Autor: Krzysztof Kleszcz
JUSTYNA FRUZIŃSKA „Wiesz dobrze czego się boimy”, Stowarzyszenie Literackie im. K.K.Baczyńskiego, Łódź 2008
JUSTYNA FRUZIŃSKA „Wiesz dobrze czego się boimy”, Stowarzyszenie Literackie im. K.K.Baczyńskiego, Łódź 2008
Wiersze Justyny Fruzińskiej z książki „Na grani - antologia wierszy łódzkich debiutantów”, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Biblioteka „Arterii”, 2008.
Rzadko dziś słychać w poezji przyspieszony puls. Często wiersze są sztuczkami – ktoś zionie ogniem, ktoś cytuje klasyków, ktoś bawi się rytmem, żując gumę do żucia pisze o swoim grubym pancerzu, o wczorajszym paprykarzu. Wszędzie „ironia zamiast miłości” – jak śpiewają Trebunie-Tutki z Voo Voo na płycie „Tischner”.
Justyna Fruzińska nie przejmuje się trendami. „Mam serce na skórze” – pisze. Jej wiersze to sól na ból. Obsesyjnym tematem jest Bóg. Zaskakującym wobec wyznań „my ateiści”, „jestem już tylko turystą [w kościele]”. Podmiot liryczny wierszy zauważa czasem pustkę, czasem „trochę Boga” i nawet zdarza mu się bluźnierczo zawołać „Boga wymyślił system żeby nas uciskać”. A jednak przeczuwa obecność Najwyższego, boi się, że „trzeba będzie uwierzyć”.
„Grzeszę, która Go nie szukam”, pisze, „Specjalizuję się w Bogu”. Być może naukowe podejście do Stwórcy powoduje osłabienie wiary. Rodzi się pragnienie, by mocniej go poczuć: „Czemu nie na mojej szyi rozpinasz palce silnie”.
Książka w kilku miejscach olśniewa mocnymi frazami. Oto gniew Ukochanego: „nie ma czasu, żeby zapytać za co / poprosić o wybaczenie / rozpłakać się (...) kiedy On mnie ściga / skacząc po górach w złości szukając mojego / drugiego policzka”. Albo, wg mnie najciekawszy fragment książki: „przed Bogiem trzeba ukrywać / te najpiękniejsze chwile w życiu / niech nie wie / co to jest miłość między dwojgiem / kąpiel z szampanem / i czekolada / (...) póki żyjemy / bądźmy tajemniczy / niech nie wie co traci”.
„Mamy trudny związek (...) nie rozmawiamy ze sobą / nie patrzymy (...) udajemy, że tak jest dobrze”. Ale drobny wyrzut skierowany w stronę nieba znienacka przeradza się w rozpacz.
Justyna Fruzińska nie przejmuje się trendami. „Mam serce na skórze” – pisze. Jej wiersze to sól na ból. Obsesyjnym tematem jest Bóg. Zaskakującym wobec wyznań „my ateiści”, „jestem już tylko turystą [w kościele]”. Podmiot liryczny wierszy zauważa czasem pustkę, czasem „trochę Boga” i nawet zdarza mu się bluźnierczo zawołać „Boga wymyślił system żeby nas uciskać”. A jednak przeczuwa obecność Najwyższego, boi się, że „trzeba będzie uwierzyć”.
„Grzeszę, która Go nie szukam”, pisze, „Specjalizuję się w Bogu”. Być może naukowe podejście do Stwórcy powoduje osłabienie wiary. Rodzi się pragnienie, by mocniej go poczuć: „Czemu nie na mojej szyi rozpinasz palce silnie”.
Książka w kilku miejscach olśniewa mocnymi frazami. Oto gniew Ukochanego: „nie ma czasu, żeby zapytać za co / poprosić o wybaczenie / rozpłakać się (...) kiedy On mnie ściga / skacząc po górach w złości szukając mojego / drugiego policzka”. Albo, wg mnie najciekawszy fragment książki: „przed Bogiem trzeba ukrywać / te najpiękniejsze chwile w życiu / niech nie wie / co to jest miłość między dwojgiem / kąpiel z szampanem / i czekolada / (...) póki żyjemy / bądźmy tajemniczy / niech nie wie co traci”.
„Mamy trudny związek (...) nie rozmawiamy ze sobą / nie patrzymy (...) udajemy, że tak jest dobrze”. Ale drobny wyrzut skierowany w stronę nieba znienacka przeradza się w rozpacz.
Justyna potrafi sięgać po ciekawe toposy (postacie z mitologii, historia okrętu Waza, który zatonął zaraz po wypłynięciu w morze, żydowski szpital w Hadassah ).
Dobre są, zebrane obok siebie, wiersze o zasypianiu „chrapanie sąsiada budzi moją zazdrość”, „człowiek rodzi się w łóżko // kołyska uczy go znosić morską chorobę (...) poznaje ciągle od nowa ten sam smak /bycia podwójnego mieszanki ja – obcy”
W książce są niestety wiersze mniej udane – szczególnie te, które tematycznie trochę odstają od całości tj. „Rumkowski”, „Herod”, wiersze bez tytułów: o papieżu, taksówce, gwoździach. Pomysły w nich są zbyt proste, puenty nie zaskakują.
Część końcowa książki jest znów ciekawsza np. rozmowa telefoniczna „Justyna Pan dzwoni (...) w słuchawce trzask coś / jak dźwięk gorejącego krzaka” czy np. kpiarski ton „proletariusze wszystkich krajów / łączcie się / (...) w wilgotnej międzynarodówce”.
Smutek kilku metafor umiem porównać tylko ze śpiewem Lisy Gerrard z Dead Can Dance: „wody się rozstąpiły / (...) aby przepuścić ich na dno obiecane”, „czy nie potrzeba świętości snu z trędowatymi / w objęciach, które się rozpadają”.
O ile debiutancka książka jest dobra, to zestaw wierszy Justyny Fruzińskiej z „Antologii łódzkich debiutantów- Na grani” jest, w mojej ocenie, czymś wybitnym. Te osobiste przejmujące wyznania czytałem już wielokrotnie i za każdym razem czuję w nich siłę poezji. Takie pisanie o bólu jest czymś niezwykłym. To trochę jak zachęta „Proszę włóż palec w moją ranę.”
To tylko sześć wierszy, a w każdym obraz, który zostaje na długo: „Trzecie oko też płacze, do środka, łzy spływają nosem, zmywają wspomnienia z dzieciństwa”, „A teraz mogę tylko czytać. Wiem wreszcie, co znaczy / bibliofil (obrzydliwe, bezpłodne zboczenie)”.
„Przy tobie chciałam wieczności, jak zwykle nie wiedziałam, o co proszę” – czytając ten fragment, za każdym razem nieudolnie się bronię przed wzruszeniem.
Dobre są, zebrane obok siebie, wiersze o zasypianiu „chrapanie sąsiada budzi moją zazdrość”, „człowiek rodzi się w łóżko // kołyska uczy go znosić morską chorobę (...) poznaje ciągle od nowa ten sam smak /bycia podwójnego mieszanki ja – obcy”
W książce są niestety wiersze mniej udane – szczególnie te, które tematycznie trochę odstają od całości tj. „Rumkowski”, „Herod”, wiersze bez tytułów: o papieżu, taksówce, gwoździach. Pomysły w nich są zbyt proste, puenty nie zaskakują.
Część końcowa książki jest znów ciekawsza np. rozmowa telefoniczna „Justyna Pan dzwoni (...) w słuchawce trzask coś / jak dźwięk gorejącego krzaka” czy np. kpiarski ton „proletariusze wszystkich krajów / łączcie się / (...) w wilgotnej międzynarodówce”.
Smutek kilku metafor umiem porównać tylko ze śpiewem Lisy Gerrard z Dead Can Dance: „wody się rozstąpiły / (...) aby przepuścić ich na dno obiecane”, „czy nie potrzeba świętości snu z trędowatymi / w objęciach, które się rozpadają”.
O ile debiutancka książka jest dobra, to zestaw wierszy Justyny Fruzińskiej z „Antologii łódzkich debiutantów- Na grani” jest, w mojej ocenie, czymś wybitnym. Te osobiste przejmujące wyznania czytałem już wielokrotnie i za każdym razem czuję w nich siłę poezji. Takie pisanie o bólu jest czymś niezwykłym. To trochę jak zachęta „Proszę włóż palec w moją ranę.”
To tylko sześć wierszy, a w każdym obraz, który zostaje na długo: „Trzecie oko też płacze, do środka, łzy spływają nosem, zmywają wspomnienia z dzieciństwa”, „A teraz mogę tylko czytać. Wiem wreszcie, co znaczy / bibliofil (obrzydliwe, bezpłodne zboczenie)”.
„Przy tobie chciałam wieczności, jak zwykle nie wiedziałam, o co proszę” – czytając ten fragment, za każdym razem nieudolnie się bronię przed wzruszeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz