozorów”. Wizualizacja kapuścianych głów. Kiedyś "Księga ubogich", a dziś "ubodzy duchem", żyjący zakupami albo YouTubem, Facebookiem.
Tej rzeczywistości należy się wulgaryzm, więc „i na Zalasewie można już wjebać kebaba”.
I śmieszne jest to, że tu gdzie kiedyś był sad, dziś można kupić syrop wiśniowy ze śladowymi ilościami owoców oraz orzechów arachidowych, że zamiast kluczy żurawi, są mieszkania pod klucz.
Autor zdaje się być cyniczny w sprawach miłości i wiary. Sens życia wklęsł i z tej kotliny teraz genialnie puentuje: „Nie przyjeżdżaj. (…) Nie dotarliśmy do niczego, co byłoby czymś bardziej. Mniej więcej jeszcze sześć lasów. Góry i morza.” Śmieje się z nazw ulic, które są tylko projekcją: „Świat przedstawiony, został poprzestawiany.” i ze swojej erotycznej przygody z udostępnianiem ekranu. Dreszcz, który przechodzi przy sugestii podobieństw do Auschwitz, jest bolesny: „Staramy się wierzyć w posiadanie, samochody w dieslu, PKB, pracę przez dekady (...)”
Te historie, które skądś znam, bo sam mieszkam w Zaborowie, co brzmi jak Zalasewo, przypadek? Zalasewo może być metaforą każdego przedmieścia. Koniecznie więc, przeczytajcie, o tym, co za rogiem, zachęcam.
środa, 25 sierpnia 2021
Co nas nie zabije, będzie czekać w ukryciu. Dirty Dancing nad przepaścią
Marzena Orczyk-Wiczkowska "Ranne pieśni", Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2020.
Są wiersze, które szukają poklasku. Występują w imieniu. I wierzy się czasem takim wierszom, choć widzi się autora spragnionego spiżu lub chociaż splendoru. Przyznam, że częściej urzekają mnie wiersze intymne, prywatne, własne, które na nic wielkim zbiorowościom, a potrzebne są człowiekowi szukającemu sposobu na uporządkowanie świata.
Wiersze z „Rannych pieśni” są jak muzyka grana dla wtajemniczonych w jakimś ustronnym pięknym miejscu, do którego nie trafia się przypadkowo. Wyobrażam sobie, że to nie stadion, lecz sala koncertowa z dobrą akustyką. Ten koncert grany jest - tak jak tytuły rozdziałów – najpierw w „con tristezza”(przetłumaczę: „ze smutkiem”), potem w „allegro, ma non troppo” (umiarkowanie szybko), potem przechodzi w „tenuto” (wytrzymując) i kończy się „delicato” (delikatnie). Wszystko z inspiracji spojrzeniem przez ramię, na dzieciństwo, młodość oraz z perspektywy spełnionej dorosłości i dojrzałości życiowej.
Tytułowa gra słowem „ranne” sugeruje ranę, i jest tu dół, ale nie - chwalmy Pana! - żadnych egzaltacji, najwyżej złość, że wszystko na opak - taka rozumna złość.
Muzyka! Ona najlepiej tłumaczy świat! Dlatego piękna jest - taka w sedno - fraza: „lód skuł nasze serca, lecz nie dosięgnął ust // więc śpiewaj, nie ustawaj.” (Thom Yorke w „No Surprises”mi się wyświetlił). Bo czy w muzyce (życiu) chodzi o to, kto szybciej, kto głośniej? („a może to cichsze jest niż oddech, bledsze niż śnieg?”). A może dopiero jakaś utrata otwiera nam wrażliwość? („wykreśl wszystkie czasowniki, rzeczowniki, / przymiotniki, zaimki, / całą zbędną resztę. /niech płyną wolno / migotliwe ławice - / kropki, wykrzykniki, / znaki zapytania.”; „gdy wody opadły, / wziął te drzwi i wsadził w ziemię. / teraz tu jest mój dom, mój kościół. / ponoć nadal śpiewa / i przestać nie może. / da pan wiarę, / panie?”).
Ta muzyczna fiksacja mi odpowiada. Czytam/słucham i rozumiem: „śpiewam / kołysanki i obracam zimne słowa w czerwiec.”
Majstersztykiem jest wiersz „tango mnemosyne” o historii stworzenia jako o koncercie, w którym pękają struny. To nie jest wesoły wiersz, pełno w nim grozy: „kiedy trzasnęła czwarta struna, piąte królestwo / przejęło władzę. nastała histeria las rąk w górze. / w rękach noże, karabiny. nad głowami / sztandary i rozkazy. panie proszą panów. / proszę państwa do gazu.”
Podoba mi się to, jak z „przeżytego” poetka tworzy tkankę wiersza. Nie ma tu żadnych banialuk, tylko słowa takie jak „sól, śnieg, spazm”, które znaczą własne przejścia. Rozczarowanie znane mi z piosenki Budka Suflera „To nie tak miało być”, tutaj ma taki wyraz: „język drętwieje od znaczeń zabeczkowanych / dawno temu, za lasami, za górami powolnego / rozkładu. jeden mały łyk, jeden kiszony ogórek / – tyle zostało. a tak wielkie były zmyślenia, / zmierzchy, bóle, miłości, nakładane jak tipsy, / cięte na słowa, wrzucane w coraz cichszą ciszę.” Pisze więc wobec swobodnego dryfu i szarzyzny.
Udane są w "Rannych pieśniach" opisy podziałów w społeczeństwie: „papier, kredę i trias? Tu i teraz jest tam, w okienku telewizora, / gestem kciuka obdarza, odbiera i dzieli” i to, jak los i przypadek dzieli i rządzi naszymi sprawami (wiersz „holy casino”). Wybija się też świadomość własnego farta (wiersz „pętla”: „pukamy i zostaje nam otworzone”).
Marzena Orczyk-Wiczkowska umie być zarówno lakoniczna jak chiński mędrzec: „pod każdym drzewem śpi robak. pod każdym drzewem leży owoc. staram się pamiętać.” i spiętrzać własne wspomnienia jak w wierszu „terapie”.
Świetnie, że w „rew/play” wspominając licealne czasy i dawne przeboje, używa czasu teraźniejszego. Ten taniec z "Dirty Dancing" trwa - choć teraz nad przepaścią - „z piskiem opon skręcamy w mercy street. Co nas nie zabije, będzie czekać w ukryciu (...)”.
Interesujące zdało mi się wykorzystanie w kilku wierszach róży, mgły i motyla – klisz z pozoru ogranych przez tysiące poetów (plus przywołanie Rilke'ego).
Obrachunkowy ton: „tak mijają lata. dni wpuszczone w tygodnie / jak koszula w dżinsy.”, „kiedyś stanę się naturaleza muerta” jest gorzki, ale wizja potopu: „nad wieżą kościoła przepływa statek” wydaje się tylko sennym koszmarem.
W wierszu „gołota przegrywa” jest bolesna świadomość klęski. Bo tak: „tracisz siły, miasta w tobie przesuwają się, gps zawodzi.” A jeszcze bardziej boli w wierszu „pangea proxima”, gdy patrzymy na historie świata z perspektywy śniadania: „ledwie wczoraj miała miejsce zagłada notozaurów, dzisiaj – gorąca kawa, rogalik i kosmos, obserwowany z balkonu przez starą lornetkę.” Poeta jest bajkopisarzem, „wojny, miłości zastygają warstwa po warstwie”, kontynenty dryfują, a wiersz, muzyka, śpiew jak brzęk kosmicznej, jednodniowej jętki, jak tytuł starego przeboju Europe.
Jedziemy pociągiem, „nasze twarze jak hologram, nakładany na krajobraz.” i to ma sens.
sobota, 14 sierpnia 2021
Końce antropocenu i Pan wśród błyskawic
BECK "HYPERSPACE", 2019.
Beck to dla mnie gość. Marudzi coś tą swoją manierą, jakby go zęby bolały. Kreuje się w teledyskach na kowboja wyciętego z komiksu o dzikim zachodzie. Gdy jego "Loser", leciał co godzinę w MTV nie pomyślałem nawet, choć piosenka zacna, że będę go słuchał 27 lat później z taką atencją.
wtorek, 13 lipca 2021
Ćwierćszympans bez szans i kosmaty kosmos
SPIĘTY - "BLACK MENTAL", Mystic Production, 2021.
"Obywatel Republiki Dobaczewskiej" zaszalał na maksa. Poddał mi takie dźwięki, że pląsam z kawą wśród chaszcz, tańczący z frazami. Muzycznie jest to wielgaśne i pierwszoklaśne. Wiwat język polski i jego możliwości - zestawianie słów, rozbijanie ich na miazgę! Plątanie, dobitnie, z genialnym bitem!
Promocja płyty rozpoczęła się od "Trybuny małpoludu". Spięty tańcuje i się giba w trzypaskowym dresie. To jest mocne, proste i mocne, a ręka kamery drży jak neon. Ha! Bo przecież człowiek nie brzmi już dumnie. Wypomniana jest mu wpisana w geny wredność. Ten "Ćwierćszympans bez szans na gatunkowy awans" włazi na kark i "króluje nad zwierzęciem w udręce", zatem już czas, by wegetarianie wszystkich krajów pomściły Łajkę. Ludzkie dzieła - akwedukty, freski i symfonie - nagle są takie koślawe, wypłowiałe albo kakofoniczne. Człowieki, hańba wam! Możecie, pisać święte księgi! I tak będą miały zapach skinheada, nie Robin Hooda! Oto sprytna logika, oto szach-mat lewą ręką. Czy ten tekst to ironia, czy prawda między oczy? Czy to lewicująca agitka, czy z niej kpina, skundlony słuchaczu, sam sobie oceń!
Niemniej genialny jest drugi singiel - "Narodowy socjalizm kosmosu". Widzę tu Lema, jak macha słuchaczowi, gdzieś, skądś. ("Cyprian cyberotoman, cynik, ceniąc czule"). Wyrzucenie faszyzmu gdzieś w kosmos, oznacza przecież, że on się tam szerzy! Skoro jest próżnia, musi być i Świrer oklaskiwany na tle mgławic i warkoczów komet. "Sokiści kolei losu, krzyżują zwrotnice kosmosu." - piękny to koncept, by wykpić dyktat. Uwielbiam frazkę: "Uiszczę szyją za moją kpinę" - podśpiewuję ją sobie i w innych okolicznościach, bardziej domowych i mniej międzyplanetarnych.
"Kopciuszko" to autobiograficzny opis ucieczki od patriotycznego etosu. Zdaje się, że wspaniałą płytę "Powstanie Warszawskie" wykorzystywano do niecnych celów, od których Spiętemu zrobiło się mdło. To koszulkowo z kotwicami i husarią, i to tatuażowo, śmierdzi kopciuchem, jak każda dewocja. Za pomysł, że pies po zmianie fizis w kota, zagryza samego siebie - chapeau bas! Ironia jaką się tu posługuje Spięty, jest cięta jak bat, aż "Puchatek się stoczył i odwrócił Krzyś". Cudna coda tej płyty zaczynająca się od "Reprezentuję sobą istotę zła, I Laurę Palmer zabiłem ja.", to wzięcie na swoje barki wszystkich win tego świata. W świecie podziałów na plemiona, zamiast czekać na krytykę z drugiej strony, lepiej od razu wyznać "jestem wstrętny, zmienny, ambiwalentny, dziwny zbyt relatywny.", wyprzedzić cios.
Fajny jest "Wanted", o "smudze cienia" o konstatacjach w związku ze starzeniem się. Hmm, momentami fekalne... Ale sprytne. Aż gapię się inaczej na wiszącą na ścianie rozpiskę lipca - "Kalendarz jak gończy list". I "Superstaruch od Marvela" krąży nad moją głową.
"Bitwa o CO2" to świetne rozpoczęcie płyty. Same piękne surreale: "W koleinach Droga Mleczna, szadź a guma ziemska letnia" , "Błękitna Planeta - żółte ma papiery", "Przyszłość zębów nie myje, wyje mi kiss me!", "Kryje nam szyję, dzwon bije, Znikąd rady, Lem nie żyje". Ważki temat poddany próbie nieważkości przy dźwiękach z "Gwiezdnych wojen".
"Zwiezdę śmierci" puściłbym zespołowi Rage Against The Machine. Gdy grały, zmyślne chłopaki, w tych koszulkach z napisem C.C.C.P., to choć wierzę im szlachetnym intencjom, to ich najpiękniejsze riffy brzmiały dokładnie tak, jak śpiewa Spięty: "Bara, bara, bara, bara, dzikie węże." I znów wyjmę frazy-rodzynki: "Zwiezda Śmierci jest z klocków ego.", "Pierdzi megafon Zwiezdy Śmierci, Słowom bez końca powiększa piersi.". Fajna jest ta nadzieja, że "Zwiezda..." (Haineken) "...i tak wyląduje w rowie, Jak ta pucha po Harnasiu."
"Nie marudź #MeToo" o relacjach męsko-damskich z cokolwiek tandetnym bitem, jest frywolne, figlarne. "Chłopczyk-harcerzyk" macha tam finką, i różne tam są tematy nie-dla-dzieci.
"Lejce, które leczą" leci już całkiem po bandzie dyskoteką. Co ciekawe najpierw wyśmiałem ten bit, a potem uznałem go za wyśmienity. Spięty szydzi z każdej ideologii: "Idea to suka zdechła. Żywi tu jesteśmy my - Tylko ja i ty. Bo czujemy - póki mu żyjemy." Ciekawy jest fragment zachęty do "robienia kuku z mózgu": "Nie ma Boga? To go zrób. Nie ma wroga? To go zrób. Zrób coś nad sobą, Coś u stóp. Boże drogi, Samo się nie zrobi". Człowiek religijny tak jak ja, ma tu niemałą zachwostkę, ale interpretuję sobie ten tekst, że Boga wpina się w różne miejsca, gdzie nie powinien być wpinany.
"Okudżaba" to opowiastka - wyobrażenie, jak to byłoby zostać dyktatorem i urządzić bandycko świat. Kończy się to dezhubertyzacją i gołębim sraniem na pomniki. "Całonocna Korea" to mogło powstać tylko w głowie ex-Kim Dzong Lao Che :D To jest fantastycznie, kosmicznie kosmate, jak cała ta płyta!
"Homo Sapiens Erection" pod umpa-umpa, jest pojechane na maxa, jest tu Pani Bóg, frywolny striptiz zła i niezwykłe pogodzenie się ze światem: "To łzawi cię królewno, Nie bawi królewiczu? Pisz donos i ślij na Berdyczów."
"Karate Kit" wydaje mi się najsłabszy na płycie, zanadto zakręcony. "Archiwum XXX" zaś to jakaś miniaturka-fujarka, wszeteczna i zbyteczna.
Ech, "Black Mental" wydaje mi się czarną dziurą, która wszystkich pochłonie!
Przeczytaj też recenzję płyty: Spięty "Szanty"
Przeczytaj też recenzję płyty: Lao Che "Wiedza o społeczeństwie"
Przeczytaj też recenzję płyty Lao Che "Soundtrack"
Przeczytaj też recenzję płyty Voo Voo z gościnnym udziałem Spiętego
piątek, 4 czerwca 2021
Dobra chemia
KARAŚ / ROGUCKI "Ostatni bastion romantyzmu", 2020
wtorek, 6 kwietnia 2021
Zapisuję wszystko suchym ziarnem piasku
Tomasz Mielcarek "Przejazdem", Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Dom Literatury, Łódź 2020.
piątek, 2 kwietnia 2021
Zacznij żniwa dla przyszłej pamięci
URSZULA ZAJĄCZKOWSKA "PIACH", Wyd. Warstwy, Wrocław 2020.
Samo dotykanie faktury liścia z okładki albo z tych czarnych stron, jest przyjemne. Już samo muśnięcie okładki, grubej jak pień, sprawia frajdę.
Zastanawia dziwnie napisany tytuł. Pokombinowałem, że w słowie "piach" jest ukryta pokusa zachwytu nad nicością, śmiercią, pustką. I, że ten tomik jest o przezwyciężeniu tej pokusy. Bo najciekawsze wiersze książki rozstawiają nas pomiędzy jakimś defetyzmem, a afirmacją.
Na przykład idealny na otwarcie wiersz z neologizmami a la Białoszewski, pokazuje nam, że bycie człowiekiem to jakiś wstrętny mus i konieczność, a ten nasz byt w dodatku, ma wpisaną wiadomą klęskę. Podmiot liryczny nie może znaleźć w sobie siły, by wstać. Decyduje się na "roślinny stan": "podgniwam na boczkach, kompostuję się", trochę zwierzęcy "ślimaczę się w łóżku, płazińcuję".
A obok niego zaraz - wiersz o zachwycie nad idealnym dopasowaniem ("niebywale poręczne stają się poręcze"). A potem wiersz o pewności i obok znów wiersz o tym, że w pięknym świecie roślin, są też rośliny-pasożyty - o kolorze ludzkiej skóry! Brrr...
W "błogo" PL widzi doskonałość świata: "nóżko pająka, bez imienia, niewidzialna, depczesz ziemię tak jak ja" i "ty ziarno, spromykowane, skondensowane w oleju słoneczników, gęstwino cieczy", "bądźcie pozdrowione molekuły, namnażające się w zbite rozmaite cielska, w krowy, Zeusy, (...)". To uniesienie, ten błogostan, ten odlot, uwalnia w końcu - chyba z braku wielkich słów - wulgarny kolokwializm.
I dalej jeszcze to, że brzydota i piękno "w jednym stają domu", i że coś strzeże sikory, które "całe między cierniami, drzazgami, szpilkami, kolcami". I lśni wers, że trzeba działać, żyć, tak na przekór kurczeniu się galaktyk: "rozciągam żółte ścięgna. Zaczynam żniwa dla przyszłej pamięci." A pełna świadomość swej zwyczajności i chwilowości niczego tu nie zmienia.
W pewnym momencie już wiadomo, że wygrywa afirmacja. Zdziwienie światem, np. tym, jak funkcjonuje samochód, przechodzi w podziw nad majestatem przyrody - zachowaniem żurawi, skaczących orek. W wierszu "ułamki" wyczuwam styl księdza Twardowskiego, a np. w "papugach amazonkach" ton wierszy Wisławy Szymborskiej.
I niestraszna jest śmierć. Choć w świecie przyrody jest spokojniej niż u człowieka, bo każde ludzkie nieszczęście "starte kolano, zszyty paluszek, borowanie zęba" to taka wersja testowa, "wersja trial" tego, co nas nieuchronnie czeka. Wizja "zatrzymania czasu" zamiast uspokajać, niepokoi (świetny pomysł wiersza "zegarek"). I niestraszna jest śmierć, choćby i, w rozmazanym na szybie samochodowej przez wycieraczki motylu, w tej "łukowatej, wyraźnej ramie", zobaczyło się nagle swoją twarz.
Wierzę autorce, gdy udziela się jej współodczuwanie do głodnych zwierząt ("mordy owłosione i twarde dzioby"), gdy tworzy wiersz - niczym kolejny swój eksperyment badawczy - tym razem na sobie, gdy próbuje nie spać jak najdłużej, albo gdy rozciera listek żywotnika i wizualizuje sobie gaje pomarańczowe. A kiedy podaje liczebność papug amazonek, to ten naukowy fakt robi "efekt wow".
Podoba mi się ryzykowne poplątanie czasoprzestrzeni w "Wołomin dziś, właśnie kiedyś". Przypomniał mi się wiersz "Archeologia" Radosława Kobierskiego, gdzie jakaś winda zabierała PL gdzieś w dół, przez warstwy czasu. Natomiast wypomnę autorce, że na tych sześćdziesięciu paru stronach jest kilka wierszy zbyt prostych (np. "bajeczka", "kot").
Za to "Chmury" wydają mi się perfekcyjne. Ileż tu poetyckich uniesień: "perły kondensacji" (język naukowy każe mówić "jądra kondensacji"), "więdnące pędy, więdnące twarze, cieczą się w chmury światowe, w chmury parują moje oddechy, senne i wynudzone"! Opis krążenia wody jest doprawdy ujmujący i piękny. "Paruje złoto pszenicy, ścieki, wody płodowe i na papierze tusz, słowa, z papieru w parę".
Gdy autorka opowiadała o tej książce na którymś ze spotkań, przewierciła mnie swoim zachwytem nad urodą istnienia: "wdychamy tlen, który był kiedyś w liściu", "jesteśmy przyklejeni do Ziemi grawitacją", "cały czas serce jak pompa przesuwa w nas krew". To niby proste, ale jakże otrzeźwiające. Ja jej słowa, tak mnie olśniły, od razu wziąłem do piosenki: https://youtu.be/lJxOHavh65s
Ciekawe jest użycie dosadnych słów: "potwornie" i "okropnie". Pierwsze słowo pojawia się we frazie "kościół potwornie z drewna". Konstatacja - że aby go zbudować, trzeba było użyć maszyn służących do ścinania, korowania, karczowania, wybebeszania - trwoży. Czy załamać się tym, nie podnieść?
Fraza z tym drugim słowem kończy książkę: "okropnie depcze piach". I jest tu zdanie: "Nie chcę się zapadać w ten zsyp nieskończoności" - bo piach, to żaden kosmos, żaden cud, po prostu nic. I szkoda nań naszej uwagi.
I błysnął mi jeszcze wers ze strony 8: "chrząstkami kolan ugniatając ziemię", bo jeśli w tym misterium ziemskim dostrzeżemy sacrum, przekreślimy własne nieszczęście.
Przeczytaj też moją recenzję książki "Minimum"
sobota, 27 marca 2021
Wszystkie morza. Dyndający nad szyją sznur
LIMBOSKI "Ucieczka Saula", Polskie Radio S.A. Agencja Muzyczna, 2019.
Słone jezioro Bonneville. To ono spłynęło w dół. Było prawie tak duże jak Michigan, a dziś po wyschniętym płaskim dnie, ludzie różnymi pojazdami biją rekordy prędkości. Wizualizuję sobie to miejsce.
Piosenka "Na statku", wykorzystująca metaforę odpływającego morza, ma swoje własne miejsce w mojej głowie. Gra sobie tam w różnych sytuacjach. Uzależniający bit, świetny surrealny tekst. Statek, śpiewający księżyc, zabawa nożem i wadzenie się z Bogiem. Piosenka powinna hulać po wszystkich radiach świata, a liczniki wyświetleń wariować.
Równie wyjątkową zdaje mi się pieśń "Czy widziałeś już tę smugę?" O jakieś zadrze w sercu i utracie. Łajba jako ucieczka od świata w bezkres i bezmiar. Ten moment, gdy wchodzą chórki niosąc ukojenie jak budyń w salaterkach! Inspiracja powieścią Josepha Conrada "Smuga cienia", marlin z Hemingwaya (nie, nie Taco :D) i - mistrzowski wers o dyndającym nad szyją sznurze zmoczonym w morskiej pianie.
Płyta z konceptem "wypłynięcia w nieznane" nie ma słabych punktów. Z pozoru zbyt patetyczny utwór "Prośba", wyjątkowo nie autorski - tylko do tekstu Zbigniewa Herberta, ma moc pokonania beznadziei. Przeszył mnie tym "gdy czaszkę w czułe palce weźmiesz". I wyszył wzorek gdzieś pod skórą.
Bardzo lubię "Matce Ziemi" z pięknym chórem i fortepianem. To prawdziwy pocieszasz i nosidło do ukojenia, "Oddaj to matce Ziemi, dla której to jest jak słodki kwiat, dieta cud". Wyobrażam sobie blizny, którymi zarastają złamani, bo dr Limboski dobrze dobrał lekarstwa: zapisał pochylonym pismem przesłanie, by "przeboleć i iść dalej" - dwa razy dziennie, rano i wieczorem, a przykazanie "Kochaj i chroń, to co ci dane" - po każdym posiłku. Podpis i pieczątka. Następny proszę.
Inny nastrój mają "Chwile": luzackie i sztubackie: ("a ja zawyłem, gdy ją widziałem tyłem"), ale przecież z mądrym przekazem, by nie tracić czasu a "grać w najdziksze gry", wskakiwać na falę, a przecież "wszystko składa się z fal".
"W naszym nowym mieszkaniu" opisuje mękę życia, które nie jest takie jak się chciało. "Czarna noc duszy" tyka jak wielkie wahadło, co się porusza z niedowierzaniem jak głowa ze skrzywionym kącikiem ust. Poruszające "Kino nocne" pełne wyrzutu i westchnień, jest o życiowej porażce, o młodości, która tak nagle przeminęła, z czułym refrenem "Czy odjechał, czy to już? Jeszcze zdążę, tylko puść". Oto ból! Sącząca się do uszu, gorycz. Nie inaczej w "Gdzieś tam", gdy przemijanie ryje nam ogród jak kret. Rzewnie dość i niewesoło, plus radosny fortepianik wyjęty ze starego kina. "Idź przez rzekę" dobrze puentuje tę płytę. Niech głos jak dzwon - głos Limboskiego, będzie z Wami!