sobota, 22 października 2011

Stand by









Lao Che. OK. „Tkacz”. Tomaszów Mazowiecki, 21.10. 2011.

Od Wielkiego Wybuchu wszystko się zaczęło…” – tak w konkretnym przypadku koncertu w Tomaszowie, najwyraźniej „proroczo” śpiewał Spięty z Lao Che na ostatniej płycie, ponieważ w "Tkaczu” występ tej właśnie grupy poprzedził niezgorszy „wybuch”. Gotową do pracy i podpiętą pod system nagłośnienia i niezawodną jak dotąd konsolę z niewiadomych powodów nagle trafił szlag. Padła elektronika odpowiedzialna za sterowanie ustawieniami dźwięku. Na nic zdały się próby ominięcia uszkodzonego układu scalonego i resetu, na nic konsultacje telefoniczne akustyka ze znajomym dźwiękowcem. Na czterdzieści pięć minut przed rozpoczęciem imprezy trzeba było podpinać cały sprzęt pod konsolę „Tkacza”, która znajduje się na samej górze rozkładanej widowni. Chłodna kalkulacja organizatorów i zapada decyzja, że cała operacja nastąpi bez rozkładania sceny (to dodatkowe kilkanaście minut), wystarczy drabina dostawiona do kilkumetrowej „ściany” złożonych siedzisk. W tym momencie po raz pierwszy mogłem podziwiać absolutny spokój Spiętego i s-ki. Zero gwiazdorstwa drodzy państwo! Pełne zrozumienie i uśmiech. Jedna prośba: „bardzo prosimy, żeby z chwilą rozpoczęcia przez nas próby nikt nam nie przeszkadzał, wtedy pójdzie szybciej”. W ciągu trzydziestu minut po „złośliwej” konsolecie nie było śladu i Lao Che mógł rozpocząć swoją spóźnioną próbę. W sumie „poślizg” wyniósł około dwudziestu minut i chyba nikt z oczekujących w foyer na rozpoczęcie się koncertu nie zorientował się, że tuż za drzwiami sali widowiskowej trwała heroiczna walka z niespodziewaną „techniczną obsuwą”.

O koncertach grup w rodzaju Lao Che trudno jest się rozpisywać. Nie należy spodziewać się, że zespół zejdzie poniżej swojego wysokiego poziomu wykonawczego, ale też nie ma co za bardzo liczyć na szalone, rozpasane improwizacje i wariacje wokół utworów zarejestrowanych na dotychczasowych płytach. Ze zrozumiałych względów koncert zdominowały utwory z płyty „Prąd stały/Prąd zmienny”, spośród których jak na mój gust najmocniej zabrzmiał (tak samo jak i na płycie) „Magister pigularz”. Klimatem (gdyby tak zdjąć z niego odium elektroniki) nawiązujący do brzmienia legendarnej Siekiery, zaopatrzony w doskonałą melodię i tekst: „…Anyżowe kropelki na lęki / czopki na nieudane związki / Kompresy na stresy / Jodyny i watki na ducha upadki / Maści na melancholijne zapaści / Bańki na depresyjne poranki / Nasiadówki na wymioty od zgryzoty / Pastylki na bolączki gorączki…”. Dla mnie był to najmocniejszy punkt koncertu, niezwykle nastrojowa dawka muzycznych medykamentów. Oprócz tego utworu, w czasie dwugodzinnego występu Lao Che zabrzmiały jeszcze m.in: „Czas”, „Życie jak tramwaj”, „Kryminał”, „Prąd stały / prąd zmienny”, „Urodziła mnie ciotka”. Utwory trudne i pokombinowane, z dającymi do myślenia tekstami, ale do tego Spięty już od dawna stara się nas przyzwyczajać. To muzyka na wskroś ambitna, a Lao Che to grupa, która z godnością przejmie wartę po takich zespołach, jak Armia, Kult czy Homo Twist. Tomaszowscy fani mieli też okazję usłyszeć kilka piosenek z niezapomnianej „Gospel”. Świetnie i wciąż mocno i świeżo zabrzmiały utwory „Hydropiekłowstąpienie” i „Czarne kowboje”. Niestety, nawet podczas bisów (tych zabraknąć nie mogło) nie usłyszeliśmy „Zbawiciela Diesla”. To był chyba jedyny mankament piątkowego koncertu. Za to na pamiątkę wspólnego tournee z zespołem Czesław Śpiewa muzycy zagrali dwie piosenki Mozila, które w ich interpretacji brzmiały jak rasowe kompozycje Lao Che. Widać było, ze członkowie grupy doskonale się rozumieją, zaś wspólne granie sprawia im prawdziwą przyjemność. Serce rosło, kiedy Spięty bez pseudo-gwiazdorskiej „ściemy” żegnał tomaszowską publiczność wkładając rękę pod mokry od potu t-shirt, i przez cały czas śpiewając, wybijał nią rytm bijącego głośno serca: „Nie mam ja ni dziatek / Żony i w służbie mojej uziemiony / Oto mojej roty zwrotki / Używajcie mnie dopóty nie wywalą korki…/ AC piorun DC / Człowieku, kocham cię / Zadzieram kiecę i lecę / AC piorun DC / Człowieku, kocham cię / kocham cię, no kocham cię”.

W ten oto sposób pozostawił około sto pięćdziesiąt osób, które przyszły tego dnia na koncert do „Tkacza” w pozycji „stand by”. Szkoda, że tylko tyle, bo spokojnie zmieściłoby się w sali widowiskowej kolejnych sto. Niestety, dla wielu Tomaszowian barierę, której nadal nie mogą pokonać stanowi cena biletu. W systemie, w którym niemal wszystko polega na ekonomicznych kalkulacjach, nie da się organizować samych bezpłatnych koncertów. Rodziny, w których zadomowiło się widmo bezrobocia najczęściej wyjmują ze skrzynek pocztowych niezapłacone rachunki, a nie listy wsparcia. Nie w głowie im koncerty, ale opłaty i czynsz. Tym należy przekazać moc i przesłanie pozostawione w Tomaszowie przez wokalistę Lao Che i życzyć, aby ich los jak najszybciej diametralnie się odwrócił. Dla tych, którzy mogliby kupić bilet, ale pozostali w domu i wolą narzekać, że tutaj się nic nie dzieje, też warto przekazać życzenia. Jak najrychlejszego wyjścia ze stanu malkontenctwa! Bedą też życzenia dla pozostałych, których od dawna widuję na imprezach organizowanych w naszym mieście. Obyśmy wszyscy doczekali w zdrowiu do koncertu Closterkellera!

(p)

2 komentarze:

  1. Lao Che jak zwykle daje radę. Ja tam zawsze na ich koncertach doczekuję się "szalonych, rozpasanych improwizacji i wariacji wokół utworów zarejestrowanych na dotychczasowych płytach" - być może to moje subiektywne odczucie spowodowane różnymi "koncertowymi" okolicznościami. Trzeba przyznać rację, że nadal mają "power", mimo że Krojca już nie ma...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. być może elektroniczne tło i rozmaite efekty wzbogacające strukturę utworów generują wrażenie improwizacji. wydaje mi się jednak,że Lao Che zagrało u nas w poczuciu pełnej dyscypliny (wykonawczej), a przy tym z pożądanym "nerwem". prawdą jest też i to, że moje improwizacyjne oczekiwania są prawdopodobnie nadmiernie zawyżone (za dużo płyt koncertowych ze złotej epoki lat 70-tych), ale akurat w przypadku Lao Che, nie stanowiło to dla mnie absolutnie żadnego problemu.

    pozdrawiam!

    piotr

    OdpowiedzUsuń