Kiedy ciało styka się z chłodną wodą na skórze pojawia się gęsia skórka. Zimny prąd, który wówczas przebiega wzdłuż kręgosłupa pobudza do życia nawet somnambulików, nie wspominając już o lunatykach i majaczących we śnie. Wsłuchując się (niby w szum wody) w muzyczną propozycję grupy Zakręt (zespół ma już na koncie debiut zatytułowany „Lubię”), odnosi się niezatarte wrażenie, iż zanurzamy się w samym źródle muzyki alternatywnej, źródle niezwykle przejrzystym. Od ręki można także zdementować przewrotny tytuł płyty („Na granicy fałszu” ), który jest z gruntu fałszywy (chyba, że chodzi o podaną temperaturę wody, w rzeczywistości chłodniejszą o 10 stopni), ponieważ zarejestrowany na niej repertuar prezentuje naprawdę niezłą jakość. Wspomniany chłód cieczy też jest zresztą jedynie metaforą przyjętą przez recenzenta, wyłącznie po to aby podkreślić, iż mamy do czynienia z muzyką niezwykle świeżą, wręcz ożywczą. Szkoda tylko, że możemy się w niej zanurzyć na tak krótko…
Osiem utworów trwających niewiele ponad dwadzieścia sześć minut to nie jest czteropłytowe wydanie albumu ze słynnym koncertem w Woodstock. Niemniej ten oczywisty skrót robi dobrze muzyce czwórki ze Śremia, której wszystkie piosenki na tej w sumie (przynajmniej objętościowo) Epce, wypadają dynamicznie i naturalnie, a na dodatek pozostawiają po sobie spory niedosyt. Zapragnąć włożyć płytę ponownie do odtwarzacza zaraz po jej pierwszym przesłuchaniu, to skądinąd najlepsze świadectwo dla jej zawartości. Na cztery płyty z zapisem Woodstocku trzeba wszak mieć sporo czasu i odpowiedni nastrój.
Tymczasem „Na granicy fałszu” to lekkie i optymistyczne granie na pograniczu alternatywy, piosenki autorskiej, jazzu, bluesa i popu. Podobno na swoim debiucie Zakręt był o wiele bardziej taneczny, wręcz funkowy, ale na drugiej płycie tego nie ma (ale wciąż da się zatańczyć przy niej przynajmniej foxtrota). I dobrze, bo w zamian za to znalazło się miejsce na jakże przyjemny „flow”. Ta muzyka płynie jak struga zasilająca źródło zwłaszcza, że w większości utworów Agata Jankowiak (główna wokalistka) i Bartosz Zieliński, śpiewają w duecie czyniąc w ten sposób swoisty „melanż” brzmień bliskich takim zespołom jak Raz Dwa Trzy (zwłaszcza) i Kawałek Kulki (przy okazji).
Płyta zaczyna się od iście garażowego wejścia sekcji, aby po chwili ustąpić gitarze, którą wspiera „krocząca” partia basu i zdecydowany żeński wokal. „Pamiętaj Zapomnieć”, bo o tym utworze mowa, „zrobiony” jest w zasadzie z dwóch elementów – „odjechanego” chórku dobiegającego z drugiego planu („papa pappa papa pappa”) i jazzowych, gęstych zagrywek gitary. Podobnie we „Wszystkich Złych Słowach” z jazzującą sekcją i spiętrzającym się kaskadowo riffem gitary, nadal poddani jesteśmy urokowi muzyki granej w zadymionej od dobrych cygar restauracji z żyrandolami z kryształu, nad którą unosi się duch innej polskiej grupy – Komety.
„Spokojenie” to jedna z takich piosenek, do których od razu przylega określenie „ulubiona”. Rozpisana na dwugłosowy wokal (Agatę Jankowiak świetnie uzupełnia głos Bartosza Zielińskiego) rozpoczyna się jak poetycka ballada w klimacie „leśmianowego dusiołka” („Gdy zachodzę / czasem w głowę / nóżki, myśli łapie ból / kiedy sensu poziom spada / i odczuwam duszy dół / wino mierzi, dym przeszkadza / przyjemnością nie są już / a żyjątko miast do światła / ciągnie w otchłań mętnych snów…”), a kończy rozpędzonym, rozbujanym groovem. „Przerwa” to fantastyczny, rozleniwiony blues, której markowy charakter nadają głównie gitarzyści: za pomocą basowej podstawy i nadbudowy w postaci mięsistej solówki zagranej na „dusznym” przesterze. Klasa!
„Jak Butelki Wina Dwie” to takie Raz Dwa Trzy na landrynkach, albo inaczej: pamiętna piosenka Misia Uszatka na dobranoc znana osobom dziś już dorosłym – tak jak i tamta pięknie relaksuje. Można też dodać, że spokojnie mogłaby znaleźć się w repertuarze Pustek lub sióstr Wrońskich (co niemal wychodzi na jedno). W „Uczuciowcu (Lajf in Nołłer)” zagranym w niemal wodewilowej konwencji, usłyszymy jak Jankowiak wciela się wokalnie w rolę małomiasteczkowej femme fatale wyśpiewując słodko najładniejszy refren tej płyty, skażony niedopuszczalną metaforą dopełniaczową, tu (paradoksalnie) brzmiącą intrygująco: „Snów szybowcem lecieć z tobą chcę”. Całość „Na granicy fałszu” kończy się solidną dawką optymizmu w postaci „Tego Dość” (czyżby woda w źródełku nagrzała się od temperatury naszego ciała?), który obok megaterapeutycznego tekstu wzmacniają dodatkowo; skoczna melodia i zgodny dialog dwóch gitar w końcówce. Zamykający płytę, instrumentalny „Zadumiak” wyprowadza nas z tych sielankowych klimatów i zgodnie z przesłaniem zawartym w tytule, zmusza przez chwilę do zadumy. Dlaczego ta płyta jest taka krótka? Dlaczego muzycy nie rozwinęli swoich pomysłów i nie dołączyli do track-listy kilku dodatkowych utworów? Czy (i tu „złośliwie” odpłacimy się im równie mocnym „dopełniaczykiem”) osiągnęli to, co sobie założyli – pozostawili słuchacza z makijażem niedosytu na twarzy?
Zakręt, „Na granicy fałszu…”. Vintage Records.
Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl
(p)
Osiem utworów trwających niewiele ponad dwadzieścia sześć minut to nie jest czteropłytowe wydanie albumu ze słynnym koncertem w Woodstock. Niemniej ten oczywisty skrót robi dobrze muzyce czwórki ze Śremia, której wszystkie piosenki na tej w sumie (przynajmniej objętościowo) Epce, wypadają dynamicznie i naturalnie, a na dodatek pozostawiają po sobie spory niedosyt. Zapragnąć włożyć płytę ponownie do odtwarzacza zaraz po jej pierwszym przesłuchaniu, to skądinąd najlepsze świadectwo dla jej zawartości. Na cztery płyty z zapisem Woodstocku trzeba wszak mieć sporo czasu i odpowiedni nastrój.
Tymczasem „Na granicy fałszu” to lekkie i optymistyczne granie na pograniczu alternatywy, piosenki autorskiej, jazzu, bluesa i popu. Podobno na swoim debiucie Zakręt był o wiele bardziej taneczny, wręcz funkowy, ale na drugiej płycie tego nie ma (ale wciąż da się zatańczyć przy niej przynajmniej foxtrota). I dobrze, bo w zamian za to znalazło się miejsce na jakże przyjemny „flow”. Ta muzyka płynie jak struga zasilająca źródło zwłaszcza, że w większości utworów Agata Jankowiak (główna wokalistka) i Bartosz Zieliński, śpiewają w duecie czyniąc w ten sposób swoisty „melanż” brzmień bliskich takim zespołom jak Raz Dwa Trzy (zwłaszcza) i Kawałek Kulki (przy okazji).
Płyta zaczyna się od iście garażowego wejścia sekcji, aby po chwili ustąpić gitarze, którą wspiera „krocząca” partia basu i zdecydowany żeński wokal. „Pamiętaj Zapomnieć”, bo o tym utworze mowa, „zrobiony” jest w zasadzie z dwóch elementów – „odjechanego” chórku dobiegającego z drugiego planu („papa pappa papa pappa”) i jazzowych, gęstych zagrywek gitary. Podobnie we „Wszystkich Złych Słowach” z jazzującą sekcją i spiętrzającym się kaskadowo riffem gitary, nadal poddani jesteśmy urokowi muzyki granej w zadymionej od dobrych cygar restauracji z żyrandolami z kryształu, nad którą unosi się duch innej polskiej grupy – Komety.
„Spokojenie” to jedna z takich piosenek, do których od razu przylega określenie „ulubiona”. Rozpisana na dwugłosowy wokal (Agatę Jankowiak świetnie uzupełnia głos Bartosza Zielińskiego) rozpoczyna się jak poetycka ballada w klimacie „leśmianowego dusiołka” („Gdy zachodzę / czasem w głowę / nóżki, myśli łapie ból / kiedy sensu poziom spada / i odczuwam duszy dół / wino mierzi, dym przeszkadza / przyjemnością nie są już / a żyjątko miast do światła / ciągnie w otchłań mętnych snów…”), a kończy rozpędzonym, rozbujanym groovem. „Przerwa” to fantastyczny, rozleniwiony blues, której markowy charakter nadają głównie gitarzyści: za pomocą basowej podstawy i nadbudowy w postaci mięsistej solówki zagranej na „dusznym” przesterze. Klasa!
„Jak Butelki Wina Dwie” to takie Raz Dwa Trzy na landrynkach, albo inaczej: pamiętna piosenka Misia Uszatka na dobranoc znana osobom dziś już dorosłym – tak jak i tamta pięknie relaksuje. Można też dodać, że spokojnie mogłaby znaleźć się w repertuarze Pustek lub sióstr Wrońskich (co niemal wychodzi na jedno). W „Uczuciowcu (Lajf in Nołłer)” zagranym w niemal wodewilowej konwencji, usłyszymy jak Jankowiak wciela się wokalnie w rolę małomiasteczkowej femme fatale wyśpiewując słodko najładniejszy refren tej płyty, skażony niedopuszczalną metaforą dopełniaczową, tu (paradoksalnie) brzmiącą intrygująco: „Snów szybowcem lecieć z tobą chcę”. Całość „Na granicy fałszu” kończy się solidną dawką optymizmu w postaci „Tego Dość” (czyżby woda w źródełku nagrzała się od temperatury naszego ciała?), który obok megaterapeutycznego tekstu wzmacniają dodatkowo; skoczna melodia i zgodny dialog dwóch gitar w końcówce. Zamykający płytę, instrumentalny „Zadumiak” wyprowadza nas z tych sielankowych klimatów i zgodnie z przesłaniem zawartym w tytule, zmusza przez chwilę do zadumy. Dlaczego ta płyta jest taka krótka? Dlaczego muzycy nie rozwinęli swoich pomysłów i nie dołączyli do track-listy kilku dodatkowych utworów? Czy (i tu „złośliwie” odpłacimy się im równie mocnym „dopełniaczykiem”) osiągnęli to, co sobie założyli – pozostawili słuchacza z makijażem niedosytu na twarzy?
Zakręt, „Na granicy fałszu…”. Vintage Records.
Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl
(p)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz